niedziela, 11 września 2011

Po raz kolejny…


    …udowodnione zostało, że wrzesień nie jest dobrym miesiącem na walkę z naszym zachodnim sąsiadem, Niemcami zwanym. We wtorek, szóstego września do takiej walki doszło. Podczas meczu otwierającego wybudowany specjalnie na Euro 2012 PGE Arena w Gdańsku. Przed oczami około czterdziestu tysięcy widzów na trybunach i milionów przed telewizorami miejsce miało wydarzenie, które, no właśnie, nawet dla mnie było wydarzeniem godnym uwagi. Nie jestem kibicem. Niespecjalnie interesuję się sportem, a piłką nożną niemal wcale. Jednak we wtorek, pięćdziesiąt minut po dwudziestej usiadłem przed telewizorem. Chciałem zobaczyć ten mecz przede wszystkim jako widowisko. I ze względu na statystykę…
  
    …rzec można zatrważającą. Właśnie zaczynało się nasze siedemnaste spotkanie z reprezentacją Niemiec. Jak dotąd dwanaście przegranych, cztery remisy, dwadzieścia dziewięć bramek straconych, zdobytych siedem. Ostatnia trzydzieści jeden lat temu – przez Zbigniewa Bońka.

    Jest szansa. Jest nadzieja. Wybrzmiał Hymn. Możemy siadać. Oni mogą grać. Pierwsze minuty nie wyglądały obiecująco. Zbyt nerwowo. Bez namysłu. Było kilka bardzo niebezpiecznych sytuacji, na szczęście Wojtek Szczęsny udowodnił, że miejsce między słupkami to jego królestwo.

Z każdą minutą było coraz lepiej. Stworzyliśmy cztery wspaniałe sytuacje, niestety zmarnowane. Trzy razy Sławek Peszko stanął oko w oko z Timem Wiesse, jednak niemiecki golkiper był górą. Tak do pięćdziesiątej czwartej minuty, gdy Lewandowski wykorzystał przywilej korzyści, wbił między trzech niemieckich obrońców i posłał piłkę do pustej już bramki. Tu spełniła się pierwsza część naszych piłkarskich marzeń. Pierwszy gol od 1980. Cieszyliśmy się naszym małym zwycięstwem tylko albo aż trzynaście minut. Dopóki Głowacki nie faulował w polu karnym – za to dokonanie Arkadiusz obejrzał pierwszy żółty kartonik. Jedenastkę idealnie wykorzystał Toni Kroos. Od tej chwili do dziewięćdziesiątej minuty na murawie rządziła trzecia drużyna świata. Wtedy w niemieckim polu karnym faulowany padł Paweł Brożek. Wykonanie jedenastki przez Jakuba Błaszczykowskiego dało nam pewność, że oto sen się spełnił. Jeszcze tylko muszą upłynąć trzy minuty doliczone przez włoskiego arbitra…
 

Jednak trzy minuty później skrzydłem pędzi Muller, tuż przed nim Wawrzyniak wpada w poślizg, pomocnik Bayernu go mija, podaje futbolówkę obok Szczęnego do Cacau, który bez przeszkód wpycha ją do naszej bezbronnej już bramki. Rozbrzmiewa ostatni gwizdek.
    Choć graliśmy naprawdę wyśmienicie, mecz był spektakularnym widowiskiem, wywołał ogromne emocje, padła w końcu historyczna dla nas bramka, potem kolejna, to jednak jeszcze nie dzisiaj…

Wojciech Szczęsny o meczu:
W szatni czuliśmy się, jakbyśmy przegrali Mistrzostwo Europy. Jestem w miarę zadowolony ze swojej gry. Kilka razy mogłem obronić lepiej, kilka razy zachowałem się całkiem fajnie. Jednak niedosyt pozostał. Byliśmy kilka sekund od tworzenia historii. A tak, za kilka tygodni wszyscy o tym zapomną. Zremisowaliśmy dzisiaj z trzecim zespołem świata, ale traktujemy to jako przegraną. Może nie zasłużyliśmy na wygraną, ale było blisko. Z jednej strony do przerwy mogło być 0:3, jak i 3:0. Jeśli poprawimy pewne mankamenty, będziemy w stanie rywalizować z takimi zespołami jak Niemcy.

- Po prostu się poślizgnąłem, nie wiem jak to się stało. Gdyby nie to, zablokowałbym Mullera sędzia skończyłby mecz - powiedział po meczu Wawrzyniak.

Radosław Iwanek


czwartek, 1 września 2011

I IX

Drodzy Czytelnicy!

