piątek, 10 lutego 2012

"... wyjmij z teczki mózg elektronowy i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę"

-->
Dziwnym dla mnie zjawiskiem jest pamięć o ludziach ważnych. Wszyscy wiedzą, że ktoś taki istnieje, ale na dłuższą metę wcale się o nim nie pamięta. Jedynie grono nielicznych, bardziej powiązane z tymi autorytetami, ma w swojej świadomości zarezerwowane dla nich miejsce. Jak do tej pory wszystko wydaje się proste. Przecież wiadomo, że wszyscy ludzie nie wiedzą o sobie nawzajem. Jednak gdy przychodzi moment, że któryś z autorytetów odchodzi, pojawia się powszechny smutek i wzruszenie, a telewizja wciąż pokazuje te same ujęcia. 

Nietrudno odgadnąć, że mam na myśli śmierć naszej wybitnej poetki - Wisławy Szymborskiej; śmierć, która dotknęła nas wszystkich.
Dużo można by o Szymborskiej pisać, choć ona sama częściej wolała zachować milczenie. W tym upatruje się jej największy talent – w mówieniu milczeniem, a nade wszystko w skromności. Najlepszym potwierdzeniem tego fenomenu są konferencje, w których słynna poetka brała udział. Pomimo że nie była na okładkach brukowców, nie gościła w komercyjnych programach telewizyjnych, sale zawsze pękały w szwach. Być może to zasługa jej autorytetu, w szczególności po „sztokholmskiej tragedii”(jak Szymborska nazwała otrzymanie Nobla); lecz bardziej przychylałbym się ku innej opcji. W swej niezwykłości potrafiła wyrazić to, co czuli inni. Mówiła o nas i o świecie lepiej niż my sami. Być może dlatego wielu ludziom była tak bliska.
Badacze oszacowali jej dorobek poetycki na 350 wierszy. W porównaniu do wielu innych twórców wydaje się to skromnym osiągnięciem. Sama poetka w telefonicznej rozmowie z Miłoszem powiedziała: „Moja twórczość jest jak mała płotka przy wielkim szczupaku”. Zapewne miała na myśli dorobek Miłosza, który faktycznie jest bardzo imponujący. Skoro sama poetka wypowiadała się tak o swej twórczości, i badacze jednogłośnie przyznają, że jest tych wierszy niewiele, co właściwie było w nich tak pociągającego? W końcu wyróżnienie od samego króla Szwecji i otrzymanie najbardziej prestiżowej nagrody może spotkać tylko najwybitniejszych twórców. Mówiąc językiem przemysłowym – jakość w tym przypadku przeważa nad ilością. Te 350 wierszy w zupełności wystarczyło, aby wypowiedzieć się na wszystkie ważne dla autorki sprawy. I na tym polega wielkość, aby przekazać jak najwięcej treści za pomocą jak najmniejszej ilości słów. Szymborska osiągnęła w tym mistrzostwo.
Skoro już podjąłem się pisania o tak wybitnej postaci, nie mogę nie napisać o tym, czym dla mnie są utwory Wisławy Szymborskiej. Z ręką na sercu muszę przyznać, że do niedawna była dla mnie zupełnie nieznaną poetką. Dopiero jakiś rok temu natknąłem się na kilka jej wierszy. Nie powiem też, że od razu je rozumiałem. Po każdej kolejnej lekturze z wiersza, który na pozór wydawał się zupełnie niejasny, byłem w stanie już pewne prawdy wyciągnąć. Nie wiem jak inni odbierają twórczość Szymborskiej. Spotkałem się z opiniami, że lekturze jej wierszy towarzyszy wzruszenie. U mnie jest nieco inaczej. Utwory te mnie nie wzruszają, ale wzbudzają jakieś zastanowienie, intrygują i powodują chęć głębszego poznania świata, który przecież jest tak łatwy, a jednocześnie nie do pojęcia. Dlatego właśnie szczególnie spodobał mi się wiersz… no właśnie jaki? Prawda jest taka, że nie ma on tytułu, co niewątpliwie dodaje mu tajemniczości. Zmuszony więc jestem posłużyć się incipitem: [Świat umieliśmy kiedyś…]. Oto on:

