środa, 29 lutego 2012

Szkolne Oscary



Głosowanie czas zacząć!
Jutro w bibliotece szkolnej pojawi się urna i karty do głosowania.
Gorąco zapraszamy do udziału w zabawie. Zasady są bardzo proste, wystarczy postawić krzyżyk obok wybranej pozycji. Swojego faworyta możecie wskazać w czterech kategoriach:
-film
-serial
-aktor
-aktorka
Pamiętajcie, że możecie oddać tylko jeden głos w danej kategorii.
Przekonajmy się, w czyje ręce powędrowałby statuetki, gdyby zależało to od nas, uczniów połczyńskiego „Staszica”.

wtorek, 28 lutego 2012

Szkolne Oscary



W nocy z 26. na 27. lutego w Kodak Theatre w Hollywood zostały rozdane zostały najbardziej prestiżowe nagrody w świecie filmu- Oscary. Znamy już decyzje członków „Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej”, ale czy musimy się z nimi zgadzać?

Redakcja Stacha w Podziemiach zaprasza do wzięcia udziału w drugiej edycji plebiscytu „Szkolne Oscary”. W najbliższy dniach będziecie mieli możliwość oddania głosu na swoich faworytów.



   Serdecznie zapraszamy!      

piątek, 24 lutego 2012

Seriale jak narkotyk

-->
Każdy z nas lubi raz na jakiś czas rozsiąść się wygodnie przed komputerem i odpalić odcinek ulubionego serialu. Cóż, w tej kwestii nie jestem wyjątkiem. Od czasów gimnazjum pochłaniam całe sezony różnorakich produkcji. Mniej lub bardziej ambitnych, odprężających, czasem (raczej rzadko) zmuszających do refleksji. Chciałabym zapoznać Was z zarysem trzech amerykańskich oper mydlanych, ostatnimi czasy wśród młodzieży bardzo popularnych. Jestem pewna, że każda dziewczyna miała okazję obejrzeć przynajmniej kilka odcinków którejś z niżej wymienionych serii. W moim przypadku zaczęło się od…
PLOTKARY, czyli GOSSIP GIRL. Serial zabiera widza w bardzo przyjemny, odległy i nierealny świat Upper East Side w Nowym Jorku. Jako piętnastolatka z wypiekami na twarzy śledziłam losy Sereny i Blair, czyli kluczowych postaci serialu. Dzisiaj, po trzech latach, kiedy emocje już opadły, jestem w stanie chłodniejszym okiem ocenić produkcję. Wyżej wspomniana Serena van der Woodsen i Blair Waldorf to najlepsze przyjaciółki oraz córki nieziemsko bogatych rodziców. Obie piękne, młode i inteligentne rozbijają się limuzynami po ulicach Manhattanu. Ich codzienne dylematy ograniczają się głównie do tego, czy włożyć szpilki od Louboutina czy Chanel oraz gdzie pójść na zakupy.

 Wszystkie poczynania dziewcząt są jednak obserwowane i donosi o nich tajemnicza Plotkara. To właśnie ona jest największą (nieodkrytą przez 5 sezonów) zagadką. Mimo tego, że Plotkara nie porusza żadnych poważnych problemów trapiących dzisiejszy świat, serial ogląda się z naprawdę ogromnym zainteresowaniem. To wciągający świat intryg, w który wnikamy coraz bardziej i ostatecznie zastanawiamy się, co wydarzy się dalej. Nawet sama sztucznie osiągnięta perfekcja postaci nie irytuje, co więcej, staje się nawet do zniesienia. W świecie Plotkary, aby zostać naczelnym redaktorem świetnie prosperującego pisma wystarczy mieć 19 lat i odbyty 2-tygodniowy staż, a martyrologią dla młodego dziewczęcego serca jest wybór miłosny pomiędzy księciem Monako a milionerem. Mimo wszystko serial naprawdę da się lubić. Piękno miasta, barwność postaci i rozmaitość miejsc to powody, dla których warto oglądać Gossip Girl. Do listy zalet serialu warto również dodać polski akcent, mianowicie niejaką Dorotę, służącą Blair, która jako niezwykle pogodna i prosta osoba czasami raczy widza swymi złotymi myślami, nierzadko wypowiedzianymi w naszym ojczystym języku. X.O.X.O i ze wschodniego przenosimy się na zachodnie wybrzeże, do Los Angeles, gdzie czekają na nas postacie...
90210, czyli tzw. spin offu popularnego wśród born in 80s serialu Beverly Hills,90210. Spin off, czyli nowy serial, ale powstały na bazie oryginalnego. To, co odgrzewane po raz kolejny, nie ma prawa być dobre. Rzeczywiście, tak jest i w przypadku 90210. Serial jest niezwykle przewidywalny i ogląda się go z rosnącym z odcinka na odcinek poirytowaniem. Fabuła opiera się na miłosnych i pseudo życiowych problemach grupy nastolatków i przyjaciół z Beverly Hills.


