poniedziałek, 24 października 2011

Gościnnie

Kilka słów o odmienności

Dzisiejsze czasy przynoszą ze sobą dużo kontrowersji. Swoboda obyczajowa, która z roku na rok zwiększa się, stawia konserwatystów w dużym zakłopotaniu. Zachowanie, które kiedyś było niedopuszczalne i nieakceptowane społecznie, dziś staje się powszechne i  zaczyna się mówić głośno o rzeczach przez wieki ukrywanych.

Świat pełen jest ludzi innych od reszty. Innych pod względem osobowości, przekonań, wyznawanej religii, orientacji seksualnej czy płci. W kulturze samoańskiej ludzi klasyfikuje się według trzech płci: kobieta, mężczyzna i Fa’afafine. Fa’afafine to z biologicznego punktu widzenia mężczyźni, którzy czują się kobietami. Ich rodzice rozpoznają te skłonności już we wczesnym dzieciństwie i wychowują swoich synów jak dziewczynki albo raczej jak osobniki "trzeciej płci", których rola płciowa różni się od roli płci męskiej i żeńskiej i z tego powodu spełniają inną rolę niż mężczyźni i kobiety. Fa'afafine to osoby znane ze swojej pracowitości i poświęcenia dla rodziny. Stosunek płciowy między Fa'afine i mężczyzną nie jest pojmowany jako stosunek między osobnikami tej samej płci, dlatego mieszkańcy wysp Samoa nie traktują Fa'afafine jako homoseksualistów.

Odmieńcami są też uważani transwestyci upodabniający się do przeciwnej płci. Osiągają wtedy wewnętrzny spokój. Chęć przebierania się w ubrania płci przeciwnej, a nawet przeprowadzanie operacji związane są ze sferą emocjonalną i psychicznymi uwarunkowaniami danej osoby. Oprócz wyżej wymienionych za nieakceptowanych społecznie uważa się homoseksualistów i biseksualistów. Nie pasują oni do utartego już obrazka pięknej rodziny, gdzie figuruje mężczyzna, kobieta i gromadka dzieci. Irytują oni ludzi moim zdaniem ograniczonych, przerażonych nową sytuacją i kimś kogo nie potrafią zrozumieć. Ryszard Kapuściński powiedział:
„Więc albo zaczniemy się nienawidzić, zwalczać, tępić, postrzegać innego jako wroga naszej kultury czy religii, albo zaczniemy szukać zrozumienia i wzajemnego poznania. Przecież 99 procent konfliktów na świecie bierze się ze wzajemnej nieznajomości!”.

Uważam, że taki sam strach wzbudzają także feministki, które nawołują to wyzbycia się utartych stereotypów dotyczących kobiet. Myślę, że wymyka się to spod kontroli mężczyzn, którzy we wcześniejszych czasach mieli władzę nad swoimi żonami, siostrami i córkami. Teraz kobiety mają siłę i odwagę walczyć o siebie. O pozbycie się ograniczeń, w które były wrzucone od niepamiętnych czasów. Schemat zachowania kobiety i jej roli w społeczeństwie myślę, zaczyna uwierać coraz bardziej, bo pęka patriarchat. Irena Krzywicka, feministyczna pisarka takich książek jak „Pierwsza krew”, „Sekret kobiet” i wiele innych była zwolenniczką małżeństw koleżeńskich. „Oddana żona Jerzego Krzywickiego, matka jego dzieci, a jednocześnie przyjaciółka Boya. Kochała obydwu, każdego inaczej, te dwa uczucia nie kolidowały ze sobą. Mąż był życiową podporą, przyjacielem, ojcem dzieci. Boy był mistrzem i namiętnością, czego przed mężem nie zamierzała ukrywać. Uważała, że tendencja do monogamii świadczy o ubóstwie życia psychicznego, że nie sposób poprzestać na jednym mężczyźnie. Nawoływała do otwartej dyskusji nad ludzką seksualnością, co narażało ją na bezustanną krytykę. Ukuto slogan „Chrońcie dzieci przed Krzywic(k)ą!” Adolf Nowaczyński pisał: „Za dawnych dobrych czasów już dawno prowadzono by ją publicznie na stos”.  No właśnie za DOBRYCH czasów, mówi mężczyzna. Dzięki Bogu, że dawnych.

Ograniczenia i ramy, w które nie mieści się żadna z wyżej wymienionych grup, stworzone są przez kulturę, która teraz obowiązuje. W społeczeństwie ograniczonym kulturą nie ma miejsca na indywidualność, osobisty rozwój, bo to czy tamto nie wypada. W takim świecie ludzie o poczuciu silnej niezależności tacy jak ja nie mają łatwego życia. Uważane są za krnąbrne, nieposłuszne, bezczelne, niewychowane czy nienormalne. Wyśmiewane albo za strachu unikane. Mam tylko wielką nadzieję, że przyjdą czasy, kiedy każdy na tej ziemi będzie mógł rozwijać siebie: swoją osobowość , charakter, wygląd zewnętrzny bez lęku wyśmiania. Z zupełną akceptacją, żeby nikomu nie przeszkadzały  pomalowane dwucentymetrowe paznokcie u mężczyzny. Jeżeli nie jest to możliwe w tej chwili, to niech chociaż konserwatyści nie zatruwają życia „odmieńcom” dlatego, że nie wiedzą czy właśnie owy odmieniec nie jest normalny, w czasie kiedy on dał się zamknąć w obowiązujące ramy. Tylko ludzie wolni od stereotypów, od strachu przed innymi i otwarci mają szansę na rozwój i przetrwanie w społeczeństwie. Wiedzą, jacy są i czego oczekują od życia, reszta zginie przygnieciona przeciętnością.