Świat umieliśmy kiedyś na wyrywki:
- był tak mały, że się mieścił w uścisku dwu rąk,
tak łatwy, że się dawał opisać uśmiechem,
tak zwykły, jak w modlitwie echo starych prawd.
Nie witała historia zwycięską fanfarą:
- sypnęła w oczy brudny piach.
Przed nami były drogi dalekie i ślepe,
zatrute studnie, gorzki chleb.
Nasz łup wojenny to wiedza o świecie:
- jest tak wielki, że się mieści w uścisku dwu rąk,
tak trudny, że się daje opisać uśmiechem,
tak dziwny, jak w modlitwie echo starych prawd.

Właśnie nauka o świecie ma w tym utworze dla mnie wartość największą. Trochę potrwało, zanim ją odkryłem; zostawiam Wam również, drodzy Czytelnicy, możliwość poszukiwań na własną rękę.
Zadziwiający dla mnie był także sposób, w jaki Szymborska pisała o uczuciach. I w tym miejscu po prostu trzeba zaznaczyć, że z pełną odpowiedzialnością można nazwać ją mędrcem. Pisząc o uczuciach u Szymborskiej od razu przychodzi mi na myśl sposób w jaki poetka opisała radość w wierszu pt. „W banalnych rymach”:

To duża radość: kwiat przy kwiecie,
konary drzew na czystym niebie,
ale jest większa: jutro środa,
będzie na pewno list od ciebie,
i jeszcze większa: drży koperta,
jak śmiesznie czytać w plamach słońca,
i jeszcze większa: tylko tydzień,
już tylko cztery dni do końca,
i jeszcze większa: to walizka
zamknęła się, gdy klękłam na niej,
i jeszcze większa: jeden bilet
na siódmą, tak, dziękuję pani,
i jeszcze większa: w taśmie okna
krajobraz mknie za krajobrazem,
i jeszcze większa: ciemniej, ciemno,
w ten wieczór już będziemy razem,
i jeszcze większa: drzwi otwieram,
i jeszcze większa: gdy za progiem,
i jeszcze większa: kwiat przy kwiecie.
- Czemu kupiłeś taaakie drogie?

I krąg się zamyka. Kwiaty zaczynają i kończą enumerację źródeł radości. Poetka pokazuje, że każda, nawet najdrobniejsza rzecz może cieszyć, a gdy jeszcze powiązana jest z osobą, którą się kocha, radość w ogóle jest bezgraniczna.
Na przykładzie Szymborskiej, jak i innych wielkich poetów czy pisarzy widać magię słowa. Sprawia ona, że twórcy są nam bliscy. Przez swój zmysł są w stanie wyczuć świat o wiele lepiej niż my. Ważne jest, aby pamiętać; nic więcej. Śmierć Szymborskiej odbiła się echem nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Który to już raz kolejny wybitny nasz rodak umiera i pozostawia po sobie ogromną pustkę?/ W 2004 roku Czesław Miłosz, rok później Jan Paweł II, teraz Szymborska. Z przykrością trzeba przyznać, że tracimy coraz więcej przewodników. Przypomina mi się tu następująca scena z „Lalki” Bolesława Prusa:

- Straszna rzecz! - odezwał się doktór. - Ci giną, wy wyjeżdżacie... Któż tu w końcu zostanie?...
- My!... - odpowiedzieli jednogłośnie Maruszewicz i Szlangbaum.
- Ludzi nie zabraknie... - dorzucił radca Węgrowicz.

Ludzi nie zabraknie… Byłoby to pociechą, gdyby nie mowa o oszuście i łajdaku, tanim geszefciarzu i nieuczciwym radcy prawnym. Obyśmy więc nie popadali stopniowo w przekonanie podobne do tego. Fakt, ludzi nie zabraknie, ale trzeba zatroszczyć się również o to, jakich ludzi nam potrzeba.
O Szymborskiej zapewne niejedna książka jeszcze powstanie. Być może przy okazji rocznicowych rozważań nad twórczością autorki, bądź przy obchodach roku pod jej patronatem, który z pewnością zostanie poetce przyznany. My jednak nie czekajmy na uroczystości. Już teraz wyjmijmy „elektronowe mózgi” i podumajmy chwilę nad Szymborskiej losem.

