środa, 19 października 2011

Bohaterowie „Mieszka”

   22 września 2011 roku w naszej szkole miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Na długiej przerwie odbył się niedługi lecz uroczysty apel, podczas którego uczniowie naszej szkoły, a zarazem zawodnicy MKS „Mieszko” a także ich trenerzy zostali wyróżnieni odznaczeniem Zrzeszenia Ludowe Zespoły Sportowe.  Gośćmi tej niewielkiej ceremonii byli Wicestarosta Powiatu Świdwińskiego Roman Kozubek oraz Wiceprzewodniczący Zachodniopomorskiego LZS Tomasz Maciejewski, którzy wraz z Dyrektorem Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych Stefanem Mycą wręczyli srebrne, a trenerom złote odznaki za powodzenia sportowe w Ogólnopolskich Igrzyskach LZS w piłce siatkowej: IV miejsce w 2010 r. w Kielcach i I miejsce w 2011 roku w Siedlcach.
   Są to sukcesy naszych kolegów i nauczycieli, których znamy ze szkoły. Myślę, że u niejednego to spotkanie wzbudziło podziw. Grupa naszych zawodników to skromni mężczyźni, którzy posiadają w sobie ducha walki, siłę, spryt, a przy tym wszystkim stawiają cel, do którego uparcie dążą. Warto przybliżyć naszym czytelnikom sylwetki niektórych chłopaków z MKS Mieszko. 
   Norbert Wetklo: sympatyczny młodzieniec z III Technikum Hotelarstwa. Ma 18 lat i z pewnością mogę stwierdzić, że cały oddał się sportowi. Jego zainteresowania tą dziedziną zaczęły się już w czwartej klasie podstawówki. Wówczas zaczął uczęszczać na dodatkowe zajęcia piłki nożnej. A będąc w gimnazjum, nie opuszczał kolejnych treningów z piłki siatkowej. Ponadto lubi także grać w tenisa ziemnego i stołowego. Oprócz sportu Norbert interesuje się również przedmiotami ścisłymi. Skromnie dodaje, że wolny czas poświęca nade wszystko siatce i przyjaciołom, z którymi lubi imprezować. Jak sam mówi, nie ma jeszcze planów na przyszłość.
   Gracjan Kozioł: zabawny, pełen energii, świeżo upieczony student na Wydziale Kultury Fizycznej i Promocji Zdrowia na Uniwersytecie Szczecińskim. „Bardzo mi się tu podoba i wydaje mi się, że jeżeli chodzi o kierunek to trafiłem w dziesiątkę” przyznaje Gracjan. Zapytany o czas wolny odpowiada: „Mam dużo nauki, dlatego każdą wolną chwilę poświęcam jej”. Pomimo to, znajduje parę minut w swoim grafiku na słuchanie ulubionej muzyki. Gracjan od podstawówki interesuje się sportem, od samego początku jest fanem piłki siatkowej. Pierwsze treningi w podstawówce, choć męczące, sprawiały mu wiele radości. W gimnazjum zespół zaczął zdobywać pierwsze sukcesy i tak zostało do dziś, bo teraz MKS „Mieszko” jest mistrzem Polski! Przez te długie lata Gracjan nabrał dużego doświadczenia w tej dyscyplinie. Każdy wyjazd był ważny dla Gracjana, ponieważ rozwijał jego umiejętności, a także wzmacniał charakter. 
   Życzę wszystkim równie wysokich sukcesów nie tylko sportowych oraz pozytywnych cech, których nie brakuje naszym mistrzom.

Martyna Matysek II a

Zapraszamy także na fotorelację z tego dnia.











Fotografie wykonała pani Marzena Kalinowska.

Redakcja "Stacha w Podziemiach"

niedziela, 16 października 2011

New Beginning... new life... : „ Let’ s go! Are you ready for that? ”