W żadnym człowieku wspomnianym w tej pracy nie widzę nic złego. Tak samo, jak nic złego nie widzę w ludziach, którzy nie chcą wpisać swojemu dziecku płci w papierach tożsamości i denerwuje mnie, że w takich przypadkach ingeruje prawo. W stosunku do każdego „odmieńca” jestem bardziej serdeczna niż wobec typowego, przeciętnego człowieka. Homoseksualistów już kilku znam, żyję nadzieją, że uda mi się poznać jeszcze Fa’afafine, transwestytę i wielu innych.

„Co się nie zgadzało będzie się zgadzało. Co było niepojęte, będzie pojęte” jak pisał Czesław Miłosz

            Maja Gorochowik

niedziela, 23 października 2011

New Beginning... new life... : „ Never again ”

Rozdział V

   Wszystko zaczęło przyspieszać i Millah poddała się temu wszystkiemu. Mimo to jej zmysły były czujne, podświadomie czuła, że ktoś im się przygląda. Otworzyła oczy, widząc Caleba trzymającego w dłoni telefon komórkowy. Na jego twarzy widniał uśmiech, który spełzł zaraz po ujrzeniu jej z innym. Odepchnęła od siebie zdezorientowanego Christiana, który posłał chłopakowi triumfujący uśmiech. 
- Caleb… - jej głos stał się łamiący i niepewny. Nigdy wcześniej nie czuła się tak zmieszana… Nie była w stanie nic powiedzieć. Mogła tylko obserwować, jak chłopak odwraca się i odchodzi bez słowa. Impreza trwała nadal, słychać było wszędobylski śmiech pijanej młodzieży. Szkoda tylko, że dla niej to był definitywny koniec zabawy.
- Zadowolony? – warknęła, rzucając się na niego z pięściami. Ból, jaki czuła w sobie, był nie do opisania. Widziała, że zrobił to specjalnie. Nie mogła mu tego darować… nie takiego Christiana znała, nie takiego darzyła przyjaźnią i zaufaniem…
- Bardzo. – odpowiedział, a zamiast cwanego uśmiechu jego twarz przybrała teraz kamienny wyraz. Nie chciał, by poznała, że jej oskarżenia go zabolały. Zdawał sobie sprawę, że to, co zrobił, było głupie i cholernie ryzykowne, ale musiał. Po prostu czuł, że jeśli nie zrobi tego dziś… straci ją. A do tego nie chciał dopuścić.
- Powiedz mi, dlaczego ten głupi człowiek cię tak obchodzi? Kiedyś gardziłaś nimi! Co ma takiego, że zmieniłaś zdanie? Hę? – odpowiedział atakiem na atak. Emocje Mill zawsze mu się udzielały.
- Co w ciebie wstąpiło? – nie mogła przyjąć do wiadomości myśli, że właśnie wszystko obróciło się w pył. Nie miała nic.
Chciała opuścić polanę i po prostu wrócić do domu. Prysznic, chipsy i film to było coś, co na obecną chwilę było jej najbardziej potrzebne. Musiała odpocząć… poukładać to, co jeszcze zostało. Nie przeszła jednak więcej niż kilkanaście kroków, czując jak brunet chwyta ją za rękę.
- Millah… - łagodny głos przyjaciela, którego dobrze pamiętała, spowodował, że zatrzymała się na chwilę.
- Pozwól mi proszę… - błagalny ton Christiana ponownie uaktywnił w Milli falę furii. „Dobroduszna Millah” chciała wysłuchać Chrisa, jednak „ta zła” miała o wiele więcej do powiedzenia i nie zamierzała dać tamtej prawa głosu.
- Pozwolić na co? Na kolejny pocałunek, który zrujnuje mi życie? Dopiero, co wszystko tutaj zaczynało mieć dla mnie sens. Prawdziwy SENS, rozumiesz? A ty to wszystko zniszczyłeś… jednym, cholernym pocałunkiem! Nie jesteśmy już w NY! To San Francisco! Nie wrócę tam... – wykrzyczała mu wszystko prostu w twarz, jednak ostatnie zdanie przerwała. Wiedziała, że resztę Christian dopowie sobie sam.
Nie mogła do niego wrócić. Mimo że w NY wszystko układało się pomyślnie. Gdyby nie wyjazd i przeprowadzka Mill, pewnie zostaliby parą. Oboje byli świadomi tego, jednak żadne nie przerwało ciszy, która zapadła między nimi po wypowiedzi Mill.
- Udanego wieczoru, Chris... - jej głos nadal drżał, jednak bardziej ze złości niżeli skruchy. Gdy odwracała się od niego, nie spojrzała nawet w jego oczy. Nie chciała… nie mogła. Tak bardzo czekała na ten dzień… to miała być niezapomniana impreza w towarzystwie Caleba, a jedyne, co zapamięta z tego dnia, będzie poczucie, że go straciła.
   Gdy wróciła do domu, zastała kojącą ciszę. Rodzice wybrali się do teatru, jeszcze nie wrócili, lepiej dla niej. Nie będzie pytań typu „co tak wcześnie?” Powiesiła klucze i niemal w biegu zdejmując buty, ruszyła do swojego pokoju. Nigdy nie zostawiała uchylonych drzwi, więc zdziwienie spowodowało, że przygotowała się do ataku. Nieważne, kim był intruz… poradzi sobie z nim. Otworzyła szerzej drzwi, wysuwając pazury. Już miała rzucać się na włamywacza, jednak przerwała w pół kroku, poznając blond czuprynę. 
- Życie ci niemiłe, Alek? –Czy tak trudno mu było uszanować czyjąś prywatność? Rozumiała fakt, że pojawiał się w ten sposób u Chloe… w końcu ją kochał i był jej opiekunem, ale nie musiał robić tego w stosunku do Milli. Umiała o siebie zadbać.
- Wróciłaś? Co tak…- słysząc głos siostry, blondyn odwrócił do niej, z szerokim uśmiechem, jednak pytanie, jakie chciał zadać, musiało zostać natychmiastowo zapomniane. Zabójczy wzrok Millah mówił mu, by lepiej go nie kończył.
- Jak widać, jestem. Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – postanowiła zatrzymać dla siebie złe informacje. Może nie byli jeszcze takim prawdziwym rodzeństwem… jednak od chwili, gdy Alek powiedział jej, że jest jej bratem, starał się nim być. Wszelkimi możliwymi sposobami. Mogła przewidzieć, że gdyby dowiedział się o Christianie, rozpętałby wojnę.
- Jasmine nie mogła się wyrwać… Valentina musiała ponownie wyjechać. – wyjaśnił pokazując miejsce obok siebie, by usiadła, na co ona pokręciła przecząco głową. Widział w jej oczach, że coś było nie w porządku. Nie miał pojęcia, co jednak nie zamierzał naciskać.
- Popcorn, chipsy, film? –Zapytał, a Mill pokiwała głową na zgodę. Zszedł na dół, by przygotować ucztę, w tym czasie Millah podeszła do okna, zupełnie nieświadoma tego, że jest obserwowana. Zamknęła je i przeniosła laptop na łóżko.
   Zapach popcornu z masłem i chipsów paprykowych poprawił jej humor. W chwili, gdy Alek ustawiał wszystko wokół nich Millah usadowiła się wygodnie na swoim miejscu. czekając już tylko na brata. 
Podczas oglądania filmu oboje śmiali się, przytulali, cieszyli swoją obecnością. Obrzucanie się popcornem, siostrzano-braterskie kłótnie o to, „który moment był najzabawniejszy”, tego Millah nigdy nie zaznała. Zwłaszcza tej więzi z osobą, która wydawać by się mogła zupełnie obca, a była bliższa niż ktokolwiek. Nie pytał jej o nic, nie wnikał. Szanował jej prywatność i chęć zachowania tajemnicy dla siebie. Była mu niezmiernie wdzięczna za to, jak się zachował. Przy nim czuła się bezpieczna.
   Nowy dzień powitał ich śpiących obok siebie w ciasnym uścisku. Mill wtulona w klatkę piersiową brata wyglądała uroczo, wyglądała jakby chciała, by ten blondyn obronił ją przed wszystkim, co złe.
- No gołąbeczki… czas wstawać. – damski głos wyrwał Aleka z jego drzemki. Wypuścił jeszcze śpiącą Mill z objęć, przecierając oczy. Nie na taką pobudkę liczył. Szczerze mówiąc… na żadną nie liczył.
- Jasmine… - zaspany głos Aleka był mało spotykanym zjawiskiem, nawet dla Jasmine, która nie od dziś z nim mieszkała. Ledwo powstrzymywała śmiech. Gdyby w tej całej sytuacji chodziło jedynie o jego zaspany głos, to byłoby nic, jednak głos + jego okrutnie „artystyczny” nieład na głowie powodował u niej takie, a nie inne reakcje i nie miała siły z nimi walczyć.
- Co się dzieje? – wymruczał, gdy już jego świadomość zaczęła jako tako pracować.
- Mamy zadanie… pamiętasz?
- Zadanie… pamiętam. – jego serce momentalnie zaczęło bić szybciej. Razem z Jasmine mieli pomóc Chloe. Alek, odkąd ją pocałował, nie potrafił racjonalnie zachowywać się w jej obecności.
- A co z Mill? – zapytał, wstając z łóżka. Nie chciał nic mówić, ale miał dziwne uczucie niepokoju, że nie powinien zostawiać jej samej, mimo iż nie widział żadnego zagrożenia dla niej.
- Nic jej nie będzie. Chodź! – mruknęła, otwierając szerzej okno, przez które przeszła, a za nią blondyn, po tym, jak ostatni raz spojrzał na śpiącą siostrę.
   Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że obserwator nadal trwał na swoim miejscu. Nie poruszał się, nie zwracał na siebie uwagi. Wtapiał się idealnie w otoczenie, zupełnie jakby był powietrzem. Jego uśmiech nie był z kategorii tych przyjacielskich… zwiastował za to coś, czego Millah, Alek, Jasmine, Chloe, Christian czy Caleb się nie spodziewali.



c.d.n.