     Rozpoczynając nowy rok pracy redakcji, chcielibyśmy Wam podziękować za zaufanie do naszych regularnie zapisywanych e-atramentem stron.
Zdążyliśmy już zauważyć, że publiczność "Stacha" składa się nie tylko z koleżanek i kolegów ze szkolnych ławek i korytarzy, ale mamy także zaszczyt gościć użytkowników z różnych stron Polski, a nawet świata.
    Dzień I września jest dniem niewątpliwie szczególnym.
Dla nas, uczniów ta data, która bezpowrotnie kończy na 10 długich miesięcy czas odpoczynku, wolności od szkolnych obowiązków, podróży, jest także swego rodzaju paszportem do intensywnej nauki, zdobywania nowych doświadczeń, poszerzania horyzontów.
72 lata temu ta data okazała się tragiczna w skutkach dla naszego społeczeństwa...Ważne jest, abyśmy o tej rocznicy pamiętali w dniu powszechnego narzekania na szkołę. Bo do niej z szacunkiem odnosili się Ci, którzy w nie tak odległym czasie ginęli za swój kraj, kulturę, rodzinę.
    Szacunek do ojczyzny jest podstawą naszej tożsamości narodowej, warto w tym miejscu przywołać słowa znanego polskiego aktora Wojciecha Pszoniaka.
"Rodzice wychowywali mnie w przekonaniu, że Polska jest najlepszym i najpiękniejszym krajem. Dzięki podróżom po świecie zrozumiałem, że to nie do końca prawda, że są kraje piękniejsze i zasobniejsze. Ale miłość do ojczyzny jest jak miłość do matki. Kochać ją trzeba i szanować za to, że jest. Im bardziej biedna i umęczona, tym większej wymaga miłości."

      Odchodząc od tej historycznej dygresji, życzymy wszystkim uczniom i pracownikom Szkoły wracającym do obowiązków udanego roku pracy! Nauka to też praca:-)


Redakcja "Stacha w Podziemiach" 

środa, 31 sierpnia 2011

Witajcie! :)

  Już za kilkanaście godzin opublikujemy dla Was pierwszy artykuł, tymczasem prezentujemy nową ankietę. "Z czym kojarzy Ci się data I IX ? " . Możecie wybrać kilka odpowiedzi jednocześnie. Zachęcamy do głosowania!!!

Rozpoczęcie roku szkolnego jutro o godzinie 09:00 na szkolnym dziedzińcu.


Redakcja  "Stacha w Podziemiach"

środa, 29 czerwca 2011

Nad rzeczką, opodal krzaczka...


Nad rzeczką, opodal krzaczka...”
to nie ta bajka Brzechwo
ambitniej zacząć trzeba.

„Kto się o mądrość ubiega...”
nie. To jednak sam już, u
Komeńskiego doczytaj.

I jak? Lepiej?
Dla ciebie,
czy dla mnie?

Dla tego miejsca może?
Jemu jeszcze czego trzeba?

Nie tylko to fraszka,
co ważnego raczej.
 Tak bym powiedział.

Tak cicho tu i miło,
że prawie jak pod Lipą.
Prawda? Czarnoleski mistrzu?

Tu już tylko brak kwiatów,
i księżyca jest tu brak.
Bo wolność przecież już mamy.

Jesteś pewny?
Tak mnie, jak
tobie, to

Starczy do pełni szczęścia?
Tak! Oscar Dublińczyk dixit!

Najlepsza kryjówka,
nie tylko dla książki,
wierz mi Aldissie.

W instytucji, świadectwie rozwoju kultury.
Czy tak? Poeto wadowicki? - w Bibliotece.