Rozdział IV


Caleb okazał się być najbardziej wyrozumiałym chłopakiem, jakiego do tej pory spotkała. Nie naciskał, kiedy momentami stawała się zbyt cicha, kiedy zasypywała go pytaniami, tak, aż momentami brakło jej tchu. Gdyby nie to, że było już tak późno, pewnie dalej chodziliby po parku lub siedzieli pod gigantycznym dębem, rozmawiając o głupotach, śmiejąc się. Millah zaczynała myśleć, że to miasto jest idealne… takie, jakiego chcieli rodzice. Dla niej. Na nowy początek. Na nowe życie.
Pożegnali się kilka metrów od jej domu. Nie chciała, by Catherine usłyszała ją czy bruneta. Mogłoby to się bardzo źle skończyć. Mill, nie marnując czasu, w mig wspięła się na dach, po czym przechodząc przez okno, znalazła się w swoim pokoju.   
- Gdzie byłaś? – głos matki, zdenerwowany i podniesiony nie zwiastował niczego dobrego. Catherine zapaliła lampkę przy biurku. Millah stała przy oknie, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Matka nigdy jej nie kontrolowała. To było coś nowego, zupełnie niespodziewanego. Nie w stylu jej matki, nawet, gdy wyjawiła jej swój sekret odnośnie tego, kim jest.
- Na spacerze… mogłam powiedzieć. Myślałam, że wrócę wystarczająco szybko. – odparła po chwili milczenia, nie wiedząc zupełnie, co chodzi w tej chwili po głowie Catherine. Ojca nie było już 4 dni. Wyjechał w jakąś delegację. Może starała się nie stracić kontroli? Tylko nad czym? Nad Mill? Nie. Z pewnością chodziło tu o coś więcej.
Twarz matki wcześniej skupiona i pełna dezaprobaty odrobinę zelżała. Nie mówiąc już ani słowa wyszła z pokoju córki, zamykając za sobą drzwi, co jeszcze bardziej zdziwiło czarnowłosą. Zero szlabanu? Zero awantury? Tylko „ gdzie byłaś? ”. Nie tak to się zwykle kończy…  
Westchnęła, nie chcąc już sobie zawracać tym głowy, wzięła błyskawiczny prysznic, przebierała się w ciuchy do spania, zamknęła okno gasząc lampkę. Usnęła błyskawicznie z uśmiechem na ustach.
Nowy dzień nie był zbyt radosny. Zaspała. Mało, kiedy jej się to zdarzało, ale… jak widać, nie była wolna od typowo „ ludzkich ” rzeczy. W pośpiechu ubrała się i zbiegła na dół oczekując, że w kuchni zastanie matkę, której nie było. Cały dom był jak gdyby opustoszały. Cichy jak nigdy wcześniej. Po jej skórze przeszła gęsia skórka. Zignorowała uczucie niepokoju, chwytając jabłko i jogurt, wyszła, zamknąwszy drzwi na klucz.
Wpadła do szkoły jak strzała, mknąc prosto do laboratorium, gdzie miała następną lekcję. Wchodząc do klasy, zauważyła, że tam, gdzie zwykle siedziała, j miejsce zajął…Caleb. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, którego nie potrafiła ukryć.  
- Cześć… nie masz nic przeciwko, byśmy byli parą na laborkach? – zapytał. Głupio mu było zmieniać i zostawiać swojego kumpla, z którym był już dwa lata parze na tych zajęciach, jednak, gdy widział szansę na przebywanie z nią odrobinę więcej czasu, uważał, że warto to wykorzystać.  
- Nie… nie mam. To nawet lepiej...
Lekcja minęła błyskawicznie. Całą godzinę rozmawiali, śmiejąc się, zupełnie jakby ich wieczorny spacer, który przeciągnął się do pierwszych godzin nocnych, zdarzył się wieki temu. Zjedli razem lunch obserwowani przez paczkę Caleba, Mai oraz  całą resztę uczniowskiej społeczności. Czuły słuch Mill wyłapywał niektóre plotki.
„Myślisz, że chodzą ze sobą?”
,„Co on robi z NIĄ?!?!?”
„Jak to możliwe?”
„Słyszałam, że nie chcieli się ze sobą afiszować.”
„Bzdura! Są ze sobą! To widać! Parzcie uważniej!”
Na resztę starała się nie zwracać uwagi. Dzisiaj była wielka czwartkowa impreza Mai, na którą wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem. Nawet Millah. Tam mieli się ponownie spotkać, ta myśl paliła jak ogień…
Wieczór był wyjątkowo ciepły, jak gdyby pogoda postanowiła na ten wyjątkowy dzień imprezy podarować im idealne warunki sprzyjające. Gdy niebieskooka dotarła na miejsce, impreza wyglądała na nieźle rozkręconą. Zerknęła na wyświetlacz swojego telefonu. Caleb miał się z nią spotkać 10 minut temu. Niespodziewanie ktoś pociągnął ją za rękę, zasłaniając oczy, prowadząc gdzieś, gdzie robiło się zdecydowanie głośniej.  Po zapachu poznała Caleba, jej serce przyspieszyło.  
Gdy ją przeprosił za spóźnienie, uśmiechnęła się szeroko tańcząc w rytm muzyki. Nie miała mu tego za złe.