Anna Żylińska

środa, 19 października 2011

Bohaterowie „Mieszka”

   22 września 2011 roku w naszej szkole miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Na długiej przerwie odbył się niedługi lecz uroczysty apel, podczas którego uczniowie naszej szkoły, a zarazem zawodnicy MKS „Mieszko” a także ich trenerzy zostali wyróżnieni odznaczeniem Zrzeszenia Ludowe Zespoły Sportowe.  Gośćmi tej niewielkiej ceremonii byli Wicestarosta Powiatu Świdwińskiego Roman Kozubek oraz Wiceprzewodniczący Zachodniopomorskiego LZS Tomasz Maciejewski, którzy wraz z Dyrektorem Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych Stefanem Mycą wręczyli srebrne, a trenerom złote odznaki za powodzenia sportowe w Ogólnopolskich Igrzyskach LZS w piłce siatkowej: IV miejsce w 2010 r. w Kielcach i I miejsce w 2011 roku w Siedlcach.
   Są to sukcesy naszych kolegów i nauczycieli, których znamy ze szkoły. Myślę, że u niejednego to spotkanie wzbudziło podziw. Grupa naszych zawodników to skromni mężczyźni, którzy posiadają w sobie ducha walki, siłę, spryt, a przy tym wszystkim stawiają cel, do którego uparcie dążą. Warto przybliżyć naszym czytelnikom sylwetki niektórych chłopaków z MKS Mieszko. 
   Norbert Wetklo: sympatyczny młodzieniec z III Technikum Hotelarstwa. Ma 18 lat i z pewnością mogę stwierdzić, że cały oddał się sportowi. Jego zainteresowania tą dziedziną zaczęły się już w czwartej klasie podstawówki. Wówczas zaczął uczęszczać na dodatkowe zajęcia piłki nożnej. A będąc w gimnazjum, nie opuszczał kolejnych treningów z piłki siatkowej. Ponadto lubi także grać w tenisa ziemnego i stołowego. Oprócz sportu Norbert interesuje się również przedmiotami ścisłymi. Skromnie dodaje, że wolny czas poświęca nade wszystko siatce i przyjaciołom, z którymi lubi imprezować. Jak sam mówi, nie ma jeszcze planów na przyszłość.
   Gracjan Kozioł: zabawny, pełen energii, świeżo upieczony student na Wydziale Kultury Fizycznej i Promocji Zdrowia na Uniwersytecie Szczecińskim. „Bardzo mi się tu podoba i wydaje mi się, że jeżeli chodzi o kierunek to trafiłem w dziesiątkę” przyznaje Gracjan. Zapytany o czas wolny odpowiada: „Mam dużo nauki, dlatego każdą wolną chwilę poświęcam jej”. Pomimo to, znajduje parę minut w swoim grafiku na słuchanie ulubionej muzyki. Gracjan od podstawówki interesuje się sportem, od samego początku jest fanem piłki siatkowej. Pierwsze treningi w podstawówce, choć męczące, sprawiały mu wiele radości. W gimnazjum zespół zaczął zdobywać pierwsze sukcesy i tak zostało do dziś, bo teraz MKS „Mieszko” jest mistrzem Polski! Przez te długie lata Gracjan nabrał dużego doświadczenia w tej dyscyplinie. Każdy wyjazd był ważny dla Gracjana, ponieważ rozwijał jego umiejętności, a także wzmacniał charakter. 
   Życzę wszystkim równie wysokich sukcesów nie tylko sportowych oraz pozytywnych cech, których nie brakuje naszym mistrzom.

Martyna Matysek II a

Zapraszamy także na fotorelację z tego dnia.











Fotografie wykonała pani Marzena Kalinowska.

Redakcja "Stacha w Podziemiach"

niedziela, 16 października 2011

New Beginning... new life... : „ Let’ s go! Are you ready for that? ”