Jakub Perkowski II c

wtorek, 28 czerwca 2011


Elodie’s World

Część trzecia
*** 

    W wiktoriańskiej Anglii w północnej części Londynu syreny straży pożarnej budziły wszystkich mieszkańców, zmierzając w jednym kierunku, do posiadłości ojca Elodie. Dom płonął niczym latarnia morska.
Ku zdziwieniu wszystkich nikt z domowników nie czekał na pomoc, jedynie sąsiedzi wyglądali przez okiennice oraz, uchylając drzwi, wychodzili na werandy zaciekawieni. Strażacy próbowali gasić pożar, który zaczynał rozpościerać się na inne posiadłości położone blisko posiadłości Levixe’ów. Na jakikolwiek ratunek było już za późno. Pożar zajął cały budynek. Po ugaszeniu pożaru z niegdyś pięknie zachowanego budynku zostały same zgliszcza. Ciała Elodie, jej ojca Anthoniego, przyrodniej siostry Lilith oraz macochy Cynthii pochowano na miejscowym cmentarzu w rodzinnej krypcie. Przyczyny pożaru nigdy nie wyjaśniono, uznano, że jego zarzewiem musiała być niezgaszona świeca.
***
    Dusza imienia Rike i dusza imienia Elodie złączyły się, dochodząc do porozumienia. Powróciły do ciała, ratując je przed śmiercią oraz szaleństwem. Elodie przestała istnieć, Rike zawdzięczała jej życie. Gdyby nie przybycie Elle, kto wie, czy Thori natknąłby się na nią, czy już tylko na jej puste ciało. Nemme po dwóch tygodniach poszukiwań odnalazł Rike, dziękując klanowi Łososia za opiekę. Nemme przekazał dobre wieści swojej adoptowanej córce, klan był bezpieczny i tym razem żaden pożar już im nie groził.
***
    Rodzina Levixe od strony ojca Elodie otrzymała od strażaków jedynie starą książkę, dość zniszczoną, jednak pomimo pożaru dobrze zachowaną. Książka wcześniej nie miała tytułu, teraz na pierwszej stronie widniał napis „Świat Elodie” nakreślony starym, czarnym atramentem. Książka została schowana na samym dnie zapomnianego już od dawna kufra, do którego nie zaglądano. Przeczuwano, że coś jest w niej niepokojącego i lepiej jej nie czytać. Przez niemal pięćdziesiąt lat kufer pozostawał zamknięty. Przez posiadłość Levixe przewijały się kolejne pokolenia, nikt już nie pamiętał o książce ani o tajemniczym pożarze. Uznano, że nic już nie zakłóci idylli.
***
    John Levixe miał 17 lat, kiedy zakradł się na strych z myślą otwarcia kufra, który od dawna go intrygował. Czuł, że jest w nim coś, co go woła, co go przywołuje niczym śpiew syreny błądzącego na morzu rybaka.
Wyrzucił wszystkie inne książki przechowywane w nim, by dobrać się do tej jednej jedynej, po czym otworzył i zaczął czytać…

Anna Żylińska
kl. III TH

 Już dziś zapraszamy Was na jutrzejszą  prezentację wiersza zdobywcy Grand Prix naszego konkursu Jakuba Perkowskiego.

Redakcja "Stacha w Podziemiach" 