Tomasz Buczma



środa, 8 lutego 2012

Śmiech? Jest dobry... tylko żebyś się nim nie udławił

Luty. Czas ciepłych kurtek, czapek, szalików i niemiłosiernego mrozu, który daje się we znaki. Nikt o zdrowych zmysłach nawet nie pomyślałby o tym, żeby przyjść do szkoły w krótkim rękawku. Teraz naszym głównym zajęciem jest narzekanie: "O matko, jak zimno!". 

A przecież wcale nie mamy tak źle. Przebieramy się w boksach i idziemy na lekcje do cieplutkich klas, w których aż miło siedzieć (w przeciwieństwie do tego, co działo się w listopadzie). Nikt nie zmusza nas, abyśmy stali kilka godzin dziennie przed szkołą, mając na sobie tylko cieniutkie koszule. Niestety, taki los spotkał wielu ludzi. Byli to więźniowie obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Mężczyzn, kobiety i młodzież, którzy przeszli przez selekcję i nie trafili do komór gazowych, czekały rutynowe zabiegi, takie jak golenie głowy, odwszawianie czy tatuowanie numerów obozowych. Pierwsi więźniowie budowali baraki, osoby z następnych transportów, które zakwalifikowane zostały do pracy, musiały kopać rowy i wykonywać wszystkie polecenia kapo. Posiłkiem była czarna kawa, do której kobietom dosypywano proszek mający zastopować krwawienie miesiączkowe, na obiad wodnista zupa i dwa kawałki chleba. W każdej chwili więźniowie mogli być wywołani na plac, zwoływali ich wtedy kapo krzykami i uderzeniami twardej, drewnianej pałki. Na apele szli ubrani w pasiaki, musieli ustawić się przed budynkiem i  stać przez kilka godzin, nieważne czy padał deszcz, śnieg, czy było minus 20. Takich nocy nie wytrzymywały dziesiątki ludzi. Towarzysze z baraku zagłodzonych i zakatowanych współwięźniów musieli ułożyć na stercie innych wolnych już osób, po których została tylko krucha, koścista otoczka, czekających na swoją kolej w krematorium. 

Niemcy najbardziej pastwili się nad Żydami, Polakami i Cyganami, niepełnosprawnymi, starszymi, za słabymi do pracy. Uwięzieni nie byli traktowani jak ludzie. Oprawcy mówili na nich "numery", twierdzili, że są pozbawieni godności i wszelkich praw... traktowali ich jak podludzi. Aby pokazać swoją wyższość nad bezbronnymi, pastwili się podczas rozgrzewki, każąc im skakać tzw. "żabki" dookoła placu. Wielu nie wytrzymywało do południa i umierało z wycieńczenia. Kolejną formą znęcania się, był rozkaz wykonywania zupełnie bezsensownej pracy, np. kobiety musiały przenosić ciężkie kamienie z jednego końca pola na drugi. Następnego dnia, ku uciesze katów, te same kamienie niosły z powrotem. SS-mani robili wszystko, by jak największa ilość "numerów" umarła z wycieńczenia. Było kilka osób, którym udało się uciec z piekła, lecz niestety, ich wolność została okupiona życiem  co dziesiątego więźnia. Dodatkową karą  dla wychudzonych, schorowanych i półżywych ludzi, którzy nie zrobili niczego złego, były całonocne apele. Tych, którym szczęście mniej dopisało i zostali złapani, wieszano lub rozstrzeliwano na oczach wszystkich. Niemcy chcieli w ten sposób pokazać, że nie warto uciekać. Jeżeli człowieka nie zabił głód, choroba lub kapo, to robiła to pogoda. Setki osób zmuszone były do pracy w tragicznych warunkach. Wyobraźcie sobie, że macie kopać dół jedynie w cienkich pasiakach, podczas gdy na dworze panuje temperatura  minus 30. 