Rozdział IV


Caleb okazał się być najbardziej wyrozumiałym chłopakiem, jakiego do tej pory spotkała. Nie naciskał, kiedy momentami stawała się zbyt cicha, kiedy zasypywała go pytaniami, tak, aż momentami brakło jej tchu. Gdyby nie to, że było już tak późno, pewnie dalej chodziliby po parku lub siedzieli pod gigantycznym dębem, rozmawiając o głupotach, śmiejąc się. Millah zaczynała myśleć, że to miasto jest idealne… takie, jakiego chcieli rodzice. Dla niej. Na nowy początek. Na nowe życie.
Pożegnali się kilka metrów od jej domu. Nie chciała, by Catherine usłyszała ją czy bruneta. Mogłoby to się bardzo źle skończyć. Mill, nie marnując czasu, w mig wspięła się na dach, po czym przechodząc przez okno, znalazła się w swoim pokoju.   
- Gdzie byłaś? – głos matki, zdenerwowany i podniesiony nie zwiastował niczego dobrego. Catherine zapaliła lampkę przy biurku. Millah stała przy oknie, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Matka nigdy jej nie kontrolowała. To było coś nowego, zupełnie niespodziewanego. Nie w stylu jej matki, nawet, gdy wyjawiła jej swój sekret odnośnie tego, kim jest.
- Na spacerze… mogłam powiedzieć. Myślałam, że wrócę wystarczająco szybko. – odparła po chwili milczenia, nie wiedząc zupełnie, co chodzi w tej chwili po głowie Catherine. Ojca nie było już 4 dni. Wyjechał w jakąś delegację. Może starała się nie stracić kontroli? Tylko nad czym? Nad Mill? Nie. Z pewnością chodziło tu o coś więcej.
Twarz matki wcześniej skupiona i pełna dezaprobaty odrobinę zelżała. Nie mówiąc już ani słowa wyszła z pokoju córki, zamykając za sobą drzwi, co jeszcze bardziej zdziwiło czarnowłosą. Zero szlabanu? Zero awantury? Tylko „ gdzie byłaś? ”. Nie tak to się zwykle kończy…  
Westchnęła, nie chcąc już sobie zawracać tym głowy, wzięła błyskawiczny prysznic, przebierała się w ciuchy do spania, zamknęła okno gasząc lampkę. Usnęła błyskawicznie z uśmiechem na ustach.
Nowy dzień nie był zbyt radosny. Zaspała. Mało, kiedy jej się to zdarzało, ale… jak widać, nie była wolna od typowo „ ludzkich ” rzeczy. W pośpiechu ubrała się i zbiegła na dół oczekując, że w kuchni zastanie matkę, której nie było. Cały dom był jak gdyby opustoszały. Cichy jak nigdy wcześniej. Po jej skórze przeszła gęsia skórka. Zignorowała uczucie niepokoju, chwytając jabłko i jogurt, wyszła, zamknąwszy drzwi na klucz.
Wpadła do szkoły jak strzała, mknąc prosto do laboratorium, gdzie miała następną lekcję. Wchodząc do klasy, zauważyła, że tam, gdzie zwykle siedziała, j miejsce zajął…Caleb. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, którego nie potrafiła ukryć.  
- Cześć… nie masz nic przeciwko, byśmy byli parą na laborkach? – zapytał. Głupio mu było zmieniać i zostawiać swojego kumpla, z którym był już dwa lata parze na tych zajęciach, jednak, gdy widział szansę na przebywanie z nią odrobinę więcej czasu, uważał, że warto to wykorzystać.  
- Nie… nie mam. To nawet lepiej...
Lekcja minęła błyskawicznie. Całą godzinę rozmawiali, śmiejąc się, zupełnie jakby ich wieczorny spacer, który przeciągnął się do pierwszych godzin nocnych, zdarzył się wieki temu. Zjedli razem lunch obserwowani przez paczkę Caleba, Mai oraz  całą resztę uczniowskiej społeczności. Czuły słuch Mill wyłapywał niektóre plotki.
„Myślisz, że chodzą ze sobą?”
,„Co on robi z NIĄ?!?!?”
„Jak to możliwe?”
„Słyszałam, że nie chcieli się ze sobą afiszować.”
„Bzdura! Są ze sobą! To widać! Parzcie uważniej!”
Na resztę starała się nie zwracać uwagi. Dzisiaj była wielka czwartkowa impreza Mai, na którą wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem. Nawet Millah. Tam mieli się ponownie spotkać, ta myśl paliła jak ogień…
Wieczór był wyjątkowo ciepły, jak gdyby pogoda postanowiła na ten wyjątkowy dzień imprezy podarować im idealne warunki sprzyjające. Gdy niebieskooka dotarła na miejsce, impreza wyglądała na nieźle rozkręconą. Zerknęła na wyświetlacz swojego telefonu. Caleb miał się z nią spotkać 10 minut temu. Niespodziewanie ktoś pociągnął ją za rękę, zasłaniając oczy, prowadząc gdzieś, gdzie robiło się zdecydowanie głośniej.  Po zapachu poznała Caleba, jej serce przyspieszyło.  
Gdy ją przeprosił za spóźnienie, uśmiechnęła się szeroko tańcząc w rytm muzyki. Nie miała mu tego za złe.