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Elodie’s World

 Część druga 
  
***

    Lekko zdezorientowana oparła się o pobliskie drzewo, nie miała pojęcia, w jakim kierunku dalej iść, szum wodospadu był niezwykle relaksujący. Odwróciła się w kierunku tego szumu, przymykając oczy. Usłyszawszy trzask gałązki, odwróciła się zaniepokojona. Serce biło tak szybko i mocno, iż miała wrażenie, że cały las to słyszy. Nic więc dziwnego, że podskoczyła, wydając z siebie zduszony okrzyk przerażenia, kiedy przed nią stanęła istota będąca najpewniej człowiekiem. Był to mężczyzna, postawny i barczysty przewiązany w pasie tylko opaską zrobioną ze skóry czerwonego jelenia, jego buty jak i kołczan na strzały również zrobiono z tej samej skóry. Na szyi zawiązane miał trzy kły, dzika lub lwa, tego nie była pewna. Mężczyzna nie odezwał się ani słowem, tylko chwycił za nadgarstek dziewczynę, która była tak sparaliżowana strachem, że głos uwiązł jej w gardle w postaci związanego supła. Po kilkunastu metrach zatrzymał się, zawiązując jej oczy kawałkiem skóry jelenia, najpewniej, by nie widziała, dokąd ją zaprowadzi. Nie miała siły się przeciwstawiać. Ów mężczyzna z pewnością był szybszy, silniejszy, a do tego wyglądał na takiego, co zna las, w którym ona się znalazła, jak własną kieszeń.
    Mężczyzna musiał wprowadzić ją do wioski, ponieważ po drodze słyszała najróżniejsze hałasy, śmiech dzieci, trzaskający ogień ognisk, zapach pieczonego mięsa oraz rozmowy kobiet. Wszystko natychmiast ucichło, kiedy ów tajemniczy mężczyzna zatrzymał się, co również i ona uczyniła. Zdjęto jej opaskę z oczu, które teraz swędziały, ale nie mogła się podrapać, ponieważ czuła, że byłoby to coś, co uraziłoby klan. Zmrużyła oczy, by po chwili spojrzeć w dal przed siebie, gdzie stał inny mężczyzna, mniej muskularny od tego, który ją tu przyprowadził, jednak musiał być kimś ważnym w tej społeczności. Najpewniej był wodzem, ponieważ wszyscy, którzy oderwali się od swoich dotychczasowych zajęć, zebrali się w niewielkich grupkach przy swoich domach, obserwując to ją, to wodza, który nie wyglądał na więcej niż 25 lat.
    Została szturchnięta przez muskularnego klanowicza na znak, by ruszyła w kierunku wodza. Kiedy przed nim stanęli, nie widziała, co zrobić. Mężczyzna wykonał dziwny gest, który prawdopodobnie był powitaniem, choć tego nikt nie mógł być pewien. Wódz odwzajemnił gest, po czym pozwolił mu odejść, a reszcie rozkazał powrót do zajęć, na co członkowie plemienia zgodzili się bez szemrania. Ją samą wprowadził do swojego namiotu, który był dość skromnie urządzony, mimo to zwrócił jej uwagę od samego początku. Był dla niej miły, próbował dowiedzieć się, jak się tu dostała, co robiła, kim była, a przede wszystkim, skąd pochodzi. Odpowiedziała bezwiednie, że jej imię to Rike. Elodie odczuła lekki szok: jak mogła nazywać się Rike? Dotknęła swoich włosów, nie były już lśniące blond, długie i faliste, teraz miała je równie długie, jednak czarne jak noc oraz zdecydowanie proste. Jej śnieżnobiała skóra odporna na promienie słoneczne, również uległa zmianie, teraz wyglądała niemal jak delikatna czekolada. Kiedy spostrzegła, że wódz ja obserwuje, zaprzestała dochodzenia, próbując zamaskować zdenerwowanie i dezorientację. Wódz tylko się uśmiechnął, po czym zaprowadził ją do pobliskiego pustego, niezamieszkanego namiotu. Był cały dla niej. Kiedy została już sama, odetchnęła z ulgą. Rozejrzała się po swoim nowym domu. Czuła się bezpieczna i coś w głębi jej duszy mówiło, by zaufała swoim nowym opiekunom.
    Minęło kilka dni, a znała już tu każdego. Mężczyzna, który ją tu przyprowadził, nazywał się Thori. Wódz na imię miał Nemme. Rike zaprzyjaźniła się z pewną dziewczyną w swoim wieku. Wołali na nią Nemmithis, a jej matka Muhre niezbyt pochwalała ową znajomość, jednak jej córka była wolnym duchem w klasie czerwonego jelenia i nikt oprócz wodza nie miał wystarczającej władzy, by przywołać ją do porządku. Tydzień później, kiedy dzień złączył się z nocą (co nazywane jest pełnią) zapoczątkowano uroczystość, której celem było oficjalne przyjęcie Rike do społeczności oraz uzyskanie błogosławieństwa opiekuna klanu. Cała uroczystość trwała wraz z zabawą całą noc, póki tańczący księżyc nie opuścił słońca, by powrócić do równowagi jak i do swoich zobowiązań wobec istnień.
    Elodie coraz częściej zapominała, jak ma na imię oraz wszystko, co tak naprawdę określało ją jako Angielkę. Przyjęła na siebie to, co zostało jej dane przez las, nowe życie, nowe imię, nowych rodziców, którymi zostali Nemme i jego żona Kan oraz brata - rocznego chłopczyka imieniem Lith. Mimo iż z rzadka opuszczała granice obozowiska klanu czerwonego jelenia, stwierdzała, że życie w nim było piękne, choć wydawać się mogło monotonne. Podczas jednej z nocy, kiedy wszyscy klanowicze już spali nieświadomi zbliżającego się zagrożenia, las wstrzymał oddech. Część lasu, którą zamieszkiwał klan, zaczęła płonąć. Ryk zwierząt, piski jak i w niczym nieprzypominające śpiewu odgłosy ptaków rozchodziły się echem, dochodząc do uszu członków klanu. Wszyscy wybiegli przed swoje namioty, pakując w niewielkie torby swój życiowy dobytek. Nie mieli zbyt wiele czasu, jeśli chcieli uciec wystarczająco daleko, zanim pożar strawi do końca tę część lasu. Musieli uciekać w stronę rzeki Łososi, która była ciężka do przebycia dla jednostki, a co dopiero dla całego klanu, w tym małych dzieci. Wszyscy wyruszyli marszem, z bólem rozdzierającym ich klanowe dusze. Od lat klan czerwonego jelenia nie musiał się przeprowadzać, zostawiać swojego domu. Byli jednymi z nielicznych, którzy kiedy już raz osiedlili się, zostawali tam na stałe. Nikt nie oglądał się za siebie, widok płomieni pożerających ich dom był nie do zniesienia. Klanowicze jeden za drugim, pomagając sobie, pokonywali z trudem rzekę Łososia. Dla Rike ta podroż nie była łatwa, była nawet o wiele trudniejsza niż dla reszty jej nowej rodziny. Mimo że już minęła wiosna oraz lato, odkąd przyjęli ją pod swoje skrzydła, nie wyćwiczyła wszystkich klanowych umiejętności. Podczas przechodzenia przez rzekę Łososia kładka, na której stała Rike, złamała się wpół. Dziewczyna wpadła do rwącej wody, która porwała ją ze sobą, wpychając w swoje głębiny, by jej ofiara nie mogła wezwać pomocy. Wódz, słysząc, że jego adoptowana córka została porwana przez rzekę Łososia, chciał cofnąć się, by ją ratować, wiedział jednak, że nie może tego uczynić. Klan pokładał w nim nadzieje, musiał najpierw zadbać o nich i dopiero wtedy modlić się, by rzeka pozwoliła jej przeżyć, by mógł wyruszyć, gdy klan będzie już bezpieczny, na jej poszukiwania.
    Woda wcale nie chciała wypuścić ze swych lodowatych objęć Rike. Chciała, by ta została z nią na zawsze. Dziewczyna była nieprzytomna, więc nie opierała się ani nie sprzeciwiała woli rzeki, jednak rwąca woda nie mogła przewidzieć, że znajdzie się ktoś, kto zabierze jej łup, krzyżując tym samym jej plany. Została uratowana przez Borkka i jego kuzyna Jemna. Zanieśli ją do obozowiska Klanu Łososia. Była w ciężkim stanie, ledwo oddychała, a jej dusza zdawała się być poza ciałem. Szaman Łososi próbował sprowadzić duszę imienia Rike z powrotem, jednak otrzymał wiadomość, że to ona sama musi zdecydować. Rike została zagłuszona przez duszę imienia Elodie i póki nie osiągną porozumienia, żadna z nich nie może wrócić. Szaman obawiał się, że zbyt długo trwająca walka dusz może mieć katastrofalne skutki dla ciała, jak i pozostałych dwóch dusz. Dusza Elodie spajała się z duszą Rike, by ocaleć. Było to dla nich jedyne wyjście.