Millah zupełnie nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół niej. Widziała tylko Caleba i jego czekoladowe oczy. Wszystko płynęło dalej, czas, muzyka, tłum… nikt nie przejmował się czymś takim jak czas. Gdy czarnowłosa chciała zaczerpnąć powietrza, chwyciła za dłoń chłopaka chcąc go wyprowadzić z uścisku ludzi, którzy ich otoczyli zbici w wydawać się mogło w jedno. Zaprowadziła go w ustronniejszy kawałek polany, gdzie oparła się o drzewo, nie mogąc przestać się uśmiechać. Caleb stał obok. Wiedział, że to, co teraz robi, jest złe … jeśli Simone dowie się, że nie wywiązał się z umowy. Nie rozumiał, dlaczego im zależało na Milli tak bardzo. Rozumiał ich względem Chloe, w końcu to Łącznik... ale Mill? Ona nie była… nie mogła być. Nienawidził uczucia takiego rozdarcia pomiędzy tym, co powinien a tym, co chciał… każdy był samolubny, tylko nie każdy to pokazywał otwarcie światu. On zamierzał przechylić szalę na swoją korzyść, tym samym grabiąc sobie u Bractwa. Nie dbał o to, nie w tej chwili.
- Wybaczysz? Muszę to odebrać…- mruknął lekko zdezorientowany wyświetlającym się numerem Simone. Nienawidził tej kobiety, sam już nie rozumiał, dlaczego się w to wszystko wplątał.
- Jasne. Poczekam. – odpowiedziała posyłając mu uśmiech.
Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy i trwałaby tak zdecydowanie dłużej niż parę minut, gdyby nie fakt, iż wyczuła, że ktoś obok niej stoi i wpatruje się w nią. Uśmiechnęła się podświadomie myśląc, że to Caleb, jednak kiedy już otworzyła oczy, jej uśmiech zbladł.  
- Ciebie też dobrze widzieć, Millah. – skomentował jej wyraz twarzy, sam przywdziewając kpiący uśmieszek. Nie takiego powitania się spodziewał, jednak czego mógł oczekiwać po niej? Że powita go z otwartymi ramionami? Po tym wszystkim, co razem przeszli? W sumie… tak, tak właśnie myślał. A taka reakcja dziewczyny rozczarowała go. Nawet bardzo.
- Christian... - głos Mill był cichy, niemal ginął w tej przestrzeni. Patrzyła w jego błękitne oczy, zupełnie nie mogąc wydusić słowa więcej. Nie spodziewała się go tu zobaczyć. Nie po tym, jak odeszła ze stada, a on zajął jej miejsce. Wiedziała o tym, więc tym bardziej jego wizyta tu była dla niej niespodzianką.
- Kogoś się spodziewałaś Millie-a? Twojego człowieka? Czy może Davida lub Erica hm? – oskarżycielski ton przyjaciela zaskoczył ją. To on pojawia się zupełnie nieproszony, niezapowiedziany na jej nowym terenie. Wtrąca się w nie swoje sprawy, mając jeszcze pretensje.
- Wiesz, że nie lubiłam, byś mnie tak nazywał, to jedna sprawa… druga… zgubiłeś się? To nie Nowy Jork. Co tu robisz? – Jej bajeczny niemal humor wraz z nastrojem znikł jak bańka mydlana. 
- Nie kłam, oboje wiemy, że to nieprawda. I masz rację Nowy Jork, to nie jest… jednak jest coś, co nie może czekać. Dlatego tu jestem. Lyellea cię potrzebuje. – oskarżycielski ton w głosie Christiana zelżał, jednak nadal pozostawał wyczuwalny. Przez te wszystkie lata to on z nią był, zawsze, kiedy tego potrzebowała, na każde jej zawołanie i nawet wtedy, kiedy nic nie mówiła, on wiedział swoje. A teraz zastąpiła go jakimś… człowiekiem? Nie wierzył w to.  
- Nie kłamię! Przestań mi wiecznie coś insynuować, coś cię dziś ugryzło? Czy to może San Francisco tak na ciebie działa, co? I co z tym ma wspólnego Lye? Teraz ty jesteś jej zastępcą. Dbaj o stado… i o nią. – odbiła zręcznie piłeczkę, nie dając się wciągnąć w jego grę. Gdyby Lyellea jej potrzebowała, sama by się z nią skontaktowała. Nieraz tak było, więc niby dlaczego miałaby tym razem wysyłać jego? Wiedząc doskonale, jakie panowały między nimi relacje, po tym jak odeszła.  
- Nic mnie nie ugryzło. Dbam o stado i... o nią. Jednak mamy kłopoty. Stado z LA… znasz to, prawda? – powiedział już ciszej, nieznacznie się do niej przysuwając. Jako jeden z bardzo nielicznych Majów miał wyczulone zmysły, przez co był tropicielem w stadzie NY. Słuch i węch mówiły mu, że zbliża się człowiek Milli, musiał się spieszyć.  
- Ale... - zdążyła powiedzieć, zanim Christian chwycił ją w pasie i pocałował Wszystko momentalnie znikło, hałas, polana, drzewa i Caleb. Byli tylko oni… wieloletni przyjaciele...