Millah zupełnie nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół niej. Widziała tylko Caleba i jego czekoladowe oczy. Wszystko płynęło dalej, czas, muzyka, tłum… nikt nie przejmował się czymś takim jak czas. Gdy czarnowłosa chciała zaczerpnąć powietrza, chwyciła za dłoń chłopaka chcąc go wyprowadzić z uścisku ludzi, którzy ich otoczyli zbici w wydawać się mogło w jedno. Zaprowadziła go w ustronniejszy kawałek polany, gdzie oparła się o drzewo, nie mogąc przestać się uśmiechać. Caleb stał obok. Wiedział, że to, co teraz robi, jest złe … jeśli Simone dowie się, że nie wywiązał się z umowy. Nie rozumiał, dlaczego im zależało na Milli tak bardzo. Rozumiał ich względem Chloe, w końcu to Łącznik... ale Mill? Ona nie była… nie mogła być. Nienawidził uczucia takiego rozdarcia pomiędzy tym, co powinien a tym, co chciał… każdy był samolubny, tylko nie każdy to pokazywał otwarcie światu. On zamierzał przechylić szalę na swoją korzyść, tym samym grabiąc sobie u Bractwa. Nie dbał o to, nie w tej chwili.
- Wybaczysz? Muszę to odebrać…- mruknął lekko zdezorientowany wyświetlającym się numerem Simone. Nienawidził tej kobiety, sam już nie rozumiał, dlaczego się w to wszystko wplątał.
- Jasne. Poczekam. – odpowiedziała posyłając mu uśmiech.
Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy i trwałaby tak zdecydowanie dłużej niż parę minut, gdyby nie fakt, iż wyczuła, że ktoś obok niej stoi i wpatruje się w nią. Uśmiechnęła się podświadomie myśląc, że to Caleb, jednak kiedy już otworzyła oczy, jej uśmiech zbladł.  
- Ciebie też dobrze widzieć, Millah. – skomentował jej wyraz twarzy, sam przywdziewając kpiący uśmieszek. Nie takiego powitania się spodziewał, jednak czego mógł oczekiwać po niej? Że powita go z otwartymi ramionami? Po tym wszystkim, co razem przeszli? W sumie… tak, tak właśnie myślał. A taka reakcja dziewczyny rozczarowała go. Nawet bardzo.
- Christian... - głos Mill był cichy, niemal ginął w tej przestrzeni. Patrzyła w jego błękitne oczy, zupełnie nie mogąc wydusić słowa więcej. Nie spodziewała się go tu zobaczyć. Nie po tym, jak odeszła ze stada, a on zajął jej miejsce. Wiedziała o tym, więc tym bardziej jego wizyta tu była dla niej niespodzianką.
- Kogoś się spodziewałaś Millie-a? Twojego człowieka? Czy może Davida lub Erica hm? – oskarżycielski ton przyjaciela zaskoczył ją. To on pojawia się zupełnie nieproszony, niezapowiedziany na jej nowym terenie. Wtrąca się w nie swoje sprawy, mając jeszcze pretensje.
- Wiesz, że nie lubiłam, byś mnie tak nazywał, to jedna sprawa… druga… zgubiłeś się? To nie Nowy Jork. Co tu robisz? – Jej bajeczny niemal humor wraz z nastrojem znikł jak bańka mydlana. 
- Nie kłam, oboje wiemy, że to nieprawda. I masz rację Nowy Jork, to nie jest… jednak jest coś, co nie może czekać. Dlatego tu jestem. Lyellea cię potrzebuje. – oskarżycielski ton w głosie Christiana zelżał, jednak nadal pozostawał wyczuwalny. Przez te wszystkie lata to on z nią był, zawsze, kiedy tego potrzebowała, na każde jej zawołanie i nawet wtedy, kiedy nic nie mówiła, on wiedział swoje. A teraz zastąpiła go jakimś… człowiekiem? Nie wierzył w to.  
- Nie kłamię! Przestań mi wiecznie coś insynuować, coś cię dziś ugryzło? Czy to może San Francisco tak na ciebie działa, co? I co z tym ma wspólnego Lye? Teraz ty jesteś jej zastępcą. Dbaj o stado… i o nią. – odbiła zręcznie piłeczkę, nie dając się wciągnąć w jego grę. Gdyby Lyellea jej potrzebowała, sama by się z nią skontaktowała. Nieraz tak było, więc niby dlaczego miałaby tym razem wysyłać jego? Wiedząc doskonale, jakie panowały między nimi relacje, po tym jak odeszła.  
- Nic mnie nie ugryzło. Dbam o stado i... o nią. Jednak mamy kłopoty. Stado z LA… znasz to, prawda? – powiedział już ciszej, nieznacznie się do niej przysuwając. Jako jeden z bardzo nielicznych Majów miał wyczulone zmysły, przez co był tropicielem w stadzie NY. Słuch i węch mówiły mu, że zbliża się człowiek Milli, musiał się spieszyć.  
- Ale... - zdążyła powiedzieć, zanim Christian chwycił ją w pasie i pocałował Wszystko momentalnie znikło, hałas, polana, drzewa i Caleb. Byli tylko oni… wieloletni przyjaciele...