 Charakterystyka serialu jednym zdaniem to, piękne dziewczęta w ubraniach prosto z wybiegów oraz chłopcy w drogich, sportowych samochodach. Wszystko to w wieku lat 18 i bez absolutnie żadnej kontroli ze strony rodziców. Serialowa młodzież ze słonecznej Kalifornii żyje beztrosko w mydlanej bańce, przejmując się jedynie problemami, które sami sobie stwarzają. A do tworzenia problemów i wpadania w tarapaty mają niezwykłe szczęście. Nastoletnie ciąże, romanse z nauczycielami, problemy narkotykowe i psychiczne, to tylko niektóre z całej palety ich problemów. Wszystkie oczywiście polukrowane i podane na słodko. Według mnie, sam pomysł producentów z wykreowaniem Beverly Hills 90210: 15 lat później, był dobry i mogło wyjść nieźle, ale niestety wyszło kiczowato i bez polotu. Serialu nie można wręcz oglądać bez zdenerwowania. Wątki ciągną się niemiłosiernie, a sama gra aktorska pozostawia wiele do życzenia. Szczególnie na naganę zasłużyła sobie Shenae Grimes, czyli aktorka wcielająca się w główną postać serialu, niejaką Annie. Grimes przez 3 sezony nawet na sekundę nie zmieniła swojego przygłupiego wyrazu twarzy. Nieważne, czy akurat jest smutna czy przeszczęśliwa, zawsze wygląda tak samo, przez co jej postać traci i staje się największym minusem serialu. Aktorzy z Trudnych Spraw mają większy kunszt. A największy plus? Największym plusem, a w zasadzie ledwo zauważalnym plusikiem w całym morzu minusów, okazuje się być niezwykle estetyczny (choć talentem aktorskim stojący na równi z Grimes) Matt Lanter, który gra rolę buntownika Liama Courta. W zasadzie wszyscy bohaterowie serialu swoją przewidywalnością i niemądrymi decyzjami denerwują widza. Dlaczego oglądam serial? Już nie oglądam, powody powyżej. Dlaczego kiedykolwiek oglądałam? Żebym znalazła argumenty i mogła odradzić oglądanie Wam. ; )
Tymczasem, przenosimy się do Mystic Falls, małego fikcyjnego miasteczka, w którym rozgrywa się akcja Pamiętników Wampirów. Wampiry, ostatnio ogromnie popularne na całym świecie, doczekały się nawet serialu. Stary dobry Dracula przewraca się pewnie w trumnie na myśl o tym, jak XXI wiek zmodyfikował wizerunek krwiopijcy. Wampiry nie mają już kłów, mogą chodzić w świetle dnia, zaczęły dbać o linię( bo coraz rzadziej spotyka się wampiry pijące ludzką krew, przerzuciły się na zwierzęcą) i nie śpią w trumnach, ponieważ według Edwarda ze Zmierzchu wampiry w ogóle nie śpią. Świat stanął na głowie. Bohaterowie Vampire Diaries, czyli Stefan i Damon są braćmi i noszącymi zbyt obcisłe koszulki wampirami. Mogliby sobie żyć spokojnie, siedząc w swoim przerażającym domu i popijając krew, lecz niestety zakochują się w tej samej dziewczynie, co prowadzi do wielu skomplikowanych problemów. Nie ma sensu rozpisywać się nad fabułą, ponieważ jest zbyt zawiła. Warto jednak wspomnieć, że świat wampirów i czarownic przedstawiony w serialu powstałym na podstawie serii powieści L.J. Smitha o tym samym tytule, może urzec widza i sprawić, że chce się wrócić po więcej. Magiczny świat zaklęć i zagadek, miasto pełne potworów, a przede wszystkim wątek romansu pomiędzy wampirem a piękną dziewczyną nie jest żadną nowością w filmowym świecie, ale jednak nadal ma swój urok. Pamiętniki Wampirów nie są serialem bardzo dobrym, ale są świetnym zabijaczem czasu w nudne popołudnia. To doskonała odskocznia od codziennych, realnych problemów. Zamiast martwić się ciężkim dniem w szkole, sprawdźcie, jakie wampirze problemy dręczą bohaterów Vampire Diaries, a od razu poczujecie się lepiej…