Dla mnie jest nie do pojęcia, jak ludzie wytrzymywali takie tortury. Od kiedy zaczęłam czytać książki o obozach koncentracyjnych i wspomnienia byłych więźniów, zmienił się mój światopogląd. Nie potrafię śmiać się, kiedy opowiadane są żarty o Żydach. Irytuje mnie, kiedy ktoś mówi o czymś, o czym nie ma zielonego pojęcia. Tematem dowcipów często jest robienie mydła z więźniów. A przecież należeli do nich również Polacy. I tutaj temat staje się bardziej poważny. Bo przecież nie będziemy  śmiać się z własnych rodaków, ale z Żydów można. Nie rozumiem ludzi, który uważają, że oni są od nas gorsi. 


Ignorancja osób, które lekceważą lekcję, jaką była rzeźnia w Auschwitz, coraz częściej przejawia się w kręgach młodych ludzi. A przecież w dzisiejszych czasach również istnieją obozy pracy. Chciałabym, żeby nikt nie zapominał o tym, co działo się w Oświęcimiu i innych obozach, np. takich jak Dachau. Mam również nadzieję, że każdy, kto następnym razem będzie chciał pośmiać się z  wychudzonych i niewinnych  ofiar, które skazano na śmierć tylko dlatego, że są takiej narodowości a nie innej, ugryzie się w język i pomyśli o kominie krematoryjnym, który był jedyną droga ucieczki z piekła, do którego bram wiodła brama z napisem "Arbeit macht frei".


Jeżeli ktoś jeszcze nie rozumie, dlaczego śmianie się z tego, że Niemcy robili z więźniów mydło jest niemoralne, odsyłam go do naszej biblioteki, niech wypożyczy "Medaliony" Zofii Nałkowskiej, może wtedy zrozumie.

Marta Szczepek

sobota, 4 lutego 2012

Uwaga

Już dzisiaj (04.02.2012r.) o godzinie 19:30 w Sali widowiskowej Centrum Kultury odbędzie się koncert muzyczny. Wystąpią dwa koszalińskie zespoły SoulBox oraz Lipa Z Miodem.
Bilety w cenie 8 zł będzie można kupić przed koncertem.

Przydatne linki:

 

piątek, 3 lutego 2012

Talent Marcina Czaplewskiego

Dawno nie prezentowaliśmy szkolnych talentów, ale w nowym roku poprawiamy się i wracamy do tej chwalebnej tradycji. Przedstawiamy ułamek twórczości Marcina Czaplewskiego, więcej zdjęć będzie można zobaczyć na organizowanej przez Samorząd Uczniowski wystawie. Wkrótce podamy konkrety, czyli co, gdzie i kiedy...

Redakcja "Stacha w Podziemiach"











piątek, 27 stycznia 2012

Urodziny!

Każdy następny artykuł to czas i myśli zainwestowane w Stacha. Dziś po raz 140. To nasza 140 publikacja, szczególna, bowiem właśnie… skończyliśmy roczek!!! Dokładnie 365 dni temu, 27 stycznia 2011 roku po raz pierwszy tchnęliśmy życie w nowego Stacha. Odkąd przenieśliśmy gazetę do świata elektronicznego, mogliśmy publikować nasze artykuły średnio co 2-3 dni, a Wy, Czytelnicy, odwiedzaliście naszą stronę średnio 80 razy dziennie, biorąc udział w niezliczonych dyskusjach na tematy, o których pisaliśmy. A pisaliśmy o poglądach, wydarzeniach, kulturze, muzyce (i radiowęźle), filmie, bibliotece, sporcie, teatrze, zorganizowaliśmy akcję Miesiąc z Biblioteką, szkolne wybory parlamentarne, braliśmy udział w lokalnych wydarzeniach…




Pierwszy roczek. Z tej okazji życzymy sobie i Wam, abyśmy mogli nadal wspólnie się rozwijać, aby kolejne lata naszej pracy były co najmniej równie owocne jak ten. Też dziękujemy Wam, że jesteście z nami, 
że mamy dla kogo istnieć!

Dziękujemy przyjaciołom redakcji, współtwórcom i administratorom strony
 oraz Pawłowi za oprawę graficzną.