c.d.n.

Anna Żylińska 

sobota, 15 października 2011

Vivat wolność w kolorach tęczy!


  Drogi Czytelniku, czy Ty także wychodzisz z założenia, że czasy, w których dane było Ci się urodzić, są nieodpowiednie? 

Ja bardzo często. Cóż z tego, że mam dostęp do tej całej nowoczesności Internetu i telewizji kablowej, skoro to wszystko mnie nie uszczęśliwia. Już dawno stwierdziłam, że cyberprzestrzeń nie jest miejscem dla mnie. Dziwnym uczuciem jest tęsknić za daleką przeszłością, której nie miało się okazji doświadczyć na własnej skórze. 
  Lata 70. minionego stulecia. Wspaniały czas niczym nieograniczonej kolorowej wolności. Gdy w Wielkiej Brytanii królował glam rock! To właśnie do tych czasów często uciekam w marzeniach. 

Im dziwniej tym lepiej.

Dzieci Glam rocka cieszyły się ogromną swobodą ubioru. Wielką porażką czasu dzisiejszego jest to, że wszyscy wyglądają identycznie, panie w takiej samej sukience po dwóch stronach ulicy, to widok nierzadki, co gorsza niemalże każdy przejaw kreatywności i odwagi w kwestii wizerunku spotyka się z lodowatymi spojrzeniami. Szczęśliwcy żyjący 40 lat temu patrzyli na te sprawy zupełnie inaczej. Buty na koturnach, szalone fryzury, wyrazisty makijaż i przede wszystkim morze barw to ich główne atuty. Wszelkie dziwactwa były dobrze postrzegane, połączenie: mężczyzna i sukienka było czymś na porządku dziennym. Wszyscy połczynianie doskonale wiedzą, z jaką reakcją spotyka się to dzisiaj. 



