niedziela, 11 listopada 2012

Dobro wspólne

Drodzy Czytelnicy!



Dziś obchodzimy ważne i radosne święto dla naszego kraju. Święto wolności i zwycięstwa, efekt trudów i pracy pokoleń.

W tym dniu radości, ale także i szczególnego podkreślania podziałów, jakby wbrew naturalnemu poczuciu wspólnoty, pragniemy przypomnieć, że mamy przywilej żyć w Polsce wolnej i niepodległej. Nieodebranej za darmo, niedostępnej dla każdego. Mając świadomość wagi tego wydarzenia, pamiętając o walczących za nasz kraj, apelujemy, aby w rocznicę zwycięstwa wspólnego, osiągniętego razem wznieść się ponad polityczne i ideologiczne podziały. Uwierzyć w wartość wspólną - Polskę, która może okazać się silnym spoiwem łączącym nas - Polaków.

Patriotyzm  w czasach pokoju wymaga od nas poświęcenia swojej nauki, czasu, umiejętności, idei na rzecz społeczeństwa tworzącego nasz kraj. Jednak znając historię, możemy przypuszczać, że niepodległość nie jest dana raz na zawsze, że być może przyjdzie okres, w którym będziemy musieli powielić decyzje i zachowania przodków - przelać krew, znieść cierpienie w obronie naszej suwerenności. Nie uda nam się to bez moralnego poczucia przynależności do naszego kraju i chęci porozumienia się ponad podziałami w imię wspólnego dobra - Polski.


Zapraszamy do obejrzenia dwóch filmów.






Redakcja "Stacha w Podziemiach"

piątek, 9 listopada 2012

Stworzeni przez pamięć

Zapraszamy na kolejny wiersz Leopolda Staffa z tomu "Sny o Potędze".


SEN NIEURODZONY


Będę tworzył! Rozmachem szaleje mi ramię!
Hartownym młotem będzie mi piorun mej siły!
Oto szukam olbrzymiej cyklopowej bryły,
By sen swój z ognia wcielić w marmuru odłamie

Wybrałem ogrom skalny, głaz ginący w chmurze,
Krzyk potęgi zakrzepły w kamienną kolumnę
Bo potrzeba kolosu na me dzieło dumne,
Bo sen mój chodzi w świetnej, królewskiej purpurze!

Wiem, nikły będzie w głazu skończoność odziany.
Nie w ciebie, karla bryło zaklinać tytany!
Nie ma w świecie ogromu godnego mej mocy!

Cała ziemia na posąg snu mego za mała!...
Uśmiecham się wyniośle... dłoń spada wzdłuż ciała...
Hej! śnie nieurodzony, śnie mych wielkich nocy!...



Leopold Staff


Redakcja "Stacha w Podziemiach"

czwartek, 8 listopada 2012

Nie daj się jesiennej chandrze!


Ciemne i krótkie dni, odczucie chłodu, szary i niesympatyczny świat, pogrążona w smutku i zimowej atmosferze natura… Człowiekowi robi się smutno, ciężko, źle, a ciągłe zmiany nastroju stają się zjawiskiem powszechnym. Taki stan rzeczy nazywa się CHANDRĄ JESIENNĄ. To właśnie jesień jest czasem, gdy dopada nas sezonowa depresja. Lecz spokojnie! Da się temu zaradzić! :) Chandra ma to do siebie, że jest stanem przejściowym. Jej objawami są: utrzymujące się co najmniej dwa tygodnie ciągłe złe samopoczucie, problemy ze snem, znaczny wzrost apetytu, zmniejszenie efektywności, obojętność na wszystko dookoła. Nie można tak tego lekceważyć, trzeba wyjść paskudnemu nastrojowi naprzeciw.
A oto doskonałe sposoby na zapobieganie chandrze:

- otoczenie się ciepłymi kolorami takimi jak żółty, pomarańczowy czy czerwony;
- aktywność fizyczna (odpowiednia dla każdej płci, wieku i dostosowana do warunków zdrowotnych);
- długie spacery, które na pewno poprawią nam samopoczucie, ponieważ w ruchu  zwiększa się wydzielanie endorfin, czyli hormonów szczęścia;
- odpowiednia do organizmu człowieka dieta zwana "dietą jesienną", która obfituje przede wszystkim w warzywa, owoce, ryby, potrawy z drobiu i nabiału. Połączenie tych elementów dostarcza potrzebnych w okresie jesiennym składników odżywczych w najlepszych proporcjach. W jesiennej diecie nie może zabraknąć zdrowych tłuszczów. Starajcie się jeść dania, w których dominuje oliwa z oliwek i czosnek. Czosnek spożywany regularnie niszczy drobnoustroje przewodu pokarmowego i oddechowego. Na żołądek i wątrobę działa pobudzająco, poprawia trawienie i reguluje przemianę materii. Zdrowe (bogate w witaminę C) są też warzywa kiszone: ogórek i kapusta.