Redakcja "Stacha w Podziemiach"



środa, 25 stycznia 2012

ACTA ad acta?

W ciągu ostatnich kilku dni padły dwa wielkie serwisy do dzielenia się plikami – Filesonic i MegaUpload (jego założyciel został aresztowany przez… 76 uzbrojonych policjantów). Na Wikipedii, Joe Monster, Demotywatorach i kilku innych popularnych serwisach pojawiają się złowieszcze blackouty, hakerzy blokują rządowe strony. To wszystko w akcie protestu. Przeciw czemu? 

 W 2006 roku Japonia i Stany zjednoczone wpadły na szlachetny pomysł zwalczania piractwa i podrabiania dóbr. W związku z tym stworzono Anti-Counterfeiting Trade Agreement, czyli po naszemu umowę handlową dotyczącą zwalczania obrotu podróbkami. Jej celem jest ustalenie międzynarodowych standardów w walce z naruszaniem własności intelektualnej.
Do projektu kolejno przyłączały się: Kanada, UE, Szwajcaria, Australia, Meksyk, Maroko, Nowa Zelandia, Korea Południowa i Singapur. 1 października 2011 r. w Tokio Kanada, USA, Nowa Zelandia, Maroko, Australia, Japonia i Korea Płd. podpisały umowę. Meksyk, Szwajcaria i Unia Europejska wstrzymały się. Ostateczny termin podjęcia decyzji to 31 marzec 2013 r.
      16 grudnia 2011 UE przyjęła porozumienie. Polska ma na to czas do 26 stycznia br.
Po co powstało ACTA? Według twórców ma ono utrudnić wprowadzanie na rynek fałszywych towarów oraz ograniczyć piractwo w świecie cyfrowym. Dzięki porozumieniu zjawiska te znikną, gospodarka odetchnie, artyści zarobią i w ogóle, cytując „będzie super wspaniale”. Idea zacna. Ale i bardzo kontrowersyjna. Dlaczego? Otóż:
Po pierwsze: ACTA powstawało w TAJEMNICY przez ponad dwa lata. Było tworzone w taki sposób, aby jak najmniej podmiotów miało dostęp do negocjacji. Pominięto zwyczajowe konsultacje na forum międzynarodowym z Światową Organizacją Handlu czy Światową Organizacją Własności Intelektualnej. Zdaniem Europejskiej Koalicji Organizacji broniących praw cyfrowych (EDRi) w związku z powyższym ACTA nie spełnia podstawowych standardów demokratycznych.  Tylko dzięki przeciekom (gł. od WikiLeaks 22 maja 2008 r.) opinia publiczna dowiedziała się o istnieniu porozumienia. Zatem poparcie ACTA to poparcie dla tworzenia prawa za plecami obywateli i reprezentujących ich parlamentów. Dlatego też teraz, dwa dni przed ratyfikacją dokumentu, wybuchła panika.`
Po drugie: ACTA proponuje ochronę własności intelektualnej ogromnym kosztem, bowiem obarcza odpowiedzialnością podmioty całkiem niewinne, np. nasz dostawca Internetu będzie odpowiadał za strony i treści, jakie przeglądamy, (czyli to tak, jakby poczta miała odpowiadać za treść naszych listów). Co więc zrobi ów dostawca? Ano zablokuje nam strony, które zawierają niewłaściwe treści. Choć niekoniecznie nielegalne. Dodatkowo usługodawcy (czyt. policja internetowa) będą mieli prawo do monitoringu danych przesyłanych między użytkownikami, stosując tzw. Deep Packet Inspection (technologie głębokiej analizy pakietów). ACTA obliguje dostawców Internetu do ujawniania danych osobowych internautów podejrzanych o naruszanie jego postanowień (art. 11 ACTA). Będzie to zwyczajny atak na święte prawo prywatności. Dokument utrudni także zwykłe funkcjonowanie w Internecie nawet naszemu Stachowi, bowiem dziś w Internecie można kopiować treści bez zgody autora, jeśli poda się link do strony, której dana treść pochodzi, a autor nie zastrzegł newsa. Po przyjęciu ACTA będzie to nielegalne. A Wikipedia będzie musiała zlikwidować ogromną cześć swoich materiałów…
Kto z nas nie jest piratem? Kto choć raz nie pobrał nielegalnie płytki, gry, filmu? Dlaczego to robimy? Przez skąpstwo? Złośliwość? JA nie popieram piractwa, ale w ciągu miesiąca na kulturę mogę wydać 20zł. I mam za to iść do kina, kupić płytę/grę? Gdybym MÓGŁ, nie byłbym piratem. Nawet teraz popieram zwalczanie go, ale nie w sposób, jaki proponuje ACTA, bo nie dość, że to wszystko jest  niejasne i zagmatwane, to zagraża wolności.
Czy Internet jako ostatni prawdziwy bastion wolności jest zagrożony? Będziemy mieli drugie Chiny? Padnie Wikipedia? WolneMedia?
Jaki jest Wasz stosunek do ACTA? Do TAKIEGO sposobu walki z piractwem?
Coby dowiedzieć się więcej:

niedziela, 22 stycznia 2012

Połczyn-Zdrój... za 100 lat?

-->
Moja mała ojczyzna. Każdy ma swoją, swój Heimat, gdzie czuje się u siebie. Gdy chodzę po ulicach, obserwuję miasto, wszystko odzywa się do mnie historią. Święta, uroczystości, jak dawniej bywało, wszystkie odprawiane na chwałę przodków. Smutek ogarnia i melancholia chwyta, gdy się w ulice zanurzam w tym mieście.

Park piękny, niespotykany nigdzie indziej w całej okolicy staje się symbolem tak słynnego miasta. Wiewiórki, sowy, inna leśna fauna są naszymi najlepszymi sprzymierzeńcami. Kwitną już drzewa, budzą się zwierzęta, które życia tchną odrobinę w te ogłuchłe lasy. Łabędzi nie ma, kaczki jeszcze płyną, może ze dwa bociany w tym roku też będą. Świat inny, świat nie do poznania. Gdzie dawna świetność i projekty marzeń? Gdy życie biło z każdego zakątka, nie było miejsca bez przyśpiewu ptaków. Jedynie światło, nie wszędzie widoczne i dzikie drzewa świadczą o piękności.

Miasto się śmieje śmiechem nienawistnym, który nie może pozostać bez echa. Piękno ulic, budowanych starannie na ozdobne wzory już dziś straciło swój urok i połysk. Przepiękne frontony nie są jak dawniej oznaką kunsztu i wyczucia czasu. Domy wokół sieją smutek i zwątpienie, a ludzie z całą pieczołowitością te uczucia chłoną. Bym był nie doszedł do tych smętnych murów, które mnie w odmęt wpędzają nieznany. Szare, osmolone od dymów uzdrowiskowego miasta są jakby symbolem otchłani.

Z odpadającym tynkiem, cegłami na wierzchu straszą nie tylko oczy kuracjuszy. Zdziwienie u ludzi znających historię na usta ciśnie im takie pytanie: „Skąd tu niemiecki na tych starych murach?”. Odpowiedź nasuwa się sama. Historia ważną jest nauką i potrzebną wszystkim, lecz ściana przez Niemców budowana w ciągu dwóch wieków winna być zmieniona. Dalej w miasto, miasto naszych marzeń. Gdzieś szyba wybita swym kantem daje jasny odblask, stos petów i butelki straszą w wielu bramach. Niczym niezmącona cisza przyzywa refleksję, która lekarstwa nigdy nie zastąpi. Gdzie radość, gdzie zabawa, gdzie ta nasza młodość? Zginęło wszystko w natłoku problemów, gdzie człowiek miejsce zajmował ostatnie.

