niedziela, 9 października 2011

New Beginning...new life... : "Truth time"

Rozdział III

     Pogoda w San Francisco od kilku dni dopisywała. Słońce, lekki wiaterek, radość oraz optymizm, jaki był wyczuwalny w powietrzu jak i wśród uczniów udzielał się nawet nauczycielom. Wszyscy mówili tylko i wyłącznie o imprezie, która miała się odbyć za dwa dni…w czwartek. Przygotowania trwały pełną parą. Organizatorem był nikt inny jak Maya, która wróciła po zawieszeniu i znalazła kolejny powód do świętowania. Czegoś takiego nawet najwięksi wrogowie nie byli w stanie jej mieć za złe, w końcu impreza to impreza.


- Wróciłam! – krzyknęła czarnowłosa, wchodząc do domu. Rzuciła torbę na blat stołu zaraz obok niej wylądowały klucze. Dziś nie widziała ani blondyna ani dziewczyny, z którą miała lekcje. Nazywała się Jasmine z tego, co usłyszała od jednej z bardziej wygadanych osób w szkole. Była kuzynką zarozumiałego, jak się w późniejszej rozmowie okazało, Aleka.

Chciała już chwycić za telefon i zadzwonić do rodzicielki, gdy dostrzegła kartkę z informacją o zakupach. Uśmiechnęła się do siebie, wyrzucając ją zgniecioną do kosza.

Włożyła popcorn do mikrofali, następnie udała się do swojego pokoju po laptop, na którym miała zamiar odrobić pracę domową z francuskiego, by później mieć wolne. Zostawiła w nim uchylone okno, intuicyjnie sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu. Chwyciła komputer i zbiegła na dół. Gdy usłyszała dźwięk mikrofali, na jej twarz wpełzł uśmieszek zadowolenia. Uwielbiała popcorn z masłem. Jako jedyna w rodzinie, jednak jej to w niczym nie przeszkadzało. 


- Stęskniłaś się za mną dzisiaj? – męski głos, który usłyszała za sobą, spowodował, iż automatycznie zacisnęła zęby ze złości, przez co niemal się nie oparzyła.


- Jakoś nie bardzo. Jeśli nie masz nic przeciwko… chciałabym spędzić miłe popołudnie we własnym domu. SAMA. – ostatnie słowo podkreśliła wystarczająco, by nieproszony gość zrozumiał jej przekaz, jednak wątpiła, by wyszedł, przynajmniej dobrowolnie. - Poza tym… nie nauczono cię pukać? - dodała już ostrzejszym tonem.


- Nie bądź taka niemiła… siostrzyczko. – to, co powiedział, wydawać się mogło zabawnym, luzackim, takie nie było. Alek w głębi duszy stresował się tym, co właśnie powiedział. Valentina zakazała mu jej mówić o czymkolwiek. Było na to zdecydowanie za wcześnie, takie miała zdanie. A jako przybrana matka Aleka i przywódczyni Majów z San Francisco powinna mieć decydujący głos. Nie będzie dobrze, jeśli się dowie, że nie po raz pierwszy złamał jej bezpośredni rozkaz.


- Czekaj… jak to s-i-o-s-t-r-z-y-c-z-k-o? To jakiś żart? – Wydukała, stawiając miskę z popcornem na szklanym stoliku stojącym przed kanapą, na której zdążył rozgościć się blondyn.


- Przecież wiesz… Jak Maj spotyka piękną Majankę… - zaczął, sięgając po popcorn. Zapach był zdecydowanie nie do zignorowania. Nie dla niego.