Poniżej opisałam przykładowy dzień diety jesiennej obfitej w witaminy A, C, E, B6 i B12 kwasy omega-3 i omega-6 oraz w potas, cynk i błonnik:

ŚNIADANIE: Jajecznica z pieczarkami i szczypiorkiem, kromka chleba razowego, surówka z papryki, kapusty, kukurydzy z odrobiną oliwy z oliwek.
II ŚNIADANIE: Koktajl ze szklanki chudego mleka, banana i kiwi.
OBIAD: Filet z kurczaka pieczonego w folii z ziołami i czosnkiem, surówka z porów, marchewki i ogórka kwaszonego z jogurtem, ziemniak.
PODWIECZOREK: Naleśniki z owocami sezonowymi (np.jabłko).
KOLACJA: Sałatka makaronowa lub ryżowa z brokułami.

By poprawić nastrój, warto zafundować sobie również kilkuminutowe wizyty w solarium, jednak maksymalnie 2 razy w tygodniu.

Podobno jesień jest najmniej lubianą porą roku. Zmienne humory, ciągłe pogodowe transformacje… lecz z małą pomocą da się przetrwać ten chłodny i kapryśny czas. Trzeba nastawić się na pozytywne myślenie, otoczyć odpowiednimi ludźmi i czekać na pierwsze wzejście wiosennego słońca.

Miśka



piątek, 2 listopada 2012

Stworzeni przez pamięć

Drodzy Czytelnicy!


Zainspirowani wydarzeniami ostatnich dni, a także głównym przesłaniem dnia Wszystkich Świętych dziś chcemy otworzyć dla Was pewien cykl.

Pragniemy ocalić od zapomnienia twórczość tych, którzy przez lata kształtowali i znając prawa historii, kształtować będą umysły następujących po sobie pokoleń. Jesteśmy przekonani, że każdy z nas odpowiada za krzewienie polskiej kultury, dlatego chcielibyśmy przez wybrane wiersze przypomnieć Wam ważniejsze myśli, spostrzeżenia rodzimych poetów. Wszak, jak rzekł mistrz polskiej prozy Wiesław Myśliwski "Stworzeni jesteśmy przez pamięć".

W listopadzie prezentujemy twórczość Leopolda Staffa.


Kowal

Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,
Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,
Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.

Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.

Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem,
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!

Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.


                                                                                                  Leopold Staff  


Redakcja "Stacha w Podziemiach"

środa, 31 października 2012

Jeszcze raz o pracy


Słońce, + 30 stopni, koszulka z krótkim rękawem i wypady nad jezioro - na to niestety będziemy musieli poczekać jeszcze dobrych kilka miesięcy. Lecz nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy cofnęli się troszkę w czasie i dokonali małego podsumowania.

Pod koniec zeszłego roku szkolnego napisałam artykuł o pracy dla młodzieży w okresie wakacyjnym. Teraz chciałabym do niego wrócić. Przeprowadziłam małą sondę, aby przekonać się, czy ktokolwiek podjął się jakiejś pracy w wakacje i ku mojemu zaskoczeniu naprawdę wielu z Was postanowiło podreperować swoje finanse. Zgodnie z zeszłorocznymi przypuszczeniami znalazły się osoby, które zarabiały  przy zbiorze truskawek, malin czy borówek. Ja również wraz z moją przyjaciółką nie marnowałyśmy czasu. Roznosiłyśmy rachunki i przeszłyśmy przy tym kilkanaście kilometrów. Doszłam jednak do wniosku, że praca listonosza nie jest dla mnie, czego dowodzi blizna po ugryzieniu małego ujadającego kundla. Kilka osób opowiadało mi, że udało im się znaleźć czasowe zatrudnienie w sklepie prowadzonym przez rodzinę. Dowiedziałam się nawet o ciekawej pracy w Londynie... przy pekaesie. Słyszałam również, że jedna z uczennic naszej szkoły śpiewała podczas wesel i dancingów. Jednak najbardziej oryginalnym sposobem zarabiania pieniędzy wykazała się moja koleżanka z klasy, która dotarła aż do Holandii, by zrywać kwiaty.