c.d.n.

Anna Żylińska 

sobota, 15 października 2011

Vivat wolność w kolorach tęczy!


  Drogi Czytelniku, czy Ty także wychodzisz z założenia, że czasy, w których dane było Ci się urodzić, są nieodpowiednie? 

Ja bardzo często. Cóż z tego, że mam dostęp do tej całej nowoczesności Internetu i telewizji kablowej, skoro to wszystko mnie nie uszczęśliwia. Już dawno stwierdziłam, że cyberprzestrzeń nie jest miejscem dla mnie. Dziwnym uczuciem jest tęsknić za daleką przeszłością, której nie miało się okazji doświadczyć na własnej skórze. 
  Lata 70. minionego stulecia. Wspaniały czas niczym nieograniczonej kolorowej wolności. Gdy w Wielkiej Brytanii królował glam rock! To właśnie do tych czasów często uciekam w marzeniach. 

Im dziwniej tym lepiej.

Dzieci Glam rocka cieszyły się ogromną swobodą ubioru. Wielką porażką czasu dzisiejszego jest to, że wszyscy wyglądają identycznie, panie w takiej samej sukience po dwóch stronach ulicy, to widok nierzadki, co gorsza niemalże każdy przejaw kreatywności i odwagi w kwestii wizerunku spotyka się z lodowatymi spojrzeniami. Szczęśliwcy żyjący 40 lat temu patrzyli na te sprawy zupełnie inaczej. Buty na koturnach, szalone fryzury, wyrazisty makijaż i przede wszystkim morze barw to ich główne atuty. Wszelkie dziwactwa były dobrze postrzegane, połączenie: mężczyzna i sukienka było czymś na porządku dziennym. Wszyscy połczynianie doskonale wiedzą, z jaką reakcją spotyka się to dzisiaj. 



 „I like boys. I like girls.”

Glam rock nie wiedział, czym jest wstyd i skrępowanie. Homoseksualizm nie tylko spotykał się z przyzwoleniem społecznym, ale nawet był na fali. Szczególnie mile widzianym stał się biseksualizm, orientacja najbardziej naturalna, pierwotna, nie znająca żadnych podziałów, a więc taka, w którą nie zdążył ingerować człowiek. Wydawać by się mogło, że przez te 40 lat świat powinien pójść na przód, niestety akceptacja odmiennej orientacji seksualnej stanowi dziś problem dla niejednego z nas. 

Show i muzyka.

Glam rock ubierał muzykę w liczne stroje, dbał o to, by na scenę nie wkradła się nuda. Muzycy swe występy często sprowadzali do rangi spektaklu, nierzadko spychając nuty na dalszy plan. Setki świecidełek, cekiny, kolorowe światła, a także pojęcia takie jak intryga, tajemnica i alter ego to tylko niektóre składowe wielkich show, których nadrzędnym założeniem było oczarowanie widza. Artyści zaliczani do nurtu to między innymi: T. Rex, David Bowie, KISS, Jobriath i nieco późniejsze Mötley Crüe. 

Zapraszam do obejrzenia muzyków w akcji:

     
Glam oddech

Udało mi się! Na parę chwil przeniosłam się do tych wspaniałych czasów. Wehikułem stał się film „Velvet Goldmine” („Idol”) z 1998 roku w reżyserii Todda Haynesa. Obraz luźno oparty na biografiach dwóch wielkich muzyków Davida Bowie i Iggy’ego Popa  dał mi wiele radości. Pewnie zabrzmi to dość banalnie, ale ekranizacja wystrzeliwuje w widza ogromny ładunek rozrywających ciało pozytywnych emocji, zaraża glam rockową odwagą, beztroską i miłością do małych stających się wówczas wielkimi rzeczami.




Za co kocham glam rock?

Za dziką swobodę, wolność, naturalność i porzucenie utrudniających życie zasad, których twórcą był nie kto inny jak człowiek, wskazując to i tamto jako nieodpowiednie i wstydliwe. Barierą utrudniającą dziś zapomnienie o skrępowaniu i poczucie kolorowej wolności jest społeczeństwo, mniej wyrozumiałe niż przed laty. Jednak żywię nadzieję, że doczekam dni, kiedy to się zmieni.

Michalska Marta II c

piątek, 14 października 2011

Z okazji Dnia Edukacji Narodowej ...

...składamy najserdeczniejsze życzenia Nauczycielom, Wychowawcom oraz wszystkim pracownikom naszej szkoły.


Jesteśmy ogromnie wdzięczni za trud włożony w przekazywanie nam swojej wiedzy i doświadczenia. Życzymy satysfakcji z wykonywanej pracy, a także cierpliwości i pozytywnego nastawienia w codziennych zmaganiach z uczniami. Uczniom życzymy natomiast, odnalezienia w sobie motywacji i energii do nauki oraz determinacji w dążeniu do celu. Cieszmy się każdą godziną spędzoną w szkole, bo za 263 dni znów rozdzielą nas wakacje.


Redakcja " Stacha w Podziemiach "

czwartek, 13 października 2011

Przebudzenie

Witajcie!

Nie chciałam pojawić się tak znikąd, nie mówiąc o sobie nic, jednocześnie pokazując wam coś, co stanowi część mojego życia. Zatem się przedstawię.
Nazywam się Natalia Konopacka. Chodzę do klasy III a. Pewnie zastanawia was, co robi uczennica profilu matematycznego w gazecie szkolnej? Otóż różnię się od innych ścisłowców tym, że piszę wiersze. Wielu ludzi sądzi, że to dziwne. Czasami także zdarza mi się tak myśleć. Jednak z pisaniem nie można walczyć.

Zaczęłam pisać wiersze, kiedy miałam 12 lat. Dzisiaj mam 18 i pisanie stało się częścią mojego życia. Bywają okresy kiedy wena mnie opuszcza, bywają i takie, kiedy piszę codziennie. Jeżeli chodzi o proces twórczy, sądzę, że mogłabym podać rękę romantykom. Moje wiersze wypływają z wnętrza. Tworząc je, nie czuję, że to ja piszę. Tak jakby ktoś dyktował mi słowa.