Ludzie siwiejący, pochyleni wiekiem przemykają obok siebie prawie niewidoczni. Stróża z mrówkowca nikt nigdy nie słuchał. Teraz efekty widzimy gotowe. Już nie ludzie, już cienie chodzą po ulicach. Praca, dobrobyt i wszystko co ważne. Bez czarów. Wszędzie, ale nie tutaj. Firmy, przedsiębiorstwa, wszystkie uciekły na większe rynki, gdzie można doznać innego życia. Mieszkania stoją i zieją pustkami. Osiedla wszystkie na wpół zaludnione. Taka jest prawda, taka rzeczywistość, gdy świat się myli co do pewnych rzeczy. To już p r z e d z i m i e nasze.

Moja ojczyzna, mój dom ukochany, czy będzie inny niż ponure wizje? Powrót do niego zawsze niebezpieczny, ryzyko każdy woli omijać.
Moja mała ojczyzna. Chcę widzieć Ją wielką, chcę widzieć potężną, rozlewającą swą siłę i mądrość na cały region, na cały kraj. Czy kiedykolwiek się tego doczekam? Mimo wszystko widzę Ją potężną, widzę piękną właśnie teraz, właśnie tutaj. Gdy wchodzę w cmentarne alejki i czuję, że oni wszyscy patrzą na nas i oczekują, abyśmy ich dzieła nie zmarnowali. Wysiłek, który w to miasto włożyli, nie może zostać niewykorzystany. Sztandary powiewające na wietrze, obecne na każdej ważniejszej uroczystości są chlubą, są dumą, bez której zostajemy z niczym. Lecz same przemowy, same wystąpienia nie wystarczą, trzeba zapału i siły, aby to, co mamy najcenniejszego, uczynić jeszcze cenniejszym i piękniejszym i z godnością usiąść, by użyć zasłużonego odpoczynku.

Tomasz Buczma 


Od Redakcji: Tekst ten powstał w odpowiedzi na konkurs organizowany przez Portal Polczynzdroj24.p. 
 

  
A Wy, Drodzy Czytelnicy, jak wyobrażacie sobie nasze miasteczko za 100 lat? Czy ma jakąś szansę na rozwój? Czy zestarzeje się wraz z mieszkańcami, którzy nie wyemigrują za granicę w poszukiwaniu pracy? Czy widzicie tu dla siebie perspektywy?

 

czwartek, 19 stycznia 2012

Hurrrrra!

Trzydzieści tysięcy. Kolejna okrągła liczba oznaczająca ilość wejść, a stanowiąca odzwierciedlenie Waszego zaufania dla nas, Redakcji. Długie godziny naszej pracy zostały dziś docenione po raz 30 000. Ten sukces jest także siłą napędową dla motoru naszej pracy, bowiem będąc docenianym, publikuje się z przyjemnością. Dziękujemy i życzymy sobie oraz Wam jeszcze co najmniej kilku zer więcej!

Redakcja "Stacha w Podziemiach"

poniedziałek, 16 stycznia 2012

INNI


Dwudziesty pierwszy wiek daje nam coraz więcej możliwości w różnych dziedzinach. Najbardziej widać to w  motoryzacji, nowych technologiach, firmach, które podbijają rynki i prześcigają się nawzajem w ulepszaniu swoich wynalazków. Jednak nie tylko korporacje dążą do jak najbardziej wydajnych i efektownych zmian. Również ludzie, wykorzystując coraz to nowsze metody, kreują swoje ciało w przekonaniu, że efekt powali wszystkich na kolana. 
Bardzo wielu młodych ludzi decyduje się na różnego rodzaju modyfikacje. Jedne są bardziej kontrowersyjne, a drugie mniej. Na początku chciałabym opisać te "straszniejsze". Sporządziłam  pewnego rodzaju listę zabiegów, które moim zdaniem zasługują na miano szalonych, wręcz można powiedzieć, maksymalnie idiotycznych, a czasami nawet niebezpiecznych dla zdrowia. Istnieją strony internetowe, na których skatalogowane są i sfotografowane najbardziej ekstremalne modyfikacje ciała, jakie był w stanie wymyślić człowiek. Nie radzę na nie wchodzić ludziom o słabych nerwach. Pomysły na samookaleczanie się często są ekstremalnie drastyczne. 