A na co przeznaczamy zarobione pieniądze? Jedni zbierają je na studia, a inni spełniają marzenia, większe bądź mniejsze. Mi udało się zrealizować to największe :) Byłam na koncercie Red Hot Chili Peppers w Warszawie i przy tym zgarnęłam kilka płyt. Kolega uzbierał pieniądze na prawo jazdy i już rozgląda się za nową pracą, by następną pensję odłożyć na samochód.

Uważam, że należy docenić każdy sposób zagospodarowania czasu, który oczywiście nikomu nie szkodzi, a przyczynia się do naszego rozwoju i zdobywania doświadczenia. Największym problemem naszego pokolenia jest lenistwo, myślę, że każdy, kto by chciał, bez problemu znalazłby jakieś zajęcie. I tutaj często pojawiają się odpowiedzi typu: "nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem...". Zostawię Was więc z takim mądrym powiedzeniem - Kto chce, szuka sposobu, a kto nie chce, szuka powodu.

Marta Szczepek

wtorek, 23 października 2012

Walczyć każdy może


Mimo, iż już październik i pewnie wielu z Was ma zorganizowany plan zajęć, to może jednak jest gdzieś tam wolne miejsce, które zostanie zajęte tym, co przedstawię poniżej.





Połczyński Klub Walki „Washi” trenuje karateków, kick-bokserów oraz zawodników formuły K1. Regularnymi i wymagającymi treningami kształtuje w nich ducha walki i siłę woli, ćwiczy ciało i dyscyplinuje umysły, daje możliwość konfrontacji z zawodnikami z innych klubów, sprawdzenia się i osiągnięcia sukcesów sportowych.  Choć to główny cel Klubu, to miejsce znajdują tam też Ci, którzy chcą po prostu spędzić czas w zdrowy sposób i w miłej atmosferze.  


Mimo, że  trenowane sztuki to sporty indywidualne, to zawodnicy trenujący w „Washi” tworzą drużynę. Stanowią zespół i są dla siebie wsparciem, chociażby na zawodach. Nie boją się rywalizacji, chętnie uczestniczą w seminariach szkoleniowych i obozach.

Trenują nie tylko chłopcy i nie tylko ci pełnoletni. Trenować może każdy - 7-letnia dziewczynka, kilkunastoletni chłopiec czy choćby dorosła kobieta.

Klub przez zaledwie kilka lat istnienia może się poszczycić licznymi zwycięstwami i tytułami na matach krajowych i międzynarodowych. Są to między innymi: Wicemistrzostwo Polski Północnej, III miejsce na Mistrzostwach Polski Północnej czy I i III miejsce na Międzynarodowym Turnieju Sztuk Walki Oyama Cup.



Cóż można powiedzieć więcej, najlepiej jak sami przyjdziecie i zobaczycie, bo naprawdę warto.
Treningi odbywają się w Dojo przy ul. Kołobrzeskiej 19. O dodatkowe i bardziej szczegółowe informacje  pytajcie w komentarzach.


Jeszcze raz polecam i serdecznie zapraszam!













A. Stando

niedziela, 21 października 2012

Konkurs

Oto nazwiska laureatek I Szkolnego Konkursu Literackiego "Jezioro"

I Miejsce: Gabriela Weksej jako Cave Canem za opowiadanie pt. "Jezioro".
Wyróżnienie: Zuzannna Ślusarczyk jako LadyLu za opowiadanie pt. "Uwierz". 

Zdobywczyni I miejsca otrzymała srebrne pióro oraz przywilej nadania hasła kolejnej edycji konkursu. Obie laureatki dostały również nagrody książkowe.

Dziękujemy Dyrektorowi Szkoły za wsparcie, a utalentowanym pisarkom składamy gratulacje!

Organizatorki Konkursu



A tymczasem przed Wami kolejna konkursowa propozycja.

KONKURS
Ot, i cała historia...

Fot. Łukasz Pilip

Kim jest postać ze zdjęcia? Co ten człowiek robi na barcelońskiej stacji metra z naręczem kwiatów? Jaka jest historia jego życia?

