niedziela, 16 października 2011

New Beginning... new life... : „ Let’ s go! Are you ready for that? ”

Rozdział IV


Caleb okazał się być najbardziej wyrozumiałym chłopakiem, jakiego do tej pory spotkała. Nie naciskał, kiedy momentami stawała się zbyt cicha, kiedy zasypywała go pytaniami, tak, aż momentami brakło jej tchu. Gdyby nie to, że było już tak późno, pewnie dalej chodziliby po parku lub siedzieli pod gigantycznym dębem, rozmawiając o głupotach, śmiejąc się. Millah zaczynała myśleć, że to miasto jest idealne… takie, jakiego chcieli rodzice. Dla niej. Na nowy początek. Na nowe życie.
Pożegnali się kilka metrów od jej domu. Nie chciała, by Catherine usłyszała ją czy bruneta. Mogłoby to się bardzo źle skończyć. Mill, nie marnując czasu, w mig wspięła się na dach, po czym przechodząc przez okno, znalazła się w swoim pokoju.   
- Gdzie byłaś? – głos matki, zdenerwowany i podniesiony nie zwiastował niczego dobrego. Catherine zapaliła lampkę przy biurku. Millah stała przy oknie, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Matka nigdy jej nie kontrolowała. To było coś nowego, zupełnie niespodziewanego. Nie w stylu jej matki, nawet, gdy wyjawiła jej swój sekret odnośnie tego, kim jest.
- Na spacerze… mogłam powiedzieć. Myślałam, że wrócę wystarczająco szybko. – odparła po chwili milczenia, nie wiedząc zupełnie, co chodzi w tej chwili po głowie Catherine. Ojca nie było już 4 dni. Wyjechał w jakąś delegację. Może starała się nie stracić kontroli? Tylko nad czym? Nad Mill? Nie. Z pewnością chodziło tu o coś więcej.
Twarz matki wcześniej skupiona i pełna dezaprobaty odrobinę zelżała. Nie mówiąc już ani słowa wyszła z pokoju córki, zamykając za sobą drzwi, co jeszcze bardziej zdziwiło czarnowłosą. Zero szlabanu? Zero awantury? Tylko „ gdzie byłaś? ”. Nie tak to się zwykle kończy…  
Westchnęła, nie chcąc już sobie zawracać tym głowy, wzięła błyskawiczny prysznic, przebierała się w ciuchy do spania, zamknęła okno gasząc lampkę. Usnęła błyskawicznie z uśmiechem na ustach.
Nowy dzień nie był zbyt radosny. Zaspała. Mało, kiedy jej się to zdarzało, ale… jak widać, nie była wolna od typowo „ ludzkich ” rzeczy. W pośpiechu ubrała się i zbiegła na dół oczekując, że w kuchni zastanie matkę, której nie było. Cały dom był jak gdyby opustoszały. Cichy jak nigdy wcześniej. Po jej skórze przeszła gęsia skórka. Zignorowała uczucie niepokoju, chwytając jabłko i jogurt, wyszła, zamknąwszy drzwi na klucz.
Wpadła do szkoły jak strzała, mknąc prosto do laboratorium, gdzie miała następną lekcję. Wchodząc do klasy, zauważyła, że tam, gdzie zwykle siedziała, j miejsce zajął…Caleb. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, którego nie potrafiła ukryć.  
- Cześć… nie masz nic przeciwko, byśmy byli parą na laborkach? – zapytał. Głupio mu było zmieniać i zostawiać swojego kumpla, z którym był już dwa lata parze na tych zajęciach, jednak, gdy widział szansę na przebywanie z nią odrobinę więcej czasu, uważał, że warto to wykorzystać.  
- Nie… nie mam. To nawet lepiej...
Lekcja minęła błyskawicznie. Całą godzinę rozmawiali, śmiejąc się, zupełnie jakby ich wieczorny spacer, który przeciągnął się do pierwszych godzin nocnych, zdarzył się wieki temu. Zjedli razem lunch obserwowani przez paczkę Caleba, Mai oraz  całą resztę uczniowskiej społeczności. Czuły słuch Mill wyłapywał niektóre plotki.
„Myślisz, że chodzą ze sobą?”
,„Co on robi z NIĄ?!?!?”
„Jak to możliwe?”
„Słyszałam, że nie chcieli się ze sobą afiszować.”
„Bzdura! Są ze sobą! To widać! Parzcie uważniej!”
Na resztę starała się nie zwracać uwagi. Dzisiaj była wielka czwartkowa impreza Mai, na którą wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem. Nawet Millah. Tam mieli się ponownie spotkać, ta myśl paliła jak ogień…
Wieczór był wyjątkowo ciepły, jak gdyby pogoda postanowiła na ten wyjątkowy dzień imprezy podarować im idealne warunki sprzyjające. Gdy niebieskooka dotarła na miejsce, impreza wyglądała na nieźle rozkręconą. Zerknęła na wyświetlacz swojego telefonu. Caleb miał się z nią spotkać 10 minut temu. Niespodziewanie ktoś pociągnął ją za rękę, zasłaniając oczy, prowadząc gdzieś, gdzie robiło się zdecydowanie głośniej.  Po zapachu poznała Caleba, jej serce przyspieszyło.  