Żaden z wyżej wymienionych seriali, nie jest dziełem kinematografii. Jeśli w czasie wolnym macie bardziej konstruktywne zajęcia, to skupcie się na nich i nie rozpraszajcie się Plotkarą, 90210 lub Pamiętnikami Wampirów. Jeśli jednak lubicie, raz na jakiś czas, obejrzeć coś lekkiego i odprężającego, to trzy powyższe propozycje są strzałem w dziesiątkę.

Natalia Fijoł


niedziela, 19 lutego 2012

Chciałbym żyć

Pomaganie. Tak codzienny temat, że aż oklepany. Można by więc przypuszczać, iż w razie potrzeby udzielenie komuś wsparcia w miarę swoich możliwości będzie czymś naturalnym. Niestety, problem polega na tym, że chęć, a raczej odruch solidaryzowania i udzielenia się, pojawia się dopiero, gdy akcja nabiera popularności, staje się swego rodzaju modą. Dobrym przykładem jest choćby Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy (WOŚP). W podświadomości części społeczeństwa wytworzył się już specyficzny tok myślenia: „idzie styczeń, trzeba będzie dać na Owsiaka”. Ciekawsze jest jednak to, że ta myśl nie zawsze przynosi radość. Dajemy z… nawet trudno to nazwać obowiązkiem. Podobnie jest też ze zbiórką żywności - ogólnopolską akcją zbierania produktów spożywczych dla potrzebujących odbywającą się dwa razy w roku (przed świętami). W tym przypadku mam jednak na myśli nie wspieranie akcji poprzez darowanie żywności, ale poprzez jej zbieranie. Często motywacją dla młodzieży gimnazjalnej (pozwolę sobie tak ładnie określić tę grupę uczniów, aczkolwiek większość z nas użyłaby pewnie nieco bardziej pospolitego określenia, spoko, ja też się dziwnie czuję, nazywając ich młodzieżą, a ta obserwacja jest tym bardziej paradoksalna, że sama jeszcze parę miesięcy temu byłam jedną z nich) są tzw. punkty na plus, które zostaną im wpisane za wystanie tych czterech godzin i „wciskanie” ulotek wchodzącym do sklepu, co robione jest niekoniecznie z entuzjazmem.
My, młodzi ludzie (ale i coraz częściej dorośli ) rzadko kiedy zastanawiamy się nad samą ideą działania. Popieramy coś, bo tak robi większość. Dopiero, gdy ma nas to coś kosztować, włącza się myślenie, czy też jego pozory. Często bywa tak, że jeśli mielibyśmy być stratni, to nawet nie zgłębimy zagadnienia. Po prostu dajemy temu spokój i zapominamy. Jesteśmy nieczuli. Dopiero naoczne przykłady są w stanie jakoś zadziałać na nasze sumienie i przykuć uwagę. Załóżmy, że znajdujemy się w miejscu dogodnym do obserwacji, dajmy na to poczekalnia, kolejka czy autobus miejski. Na ogół jesteśmy znudzeni czekaniem, szukamy wzrokiem czegoś interesującego, czegoś czemu moglibyśmy poświęcić uwagę chociaż na moment. Na „pierwszy ogień” idą ludzie. Analizujemy wszystkich po kolei. Najpierw ogólnie, potem oceniamy każdego z osobna, biorąc pod uwagę różne kryteria. Zaczynamy oczywiście od najciekawszych osobników- wyróżniających się, bo tacy nas najdłużej zajmą. I na kogo padają nasze oczy? Na osobę niepełnosprawną. (Przepraszam, jeśli zabrzmiało to niedelikatnie lub kogoś uraziłam, nie miałam tego na celu). Niestety, tak właśnie jest. Tak się zachowujemy. Większe zainteresowanie budzą w nas osoby różniące się od innych (najlepiej zewnętrznie). Czemu jednak mają służyć takie uwagi? Mają służyć poruszeniu tematu pomocy osobom na pozór jej niepotrzebujących. 