- Ej! – zawołała w geście sprzeciwu. Posłała mu wściekłe spojrzenie, na które on odpowiedział rozbrajającym uśmiechem, sekundę później kolejny popcorn wylądował w jego ustach, których kąciki nadal unosiły się do góry. – Co masz na myśli mówiąc… że jesteśmy… no wiesz… rodzeństwem? To nie jest możliwe… nie może być... – zaczęła, jednak urwała siadając po przeciwnej stronie sofy. Nie mogła sobie nawet tego wyobrazić. Słowo „rodzeństwo” powodowało u niej gęsią skórkę na całym ciele, a serce momentalnie przyspieszało. Nigdy nie miała rodzeństwa. Takiego prawdziwego… 
- Wiesz, że nazywam się Petrov… tak jak ty. To jest moje prawdziwe nazwisko, ani Valentina, ani Jasmine takiego nie mają. Nawet rodzina, która wcześniej mnie adoptowała, miała inne… co jest całkiem zrozumiałe.

– odpowiedział już bardziej pewnym, spokojnym głosem, patrząc na Mill zupełnie inaczej niż półtora tygodnia temu, jak gdyby w to wszystko wierzył.


- Może to zwykłe podobieństwo? Wiele osób nosi to samo nazwisko, to nie oznacza, że są ze sobą spokrewnieni, mam rację? Może to zwykły przypadek? – dalej uporczywie trzymała się swojej wersji, za nic nie chcąc dopuścić do myśli, że wersja Aleka może być prawdziwa. To by znaczyło, że poukładany świat, w jakim żyła do tej pory, nigdy nie był prawdziwy. Że to tylko pełny złudzeń miraż.


Blondyn westchnął, przeczesując włosy dłonią. Wiedział, że nie będzie lekko. Podejrzewał, że mu nie uwierzy. Czemu by miała? Od początku w niczym jej nie ułatwiał, w sumie starał się nawet, by go nienawidziła, choć prędzej pewnie próbowałby ją poderwać. Skoro powiedział już A, łamiąc zakaz Valentiny… czas powiedzieć B. Obawiał się jednak, że reakcja dziewczyny będzie taka, jaką przewidział.


- Pierwszego dnia, gdy pojawiłaś się w szkole, wszyscy o tobie rozmawiali. Zupełnie nie zwracając uwagi na to, jak się nazywasz, bardziej byli ciekawi wyglądu. Jasmine i ja postanowiliśmy poczekać z oceną. Sam fakt, że w San Francisco pojawia się ktoś o takim samym nazwisku, zwłaszcza obcym, jest zastanawiające. Valentina, gdy dowiedziała się o tobie, wyruszyła do Phoenix, odwiedzając po drodze Nowy York… Twoi rodzice… Catherine i Lucas… nie nazywają się Petrov. – wydusił to z siebie, przestając na chwilę jeść popcorn. Jego żołądek zmienił się w gigantyczny supeł, w dodatku miał wrażenie, że jest o wiele bardziej zestresowany od niej, a w końcu to o nią się w tym wszystkim rozchodziło.


- Catherine i Lucas mają to samo nazwisko co ja. Mam je po nich. Twoja teoria się nie sprawdza. – odpowiedziała już pewniejsza tego, że wraca jej panowanie nad sytuacją. Nawet obecność Aleka mogła w tej chwili znieść, bez rzucenia się na niego z pazurami. A to spory plus.


- Zmienili je, kiedy cię adoptowali. – wtrącił się jej w słowo. Nie mógł zrozumieć, czemu czarnowłosa jeszcze tego nie widzi. Wszystko, co mówił, miało sens! Odkąd Chloe przeszła przemianę, to była jedna z nielicznych spraw, gdzie był sens! Czemu tylko on go widział z ich dwójki? – Catherine i Lucas tak naprawdę nazywają się De’Levittoux. Nie wiedziałaś o tym, Millah? – dodał, widząc szczere zdziwienie na jej twarzy. Wpatrując się w jej granatowe oczy, starał się pomóc. Chciał podejść i ją przytulić, powstrzymał się jednak. Nigdy nie był taki emocjonalny. Uchodził za zimnego, nieczułego, cholernie przystojnego Aleka, który może mieć każdą. Póki co musiał utrzymać ten dystans. Po prostu musiał.