Według mnie jedną z najbardziej kontrowersyjnych zmian jest skaryfikacja. Jest to jedna z form, które przeciwstawiają się stereotypom, bo przeważnie ludzie wstydzą się blizn i zostawiają grube pieniądze w gabinetach chirurgicznych za zabiegi mające usunąć niechciane "pamiątki" po wypadkach. Tatuaże bliznowe stają się coraz bardziej popularne, warto zaznaczyć, że zostaną już one do końca naszego życia na ciele, no chyba że ktoś po kilku latach się rozmyśli, wtedy zostaje mu już tylko przeszczep skóry. Ktoś może powiedzieć, że motyw skaryfikacji występował już wcześniej, np. u plemion indiańskich czy u innych kultur przejawiających się na terenie Ameryki Południowej. Owszem, ale dla kilku stet mieszkańców szałasowej wioski, która jest kompletnie odcięta od cywilizacji, jest to forma pewnych rytuałów czy  przeistoczenia  się z chłopca w mężczyznę. Natomiast we współczesnym świecie bardzo często kieruje nami głupota i chęć wpasowania się do obowiązującego trendu. Z pewną odpowiedzialnością stwierdzam, że osoba, która decyduje się na to okaleczenie, na pewno nie grzeszy mądrością i rozsądkiem.
Drugą formą modyfikacji są implanty podskórne. Postanowiłam umieścić je na tym miejscu ze względu na to, że można je wyciągnąć, natomiast tatuażu bliznowego tak łatwo usunąć się nie da. Bez wątpienia wzbudzają one największe emocje w społeczeństwie, najczęściej są one negatywne. Stanowią rodzaj pewnego tabu, ludzie, którzy je posiadają, bardzo często należą do grup, które maksymalnie wyróżniają się z szarego, otaczającego je świata. Osoby posiadające implanty rogów są intensywnie prześladowane. Gdy tylko pojawią się na ulicy, zaraz nazywane są szatanami lub satanistami. Wiele z nich decydowało się na usunięcie wszczepionych kulek czy rogów tylko ze względu na presję, jaką wywierało na nie społeczeństwo.

Kolejną forma modyfikacji są tatuaże. W dzisiejszych czasach są one nie tyle popularne, co wręcz powszechne. W tej grupie jak i prawdopodobnie w każdej z powyższych można wyróżnić skrajne formy tatuażu jak i normalne, nie wzbudzające kontrowersji. Mam tutaj na myśli np. zombie boya, który właśnie poprzez swój wygląd stał się popularny. Jestem pewna, że pieniądze, które w okresie 2 lat zarobił Rick Genest (tak nazywa się zombie boy) za 20 lat będzie wydawał w klinikach plastycznych na naciąganie skóry i inne zabiegi powstrzymujące starzenie się i jednoczesne oszpecenie jego ciała, do którego przyczynią się pomarszczone tatuaże. Moim zdaniem niedługo i tak wszyscy o nim zapomną, gdyż z pewnością pojawi się ktoś inny żądny sławy, który przebije go swoją "dziwnością". Osobiście nie mam nic do tatuaży, dobrze wykonane fajne motywy naprawdę przyciągają wzrok i ozdabiają ciało. 




Ostatnią możliwością modyfikacji ciała jest piercing. Począwszy od zwykłych dziurek w płatkach uszu, można skończyć na nadgarstku. Dziedzina ta jest naprawdę nieograniczona... co rusz powstają nowe miejsca, które ktoś zdecydował sobie przekłuć. Jeżeli chodzi o kontrowersje, jakie mogą wzbudzać kolczyki, to nie są one tak duże jak w przypadku implantów  czy tatuaży,  ale istnieją. Zrobiłam sobie w tamtym roku industriala i tez spotkałam się wiele razy z osobami, które zabijały mnie wzrokiem. Form modyfikacji jest bardzo wiele. Powyżej wymieniłam tylko te najbardziej znane. Powodami popychającymi ludzi do zmiany swojego wizerunku mogą być manifestacja swojej tożsamości bądź chęć upamiętnienia jakiegoś zdarzenia, które odegrało dużą rolę w życiu. Warto jednak pamiętać o konsekwencjach naszego wyboru, które mogą pozostać z nami do końca życia.
Marta Szczepek