     Właśnie. Pozory to coś, czym sugerujemy się w ocenie drugiego człowieka. Często jednak bywają mylne. Mimo to, niezaprzeczalnym jest fakt, iż najlepiej do nas trafia i przekonuje to, co możemy zobaczyć. Widząc na przykład osobę na wózku inwalidzkim lub osobę niewidomą, od razu wiemy, że jest – nazwijmy to - potrzebująca. Jednak co, jeśli widzimy młodego, uśmiechniętego i tętniącego życiem chłopaka? Nie wierzymy, że on o to życie musi walczyć. Każdego dnia. Każdej nocy. Każdej godziny.
       Mukowiscydoza to choroba całego organizmu. Mukowiscydoza to płuca zatkane nadmiernym, lepkim śluzem. Mukowiscydoza to utrudnione oddychanie. Mukowiscydoza to chory układ trawienny. Mukowiscydoza to upośledzona praca trzustki. Mukowiscydoza to towarzyszka życia, wróg, którego należy poznać, aby móc zwyciężyć w walce.
       Alan walkę z mukowiscydozą toczy cały czas. Niezależnie od tego, gdzie jest i co robi. Walka jest jednak nierówna. To choroba ma przewagę. Dlatego pomóżmy mu wygrać, bo stawką jest JEGO ŻYCIE".
       Sposobów wsparcia jest wiele, ale to co teraz najważniejsze to – jak można się łatwo domyślić - zdobycie pieniędzy. Bez obaw - to nas (uczniów) nic nie kosztuje, wymaga jedynie trochę inicjatywy. Sami nie rozliczamy się z podatku dochodowego, ale zapewne każdy z nas ma w rodzinie chociaż jedną osobę pracującą. Porozmawiajmy z rodziną, znajomymi i zachęćmy do przekazania jednego procentu dla Alana. „NAS TO NIC NIE KOSZTUJE, A DLA NIEGO TAK WIELE ZNACZY.”
         Ktoś mi niedawno powiedział, żebym nie była naiwna, bo dorosłych nie obchodzą problemy innych. Gdybym uwierzyła w te słowa, nie napisałabym tego tekstu. Wiem, że warto walczyć. Nawet, gdy brak nadziei. Wierzę, że nie jestem jedyna w tym przekonaniu. Jeśli chociaż jedna z was - osób to czytających - zdecyduje się przekazać swój procent dla Alana, czy zachęci do tego kogoś jeszcze, to było warto.
Anna Stando
Chciałbym marzyć
Chciałbym marzyć, mieć nadzieję,
Że się w życiu coś podzieje...
Dobrego
(…)
Alan Celer

czwartek, 16 lutego 2012

środa, 15 lutego 2012

Głos kontr-walentynkowy

-->
Budzik w telefonie jak zwykle zadzwonił za wcześnie, oznajmiając jednocześnie, że trzeba wstać i zacząć się szykować do szkoły. Znów się nie wyspałem. Trzeba coś z tym zrobić. Wreszcie dorwałem telefon i wyłączyłem natrętny dzwonek. Przypadkowo spojrzałem na datę; ot, taki odruch. 14 lutego... A więc to dzisiaj.

Naprawdę nie rozumiem, co ludzie widzą w Walentynkach. Mnie po prostu drażnią. Pikanterii dodaje jeszcze cała komercyjna otoczka wokół rzeczonego święta. Gdzie się nie obejrzysz, widzisz urocze, walentynkowe pluszaki, słodkie serduszka, przechodzące obok Ciebie parki, których widok bije w oczy bardziej niż każdego innego dnia i miłość, która ‘unosi się w powietrzu’. Wszystko to sprawia, że treść zjedzonego naprędce śniadania cofa mi się do gardła. Może jestem zgorzkniały. Może jestem samotny. Zdania nie zmienię. Nie lubię Walentynek.

