niedziela, 25 września 2011

New Beginning...new life... : "You know…I’m new here and…it’s kinda great, don’t u think?”

Rozdział I


     O tym, co się stało w apartamencie 18.03., wszyscy woleliby zapomnieć, zwłaszcza jego mieszkańcy. Gdyby tylko się dało…ale zanim to wszystko rozegra się po raz kolejny, jest coś równie ważnego, co nie może zostać pominięte w tej historii…To nowy początek.
4 tygodnie wcześniej.
     - Hej! Nowa, prawda? Jestem Maya. Sama przeprowadziłam się tutaj miesiąc temu, wiec zupełnie cię rozumiem. Skąd jesteś? – Millah była atakowana przez gadulstwo nowo poznanej dziewczyny, odkąd tylko wyszła z sekretariatu. Czy aż tak rzucała się w oczy, że była tu nowa? Czy Maya miała tak dobre oko? Lub może to wina tej szkoły, była niewielka, choć z zewnątrz prezentowała się świetnie. Westchnęła, jęcząc w duchu o chwilę spokoju i ciszy. A przede wszystkim o chwilę, by móc pobyć sama ze sobą.

- Tak z NY, Manhattan. Ja jestem…- czarnowłosa zabrała głos, jednak Maya podniosła rękę we władczym geście królowej pszczół, na co Mill zamilkła od razu.

- Wiem, wiem…jesteś Millah Petrov. I od dziś jesteś moją przyjaciółką! Cool, nie? – zawołała na sam koniec, niemal piszcząc z radości. Mill nie miała pojęcia, co się tu dzieje i co jest nie tak z tą szkołą… jednak coś z nią było nie tak.

- Taaa…cool. – odpowiedziała brunetce mniej radośnie i z przekąsem, jednak Maya nawet tego nie zauważyła. Była zapatrzona w siebie i w swoją ideę „budowania ula”, jak to w myślach nazywała i chyba trafiła w dziesiątkę. Kilka sekund później podeszły do nich jeszcze dwie blondynki, które wyglądały, jak gdyby przynależność do paczki Mai była ich życiowym powołaniem oraz trzecia, najmniejsza wyglądająca na zupełnie zagubioną, gorzej niż Millah. Współczuła jej, widać, że nie miała w tej paczce własnego życia.

- Wiesz co, Maya? Spotkamy się później? Muszę coś jeszcze załatwić w sekretariacie...wybaczysz? – głos Mill ledwo przebił się przez świergot Mai i jej psiapsiółek. Tu naprawdę było jak w ulu…

- Jasne. Cokolwiek potrzebujesz, kochanie. – odpowiedziała jej brunetka, posyłając mega słodki uśmiech, od którego Milli przewróciło się chyba w żołądku. Z jej uśmiechu wyszedł jakiś skwaszony grymas, ale nie przejmowała się tym zbytnio, tylko dała nura do damskiej łazienki. Jedyna oaza spokoju, jaką w tej chwili znała. Oparła się o ścianę, niemal napierając sobą o blat z umywalkami. Spojrzała w lustro, widząc w nim wysoką, zgrabną laskę, mającą figurę modelki. Długie czarne lśniące kręcone włosy sięgające niemal do pleców, do tego jej niemal porcelanowa cera, różane usta a na koniec jej oczy, których nie miał nikt w jej rodzinie. Głęboki granat. Wszyscy jej tego zazdrościli. Nieraz słyszała rożne obraźliwe wulgarne komentarze innych koleżanek z poprzedniej szkoły. Żadna nie mogła się z nią równać i ubliżaniem jej oraz uprzykrzaniem życia chciały sobie zrewanżować brak naturalnej urody. Była w 2 klasie…znaczy, przeniosła się tu i dali ją do drugiej klasy. Na szczęście nie musiała zdawać żadnych testów, z czego była zadowolona jak nigdy. Rodzice uznali, że lepiej będzie, kiedy zamieszka w San Francisco. Ojciec dostał tu posadę, matka też coś znalazła. Wszyscy mieli zacząć nowe piękne, kwitnące życie i obecnie to było największe marzenie Ślicznej. Tak nazywał ją ojciec, odkąd skończyła roczek. Słysząc szkolny dzwonek ogłaszający koniec przerwy, umyła ręce, wycierając je szybko w ręczniki papierowe i wyszła z łazienki. Przez chwilę upewniała się, czy Mai ani jej „ula” nie ma w pobliżu, będąc już pewną, pomknęła szybko na drugie piętro. Nie chciała w swoim pierwszym dniu spóźnić się na pierwszą lekcję. Ten dzień będzie do kitu, więc…lepiej go mieć już za sobą.