(Koniec części drugiej. Trzeci, ostatni rozdział zostanie opublikowany we wtorek(28.06.2011)

Anna Żylińska  kl. III TH


sobota, 25 czerwca 2011

"Miesiąc z Biblioteką" Wyniki konkursu oraz prace drugich miejsc



Nasza autorska akcja „Miesiąc z Biblioteką” dobiegła już końca. Epilogiem projektu było poniedziałkowe (20.06.) spotkanie kilkunastoosobowej grupy uczniów z wybranymi przez redakcję nauczycielami. Szczegóły spotkania przedstawi Wam Filip Świątkowski w swojej „Nie tylko fotorelacji...” z tego niecodziennego spotkania. Chcemy wstrzymać się z oficjalnym podsumowaniem akcji, ponieważ mamy dla Was kolejną niespodziankę, która będzie stanowiła  Postscriptum  naszego przedsięwzięcia. Będziecie mogli sprawdzić, jak radzimy sobie w nowej, nieobecnej jeszcze na tej stronie formie gatunku prasowego - wywiadu. Rozmowa przeprowadzona z panią profesor Hanną Bohuszewicz wkrótce pojawi się na naszej stronie, najpierw jednak wyniki konkursu.
Po długich rozmowach, analizach jury w składzie: pani profesor Katarzyna Połońska, pan profesor Andrzej Tworek oraz uczeń Filip Świątkowski, zdecydowało, że zwycięzcą konkursu na „Najlepszy tekst o Bibliotece” zostaje Jakub Perkowski z klasy I c z wierszem „Nad rzeczką, opodal krzaczka...”. Miejsce drugie ex aequo zajęły Maja Gorochowik z klasy IIc z prozą poetycką „Czym jest poezja” oraz Anna Żylińska, która kształci się w III klasie Technikum Hotelarstwa, z prozą baśniową „Elodie’s World”.


Zachęcamy do zapoznania się owocami ciężkiego rzemiosła pisarskiego!:)





Redakcja "Stacha w Podziemiach"


Czym jest poezja…



Każda. Litera. I słowo. I zdanie. Brakuje życia. Brakuje tchu. Siły. Już

nie ma. Budzić się. Co rano. Powieki. Zbyt ciężkie. Kładą się. Do snu. I

szklanka wody. Na twarz. Nie wystarcza. Marzenia. Gdzieś wrzeszczą.

Żądają. Uwagi. Nostalgia. Ogarnia. I duszę. I ciało. Cierpienie. Dziś 

ściska. Dusi. I pali… Poeci. Wariaci. W niepokój. Wpędzają. Do domu

wariatów. Mnie zapraszają. Świat mi otworem. Pod nogi rzucają.

Dłoń. Im podaję. Serce otwieram… Nowe życie. Właśnie wybieram.

Marzenia. Spełnione. Bo każda. Litera. I słowo. I zdanie. Świat. Ulega.

Dzięki mnie. Zmianie… Nie uciszycie. Serca. I duszy. Nic już mnie nigdy

nie zagłuszy! W najszlachetniejszym domu wariatów... Wariatka!

Znalazła! Swe grono. Wariatów.