Szkoła miała jednak inne plany. Walentynkowe karaoke na długiej przerwie? Żaden problem – na szczęście posiadam własny sprzęt grający i żadne ckliwe i wzruszające love songs nie zakłóciły mojego spokoju. I dobrze. Przynajmniej nie trzeba było robić z siebie pajaca, jak w zeszłym roku, ubierając się najbardziej czerwono jak się tylko da.


Nie pisałem tego artykułu z myślą o jakimś głębokim przesłaniu. Chciałem zaznaczyć jednak, że w szale tej cukierkowej atmosfery Święta Zakochanych, znajdują się osoby, które potrafią spojrzeć na nie krytycznie i bez przesadnego entuzjazmu.

Dziękuję za uwagę.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Wkrótce wystawa!

Zapraszamy na uroczyste otwarcie wystawy szkolnych talentów! Próbki ich pięknych prac prezentowaliśmy w ciągu kilku ostatnich miesięcy na łamach "Stacha". 

Przyszedł czas, by dzieła
 Zuzi Ślusarczyk, Oli Matusiak i Marcina Czaplewskiego  
zobaczyć na żywo:)

Wernisaż odbędzie się w sanatorium "PODHALE" już w piątek 
17 lutego o godzinie 16.30. Nie możemy się doczekać. 

Redakcja "Stacha w Podziemiach"






piątek, 10 lutego 2012

"... wyjmij z teczki mózg elektronowy i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę"

-->
Dziwnym dla mnie zjawiskiem jest pamięć o ludziach ważnych. Wszyscy wiedzą, że ktoś taki istnieje, ale na dłuższą metę wcale się o nim nie pamięta. Jedynie grono nielicznych, bardziej powiązane z tymi autorytetami, ma w swojej świadomości zarezerwowane dla nich miejsce. Jak do tej pory wszystko wydaje się proste. Przecież wiadomo, że wszyscy ludzie nie wiedzą o sobie nawzajem. Jednak gdy przychodzi moment, że któryś z autorytetów odchodzi, pojawia się powszechny smutek i wzruszenie, a telewizja wciąż pokazuje te same ujęcia. 

Nietrudno odgadnąć, że mam na myśli śmierć naszej wybitnej poetki - Wisławy Szymborskiej; śmierć, która dotknęła nas wszystkich.
Dużo można by o Szymborskiej pisać, choć ona sama częściej wolała zachować milczenie. W tym upatruje się jej największy talent – w mówieniu milczeniem, a nade wszystko w skromności. Najlepszym potwierdzeniem tego fenomenu są konferencje, w których słynna poetka brała udział. Pomimo że nie była na okładkach brukowców, nie gościła w komercyjnych programach telewizyjnych, sale zawsze pękały w szwach. Być może to zasługa jej autorytetu, w szczególności po „sztokholmskiej tragedii”(jak Szymborska nazwała otrzymanie Nobla); lecz bardziej przychylałbym się ku innej opcji. W swej niezwykłości potrafiła wyrazić to, co czuli inni. Mówiła o nas i o świecie lepiej niż my sami. Być może dlatego wielu ludziom była tak bliska.
Badacze oszacowali jej dorobek poetycki na 350 wierszy. W porównaniu do wielu innych twórców wydaje się to skromnym osiągnięciem. Sama poetka w telefonicznej rozmowie z Miłoszem powiedziała: „Moja twórczość jest jak mała płotka przy wielkim szczupaku”. Zapewne miała na myśli dorobek Miłosza, który faktycznie jest bardzo imponujący. Skoro sama poetka wypowiadała się tak o swej twórczości, i badacze jednogłośnie przyznają, że jest tych wierszy niewiele, co właściwie było w nich tak pociągającego? W końcu wyróżnienie od samego króla Szwecji i otrzymanie najbardziej prestiżowej nagrody może spotkać tylko najwybitniejszych twórców. Mówiąc językiem przemysłowym – jakość w tym przypadku przeważa nad ilością. Te 350 wierszy w zupełności wystarczyło, aby wypowiedzieć się na wszystkie ważne dla autorki sprawy. I na tym polega wielkość, aby przekazać jak najwięcej treści za pomocą jak najmniejszej ilości słów. Szymborska osiągnęła w tym mistrzostwo.
Skoro już podjąłem się pisania o tak wybitnej postaci, nie mogę nie napisać o tym, czym dla mnie są utwory Wisławy Szymborskiej. Z ręką na sercu muszę przyznać, że do niedawna była dla mnie zupełnie nieznaną poetką. Dopiero jakiś rok temu natknąłem się na kilka jej wierszy. Nie powiem też, że od razu je rozumiałem. Po każdej kolejnej lekturze z wiersza, który na pozór wydawał się zupełnie niejasny, byłem w stanie już pewne prawdy wyciągnąć. Nie wiem jak inni odbierają twórczość Szymborskiej. Spotkałem się z opiniami, że lekturze jej wierszy towarzyszy wzruszenie. U mnie jest nieco inaczej. Utwory te mnie nie wzruszają, ale wzbudzają jakieś zastanowienie, intrygują i powodują chęć głębszego poznania świata, który przecież jest tak łatwy, a jednocześnie nie do pojęcia. Dlatego właśnie szczególnie spodobał mi się wiersz… no właśnie jaki? Prawda jest taka, że nie ma on tytułu, co niewątpliwie dodaje mu tajemniczości. Zmuszony więc jestem posłużyć się incipitem: [Świat umieliśmy kiedyś…]. Oto on:

Świat umieliśmy kiedyś na wyrywki:
- był tak mały, że się mieścił w uścisku dwu rąk,
tak łatwy, że się dawał opisać uśmiechem,
tak zwykły, jak w modlitwie echo starych prawd.
Nie witała historia zwycięską fanfarą:
- sypnęła w oczy brudny piach.
Przed nami były drogi dalekie i ślepe,
zatrute studnie, gorzki chleb.
Nasz łup wojenny to wiedza o świecie:
- jest tak wielki, że się mieści w uścisku dwu rąk,
tak trudny, że się daje opisać uśmiechem,
tak dziwny, jak w modlitwie echo starych prawd.

Właśnie nauka o świecie ma w tym utworze dla mnie wartość największą. Trochę potrwało, zanim ją odkryłem; zostawiam Wam również, drodzy Czytelnicy, możliwość poszukiwań na własną rękę.
Zadziwiający dla mnie był także sposób, w jaki Szymborska pisała o uczuciach. I w tym miejscu po prostu trzeba zaznaczyć, że z pełną odpowiedzialnością można nazwać ją mędrcem. Pisząc o uczuciach u Szymborskiej od razu przychodzi mi na myśl sposób w jaki poetka opisała radość w wierszu pt. „W banalnych rymach”:

To duża radość: kwiat przy kwiecie,
konary drzew na czystym niebie,
ale jest większa: jutro środa,
będzie na pewno list od ciebie,
i jeszcze większa: drży koperta,
jak śmiesznie czytać w plamach słońca,
i jeszcze większa: tylko tydzień,
już tylko cztery dni do końca,
i jeszcze większa: to walizka
zamknęła się, gdy klękłam na niej,
i jeszcze większa: jeden bilet
na siódmą, tak, dziękuję pani,
i jeszcze większa: w taśmie okna
krajobraz mknie za krajobrazem,
i jeszcze większa: ciemniej, ciemno,
w ten wieczór już będziemy razem,
i jeszcze większa: drzwi otwieram,
i jeszcze większa: gdy za progiem,
i jeszcze większa: kwiat przy kwiecie.
- Czemu kupiłeś taaakie drogie?