- Tu jesteś! A już myślałam, że ukrywasz się przede mną! – krzyk Mai dochodzący zza pleców Mill omal nie spowodował, że stojąc w kolejce po lunch nie potrąciła osoby stojącej przed nią.

- Nie Maya, nie ukrywam się. Miałam wiele zajęć. – odpowiedziała jej, starając się zachować powagę i spokój, który już został nadszarpnięty wiele razy w ciągu połowy dnia. Wzięła tylko jakieś chipsy i sok z całej gamy jedzenia. Jakoś przeszedł jej apetyt na wszystko, kiedy pojawiła się Maya. Ta chyba nie rozumiała dyskretnych aluzji ani zachowania Milli. A ona nie należała do wiecznie milczących. Wiedziała, że powinna trzymać się z dala od innych ludzi, ale…nie mogła aż tak. Nie teraz, kiedy miała nowe życie i nikt jej tu nie znał. Siadała przy stoliku zajmowanym przez jej „ulowy team”, kiedy wyczuła coś…a raczej kogoś. Kogoś takiego samego jak ona. Ta dziewczyna wyglądała znajomo, choć Millah widziała ją pierwszy raz na oczy. Miała blond kręcone włosy, krótsze od Mill, była niższa, mimo to wydawała się słodka i urocza.

- Łącznik… - mruknęła, nie zdając sobie sprawy, że wypowiedziała to na głos.


- Co? O czym ty bredzisz, Milla? – od razu zareagowała królowa podwórka, myśląc, że jej nowa protegowana znalazła temat na nową plotkę, którą można by puścić w obieg.

- O niczym. Tylko Claire wygląda dziś strasznie... – szybko zmieniła temat, przestając patrzeć na Chloe, bo tak miała na imię. Widać, że była w tym wszystkim nowa. Nie wyczuła Milli, w sumie może to lepiej. Chciałaby jeszcze trochę pożyć.

- Uh... masz całkowitą rację. Ktoś jej powinien to uzmysłowić. Mia? – Maya nadawała się na dyktatorkę, miała na to całkiem niezłe zapędy. Kiedy wymówiła imię jednej z blondynek, ta tylko kiwnęła głową, odchodząc od stolika w kierunku niczego się niespodziewającej Claire. Kilka sekund po tym sok marchwiowy, jaki miała w dłoni Mia w całości wylądował na biało-złotej bluzce rudowłosej.

- Teraz przynajmniej masz ten sam kolor na sobie suko. Następnym razem uważaj, co nakładasz. – przemówiła słodkim głosem, odchodząc od zażenowanej i wściekłej dziewczyny. Cała cafeteria wybuchła śmiechem, więc rudowłosa musiała się zmyć. Jedynie pięcioro ludzi się nie śmiało. Siedzieli na końcu sali i miała wrażenie, że dwójka z nich to również Majowie i oni siedzą w tym znacznie dłużej niż Łącznik, co skutkowało tym…że ją wyczuli.