Zawsze czytając swoje utwory, zastanawiam się, o co mi właściwie chodziło. I jakkolwiek irracjonalnie to zabrzmi, to sama swoich wierszy często nie rozumiem. Nie jestem humanistką i raczej nią nie będę (:

Mimo wszystko staram się nad wierszami pracować (moja dusza nie uwzględnia wszystkich zasad poprawności językowej). Częścią tej pracy jest pokazywanie mojej twórczości innym. Sama nie jestem w stanie obiektywnie ich ocenić. Dlatego chętnie usłyszę, co o nich sądzicie.

Zanim przedstawię Wam pierwszy wiersz, chciałabym bardzo podziękować Filipowi Świątkowskiemu, który dotarł do mojej twórczości i zaproponował mi jej publikację na łamach gazetki. Gdyby nie Ty, to by mnie tu nie było. (:


A oto mój pierwszy wiersz, początek mojej przygody z poezją, napisany 6 lat temu :


Przebudzenie


Obudź mnie

nagle, bezboleśnie

by nikt nie wiedział.

Pomóż ty jedyny

wybrany przeze mnie

nie na marne.


Obudź mnie

bym się opamiętała,

bym żyła.

Obudź mnie cicho,

by nie zbudzić

dziecka śpiącego w kołysce.


Natalia Konopacka

środa, 12 października 2011

Z nadzieją na zmiany


            W czwartkowy poranek, kiedy zajmowałem swoje miejsce za stołem Szkolnej Komisji Wyborczej, wiedziałem już, kto wygra. Kilka godzin później moje przewidywania okazały się całkowicie słuszne: według nas, uczniów ze „Staszica” zdecydowanie wpływać na rząd powinien Janusz Palikot. Jak niebawem się okazało, nie tylko według nas, ale zdecydowanej większości młodzieży z pozostałych szkół: w akcji "Młodzi głosują" Ruch Palikota poparło 36% uczniów szkół ponadpodstawowych. Gdyby głos należał wyłącznie do młodzieży, przez najbliższe cztery lata rządziłby człowiek, którego rekwizytami są sztuczny penis i pistolet. Czy to źle? Mim zdaniem nie, najpierw jednak chciałbym skupić się nad odpowiedzią, dlaczego by wygrał?
            Palikot przyciąga młodzież - wnosi na scenę polityczną coś nowego, jego program jest świeży, sam jest otwarty, nie jest sztywny, potrafi zbytkować, proponuje skrajne zmiany. Wielu młodych podchodzi dziś do polityki bardzo niechętnie. Niejednokrotnie spotkałem się ze słowami „to wszystko to złodzieje”, „ i tak nic nowego nie zrobią” i „gdyby Palikot nie startował, ja bym nie głosował”. Moi koledzy nie widzą w polityce nowych perspektyw (bo czy takowe istnieją?), nie wierzą w zmiany. A Palikot to ktoś nowy,  jego program ma czym kusić. Jest kontrowersyjny, radykalny, młodzi to lubią.
            Mówiono też „Palikot wami manipuluje, żeby dojść do władzy, myślcie samodzielnie”. Ale skoro popieram legalnego jointa, to przecież tego wyboru dokonuję samodzielnie, a jeśli Palikot mówi, że to załatwi, to logicznym jest, że popieram i jego. Nie zgadzam się z niektórymi poglądami kościoła? Palikot też, zatem głosuję na niego. Takimi i podobnymi stwierdzeniami zdobył on serca większości młodych. Moim zdaniem to nie żadna manipulacja, a oferowanie alternatywy. Niestety tak naprawdę jedynej…
Podczas komentowania wyników wyborów spotkałem się ze stwierdzeniem, że Ruch Palikota w polityce to tylko niepotrzebny wiatr. Bo nie jest on niczym innym jak tylko wiatrem. Ale chcę zapytać: tylko wiatrem, czy może powiewem świeżości jakże według mnie potrzebnym dzisiejszej polityce?
Dlaczego zatem nie wygrał, skoro jest tak dobry? Otóż, dlatego, że większość dorosłych jednak jest mniej radykalna niż młodzież, a ludzie wolą też to, co już znają. Palikot z kolei jest nieprzewidywalny. To według większości tylko „pajac”.
Nie mam jeszcze prawa wyborczego. Gdybym miał, oddałbym głos właśnie na Palikota. Dlaczego? Ano dlatego, że jego poglądy (nie wszystkie, acz większość) pokrywają się z moimi. Tak samo jest w przypadku w większości młodych. Mamy dość już wszechobecnego marazmu w polityce, Palikot stwarza nadzieję na zmianę.

Radosław Iwanek

poniedziałek, 10 października 2011

20000 wejść ...

