poniedziałek, 19 grudnia 2011

Christmas szał

Jak tam, kupiliście już prezenty? Nie?! Jak to możliwe, chyba nie zapomnieliście? 


Tak, głupie pytanie. Przy wszechobecnym teraz szale świąt jest to przecież niewykonalne. Nie ma najmniejszej szansy, żeby przejść niepostrzeżenie koło wielkiego bałwana na sklepowej szybie, sztucznej choinki, migoczących światełek czy kartonowej głowy Mikołaja. Choćbyśmy nie wiem jak chcieli, one i tak nas zauważą i będą się gapić, obserwować. Może się wydawać, że to my niepotrzebnie zwracamy na nie uwagę, bo przecież co one mogą? Głupie ozdoby. Tak naprawdę mamią nas, manipulują nami, wykorzystując słabość do nowości i wszystkiego, co się świeci. Jak bardzo jednak by to wszystko kolorowe i fajne nie było, to czy i tak - czy to nie lekkie przegięcie, a listopad to nie zbyt wczesna pora na podobne praktyki? Wiem, że już praktycznie koniec grudnia i tym samym roku, a święta już za kilka dni, toteż na tego typu przemyślenia lekko późnawo, ale czy naprawdę tylko mi te wszystkie przedwczesne ozdoby działają na nerwy? 

Gdy przechadzam się ulicą w listopadzie (listopad - miesiąc jesienny) ręce mi opadają, kiedy w deszczu na szybie marketu widzę wielkiego bałwana i pseudochoinkę co chwilę naprawianą, bo jej łańcuchowe gałęzie opadły. Ani się to nie komponuje z pogodą, ani nie nastraja świątecznie. Jedyne co, to przyczynia się do falstartu w pogoni za nie zawsze udanymi prezentami i rozmaitymi promocjami na przeróżne produkty. Niektórzy ludzie mają to skrzywienie, że widząc przecenę, automatycznie przekonują sami siebie, że niezaprzeczalnie im się to opłaca. Udając się do sklepu w poszukiwaniu np. masy makowej, przy odrobinie szczęścia w miarę sprawnie znajdują półkę, z której poszukiwany produkt wabi zagubionego klienta. Tak! Jest promocja! "Kup dwie puszki, a trzecią dostaniesz gratis!" Biorą trzy, płacą za dwie, a potrzebują tylko jednej. Żeby wykorzystać dwie pozostałe, najwyżej się dokupi tego, co potrzeba. Trudno, że już nie po promocji. Ważne, że z masą makową się udało.

Podobnie rzecz ma się z prezentami. Między innymi właśnie przez tę sklepową nagonkę zapominamy o prawdziwej istocie obdarowywania - a co za tym idzie - i o prawdziwej istocie Bożego Narodzenia. Upodabniamy się do obywateli tak wspaniałego kraju jak USA, dla niektórych utożsamianego z Eldorado. Kupujemy prezenty dla samych prezentów i to one stanowią tak naprawdę główny punkt rodzinnego spotkania. Opieramy się na przekonaniu, że to coś materialnego - co i tak potem leży gdzieś nieużywane - będzie najodpowiedniejsze. Nawet jak już się podejmiemy wysiłku zrobienia czegoś ambitnego, to umyka nam, że naprawdę dobry prezent powinien uszczęśliwić nie tylko jego odbiorcę, ale również nas, którzy go dajemy (czytaj: radość dawania). Nie zawsze jednak tak jest, ale to właśnie za sprawą tego, że prezenty robimy, bo "wypada coś dać", a nie z potrzeby serca.  Moim zdaniem w takim wypadku lepiej już nic nie robić, szkoda zachodu.

Wracając jednak - już na zakończenie - do bożonarodzeniowego przepychu. Pewnie znalazłoby się wielu jego zwolenników sądzących, że jest potrzebny, a bez niego święta nie miałyby już tego klimatu. Z tym niestety jestem się w stanie zgodzić. Choć nie przepadam za tym całym szaleństwem (tutaj mam na myśli nie tylko manię zakupów, ale i wspomniany wcześniej przez Martę Szczepek "Świąteczny Top 5" ), to niezaprzeczalnym faktem jest, że gdyby nie ono, znaczna część z nas o  świętach przypomniałaby sobie może tydzień przed. Wtedy to dopiero byłby Meksyk!

Dziękuję za poświęcenie chwili na mój tekst. Niech moc "Last Christmas" będzie z Wami :)
             
Ania Stando Ia