I krąg się zamyka. Kwiaty zaczynają i kończą enumerację źródeł radości. Poetka pokazuje, że każda, nawet najdrobniejsza rzecz może cieszyć, a gdy jeszcze powiązana jest z osobą, którą się kocha, radość w ogóle jest bezgraniczna.
Na przykładzie Szymborskiej, jak i innych wielkich poetów czy pisarzy widać magię słowa. Sprawia ona, że twórcy są nam bliscy. Przez swój zmysł są w stanie wyczuć świat o wiele lepiej niż my. Ważne jest, aby pamiętać; nic więcej. Śmierć Szymborskiej odbiła się echem nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Który to już raz kolejny wybitny nasz rodak umiera i pozostawia po sobie ogromną pustkę?/ W 2004 roku Czesław Miłosz, rok później Jan Paweł II, teraz Szymborska. Z przykrością trzeba przyznać, że tracimy coraz więcej przewodników. Przypomina mi się tu następująca scena z „Lalki” Bolesława Prusa:

- Straszna rzecz! - odezwał się doktór. - Ci giną, wy wyjeżdżacie... Któż tu w końcu zostanie?...
- My!... - odpowiedzieli jednogłośnie Maruszewicz i Szlangbaum.
- Ludzi nie zabraknie... - dorzucił radca Węgrowicz.

Ludzi nie zabraknie… Byłoby to pociechą, gdyby nie mowa o oszuście i łajdaku, tanim geszefciarzu i nieuczciwym radcy prawnym. Obyśmy więc nie popadali stopniowo w przekonanie podobne do tego. Fakt, ludzi nie zabraknie, ale trzeba zatroszczyć się również o to, jakich ludzi nam potrzeba.
O Szymborskiej zapewne niejedna książka jeszcze powstanie. Być może przy okazji rocznicowych rozważań nad twórczością autorki, bądź przy obchodach roku pod jej patronatem, który z pewnością zostanie poetce przyznany. My jednak nie czekajmy na uroczystości. Już teraz wyjmijmy „elektronowe mózgi” i podumajmy chwilę nad Szymborskiej losem.

Tomasz Buczma



środa, 8 lutego 2012

Śmiech? Jest dobry... tylko żebyś się nim nie udławił

Luty. Czas ciepłych kurtek, czapek, szalików i niemiłosiernego mrozu, który daje się we znaki. Nikt o zdrowych zmysłach nawet nie pomyślałby o tym, żeby przyjść do szkoły w krótkim rękawku. Teraz naszym głównym zajęciem jest narzekanie: "O matko, jak zimno!". 

A przecież wcale nie mamy tak źle. Przebieramy się w boksach i idziemy na lekcje do cieplutkich klas, w których aż miło siedzieć (w przeciwieństwie do tego, co działo się w listopadzie). Nikt nie zmusza nas, abyśmy stali kilka godzin dziennie przed szkołą, mając na sobie tylko cieniutkie koszule. Niestety, taki los spotkał wielu ludzi. Byli to więźniowie obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Mężczyzn, kobiety i młodzież, którzy przeszli przez selekcję i nie trafili do komór gazowych, czekały rutynowe zabiegi, takie jak golenie głowy, odwszawianie czy tatuowanie numerów obozowych. Pierwsi więźniowie budowali baraki, osoby z następnych transportów, które zakwalifikowane zostały do pracy, musiały kopać rowy i wykonywać wszystkie polecenia kapo. Posiłkiem była czarna kawa, do której kobietom dosypywano proszek mający zastopować krwawienie miesiączkowe, na obiad wodnista zupa i dwa kawałki chleba. W każdej chwili więźniowie mogli być wywołani na plac, zwoływali ich wtedy kapo krzykami i uderzeniami twardej, drewnianej pałki. Na apele szli ubrani w pasiaki, musieli ustawić się przed budynkiem i  stać przez kilka godzin, nieważne czy padał deszcz, śnieg, czy było minus 20. Takich nocy nie wytrzymywały dziesiątki ludzi. Towarzysze z baraku zagłodzonych i zakatowanych współwięźniów musieli ułożyć na stercie innych wolnych już osób, po których została tylko krucha, koścista otoczka, czekających na swoją kolej w krematorium. 