Maja Gorochowik kl. II c




Elodie’s World
  

Świat, jaki odkryła Elodie, zdecydowanie nie był światem, do którego należymy, choć był równie prawdziwy, co nasz. Twórca nie objął go prawami autorskimi, nie potrafił. Nikt tego nie umiał ani nie mógł tego uczynić, ponieważ w zamyśle twórcy jest tylko stworzenie do niego bram, a czy ktoś z nich skorzysta, by sprawdzić, co się za nimi kryje, to zupełnie inna sprawa.
 

***

Elodie miała 17 lat, kiedy znalazła swoje drzwi. Gdyby nie zupełny przypadek, gdyby jej drogi ojciec powtórnie się nie ożenił, kto wie, jak potoczyłyby się jej losy. Gdy jak co dzień późnym południem Elodie chciała poczytać jedną z książek ojca, macocha wygoniła ją z domu pod byle pretekstem urządzania przyjęcia, bez wierzchniego okrycia. Wiktoriańska Anglia nigdy wcześniej nie wydała się jej tak ponura, nieprzystępna i bez wyrazu. Ruszyła przed siebie, nie patrząc na mijanych ludzi, którzy rzucali jej spojrzenia pełne pogardy lub litości. Nie wie, jak długo tak szła, może kilka minut, może kilkanaście, nie miało to żadnego znaczenia. Dla Elodie była to wieczność. Słysząc stukot koni, zeszła pospiesznie z drogi, by ustąpić miejsca nadjeżdżającemu powozowi. Woźnicy strasznie się gdzieś spieszyło, kufry, które były przywiązane do powozu, podskakiwały, jakby chciały się już wydostać z lin, które je ograniczały. Z jednego z nich wypadła książka w dość starej, choć dobrze zachowanej oprawie. W duchocie panującej wówczas w północnej części Londynu oraz przy akompaniamencie deszczu, który od wyrzucenia Elodie z domu tylko przybrał na sile, usłyszenie przez woźnicę cichego „plusk” książki o wybrukowaną uliczkę nie było możliwe. Dziewczyna spojrzała przelotnie na oddalający się powóz, po czym podniosła zgubę. Jeżeli by tylko wiedziała, gdzie mieszka jej właściciel, z pewnością by ją zwróciła, lecz w obecnej sytuacji nikt nie byłby zły, jeśli ją weźmie, prawda? Miłość do książek odziedziczyła po ojcu, który od maleńkości czytał jej bajki, a w późniejszym czasie pozwalał na przesiadywanie w swojej bibliotece, która była zarazem miejscem jego pracy jak i skupienia. Przytuliła do piersi mokrą od deszczu książkę, a jej drobne dłonie ślizgały się po okładce, toteż musiała ją mocno trzymać przy ciele. Nie miała pojęcia, ile czasu stała na deszczu z zamglonymi oczyma, trzymając starą książkę. Kiedy się ocknęła, natychmiast pognała w kierunku domu. Wybiła już 21. Ojciec powitał ja całusem, a służba w mig otoczyła ją ręcznikami. Nie rozumiała, czemu ojciec nie zrezygnuje ze służby, ich dom nie był wielką rezydencją, lecz elegancką, dobrze utrzymaną posiadłością. Zwykle po takich myślach, które zdecydowanie za często kłębiły się w jej głowie, pobiegłaby kłócić się o to z ojcem, jednak dziś miała ważniejsze zadanie, którym była znaleziona przez nią książka.

Wiedząc, że jest w pełni bezpieczna, jak i będąc pewna, że nikt do rana nie zakłóci jej spokoju, zamknęła cichutko drzwi, a następnie ułożyła się wygodnie na łóżku, biorąc do ręki wytartą i suchą już książkę, którą otworzyła z zapartym tchem, nie mogąc doczekać się tego, z czym przyjdzie się jej dziś spotkać. Moment ten był jednym z ważniejszych wyborów, jakich dokonała.
 

***

Elodie wkroczyła w niezwykły, niemal mityczny świat lasu... Jej umysł bez przeszkód połączył się z duchem twórcy, którego choć życie przeminęło, w jakimś stopniu ocalało. Elodie długo nie trzeba było zachęcać, by podążyła za głosem autora. Już po chwili czuła się, jakby odwiedzała dobrego znajomego, który właśnie wrócił po długiej podroży do rodzinnego domu.

To, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Znalazła się w zupełnie innym miejscu na świecie, które zachwycało swoją istotą jak nic, co widziała do tej pory w swoim życiu. Las, w którym się znalazła, był ogromny, jego granice rozpościerały się na długie kilometry w każdym możliwym kierunku. Co jakiś czas, idąc przed siebie, napotykała dziki, lisy, bobry budujące dla siebie nowy dom nad rzeką. Śpiew tamtejszych ptaków był dla Elodie czymś zupełnie niespotykanym i niezwykle pięknym, piękniejszym niż śpiew ptaków w Londynie jak i poza nim, który słyszała, kiedy jeździła z rzadka z ojcem na wyprawy łowieckie. Spędzała trochę czasu w lesie, spacerując po jego włościach, jednak ten las zdecydowanie różnił się od londyńskiego, był bogatszy.