1. Napisz stronicowy tekst zainspirowany powyższą fotografią, 
który    zakończysz słowami: "Ot, i cała historia..."



2. Oznaczoną godłem pracę konkursową umieść w kopercie i wrzuć 
do pudełka z powyższym zdjęciem, które znajdziesz od 24 października 
w bibliotece szkolnej. Nie zapomnij włożyć do koperty kartki 
z godłem i swoimi danymi: imieniem, nazwiskiem, klasą. Termin przyjmowania prac upływa 16 listopada.


3. Na wyniki konkursu poczekaj do 6 grudnia. Być może właśnie opowiedziana przez Ciebie historia zaskoczy/ wzruszy/ zachwyci/ rozśmieszy komisję konkursową (w składzie: p. Justyna Zalewska, p. K. Połońska, p. K. Dolatowska) i zdobędziesz nagrodę.


POWODZENIA!

środa, 17 października 2012

Dzień Edukacji Narodowej

Z okazji Dnia Edukacji Narodowej przyznaliśmy naszym nauczycielom tytuły.
Przypominamy wyniki ankiety przeprowadzonej przez Samorząd Uczniowski. 
Profesorom gratulujemy i życzymy cierpliwości  oraz dobrej współpracy z młodymi niepokornymi!














środa, 10 października 2012

Jezioro



Przed Wami opowiadanie drugiego finalisty Szkolnego Konkursu Literackiego "Jezioro" (o tym samym tytule). Życzymy przyjemnej lektury.

Redakcja "Stacha w Podziemiach"