 „I like boys. I like girls.”

Glam rock nie wiedział, czym jest wstyd i skrępowanie. Homoseksualizm nie tylko spotykał się z przyzwoleniem społecznym, ale nawet był na fali. Szczególnie mile widzianym stał się biseksualizm, orientacja najbardziej naturalna, pierwotna, nie znająca żadnych podziałów, a więc taka, w którą nie zdążył ingerować człowiek. Wydawać by się mogło, że przez te 40 lat świat powinien pójść na przód, niestety akceptacja odmiennej orientacji seksualnej stanowi dziś problem dla niejednego z nas. 

Show i muzyka.

Glam rock ubierał muzykę w liczne stroje, dbał o to, by na scenę nie wkradła się nuda. Muzycy swe występy często sprowadzali do rangi spektaklu, nierzadko spychając nuty na dalszy plan. Setki świecidełek, cekiny, kolorowe światła, a także pojęcia takie jak intryga, tajemnica i alter ego to tylko niektóre składowe wielkich show, których nadrzędnym założeniem było oczarowanie widza. Artyści zaliczani do nurtu to między innymi: T. Rex, David Bowie, KISS, Jobriath i nieco późniejsze Mötley Crüe. 

Zapraszam do obejrzenia muzyków w akcji:

     
Glam oddech

Udało mi się! Na parę chwil przeniosłam się do tych wspaniałych czasów. Wehikułem stał się film „Velvet Goldmine” („Idol”) z 1998 roku w reżyserii Todda Haynesa. Obraz luźno oparty na biografiach dwóch wielkich muzyków Davida Bowie i Iggy’ego Popa  dał mi wiele radości. Pewnie zabrzmi to dość banalnie, ale ekranizacja wystrzeliwuje w widza ogromny ładunek rozrywających ciało pozytywnych emocji, zaraża glam rockową odwagą, beztroską i miłością do małych stających się wówczas wielkimi rzeczami.




Za co kocham glam rock?

Za dziką swobodę, wolność, naturalność i porzucenie utrudniających życie zasad, których twórcą był nie kto inny jak człowiek, wskazując to i tamto jako nieodpowiednie i wstydliwe. Barierą utrudniającą dziś zapomnienie o skrępowaniu i poczucie kolorowej wolności jest społeczeństwo, mniej wyrozumiałe niż przed laty. Jednak żywię nadzieję, że doczekam dni, kiedy to się zmieni.

Michalska Marta II c

piątek, 14 października 2011

Z okazji Dnia Edukacji Narodowej ...

...składamy najserdeczniejsze życzenia Nauczycielom, Wychowawcom oraz wszystkim pracownikom naszej szkoły.


Jesteśmy ogromnie wdzięczni za trud włożony w przekazywanie nam swojej wiedzy i doświadczenia. Życzymy satysfakcji z wykonywanej pracy, a także cierpliwości i pozytywnego nastawienia w codziennych zmaganiach z uczniami. Uczniom życzymy natomiast, odnalezienia w sobie motywacji i energii do nauki oraz determinacji w dążeniu do celu. Cieszmy się każdą godziną spędzoną w szkole, bo za 263 dni znów rozdzielą nas wakacje.


Redakcja " Stacha w Podziemiach "

czwartek, 13 października 2011

Przebudzenie

Witajcie!

Nie chciałam pojawić się tak znikąd, nie mówiąc o sobie nic, jednocześnie pokazując wam coś, co stanowi część mojego życia. Zatem się przedstawię.
Nazywam się Natalia Konopacka. Chodzę do klasy III a. Pewnie zastanawia was, co robi uczennica profilu matematycznego w gazecie szkolnej? Otóż różnię się od innych ścisłowców tym, że piszę wiersze. Wielu ludzi sądzi, że to dziwne. Czasami także zdarza mi się tak myśleć. Jednak z pisaniem nie można walczyć.

Zaczęłam pisać wiersze, kiedy miałam 12 lat. Dzisiaj mam 18 i pisanie stało się częścią mojego życia. Bywają okresy kiedy wena mnie opuszcza, bywają i takie, kiedy piszę codziennie. Jeżeli chodzi o proces twórczy, sądzę, że mogłabym podać rękę romantykom. Moje wiersze wypływają z wnętrza. Tworząc je, nie czuję, że to ja piszę. Tak jakby ktoś dyktował mi słowa.

Zawsze czytając swoje utwory, zastanawiam się, o co mi właściwie chodziło. I jakkolwiek irracjonalnie to zabrzmi, to sama swoich wierszy często nie rozumiem. Nie jestem humanistką i raczej nią nie będę (:

Mimo wszystko staram się nad wierszami pracować (moja dusza nie uwzględnia wszystkich zasad poprawności językowej). Częścią tej pracy jest pokazywanie mojej twórczości innym. Sama nie jestem w stanie obiektywnie ich ocenić. Dlatego chętnie usłyszę, co o nich sądzicie.

Zanim przedstawię Wam pierwszy wiersz, chciałabym bardzo podziękować Filipowi Świątkowskiemu, który dotarł do mojej twórczości i zaproponował mi jej publikację na łamach gazetki. Gdyby nie Ty, to by mnie tu nie było. (:


A oto mój pierwszy wiersz, początek mojej przygody z poezją, napisany 6 lat temu :


Przebudzenie


Obudź mnie

nagle, bezboleśnie

by nikt nie wiedział.

