czwartek, 1 października 2015

MANIFEST

W środę podczas apelu ogłoszone zostały wyniki Wakacyjnego Konkursu Literackiego. Obiecaliśmy, że opublikujemy każdą nagrodzoną pracę i z wielką przyjemnością słowa dotrzymujemy. 

Zaczynamy od wyróżnień. 

Przed wami opowiadanie Weroniki Dziwury. 

Gratulacje!!!

Redakcja





       Każda szkoła jako placówka zachęca swoich przyszłych uczniów sloganami typu: „dbamy o życzliwą i przyjazną atmosferę”. Jednak grono pedagogiczne w niektórych przypadkach nie może za wiele obiecywać, ponieważ to nie oni, a uczniowie w większym stopniu tworzą atmosferę w szkole. Wystarczy jedna „czarna owca”, by dobrowolną chęć nauki innych członków klasy zmienić w siedem godzin horroru, które muszą przetrwać – i tak pięć razy w tygodniu. Wyobraźcie sobie ulgę osoby, która po trzech latach znoszenia tego „codziennego koszmaru”, zafundowanego przez rówieśników, wreszcie skończyła gimnazjum. Jest to człowiek pełen nadziei, że ludzie w liceum, nie znając jego przeszłości, będą traktować jak równego sobie, nie będą wyśmiewać i dokuczać za to, że ta osoba po prostu istnieje. Jest pewien, że ma przed sobą nowe horyzonty, nowe szanse, by poznać ludzi nieograniczonych do patrzenia na świat stereotypowo, którzy będą dzielić jego pasje... I teraz wyobraźcie sobie, co czuje taka osoba, gdy rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Aby Wam to ułatwić, opowiem pewną historię. Historię Franka Majewskiego.
Franek był szykanowany przez całe trzy lata spędzone w gimnazjum. W sumie do końca nie wiadomo za co. Był zwykłym chłopcem, zadbanym, miał dobre oceny, umiał poprowadzić interesującą rozmowę. Jedyne, czego mu brakowało, to matki. Ale brak jednego z rodziców wcale nie był przyczyną docinek. Franek obwiniał się cały czas, że coś robi źle i dlatego rówieśnicy odpychają go od siebie, ale tak naprawdę wina nie leżała po jego stronie. Ot, po prostu młodzież jest złośliwa i potrzebuje ofiary, na której będzie mogła zaprezentować swoją wyższość. Na kogo padnie wybór – nigdy nie wiadomo. Najczęściej jest to kwestia losowa. Można więc powiedzieć, że Franek był „ofiarą losu”- w dosłownym tego sformułowania znaczeniu.
Był z siebie nadzwyczaj dumny, gdy pod koniec czerwca wracał do domu z świadectwem ukończenia gimnazjum, na którym widniał czerwony pasek. Następnie całe wakacje spędził na podwyższaniu samooceny oraz wmawianiu sobie, że zmieniając szkołę i otoczenie, zmieni też swoje podejście do innych, a liceum rozpocznie zupełnie inaczej niż gimnazjum, żeby nie zostać „ofiarą” już na starcie. Jak postanowił, tak też zrealizował.
Pierwszego września pewny siebie chłopak przeszedł przez próg nowej szkoły z myślami pełnymi wątpliwości. Po uroczystym apelu udał się do swojej klasy. Z zadziornym uśmieszkiem zajął miejsce w ostatniej ławce, czym już zyskał minimalny podziw u reszty uczniów.
- Siemka, jestem Patryk. Mogę się dosiąść? – zapytał jeden z chłopców, siadając obok Franka.
- Jasne! – nastolatek był wniebowzięty. Nie dość, że nikt mu nie dokucza, to jeszcze znalazła się osoba, która chce dzielić z nim ławkę. – Franek jestem – przedstawił się i podał nowemu koledze rękę.
Zdążyli porozmawiać jeszcze tylko przez chwilę. Przeszkodziła im wchodząca do klasy nauczycielka:
- Dzień dobry państwu. Nazywam się Joanna Kwiatkowska... – ale Franek wcale nie słuchał słów wychowawczyni. Cały czas myślał o tym, że w końcu ma kolegę, który nie skreślił go od razu, kolegę, który dał mu szansę, nawet go nie znając.
Pierwsza spotkanie zapoznawcze nowej klasy I C nie trwało zbyt długo. Pani Kwiatkowska  wypuściła młodzież od razu po omówieniu kilku spraw organizacyjnych.
- Franek, czekaj! – Patryk zaczepił kolegę po wyjściu z klasy – Mam dla ciebie propozycję. Będziemy razem w klasie przez najbliższe trzy lata. Nie uważasz, że fajnie by było trochę lepiej się poznać?
-  Co masz na myśli? – odparł zaskoczony Franek.
- Słuchaj chłopaku, urządzamy wieczorem z moimi znajomymi mały melanżyk. No i pomyślałem, że może wpadniesz. Wiesz, wydajesz się spoko, a spoko osoby powinny trzymać z innymi spoko osobami. Nie to co te sztywniaki i kujony. To jak? Idziesz?
- Jasne! – chłopak był przeszczęśliwy.
- Okej. Napiszę ci później na fejsie co, gdzie i jak. Mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić. Do później, Franiu!
- No, trzymaj się! – Naprawdę, nie da się słowami opisać tego, co czuł w tamtym momencie. Jedno jest pewne – było to coś, czego nigdy wcześniej nie zaznał. Pierwszy raz w życiu czuł się akceptowany, a nawet lubiany przez rówieśników taki, jaki jest.  
    Oczywiście chłopak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pod pojęciem „mały melanżyk” kryją się papierosy, alkohol, być może nawet narkotyki, ale tak ekscytowała go perspektywa posiadania życia towarzyskiego, że dla znajomych był gotów zrobić wiele. Ojciec Franka był policjantem. Kochał go nad życie i za wszelką cenę starał się wynagrodzić brak matki, dlatego, pomimo obaw, widząc radość syna, pozwolił mu na wieczorne wyjście.
O godzinie dwudziestej Franek, z uśmiechem od ucha do ucha, zapukał do drzwi jednego z domów w bogatej dzielnicy. Był to dom Patryka – jego nowego i jak do tej pory jedynego kolegi.
- O! Cześć, Franiu! – drzwi otworzył już lekko wstawiony gospodarz. Jego rodzice wyjechali w delegację, zostawiając dom pod opieką syna na tydzień – Właź do środka!
Było parę minut po dwudziestej, a impreza młodzieży rozkręciła się na dobre: muzyka grała dosyć głośno, umilając zabawę ponad dwudziestu osobom w różnych stanach trzeźwości.
- Nie będę ci nikogo przedstawiał, sam wszystkich poznasz. To są spoko ziomy, jak ty i ja. Dogadacie się – powiedział Patryk, oprowadzając Franka. Następnie nalał sobie i koledze drinka – Ja muszę spadać, bo sam widzisz, ilu mam gości, później pogadamy. Czuj się jak u siebie, Franiu!
Zadowolony, lecz nie do końca pewny siebie Franek usiadł ze szklanką w ręku przy kuchennym barze. Męczył się przez dobre dziesięć minut, zanim opróżnił jej zawartość. Nigdy nie przepadał za alkoholem. Nie musiał też specjalnie długo czekać, by wzbudzić zainteresowanie u płci przeciwnej, bo po chwili dosiadła się do niego sympatyczna, nieco pijana brunetka, o niebieskich oczach. Była to Olka, jego koleżanka z nowej klasy. Napełniła dwie szklanki wódką z sokiem pomarańczowym, następnie jedną z nich podsunęła chłopcu pod nos. Franek przez kolejną godzinę, zaczarowany uśmiechem dziewczyny, wypił z nią jeszcze kilka drinków, prowadząc przy tym najmilszą, jak później stwierdził, rozmowę w swoim życiu. Dogadywali się tak, jakby znali się od zawsze.