Słyszał wyraźnie, jak zakapturzona postać przedzierała się przez zarośla. Była coraz bliżej, ale jeszcze nie na tyle blisko, by go dosięgnąć. Uciekał, jak najszybciej potrafił, jednak korzenie i dzikie pnącza ocierały się o jego ubrania, rozdzierając je i przecinając brutalnie skórę chłopca. Jeszcze dziesięć minut temu był pewien swego, pewien, że z łatwością umknie mężczyźnie. Znał to miejsce, każdy jego skrawek, każdy kamień w jeziorze, obok którego teraz biegł. Tego ranka założył się z kolegami, że nocą przejdzie wokół jezioro. Wydawało mu się, że potrafi to zrobić choćby z zamkniętymi oczami. Chłopiec był lubiany i szanowany wśród znajomych, co za tym idzie, musieli się zdarzyć i tacy, którzy próbowali ten autorytet podważyć. Właśnie ze względu na to dzieciak przedzierał się teraz przez chaszcze, a krew drobnymi stróżkami spływała mu z ran na skroniach, mieszając się z potem. Różne myśli przedzierały mu się przez umysł, ale na czoło wysuwały się wiązanki przekleństw skierowane do „przyjaciół”, którzy go tak wrobili. Gdyby nie oni, spałby smacznie w swoim łóżku... Bezpieczny... Opadał z sił, adrenalina krążąca w jego żyłach, przestawała mieć wpływ na jego szybkość, więcej – zaczynała go spowalniać. Było po nim, wiedział to. Niemal czuł na swym karku równy oddech jego prześladowcy. Po drugiej stronie jeziora zapaliły się światła. Widział oczyma wyobraźni, jak miejscowy policjant wrócił do domu z wieczornej zmiany. Dzieciak zdecydował. Był dobrym pływakiem, najlepszym wśród rówieśników, najlepszym w miasteczku. Odbił się ostatni raz od wilgotnej ziemi i wskoczył do wody. Popłynął...
Dzień nie zapowiadał się ciekawie – słońce przysłaniały ciemne chmury zwiastujące deszcz, a wiatr wzmagał się z każdą chwilą. Zbierałam się właśnie do pracy, kiedy rozległa się charakterystyczna wzbudzająca lęk melodyjka. Nie przerażał sam dźwięk wydobywający się z aparatu, raczej rzeczy niejako z nim powiązane – zaginięcia, utonięcia, katastrofy. Dla takich okoliczności brałam urlop od pracy, dla nich wsiadałam w samochód, by dotrzeć do tych najbardziej poszkodowanych, choćby i na drugi koniec kraju. Mój towarzysz zareagował na sygnał z takim podekscytowaniem, że aż trudno było powstrzymać się od śmiechu. Zawsze w pełni gotowy do akcji, pewien swych możliwości... Dlaczego ja tak nie potrafię? Dlaczego przy każdym wezwaniu drętwieję po czubki palców? Czerpię przyjemność z oglądania mojego przyjaciela podczas poszukiwań, jednocześnie bojąc się tego, co czasem nieuniknione – że nie zdążymy na czas, że ktoś zginie, nim go odnajdziemy. Nie chciałam jednak zapeszać, więc momentalnie wciągnęłam na siebie ubrania i w biegu złapałam specjalną uprząż psa ratownika oznaczającą dla niego początek pracy... Dlaczego ją ze sobą zabrałam? Pewnie się już domyślacie, że mój przyjaciel to pies. Pies szkolony od szczeniaka do poszukiwania zaginionych ludzi, potrafiący podążać po ich śladzie, nawet gdy jest nie pierwszej świeżości. Zwierzak chętnie wskoczył do samochodu, trzęsąc się z podekscytowania, wyraźnie zadowolony z możliwości zrealizowania jakiegoś zadania.
Na miejsce dojechaliśmy późnym popołudniem, a ja zmęczona całodzienną podróżą dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, w jak pięknym lesie przyszło nam się znaleźć. Głębokie bory otaczały rozlegle jezioro o przejrzystej tafli ze wszystkich stron, a mgła unosiła się delikatnie nad tonią wody. Gdzieś na drugim brzegu zapalały się po kolei światła ulicznych latarni, samochody z piskiem opon zajeżdżały sobie drogę, szczekały psy, ale tu... Tu trwał odwieczny, niewzruszony spokój. Woń niedawnego deszczu unosiła się jeszcze w powietrzu, nadając mu rześkości. Mój towarzysz z błogą radością zaciągał się nim raz po raz, buszując w zaroślach. Spojrzałam na porośnięty brzeg akwenu wzrokiem fachowca, by zdać sobie sprawę z tego, w jak trudnych warunkach przyjdzie nam szukać zaginionego. Teren był tu grząski i zwodniczy. Rośliny rosły gęsto, korzenie wystawały na każdym kroku, czyhając na swą nieuważną ofiarę. Poszukiwania w takim miejscu to nie zabawa w chowanego...
Z obozu rozbitego niedaleko mojego samochodu wyszedł jeden z psich tropicieli będący zarazem mym dobrym znajomym, wraz ze swoim border collie. Psy natychmiast rzuciły się ku sobie i wystarczyło zaledwie dygnięcie ze strony mojego belga, by dały się porwać odwiecznym instynktom i wspólnie pobaraszkować w wodzie. W tym czasie ja zostałam poinformowana, kim jest zaginiony, jak wygląda, co właściwie się wydarzyło i jaka może być przyczyna zniknięcia. Okazało się, że będziemy tropić czternastoletniego chłopca, który przed dwoma dniami opuścił miejsce zamieszkania.