- Nie… ale… jak? – pojedyncze słowa wydobywały się z jej ust. Jej myśli w tej chwili były niezwykle chaotyczne, czemu jej o tym nie powiedzieli? Po tylu latach? Co jeszcze ukrywali? Strach myśleć.


- Wiesz Alek… - wtem wypowiedź Milli została przerwana przez szczęk kluczy w zamku. Blondyna już nie było. Została sama.


- Millah? Jesteś? Pomożesz mi z tymi zakupami? – głos Catherine słychać było dosyć niewyraźnie, jednak dziewczyna go usłyszała i w mgnieniu oka znalazła się przy drzwiach, łapiąc wyślizgujące się z dłoni matki torby z zakupami.


- Ile tego jest? – jęknęła niebieskooka, uginając się pod ciężarem zakupów. Zawsze podziwiała zapał matki, jeśli chodzi o zakupy. Ona sama nie była zdolna do czegoś takiego. Zawsze, gdy Milla szła na zakupy, po prostu kupowała to, czego potrzebowała i wychodziła, tym samym łamiąc zasady przypisywanie kobietom, jeśli o to chodzi. Nigdy nie spędziła w centrum handlowym więcej niż godzinę.


- Tylko kilka toreb. Robiłaś popcorn? Ktoś przyszedł? – ostatnie dwie torby zakupów Catherine wniosła sama, zamykając nogą drzwi. Torby wylądowały na pozostałej wolnej przestrzeni blatu.


- Nie… miałam zamiar obejrzeć film, ale…chyba się zajmę lekcjami. – szybka odpowiedź czarnowłosej zaskoczyła Catherine. Spojrzała podejrzliwie na nią, chcąc coś wyłapać, jednak po kilku sekundach dała sobie spokój. Na pewno ma jakieś urojenia, choć mogłaby przysiąc, że Mill miała co innego na myśli. Z każdym mijającym rokiem coraz bardziej wydawało jej się, że oddalają się od siebie. Nie była z tego powodu zachwycona, w głębi duszy wiedziała, że to nieuniknione. Nie byli zwykłą, normalną, niczym niewyróżniająca się rodziną. Po rozpakowaniu wszystkiego czarnowłosa wzięła swoją torbę z blatu, laptop i zaczęła iść w stronę schodów prowadzących na górę.


- Millah… stało się coś? – Catherine nie opuszczało przeczucie, że jej córka myśli o czymś intensywnie i to nie daje jej spokoju. Widziała to w je oczach, spojrzeniu, głosie, ruchach. Może i się od siebie oddalały, jednak 18 lat wychowywania Mill pozostawiły jakiś ślad.


Millah odwróciła się twarzą do matki, posyłając jej delikatny uśmiech.


- Wszystko w porządku… naprawdę. Nie ma czym się martwić mamo. – odpowiedziała, chcąc tym zdaniem przekonać również samą siebie. Wszystko, co wiedziała, w co wierzyła, zaczynało się sypać. Dlaczego?

Laptop położyła na biurku, a torbę w kąt pokoju, sama lądując twarzą w poduszkach. Cisza, jaka panowała w pokoju, zazwyczaj kojąca, dziś powodowała jedynie zamieszanie i dodatkowy natłok myśli.

Dźwięk sms-a był teraz najmniej oczekiwanym przez nią dźwiękiem na całej planecie, jednak nie zignorowała go. Usiadła po turecku odczytując wiadomość.


New text message from: Caleb”


Masz może ochotę na spacer?”


Uśmiechnęła się. Tego właśnie potrzebowała. Przyjaznej duszy. Caleba.
  

Pewnie.”


Odpisała czekając na nową wiadomość.


New text message from: Caleb”


Za 10 minut pod pod twoimi drzwiami”


Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Czuła, że nie powinna się z nim spotykać, że powinna to uciąć teraz, póki może, niemal bezboleśnie. Nie chciała.

Potrzebowała go. Potrzebowała przyjaciela.

c.d.n.

Anna Żylińska