Dialog dwojga upojonych alkoholem młodych ludzi przerwał organizator imprezy:
- I jak tam, Franiu? Widzę, że poznałeś już naszą Olkę – śmiał się. – Co tak siedzicie przy wódzie? Może chcecie czegoś mocniejszego?
- Daj spokój, Patryk – warknęła dziewczyna – wiesz, że nie biorę.
- No, ty nie, ale może Franiu się skusi. Co ty na to, Franeczku?
- Eeee...no...w sumie, co mi tam! – wypity alkohol podziałał na Franka tak mocno, że dopiero stojąc w łazience z woreczkiem strunowym, który dał mu kolega, w ręku, uświadomił sobie, co robi. Wpatrywał się dłuższą chwilę w jego zawartość, po czym schował torebkę do kieszeni, mówiąc do siebie: „O nie, nie, nie! Amfetamina to już za wiele!”. Po wyjściu z łazienki od razu natknął się na Patryka.
- Co jest, Franek? Jak wrażenia po kresce? Jak się czujesz?
- Eee.. no jak.. Normalnie, a jak mam się czuć? – odparł zdezorientowany chłopak
- Haha! Ja wiedziałem, że ty obcykany w te klocki jesteś – zaśmiał się Patryk. – No, idź już do swojej laseczki, czeka na ciebie przy barze.
Od Olki dzieliło go zaledwie kilka kroków, gdy nagle usłyszał za sobą znajomy głos:
- Franek? Franek-bałwanek? Majewski! To ty? – był to głos Janka Adamczyka, chłopaka, który najbardziej dokuczał Frankowi w gimnazjum. Nastolatek czuł, że to już koniec, że jego najgorszy koszmar, z którego próbował się uwolnić, powrócił w ułamku jednej sekundy. Nogi miał jak z waty, ręce zaczęły mu się trząść, a w głowie poczuł taki natłok myśli, że aż zrobiło mu się słabo. Usiadł na kanapie i wpatrywał się prosto w oczy swojego oprawcy.
- A co ty, znasz typka? – spytał ktoś z tłumu.
- No, ja bym nie znał? – odpowiedział Janek. – Majewski to najgorsza szuja, jaką znam! Syn policjanta, konfident jakich mało! Całe gimnazjum z nim przechodziłem, wiem jak bardzo potrafi być fałszywy. I w dodatku pedał! Nie widzicie jak się trzęsie? Hahaha!
Oczywiście, żadna z obelg rzucanych przez Janka nie była prawdą, ale Franek nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku, aby temu zaprzeczyć. Słowa grzęzły mu w krtani, czuł, że łzy napływają do oczu.
- Haha! I jeszcze płacze. Idź stąd bałwanie, nie chcemy tutaj takich jak ty! – Janek bezlitośnie dobił „leżącego”.
Wszyscy wybuchnęli szyderczym śmiechem, tylko Patryk i Olka stali jak wryci, wpatrując się z niedowierzaniem w całą sytuację. Franek bez słowa wybiegł na zewnątrz. Zimne powietrze i padający deszcz ostudziły nieco jego emocje. Tutaj czuł się dobrze – sam na sam ze swoimi myślami, bez osób trzecich.
Było parę minut po północy, gdy przemoknięty chłopak wrócił do domu. Ojciec był w pracy, więc Franek od razu zamknął się w swoim pokoju. Strasznie kręciło mu się w głowie, a jedyne, o czym teraz marzył, to zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Gdy ściągał spodnie, z kieszeni wypadł mu woreczek strunowy – gdyby nie to, zupełnie zapomniałby o narkotyku, który dał mu Patryk. Zdesperowany nastolatek podniósł torebeczkę, wysypał połowę jej zawartości na biurko, a następnie wciągnął wszystko do nosa. Nawet nie zastanawiał się, co robi, było dla niego obojętne, czy umrze, czy będzie żył, czy będzie mu lepiej, czy gorzej.