***

Elle przewracała kolejne strony powieści, robiąc to machinalnie. Nie odrywając nawet wzroku, brnęła w opowieść coraz dalej i dalej… 
(Koniec części pierwszej. Rozdział drugi zostanie opublikowany  w poniedziałek ( 27.06.2011) )


Anna Żylińska kl III TH

sobota, 18 czerwca 2011

Dlaczego czytam?

Statystyka mówi, że w ubiegłym roku pięćdziesiąt procent Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Daje to 19093430 Polaków, których nie jestem w stanie zrozumieć. Istnieją rzeczy przekraczające możliwości ludzkiej wyobraźni, jak na przykład nieskończoność Wszechświata. Dla mnie czymś takim dodatkowo jest to, że połowa obywateli naszego kraju zwanego Polską przeżyła ubiegły rok, tzw. dwutysięczny dziesiąty, nie zaglądając do książki. Znam pewną bibliotekę. Odkąd pamiętam, ta umiera. Powoli, ale jednak. Kilka miesięcy temu niewiarygodnie ją skompresowano – upchnięto w pomieszczeniu o powierzchni nieznacznie ponad 20 m2. Nowe książki prawie tu już nie przybywają. Ale to nie wina złego zarządzania biblioteką czy braku funduszy. Po prostu ona nie ma dla kogo się rozwijać. Nie ma dla kogo istnieć. W miejscowości, gdzie się ona znajduje, żyje ok. 550 osób. Czyta kilkadziesiąt. Kiedyś zasłyszałem rozmowę jakichś ludzi. Kilkoro dorosłych konwersowało na temat czytania. Wynikło z ich wypowiedzi, że są dumni, iż ostatnią ich lekturą był bodajże „Pinokio” w drugiej klasie… Ja zwyczajnie nie wiem, jak tak można żyć. A jak widać, jakoś żyją. Chyba, że to ja jestem nienormalny, bo czytam…
No właśnie – dlaczego czytam?
XXI wiek. Filmy, Internet, gry i tysiące innych sposobów na rozrywkę. Podaną pod nos, na tacy. Gotową. Prostą. Niewymagającą prawie żadnego wysiłku. A jednak ja i reszta gatunku czytelników mamy czas i chęć na wpatrywanie się w tysiące białych kartek pokrytych milionami czarnych, monotonnych znaków. Składanie ich w wyrazy, zdania, opowieści. Tworzenie wreszcie z nich światów, bohaterów, przygód, uczuć. Tak, że w końcu ten papier i tusz nabierają innego znaczenia. Niematerialnego. I tu pojawia się pierwsza przeszkoda. Wyobraźnia. Ta dziś zanika. Jak już mówiłem, wszystko jest gotowe. W książkach nie. Tu trzeba się wysilić, zaangażować. Ale przecież ja też żyję w tym XXI wieku. Też w wielkim stopniu korzystam z tysięcy jego dobrodziejstw. Oglądam telewizję i potrafię na bardzo długie godziny wsiąknąć w grę komputerową. Książki i gry stoją w hierarchii moich zainteresowań na tym samym miejscu. Tak samo jak dobra gra nie odciągnie mnie od dobrej książki, tak lektura nie oderwie mnie od dobrej gry. I jest równowaga. Zatem można to ze sobą pogodzić, korzystnie dla „stron”. Więc chyba dowodzę, że możliwość wyparcia czytania przez rozrywkę interaktywną odpada, bo jeśli ktoś lubi i chce czytać, to żadna technologia go od tego nie odwiedzie.
Czytam przede wszystkim literaturę fantastyczną i gram w erpegi. Po co? Zapewnia mi to chwile ucieczki do czegoś innego. Do odmiennych rzeczywistości. Według mnie każdy potrzebuje takiej chwili zapomnienia. Niektórzy korzystają z ogromu znacznie łatwiejszych, pewniejszych i szybszych sposobów. Bardziej współczesnych. Nie uważam ich za złe. Trzeba tylko bardzo umiejętnie z nich korzystać. Wszystko odpowiednio użyte służy dobru człowieka. Jednak choćby powstał idealny środek, w pełni nieszkodliwy, legalny i zapewniający doskonały odlot, ja i tak nie chciałbym zamienić „ucieczki” poprzez czytanie na niego.
Czytanie odbieram jako coś bardziej wyrafinowanego. Głębszego. I osobistego. Tam jest świat i postaci, które częściowo ja też tworzę. Dlatego nie pociąga mnie jakoś specjalnie oglądanie ekranizacji niektórych książek, przynajmniej nie zaraz po przeczytaniu, bo wtedy szlag trafia wszystko to, co stworzyłem podczas czytania. Wizerunki postaci i scenerie, które narodziły się w mojej wyobraźni, zostają wyparte przez te stworzone przez reżysera.
Książka jest rzeczą również mającą dla mnie znaczenie od strony fizycznej. To przedmiot mający historię. Ukrytą i niemożliwą do odtworzenia. Zastanawiam się czasami, ile osób z nią już obcowało, w jakiej atmosferze, co odczuwali…
Mimo, że statystyka przeraża, ja nie jestem w stanie uwierzyć w to, że czytelnictwo zaniknie.  Słowa starożytnych pisarzy dotrwały do naszych czasów. To dowód, że słowo pisane ma ogromną wartość. I pewien jestem, że zawsze będą ludzie dostrzegający to i z niej korzystający.