    
   Czyli dobre kilkadziesiąt artykułów, dziesiątki godzin spędzonych na ich pisaniu i sprawdzaniu. Czas i spore siły poświęcone na realizację różnych projektów. Zebrania, rozmowy, burze mózgów, erupcja pomysłów, radość, niepewność, propozycje, zmęczenie, zniechęcenie. Uśmiech i dobre słowo kolegi/koleżanki z redakcji i energia na nowo dostaje się do krwiobiegu jak kawa  w ostatnim artykule naszej absolwentki.
   Te wszystkie sytuacje i emocje miały  miejsce w naszej redakcji, zanim na liczniku wybiliście 20000 odwiedzin. Dlaczego to robimy?
Popularność, samorealizacja ... ? To odpowiedzi poprawne, ale mocno pośrednie. Misja, pewna forma powołania - ONA sprawia, że widząc pewne zdarzenia,  nie sposób ich nie opisać, dostrzegając szanse na zrobienie czegoś, co wpłynie konstruktywnie na społeczność szkolną.   Ale miejcie  świadomość, nie jesteśmy samowystarczalni, potrzebujemy Was, naszej ogromnej porcji zachęty, aby zrozumieć, że to, co robimy, ma sens - wchodząc 20000 razy w ciągu niespełna roku, mocno nas w tym utwierdzacie. Bardzo Wam dziękujemy za zaufanie i wiedzcie, że w myśl powiedzenia  „Kto nie robi postępów, ten się cofa" wciąż mierzymy wyżej :)  


Redakcja "Stacha w Podziemiach"

niedziela, 9 października 2011

New Beginning...new life... : "Truth time"

Rozdział III

     Pogoda w San Francisco od kilku dni dopisywała. Słońce, lekki wiaterek, radość oraz optymizm, jaki był wyczuwalny w powietrzu jak i wśród uczniów udzielał się nawet nauczycielom. Wszyscy mówili tylko i wyłącznie o imprezie, która miała się odbyć za dwa dni…w czwartek. Przygotowania trwały pełną parą. Organizatorem był nikt inny jak Maya, która wróciła po zawieszeniu i znalazła kolejny powód do świętowania. Czegoś takiego nawet najwięksi wrogowie nie byli w stanie jej mieć za złe, w końcu impreza to impreza.


- Wróciłam! – krzyknęła czarnowłosa, wchodząc do domu. Rzuciła torbę na blat stołu zaraz obok niej wylądowały klucze. Dziś nie widziała ani blondyna ani dziewczyny, z którą miała lekcje. Nazywała się Jasmine z tego, co usłyszała od jednej z bardziej wygadanych osób w szkole. Była kuzynką zarozumiałego, jak się w późniejszej rozmowie okazało, Aleka.

Chciała już chwycić za telefon i zadzwonić do rodzicielki, gdy dostrzegła kartkę z informacją o zakupach. Uśmiechnęła się do siebie, wyrzucając ją zgniecioną do kosza.

Włożyła popcorn do mikrofali, następnie udała się do swojego pokoju po laptop, na którym miała zamiar odrobić pracę domową z francuskiego, by później mieć wolne. Zostawiła w nim uchylone okno, intuicyjnie sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu. Chwyciła komputer i zbiegła na dół. Gdy usłyszała dźwięk mikrofali, na jej twarz wpełzł uśmieszek zadowolenia. Uwielbiała popcorn z masłem. Jako jedyna w rodzinie, jednak jej to w niczym nie przeszkadzało. 


- Stęskniłaś się za mną dzisiaj? – męski głos, który usłyszała za sobą, spowodował, iż automatycznie zacisnęła zęby ze złości, przez co niemal się nie oparzyła.


- Jakoś nie bardzo. Jeśli nie masz nic przeciwko… chciałabym spędzić miłe popołudnie we własnym domu. SAMA. – ostatnie słowo podkreśliła wystarczająco, by nieproszony gość zrozumiał jej przekaz, jednak wątpiła, by wyszedł, przynajmniej dobrowolnie. - Poza tym… nie nauczono cię pukać? - dodała już ostrzejszym tonem.


- Nie bądź taka niemiła… siostrzyczko. – to, co powiedział, wydawać się mogło zabawnym, luzackim, takie nie było. Alek w głębi duszy stresował się tym, co właśnie powiedział. Valentina zakazała mu jej mówić o czymkolwiek. Było na to zdecydowanie za wcześnie, takie miała zdanie. A jako przybrana matka Aleka i przywódczyni Majów z San Francisco powinna mieć decydujący głos. Nie będzie dobrze, jeśli się dowie, że nie po raz pierwszy złamał jej bezpośredni rozkaz.


- Czekaj… jak to s-i-o-s-t-r-z-y-c-z-k-o? To jakiś żart? – Wydukała, stawiając miskę z popcornem na szklanym stoliku stojącym przed kanapą, na której zdążył rozgościć się blondyn.


- Przecież wiesz… Jak Maj spotyka piękną Majankę… - zaczął, sięgając po popcorn. Zapach był zdecydowanie nie do zignorowania. Nie dla niego.


- Ej! – zawołała w geście sprzeciwu. Posłała mu wściekłe spojrzenie, na które on odpowiedział rozbrajającym uśmiechem, sekundę później kolejny popcorn wylądował w jego ustach, których kąciki nadal unosiły się do góry. – Co masz na myśli mówiąc… że jesteśmy… no wiesz… rodzeństwem? To nie jest możliwe… nie może być... – zaczęła, jednak urwała siadając po przeciwnej stronie sofy. Nie mogła sobie nawet tego wyobrazić. Słowo „rodzeństwo” powodowało u niej gęsią skórkę na całym ciele, a serce momentalnie przyspieszało. Nigdy nie miała rodzeństwa. Takiego prawdziwego… 
- Wiesz, że nazywam się Petrov… tak jak ty. To jest moje prawdziwe nazwisko, ani Valentina, ani Jasmine takiego nie mają. Nawet rodzina, która wcześniej mnie adoptowała, miała inne… co jest całkiem zrozumiałe.

