Zaczyna
się niewinnie. Poznajesz ją na imprezie u znajomych. Jest koleżanką koleżanki
twojego znajomego. Nowa w waszym, już dość zżytym towarzystwie, a mimo to
wydaje się czuć swobodnie i pewnie. Długie kasztanowe włosy, wielkie oczy i
nogi zaczynające się gdzieś w okolicach szyi*. Wszystko tworzy wręcz idealną
całość. Wiadomo, że nie gapisz się na nią jak w obraz, masz trochę godności. Po
prostu zachowujesz się normalnie, pijesz, śmiejesz się ze swoich lekko
dziabniętych towarzyszy, stajesz do pojedynku karaoke, który przegrywasz
kolejną imprezę z rzędu (oczywiście przez spisek znajomych, którzy kompletnie
nie mają gustu muzycznego). A ona? Robi mniej więcej to samo, oprócz tego, że
wygrywa z tobą w tym przeklętym karaoke! Poza tym, rozmawiacie ze sobą często,
dokuczacie sobie i jesteście dla siebie wredni, bo… Cóż, bo jesteście wredni.
Już wiesz, że jest inteligentna i zabawna i w zasadzie nie potrzeba ci niczego
więcej. Impreza trwa, a wy coraz lepiej
się poznajecie. A później, gdy noc dobiega końca, rozchodzicie się, każde udaje
się w swoją stronę. Jednak nie, nie jest to koniec tej opowieści, bo udało ci
się zdobyć jej numer.
Więc
dzwonisz do niej po trzech dniach, zupełnie niezobowiązująco, pogadać, dowiedzieć
się co słychać, a od słowa dochodzicie do wniosku, że całkiem dobrze byłoby
wyjść gdzieś razem. No i wychodzicie. Na piwo. Szczyt romantyzmu to to nie
jest, ale nie taki był przecież plan. Mieliście się tylko spotkać, a nie lecieć
od razu na kolację ze świecami i szampanem.
Runda druga wzajemnego poznawania siebie i wyłapywanie najciekawszych
smaczków z życiorysów oraz twoja kolejna wokalna przegrana, jakby bary nie
miały co robić z pieniędzmi tylko inwestować w mikrofony i programy do karaoke.
Późnym wieczorem, po kilku piwach odprowadzasz ją do domu. W drodze powrotnej
do swojego dostajesz jeszcze SMS’a z linkiem do oferty kursu wokalnego dla
początkujących, co mocno godzi w twą męską dumę, o czym raczysz ją
poinformować.
Następne
wasze spotkanie można już spokojnie nazwać randką. Zapraszasz ją do siebie na
obiad. Poświęcasz się nawet na tyle, że gotujesz. Oczywiście coś prostego, żeby
nie spartolić już na samym początku, bo jeszcze gotowa ci znaleźć jakiś kurs
gotowania! Przychodzi, przynosi ze sobą wino, a nawet dwa. To znak, że ta noc
będzie długa, w końcu jak to tak, zostawiać alkohol? Do posiłku proponujesz
oglądanie Casablanki. Tak, widziałeś to już mniej więcej dwanaście razy, jednak
nic nie stoi na przeszkodzie, aby poprawić ten wynik. Zgadza się, bo jak można
odmówić Casablance? Więc siedzicie, jecie, oglądacie i co chwila rzucacie
tekstami bohaterów, bo znacie je na pamięć, choć ona widziała film tylko siedem
razy. W końcu jesteś w czymś lepszy, brawo!
Po seansie konsekwentnie osuszacie wino i rozmawiacie. Głównie o
pierdołach, choć im głębiej w butelkę, tym bardziej filozoficznie w dyskusji.
Gdzieś tam w tle Phil Collins śpiewa, że czuje to w powietrzu**. I faktycznie,
ma rację, dzieje się MAGIA (Wersja bardziej na czasie: Dzieje się 50 twarzy
Greya, co kto lubi).
Rano budzą cię hałasy z kuchni. To tylko ona,
rozmawia z twoim współlokatorem i stara się zrobić coś na śniadanie. Ubrana
jest w twoją koszulkę i już wiesz, że przepadłeś. Spędzacie ze sobą następny
dzień. I następny. I wiele kolejnych. W końcu bierzecie ślub, płodzisz syna,
budujesz dom i sadzisz drzewo, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jesteś
szczęśliwy. Oczywiście nie obeszło się bez kłótni, nieporozumień, afer
związanych z byłymi partnerami i partnerkami, ale końcowy bilans wychodzi jak
najbardziej na plus. I to jest najważniejsze. No i jeszcze to, że w końcu
pokonałeś ją w karaoke.
Idealne
love story, prawa do ekranizacji sprzedam od zaraz. W prawdziwym życiu tego
typu akcje dzieją się stosunkowo rzadko. Przynajmniej w moim (zwłaszcza ten
moment z gotowaniem). Ale i tak życzę Wam, byście stworzyli sobie jakiś idealny
scenariusz i zrealizowali go najdokładniej jak się da. A wtedy opowiecie go mi, ja to wszystko w pełni profesjonalnie spiszę, nakręcimy
film i zgarniemy miliony monet.
Wojciech Pilarz