Radosław Iwanek

środa, 15 czerwca 2011

To się chyba nazywa książka ulubiona…



Niezwykle ciężko jest przeprowadzić selekcję, zadać rany tym, którym coś zawdzięczamy, odstawić na bok, może zapomnieć, zamknąć, uszeregować, pewnym głosem powiedzieć: „nie, to nie ta”, nie zadawać pytań: „a może jednak?”, zrezygnować z tego, co dobre i wartościowe, z tego, co sprawiło, kim dziś jestem, schować za plecami wiele, a w ręku pozostawić tylko jedną i nazwać ją „książką ulubioną”. Z wyboru takiego nigdy nie będę zadowolona, gdyż żadna kombinacja nie usatysfakcjonuje mnie w stu procentach, nie pozwoli zapomnieć o tym, co trzymam za plecami. Nie odważę się więc zaszczycić, tego, o czym mam zamiar powiedzieć mianem wyżej wspomnianym, nie mogę skrzywdzić pozostałych, dlatego też opowiem o książce, która, mam wrażenie, została napisana specjalnie dla mnie. 


Ken Kesey „One Flew Over the Cuckoo's Nest”  („Lot nad kukułczym gniazdem”)




   Powieść ta nieprzypadkowo wpadła w moje ręce ubiegłego lata, przez dłuższy czas usiłowałam dorwać ją, aż w końcu ktoś zwrócił  owy druk do biblioteki miejskiej i udało mi się zgarnąć ją z regału, na którym leżały ostatnio oddane książki. 

    Akcja wstrząsającej lektury toczy się w szpitalu psychiatrycznym, do którego pewnego dnia trafia ktoś, kto w ogóle nie powinien się tam znaleźć. McMurphy – kanciarz, szuler, kobieciarz, oszust, który kłamstwo ma we krwi, a ponadto, jakby się początkowo wydawać mogło, dziecko szczęścia, udaje chorego psychicznie, aby więzienną celę, do której miał trafić, zamienić na szpitalne sale. Traktował to miejsce jako kolejne, gdzie będzie mógł się zabawić, jednak wkrótce wychodzi na jaw cała prawda o zapomnianej przez Boga placówce. Po białych salach oprowadza nas jeden z pacjentów, udający głuchoniemego Indianina, nazywany „Wielkim Wodzem”, trzeźwo oceniający wszystkie fakty mężczyzna ukazuje czytelnikowi ludzkie dramaty rozgrywające się za murami lecznicy. W szpitalu tym chorzy nie mogą liczyć na choć odrobinę współczucia, zrozumienia czy nawet błahej ludzkiej życzliwości. Personel traktuje swych podopiecznych tak, jakby nie zasługiwali oni na miano człowieka, często używa ich, aby zrelaksować i od stresować się po pracy. Widząc to, McMurphy postanawia zakłócić ten stan rzeczy i wprowadzić nowy należyty porządek. 

   Jak już wspomniałam, wychodzę z założenia, że książka ta została napisana specjalnie dla mnie, odnalazłam w niej to, czego nie mogłam znaleźć w literaturze przez długie lata. Być może wynika to z faktu mojego zainteresowania problematyką, której dotyka autor. Często powracam myślami do McMurphy’ego niepokornego buntownika, chcącego zmienić świat, niegodzącego się na zło, lecz będącego zbyt słabym, by móc przeciwstawić się brutalnemu systemowi. Choć niektórzy zarzucają Keseyowi, że zbyt jasno stawia sprawę, dzieli świat na białe i czarne, zapominając przy tym o odcieniach pośrednich, mi nie przeszkadza zupełnie, a nawet dostrzegam pewien fenomen w takim przedstawieniu sprawy. „Lot nad kukułczym gniazdem” ponownie chętnie zaproszę do mojego domu.


M.Michalska Ic