– odpowiedział już bardziej pewnym, spokojnym głosem, patrząc na Mill zupełnie inaczej niż półtora tygodnia temu, jak gdyby w to wszystko wierzył.


- Może to zwykłe podobieństwo? Wiele osób nosi to samo nazwisko, to nie oznacza, że są ze sobą spokrewnieni, mam rację? Może to zwykły przypadek? – dalej uporczywie trzymała się swojej wersji, za nic nie chcąc dopuścić do myśli, że wersja Aleka może być prawdziwa. To by znaczyło, że poukładany świat, w jakim żyła do tej pory, nigdy nie był prawdziwy. Że to tylko pełny złudzeń miraż.


Blondyn westchnął, przeczesując włosy dłonią. Wiedział, że nie będzie lekko. Podejrzewał, że mu nie uwierzy. Czemu by miała? Od początku w niczym jej nie ułatwiał, w sumie starał się nawet, by go nienawidziła, choć prędzej pewnie próbowałby ją poderwać. Skoro powiedział już A, łamiąc zakaz Valentiny… czas powiedzieć B. Obawiał się jednak, że reakcja dziewczyny będzie taka, jaką przewidział.


- Pierwszego dnia, gdy pojawiłaś się w szkole, wszyscy o tobie rozmawiali. Zupełnie nie zwracając uwagi na to, jak się nazywasz, bardziej byli ciekawi wyglądu. Jasmine i ja postanowiliśmy poczekać z oceną. Sam fakt, że w San Francisco pojawia się ktoś o takim samym nazwisku, zwłaszcza obcym, jest zastanawiające. Valentina, gdy dowiedziała się o tobie, wyruszyła do Phoenix, odwiedzając po drodze Nowy York… Twoi rodzice… Catherine i Lucas… nie nazywają się Petrov. – wydusił to z siebie, przestając na chwilę jeść popcorn. Jego żołądek zmienił się w gigantyczny supeł, w dodatku miał wrażenie, że jest o wiele bardziej zestresowany od niej, a w końcu to o nią się w tym wszystkim rozchodziło.


- Catherine i Lucas mają to samo nazwisko co ja. Mam je po nich. Twoja teoria się nie sprawdza. – odpowiedziała już pewniejsza tego, że wraca jej panowanie nad sytuacją. Nawet obecność Aleka mogła w tej chwili znieść, bez rzucenia się na niego z pazurami. A to spory plus.


- Zmienili je, kiedy cię adoptowali. – wtrącił się jej w słowo. Nie mógł zrozumieć, czemu czarnowłosa jeszcze tego nie widzi. Wszystko, co mówił, miało sens! Odkąd Chloe przeszła przemianę, to była jedna z nielicznych spraw, gdzie był sens! Czemu tylko on go widział z ich dwójki? – Catherine i Lucas tak naprawdę nazywają się De’Levittoux. Nie wiedziałaś o tym, Millah? – dodał, widząc szczere zdziwienie na jej twarzy. Wpatrując się w jej granatowe oczy, starał się pomóc. Chciał podejść i ją przytulić, powstrzymał się jednak. Nigdy nie był taki emocjonalny. Uchodził za zimnego, nieczułego, cholernie przystojnego Aleka, który może mieć każdą. Póki co musiał utrzymać ten dystans. Po prostu musiał.


- Nie… ale… jak? – pojedyncze słowa wydobywały się z jej ust. Jej myśli w tej chwili były niezwykle chaotyczne, czemu jej o tym nie powiedzieli? Po tylu latach? Co jeszcze ukrywali? Strach myśleć.


- Wiesz Alek… - wtem wypowiedź Milli została przerwana przez szczęk kluczy w zamku. Blondyna już nie było. Została sama.


- Millah? Jesteś? Pomożesz mi z tymi zakupami? – głos Catherine słychać było dosyć niewyraźnie, jednak dziewczyna go usłyszała i w mgnieniu oka znalazła się przy drzwiach, łapiąc wyślizgujące się z dłoni matki torby z zakupami.


- Ile tego jest? – jęknęła niebieskooka, uginając się pod ciężarem zakupów. Zawsze podziwiała zapał matki, jeśli chodzi o zakupy. Ona sama nie była zdolna do czegoś takiego. Zawsze, gdy Milla szła na zakupy, po prostu kupowała to, czego potrzebowała i wychodziła, tym samym łamiąc zasady przypisywanie kobietom, jeśli o to chodzi. Nigdy nie spędziła w centrum handlowym więcej niż godzinę.


- Tylko kilka toreb. Robiłaś popcorn? Ktoś przyszedł? – ostatnie dwie torby zakupów Catherine wniosła sama, zamykając nogą drzwi. Torby wylądowały na pozostałej wolnej przestrzeni blatu.