- Szlag…Maya, muszę iść…spotkamy się jutro, pa! – powiedziała, szybko biorąc torbę, chipsy i sok, po czym wyszła z cafeterii, czując na sobie wzrok tamtej dwójki. Nikt nie przypuszczał zwłaszcza ona, że spotka i tu jakichś Majów. Nie miała zamiaru się z nimi zaprzyjaźniać ani ich poznawać, choć powinna, choćby ze zwykłej ciekawości. Ale nie mogła. Obiecała rodzicom, że nie będzie więcej się w nic mieszać. Jej rodzice byli zwykłymi ludźmi. Kochali ją jak własne dziecko i nie odrzucili po tym, jak im powiedziała prawdę. Musiała to zrobić. Nie mogła żyć w kłamstwie, zwłaszcza kiedy była brana na misje przez innych Majów z NY. Zaszyła się w bibliotece, chowając jedzenie do torby, wyjęła zeszyt i zaczęła uzupełniać luki, jakie zrobiła na hiszpańskim przez Mayę. Liderka wcale nie przykładała się do nauki. Miała to gdzieś. Wszystko, czego było jej trzeba, to władza i posłuch w szkole. Posiadanie służących było jej ulubionym sportem. Millah nie zamierzała taka być. Czekała na dobry moment. Po lunchu miała francuski, wchodząc do klasy poczuła, że jest w niej Maj i nie myliła się. Dziewczyna w ciemnych włosach może nie aż takich, jakie miała Mill, siedziała z tyłu klasy. Profesor Highss uśmiechnął się, zanim powiedział:
- Klaso! To jest Millah Petrov, wasza nowa koleżanka. Bądźcie dla niej mili! Możesz usiąść na wolnym miejscu – ostatnie zdanie wymówił cicho, by usłyszała je tylko Millah i kilka osób z pierwszego rzędu. Niebieskooka tylko kiwnęła głową w geście zrozumienia i usiadła po drugiej stronie klasy przy oknie. Wyjęła książkę i zeszyt udając, że nie czuje świdrującego wzroku innej Majanki. Czuła, że coś tu nie gra, jednak jak na razie zamierzała robić dobrą minę do złej gry. Po lekcji wyszła z klasy najszybciej jak mogła, ruszyła do swojej szafki, zostawiając w niej książki i inne niepotrzebne rzeczy. Odetchnęła z ulgą, ponieważ Mai ani jej świty nie było nigdzie widać, co oznaczało jedno. Została uziemiona w kozie. Obiło jej się o uszy od jednej z dziewczyn, która niezbyt przepadała za „ulem” jak i ona sama. Jeden dzień w szkole a ona już zawiązywała tajne pakty…Pożegnawszy się z innymi uczniami, wyszła ze szkoły, wyjmując dopominającą się o uwagę komórkę.
„New text message from: MOM”

“O której będziesz? Tata ma niespodziankę”

Uśmiechnęła się pod nosem, odpisując:

„Za kilkanaście minut…jak złapię transport”

Nie sądziła, że transportem będą jej własne nogi.

- Hej! Ty! Tak, ty! Zaczekaj! – męski głos krzyczący z odległości kilku metrów od niej biegnący w jej kierunku. To nie wyglądało zbyt dobrze. Millah, niewiele myśląc, wzięła nogi za pas i w długą. Czuła, że chłopak gonił ją jeszcze przez kilkanaście metrów, ale potem dał sobie spokój. On też był Majem. Widać ta, która siedziała z nią w klasie, coś mu powiedziała. Bo niby dlaczego miałby ją gonić? Nic złego nie zrobiła, a przynajmniej nic, o czym by nie wiedziała. Nawet nie czekała już na autobus. Skacząc po budynkach i rusztowaniach, dotarła do domu, pojawiając się w nim dość niespodziewanie, czym zaskoczyła matkę, która aż podskoczyła.

- Millah! Wiesz, że nie lubimy z ojcem, kiedy tak robisz! Poza tym…miałaś być za kilkanaście minut a nie…dziesięć? – głos matki zmienił się z osądzającego na zmartwiony. Sam fakt, że jej córka pojawiła się tak szybko w domu i to korzystając ze swoich mocy, wcale jej nie uspokajał. Jej badawczy wzrok widział wszystko i wyczuwał wszystko. Nawet najmniejszą zmianę w Milli. Czarnowłosa się poddała, siadając na barowym krześle, a torbę rzucając obok siebie.

- Gonił mnie Maj…w szkole jest ich aż trójka! TRÓJKA, mamo! W tym Łącznik…- zawołała po raz pierwszy, podnosząc głos. Przez cały dzień się powstrzymywała przed wybuchem, przynajmniej tutaj mogła to zrobić i wiedzieć, że nic jej się nie stanie.

- Kochanie…nie wiedziałam…myśleliśmy z ojcem, że tu będzie lepiej…a jak szkoła? – Catherine czuła się okropnie z faktem, że i to miejsce nie jest ich wymarzonym, uwolnionym od Majów miastem. Nie rozumiała do końca faktu, kim jest Millah, ale starała się, jak mogła. Czasem myślała, że lepiej by było, gdyby adoptowali inne dziecko, ale czy wtedy mieliby kogoś tak cudownego i pięknego jak Mill? Momentami nienawidziła siebie za takie myśli.

- Szkoła…całkiem w porządku. Jeśli nie jestem potrzebna, pójdę na razie do siebie, dobrze? -  mruknęła Mill, przygryzając niezauważalnie dolną wargę. Matka jedynie pokiwała głową na zgodę, na co czarnowłosa chwyciła swoją torbę i zaczęła wchodzić po schodach prowadzących do jej sypialni. Jedynego azylu, jaki istniał na świecie, a niespodzianka... mogła zaczekać.

c. d. n.


Anna Żylińska