Gdy ją przeprosił za spóźnienie, uśmiechnęła się szeroko tańcząc w rytm muzyki. Nie miała mu tego za złe.
Millah zupełnie nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół niej. Widziała tylko Caleba i jego czekoladowe oczy. Wszystko płynęło dalej, czas, muzyka, tłum… nikt nie przejmował się czymś takim jak czas. Gdy czarnowłosa chciała zaczerpnąć powietrza, chwyciła za dłoń chłopaka chcąc go wyprowadzić z uścisku ludzi, którzy ich otoczyli zbici w wydawać się mogło w jedno. Zaprowadziła go w ustronniejszy kawałek polany, gdzie oparła się o drzewo, nie mogąc przestać się uśmiechać. Caleb stał obok. Wiedział, że to, co teraz robi, jest złe … jeśli Simone dowie się, że nie wywiązał się z umowy. Nie rozumiał, dlaczego im zależało na Milli tak bardzo. Rozumiał ich względem Chloe, w końcu to Łącznik... ale Mill? Ona nie była… nie mogła być. Nienawidził uczucia takiego rozdarcia pomiędzy tym, co powinien a tym, co chciał… każdy był samolubny, tylko nie każdy to pokazywał otwarcie światu. On zamierzał przechylić szalę na swoją korzyść, tym samym grabiąc sobie u Bractwa. Nie dbał o to, nie w tej chwili.
- Wybaczysz? Muszę to odebrać…- mruknął lekko zdezorientowany wyświetlającym się numerem Simone. Nienawidził tej kobiety, sam już nie rozumiał, dlaczego się w to wszystko wplątał.
- Jasne. Poczekam. – odpowiedziała posyłając mu uśmiech.
Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy i trwałaby tak zdecydowanie dłużej niż parę minut, gdyby nie fakt, iż wyczuła, że ktoś obok niej stoi i wpatruje się w nią. Uśmiechnęła się podświadomie myśląc, że to Caleb, jednak kiedy już otworzyła oczy, jej uśmiech zbladł.  
- Ciebie też dobrze widzieć, Millah. – skomentował jej wyraz twarzy, sam przywdziewając kpiący uśmieszek. Nie takiego powitania się spodziewał, jednak czego mógł oczekiwać po niej? Że powita go z otwartymi ramionami? Po tym wszystkim, co razem przeszli? W sumie… tak, tak właśnie myślał. A taka reakcja dziewczyny rozczarowała go. Nawet bardzo.
- Christian... - głos Mill był cichy, niemal ginął w tej przestrzeni. Patrzyła w jego błękitne oczy, zupełnie nie mogąc wydusić słowa więcej. Nie spodziewała się go tu zobaczyć. Nie po tym, jak odeszła ze stada, a on zajął jej miejsce. Wiedziała o tym, więc tym bardziej jego wizyta tu była dla niej niespodzianką.
- Kogoś się spodziewałaś Millie-a? Twojego człowieka? Czy może Davida lub Erica hm? – oskarżycielski ton przyjaciela zaskoczył ją. To on pojawia się zupełnie nieproszony, niezapowiedziany na jej nowym terenie. Wtrąca się w nie swoje sprawy, mając jeszcze pretensje.
- Wiesz, że nie lubiłam, byś mnie tak nazywał, to jedna sprawa… druga… zgubiłeś się? To nie Nowy Jork. Co tu robisz? – Jej bajeczny niemal humor wraz z nastrojem znikł jak bańka mydlana. 
- Nie kłam, oboje wiemy, że to nieprawda. I masz rację Nowy Jork, to nie jest… jednak jest coś, co nie może czekać. Dlatego tu jestem. Lyellea cię potrzebuje. – oskarżycielski ton w głosie Christiana zelżał, jednak nadal pozostawał wyczuwalny. Przez te wszystkie lata to on z nią był, zawsze, kiedy tego potrzebowała, na każde jej zawołanie i nawet wtedy, kiedy nic nie mówiła, on wiedział swoje. A teraz zastąpiła go jakimś… człowiekiem? Nie wierzył w to.  
- Nie kłamię! Przestań mi wiecznie coś insynuować, coś cię dziś ugryzło? Czy to może San Francisco tak na ciebie działa, co? I co z tym ma wspólnego Lye? Teraz ty jesteś jej zastępcą. Dbaj o stado… i o nią. – odbiła zręcznie piłeczkę, nie dając się wciągnąć w jego grę. Gdyby Lyellea jej potrzebowała, sama by się z nią skontaktowała. Nieraz tak było, więc niby dlaczego miałaby tym razem wysyłać jego? Wiedząc doskonale, jakie panowały między nimi relacje, po tym jak odeszła.  
- Nic mnie nie ugryzło. Dbam o stado i... o nią. Jednak mamy kłopoty. Stado z LA… znasz to, prawda? – powiedział już ciszej, nieznacznie się do niej przysuwając. Jako jeden z bardzo nielicznych Majów miał wyczulone zmysły, przez co był tropicielem w stadzie NY. Słuch i węch mówiły mu, że zbliża się człowiek Milli, musiał się spieszyć.  
- Ale... - zdążyła powiedzieć, zanim Christian chwycił ją w pasie i pocałował Wszystko momentalnie znikło, hałas, polana, drzewa i Caleb. Byli tylko oni… wieloletni przyjaciele...

c.d.n.

Anna Żylińska