Rzeczywiście, zrobiło mu się w pewnym sensie lepiej, pewniej. Niestety, środek odurzający, wbrew oczekiwaniom Franka, nie zabrał bólu wywołanego przez niedawne zdarzenie, za to chłopiec zaczął intensywniej dostrzegać inne uczucie. Tym uczuciem była złość, złość, która zbierała się w nim przez te wszystkie lata, a teraz wróciła z dużo większą siłą. Wyszedł z pokoju, ponieważ nie mógł usiedzieć w miejscu i zaczął przechadzać się po całym mieszkaniu, aż wreszcie otworzył drzwi do pokoju ojca. Doskonale wiedział, po co tu przyszedł. Znał miejsce, w którym jego ojciec trzyma pistolet, więc bez wahania wsunął rękę pod łóżko i wyciągnął małą walizeczkę, a następnie wrócił z nią do pokoju. Po drodze zabrał jeszcze paczkę papierosów z szafki w korytarzyku.
Nie było szans, żeby zasnął tej nocy. Do samego rana siedział na parapecie, paląc jednego papierosa za drugim, bawiąc się pistoletem i wpatrując w puste ulice miasta. Po siódmej wziął jednak plecak i wyszedł do szkoły. Miał jeszcze nadzieję, że może Janka wcale nie było na imprezie, że to był tylko zły sen, spowodowany zbyt dużą ilością wypitego alkoholu.
         Kilka minut przed dzwonkiem na lekcję wszedł do szatni, w której znajdowała się ponad połowa osób z jego nowej klasy. Już od pierwszych chwil czuł na sobie pogardliwe spojrzenia innych. Przeszedł koło grupki dziewcząt, między którymi stała też Olka, ale nie miał odwagi nawet spojrzeć jej w oczy. Nagle jedna z jej koleżanek krzyknęła:
- Fuu! Franek śmierdzisz petami! Umyłbyś się czasem!
- Co? Mama nie nauczyła? – szybko załapał temat jeden z chłopców stojących kilka kroków dalej. – A sorry, zapomniałem. Nie zdążyła! Haha!
      Franek szybko wybiegł z szatni prosto do szkolnej łazienki, złapał za klamkę pierwszej lepszej kabiny i zamknął się w niej, jakby chciał schronić się przed goniącym go złem całego świata. Nie miał siły płakać, wiedział już, czego mu w tym momencie najbardziej potrzeba. Wyjął z kieszeni torebkę z białym proszkiem i zrobił to samo, co parę godzin wcześniej uczynił z drugą połową. Siedział w kabinie jeszcze przez kilkanaście minut, gdy nagle, pod wpływem nieznanego impulsu, wyszedł z łazienki. Szybko odnalazł salę, gdzie I C odbywała godzinę wychowawczą. Był odurzony amfetaminą, nie zastanawiał się nad działaniami, które wykonuje, po prostu robił to, co mu przychodziło do głowy. Otworzył gwałtownie drzwi od pracowni fizycznej i wykrzyczał na cały głos kilka zdań, które wywróciły do góry nogami życie osób słyszących je na żywo:
       „Wy jesteście naprawdę chorzy! Serca macie chore! Każdy tu obecny, bez wyjątku, jakby dotknęła was jakaś zaraza! Ale żaden kardiolog wam nie pomoże, nic wam nie pomoże! Potraficie tylko chlać i ćpać, a to znieczuliło was już tak bardzo, że niszcząc drugiej osobie życie, nawet nie macie wyrzutów sumienia! Nie liczycie się z dobrem innych, a to powinno być dla was priorytetem. Niestety, osoby obdarzone wrażliwością na krzywdę ludzką są wymierającym gatunkiem w tych czasach. I przykro mi bardzo, ale dziś zginie jeden z ostatnich przedstawicieli tego gatunku. Trzymajcie się i zastanówcie się nad sobą, bo świat nie zmierza w dobrym kierunku. Pozdrawiam was, idioci!”. Gdy skończył mówić, wyciągnął z plecaka pistolet ojca, przyłożył lufę do skroni i nacisnął spust.

       Tym właśnie krótkim, dramatycznym manifestem zakończył swoje życie Franek Majewski – szesnastoletni chłopak, którego problemem była nie nauka, a uczniowie...