Z relacji rówieśników wynika, że zrobił to, ponieważ jego szkolni koledzy założyli się z nim, że nie obejdzie jeziora w ciągu jednej nocy. Dzieciak oczywiście dał się sprowokować, wyruszając samotnie w swą, być może ostatnią, podróż. Jeden z psów miał płynąć łódką, by wywęszyć ewentualne zwłoki na dnie akwenu, drugi iść brzegiem jeziora, gdyby okazało się, że wycieńczony chłopiec ukrył się gdzieś w zaroślach, bojąc się przyznać do porażki. Nikt jednak nie liczył na odnalezienie go żywego, były na to bardzo znikome szanse. Jak to zawsze bywa przy poszukiwaniach, z chęcią pomocy przyłączyli się mieszkańcy miasteczka, w którym młody żył, najbliższa rodzinna i zwykli gapie. Ustalono, że ja i Essey będziemy przemieszczać się brzegiem. Niespecjalnie mi to odpowiadało, biorąc pod uwagę wilgotny grunt. Pies chętnie obwąchał jedną z rzeczy zaginionego i natychmiast pochwycił trop. Podążałam za zwierzakiem krok w krok, wiedząc, że droga, którą wybiera, jest najszybszą i jednocześnie najbezpieczniejszą. Za nami szedł policjant z krótkofalówką gotów zawiadomić obóz, gdybyśmy znaleźli jakąś poszlakę. Essey wędrował jednostajnym tempem, ignorując zupełnie odgłosy nocy, które mnie przyprawiały o ciarki. Księżyc raz po raz wyłaniał się zza chmur poszarpanych, jakby ktoś używał ich w zabawie z wyjątkowo żywiołowym przedstawicielem gatunku psowatych. Szliśmy tak już dobre półtorej godziny, gdy nagle mój czarny jak smoła stwór zatrzymał się tuż przy linii wyrysowanej na piasku przez długotrwale działanie wody oddzielającej akwen od lądu. Zapiszczał cicho, jakby czekając na moją decyzję. Najchętniej zapewne wskoczyłby do jeziora, by kontynuować poszukiwanie. Tu jednak kończyła się nasza misja. Policjant przez krótkofalówkę nadał wyniki naszej pracy i postanowiliśmy wrócić do obozu.
Szliśmy może jakieś kilkaset metrów, gdy pies pochwycił jakąś inną woń, być może silniejszą, być może intrygującą i rzucił się w jej stronę w szaleńczej pogoni w drogę powrotną. Zwierzak pracował bez smyczy, więc po chwili zniknął nam zupełnie z oczu.
-Zwierzyna? – spytał policjant, a w jego tonie wyczulam nutkę kpiny.
-Nigdy nie zdarzyło się, by Essey pobiegł za sarną. To niemożliwe, musiał wywęszyć świeżą woń chłopca – odrzekłam najspokojniejszym tonem, na jaki w tej sytuacji potrafiłam się zdobyć.
Pies wrócił po chwili, merdając ogonem i poszczekując, zadowolony z siebie. Poszliśmy za nim... Przedzieraliśmy się przez coraz bardziej porośnięte bory. Co chwilę coś czepiało się moich ubrań, niekiedy nawet je rwało. Zaciskałam tylko zęby, idąc za moim odkrywcą. Essey doprowadził nas do miejsca, gdzie brzeg porastały obficie trzciny i inne wodne rośliny. Wykonując obroty, szczekając z ekscytacją i raz po raz wbiegając do wody, dał nam do zrozumienia, że spełnił swą misję. Gdy policjant przyświecił taflę latarką, na początku nie dostrzegliśmy nic, co mogłoby tak podekscytować psa, ale po chwili... Kilka połamanych trzcin przyciągnęło naszą uwagę, a po uważnych oględzinach tego miejsca któreś z nas zobaczyło unoszącą się na wodzie kruczoczarną czuprynę. Funkcjonariusz natychmiast zameldował to przez krótkofalówkę. Nie było mowy o pomyłce. Te same włosy, to samo ubranie, które opisywali nam rodzice zaginionego  To musiał być on. Niestety. Odciągnęłam psa, drżącymi rękoma, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Te uczucia towarzyszyły mi zawsze, gdy okazywało się, że poszukiwany jest martwy. Z trudem zdobyłam się na radosny ton, by nagrodzić mojego przyjaciela za wykonanie zadania. Zostaliśmy na miejscu, aż odnalazła nas reszta ekipy, która zabezpieczyła teren i wydostała z wody zwłoki, przy czym my, ku mej nieskrywanej radości, nie musieliśmy już uczestniczyć.
Okazało się, że śmierć chłopca nastąpiła poprzez utonięcie. Teoria była prosta – dzieciak był na tyle naiwny, iż sądził, że przepłynięcie jeziora wpław będzie szybsze, efektowniejsze i prostsze niż przechodzenie ciemnym, głuchym lasem. Fale musiały być na tyle duże, by wyrzucić jego ciało na brzeg. Jedyne zdarzenie, jakie mi się nie zgadzało, nastąpiło tuż przed naszym wyjazdem z miejsca zdarzenia. Przy jeziorze kręcił się niski jegomość w ciemnym garniturze. Przyszło mi na myśl, że to zapewne jakiś członek rodziny chłopaka. Essey podbiegł do niego, co odczytałam jako bardzo nietypowe, bo z reguły ignorował obcych ludzi. Nie obwąchiwał człowieka, ani nie witał się. Stał tylko naprzeciw niego i przez długą chwilę zajadle mu się przypatrywał. Co najmniej jakby toczyli pojedynek spojrzeń. Gdy ten moment minął, pies wydał z siebie niski, gardłowy pomruk dezaprobaty i wrócił do mnie. Przeprosiłam mężczyznę, ale uciekał spojrzeniem.
Niedługo po tym, zapomniałam zupełnie o tym wydarzeniu. Wracaliśmy do domu, przejeżdżając przez miejscowość, w której kiedyś mieszkał ów chłopak, a ja mimowolnie skierowałam wzrok ku spokojnej tafli wody, przy której brzegu bawiły się dzieci. Dzieci, które prawdopodobnie nigdy nie odkryją mrocznej tajemnicy tego jeziora, dla których zawsze będzie tylko miejscem wspólnych kąpieli i harców...

Cave Canem