- Nie… miałam zamiar obejrzeć film, ale…chyba się zajmę lekcjami. – szybka odpowiedź czarnowłosej zaskoczyła Catherine. Spojrzała podejrzliwie na nią, chcąc coś wyłapać, jednak po kilku sekundach dała sobie spokój. Na pewno ma jakieś urojenia, choć mogłaby przysiąc, że Mill miała co innego na myśli. Z każdym mijającym rokiem coraz bardziej wydawało jej się, że oddalają się od siebie. Nie była z tego powodu zachwycona, w głębi duszy wiedziała, że to nieuniknione. Nie byli zwykłą, normalną, niczym niewyróżniająca się rodziną. Po rozpakowaniu wszystkiego czarnowłosa wzięła swoją torbę z blatu, laptop i zaczęła iść w stronę schodów prowadzących na górę.


- Millah… stało się coś? – Catherine nie opuszczało przeczucie, że jej córka myśli o czymś intensywnie i to nie daje jej spokoju. Widziała to w je oczach, spojrzeniu, głosie, ruchach. Może i się od siebie oddalały, jednak 18 lat wychowywania Mill pozostawiły jakiś ślad.


Millah odwróciła się twarzą do matki, posyłając jej delikatny uśmiech.


- Wszystko w porządku… naprawdę. Nie ma czym się martwić mamo. – odpowiedziała, chcąc tym zdaniem przekonać również samą siebie. Wszystko, co wiedziała, w co wierzyła, zaczynało się sypać. Dlaczego?

Laptop położyła na biurku, a torbę w kąt pokoju, sama lądując twarzą w poduszkach. Cisza, jaka panowała w pokoju, zazwyczaj kojąca, dziś powodowała jedynie zamieszanie i dodatkowy natłok myśli.

Dźwięk sms-a był teraz najmniej oczekiwanym przez nią dźwiękiem na całej planecie, jednak nie zignorowała go. Usiadła po turecku odczytując wiadomość.


New text message from: Caleb”


Masz może ochotę na spacer?”


Uśmiechnęła się. Tego właśnie potrzebowała. Przyjaznej duszy. Caleba.
  

Pewnie.”


Odpisała czekając na nową wiadomość.


New text message from: Caleb”


Za 10 minut pod pod twoimi drzwiami”


Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Czuła, że nie powinna się z nim spotykać, że powinna to uciąć teraz, póki może, niemal bezboleśnie. Nie chciała.

Potrzebowała go. Potrzebowała przyjaciela.

c.d.n.

Anna Żylińska 

piątek, 7 października 2011

Są wyniki!

     Szóstego października odbyły się prawybory parlamentarne. Przeprowadzeniem niczym niezakłóconego głosowania zajęła się komisja wyborcza w składzie: Natalia Fijoł, Marta Michalska, Edyta Mikiciuk, Joanna Figura, Kamil Kalota oraz Radosław Iwanek. Prawo głosu mieli wszyscy uczniowie i pracownicy szkoły. Skorzystało z niego 83,71% wyborców, którzy oddali 334 ważne głosy, a te następująco rozłożyły się pośród dziesięciu komitetów wyborczych:



1.      Ruch Poparcia Palikota – 141 głosów (42%)
2.      Platforma Obywatelska –76 głosów (23%)
3.      Prawo i Sprawiedliwość – 38 głosów (11%)
4.      Sojusz Lewicy Demokratycznej – 25 głosów (7%)
5.      Nowa Prawica Janusza Korwin – Mikke – 18 głosów (6%)
6.      Polska Jest Najważniejsza – 16 głosów (5%)
7.      Polskie Stronnictwo Ludowe – 15 głosów (4%)
8.      Nasz Dom Polska Samoobrona Andrzeja Leppera  - 4 głosy (1,2%)
9.      Polska Partia Pracy – 1 głos (0,3%)
10.    Prawica – 1 głos (0,3%)

Więcej o wynikach wyborów w najbliższych dniach. Ewentualne komentarze możecie zamieszczać do godziny 00:00. Wszelkie późniejsze uwagi z powodu trwającej ciszy wyborczej nie zostaną opublikowane.

Zapraszamy na debiutancką fotograficzną relację Marty Czajki ze szkolnych wyborów.

Komisja wyborcza w składzie, kolejno od lewej:
Joanna Figura, Edyta Mikiciuk, Natalia Fijoł, Kamil Kalota, Radosław Iwanek, Marta Michalska. Jak nietrudno zauważyć, aż trójka komisarzy to nasi redaktorzy.


Uczennica podpisująca listę obecności.


Wybory na 100 %, dzięki zaradności dyrektora zostaliśmy zaopatrzeni nawet w parawany wyborcze.


Głosująca pani profesor Katarzyna Hawryluk we własnej osobie. :)



Kolejna klasa...


Na wysoką frekwencję złożyły się głosy uczniów, nauczycieli, administracji, a także personelu. Tym razem na zdjęciu pani profesor Izabela Daniłowicz wspólnie z Anią Gemzą.


Redakcja „Stacha w Podziemiach"