Niemcy najbardziej pastwili się nad Żydami, Polakami i Cyganami, niepełnosprawnymi, starszymi, za słabymi do pracy. Uwięzieni nie byli traktowani jak ludzie. Oprawcy mówili na nich "numery", twierdzili, że są pozbawieni godności i wszelkich praw... traktowali ich jak podludzi. Aby pokazać swoją wyższość nad bezbronnymi, pastwili się podczas rozgrzewki, każąc im skakać tzw. "żabki" dookoła placu. Wielu nie wytrzymywało do południa i umierało z wycieńczenia. Kolejną formą znęcania się, był rozkaz wykonywania zupełnie bezsensownej pracy, np. kobiety musiały przenosić ciężkie kamienie z jednego końca pola na drugi. Następnego dnia, ku uciesze katów, te same kamienie niosły z powrotem. SS-mani robili wszystko, by jak największa ilość "numerów" umarła z wycieńczenia. Było kilka osób, którym udało się uciec z piekła, lecz niestety, ich wolność została okupiona życiem  co dziesiątego więźnia. Dodatkową karą  dla wychudzonych, schorowanych i półżywych ludzi, którzy nie zrobili niczego złego, były całonocne apele. Tych, którym szczęście mniej dopisało i zostali złapani, wieszano lub rozstrzeliwano na oczach wszystkich. Niemcy chcieli w ten sposób pokazać, że nie warto uciekać. Jeżeli człowieka nie zabił głód, choroba lub kapo, to robiła to pogoda. Setki osób zmuszone były do pracy w tragicznych warunkach. Wyobraźcie sobie, że macie kopać dół jedynie w cienkich pasiakach, podczas gdy na dworze panuje temperatura  minus 30. 

Dla mnie jest nie do pojęcia, jak ludzie wytrzymywali takie tortury. Od kiedy zaczęłam czytać książki o obozach koncentracyjnych i wspomnienia byłych więźniów, zmienił się mój światopogląd. Nie potrafię śmiać się, kiedy opowiadane są żarty o Żydach. Irytuje mnie, kiedy ktoś mówi o czymś, o czym nie ma zielonego pojęcia. Tematem dowcipów często jest robienie mydła z więźniów. A przecież należeli do nich również Polacy. I tutaj temat staje się bardziej poważny. Bo przecież nie będziemy  śmiać się z własnych rodaków, ale z Żydów można. Nie rozumiem ludzi, który uważają, że oni są od nas gorsi. 


Ignorancja osób, które lekceważą lekcję, jaką była rzeźnia w Auschwitz, coraz częściej przejawia się w kręgach młodych ludzi. A przecież w dzisiejszych czasach również istnieją obozy pracy. Chciałabym, żeby nikt nie zapominał o tym, co działo się w Oświęcimiu i innych obozach, np. takich jak Dachau. Mam również nadzieję, że każdy, kto następnym razem będzie chciał pośmiać się z  wychudzonych i niewinnych  ofiar, które skazano na śmierć tylko dlatego, że są takiej narodowości a nie innej, ugryzie się w język i pomyśli o kominie krematoryjnym, który był jedyną droga ucieczki z piekła, do którego bram wiodła brama z napisem "Arbeit macht frei".


Jeżeli ktoś jeszcze nie rozumie, dlaczego śmianie się z tego, że Niemcy robili z więźniów mydło jest niemoralne, odsyłam go do naszej biblioteki, niech wypożyczy "Medaliony" Zofii Nałkowskiej, może wtedy zrozumie.

Marta Szczepek

sobota, 4 lutego 2012

Uwaga

Już dzisiaj (04.02.2012r.) o godzinie 19:30 w Sali widowiskowej Centrum Kultury odbędzie się koncert muzyczny. Wystąpią dwa koszalińskie zespoły SoulBox oraz Lipa Z Miodem.
Bilety w cenie 8 zł będzie można kupić przed koncertem.

Przydatne linki:

 

piątek, 3 lutego 2012

Talent Marcina Czaplewskiego

Dawno nie prezentowaliśmy szkolnych talentów, ale w nowym roku poprawiamy się i wracamy do tej chwalebnej tradycji. Przedstawiamy ułamek twórczości Marcina Czaplewskiego, więcej zdjęć będzie można zobaczyć na organizowanej przez Samorząd Uczniowski wystawie. Wkrótce podamy konkrety, czyli co, gdzie i kiedy...

Redakcja "Stacha w Podziemiach"