Pomóż ty jedyny

wybrany przeze mnie

nie na marne.


Obudź mnie

bym się opamiętała,

bym żyła.

Obudź mnie cicho,

by nie zbudzić

dziecka śpiącego w kołysce.


Natalia Konopacka

środa, 12 października 2011

Z nadzieją na zmiany


            W czwartkowy poranek, kiedy zajmowałem swoje miejsce za stołem Szkolnej Komisji Wyborczej, wiedziałem już, kto wygra. Kilka godzin później moje przewidywania okazały się całkowicie słuszne: według nas, uczniów ze „Staszica” zdecydowanie wpływać na rząd powinien Janusz Palikot. Jak niebawem się okazało, nie tylko według nas, ale zdecydowanej większości młodzieży z pozostałych szkół: w akcji "Młodzi głosują" Ruch Palikota poparło 36% uczniów szkół ponadpodstawowych. Gdyby głos należał wyłącznie do młodzieży, przez najbliższe cztery lata rządziłby człowiek, którego rekwizytami są sztuczny penis i pistolet. Czy to źle? Mim zdaniem nie, najpierw jednak chciałbym skupić się nad odpowiedzią, dlaczego by wygrał?
            Palikot przyciąga młodzież - wnosi na scenę polityczną coś nowego, jego program jest świeży, sam jest otwarty, nie jest sztywny, potrafi zbytkować, proponuje skrajne zmiany. Wielu młodych podchodzi dziś do polityki bardzo niechętnie. Niejednokrotnie spotkałem się ze słowami „to wszystko to złodzieje”, „ i tak nic nowego nie zrobią” i „gdyby Palikot nie startował, ja bym nie głosował”. Moi koledzy nie widzą w polityce nowych perspektyw (bo czy takowe istnieją?), nie wierzą w zmiany. A Palikot to ktoś nowy,  jego program ma czym kusić. Jest kontrowersyjny, radykalny, młodzi to lubią.
            Mówiono też „Palikot wami manipuluje, żeby dojść do władzy, myślcie samodzielnie”. Ale skoro popieram legalnego jointa, to przecież tego wyboru dokonuję samodzielnie, a jeśli Palikot mówi, że to załatwi, to logicznym jest, że popieram i jego. Nie zgadzam się z niektórymi poglądami kościoła? Palikot też, zatem głosuję na niego. Takimi i podobnymi stwierdzeniami zdobył on serca większości młodych. Moim zdaniem to nie żadna manipulacja, a oferowanie alternatywy. Niestety tak naprawdę jedynej…
Podczas komentowania wyników wyborów spotkałem się ze stwierdzeniem, że Ruch Palikota w polityce to tylko niepotrzebny wiatr. Bo nie jest on niczym innym jak tylko wiatrem. Ale chcę zapytać: tylko wiatrem, czy może powiewem świeżości jakże według mnie potrzebnym dzisiejszej polityce?
Dlaczego zatem nie wygrał, skoro jest tak dobry? Otóż, dlatego, że większość dorosłych jednak jest mniej radykalna niż młodzież, a ludzie wolą też to, co już znają. Palikot z kolei jest nieprzewidywalny. To według większości tylko „pajac”.
Nie mam jeszcze prawa wyborczego. Gdybym miał, oddałbym głos właśnie na Palikota. Dlaczego? Ano dlatego, że jego poglądy (nie wszystkie, acz większość) pokrywają się z moimi. Tak samo jest w przypadku w większości młodych. Mamy dość już wszechobecnego marazmu w polityce, Palikot stwarza nadzieję na zmianę.

Radosław Iwanek

poniedziałek, 10 października 2011

20000 wejść ...

    
   Czyli dobre kilkadziesiąt artykułów, dziesiątki godzin spędzonych na ich pisaniu i sprawdzaniu. Czas i spore siły poświęcone na realizację różnych projektów. Zebrania, rozmowy, burze mózgów, erupcja pomysłów, radość, niepewność, propozycje, zmęczenie, zniechęcenie. Uśmiech i dobre słowo kolegi/koleżanki z redakcji i energia na nowo dostaje się do krwiobiegu jak kawa  w ostatnim artykule naszej absolwentki.
   Te wszystkie sytuacje i emocje miały  miejsce w naszej redakcji, zanim na liczniku wybiliście 20000 odwiedzin. Dlaczego to robimy?
Popularność, samorealizacja ... ? To odpowiedzi poprawne, ale mocno pośrednie. Misja, pewna forma powołania - ONA sprawia, że widząc pewne zdarzenia,  nie sposób ich nie opisać, dostrzegając szanse na zrobienie czegoś, co wpłynie konstruktywnie na społeczność szkolną.   Ale miejcie  świadomość, nie jesteśmy samowystarczalni, potrzebujemy Was, naszej ogromnej porcji zachęty, aby zrozumieć, że to, co robimy, ma sens - wchodząc 20000 razy w ciągu niespełna roku, mocno nas w tym utwierdzacie. Bardzo Wam dziękujemy za zaufanie i wiedzcie, że w myśl powiedzenia  „Kto nie robi postępów, ten się cofa" wciąż mierzymy wyżej :)  


Redakcja "Stacha w Podziemiach"