czwartek, 6 października 2011

Coś ponad, czyli o życiu z pasją


     Budzik zadzwonił jak zawsze za wcześnie. Przecież mogłam pospać dłużej. Mam wolne. Zajęcia dopiero od października. Jeszcze z zamkniętymi oczami szukam telefonu, żeby go wyłączyć. Półprzytomna zwlekam się z łóżka, zza ściany docierają do mnie głosy: „O 7:30 śniadanie!” Myślę sobie wtedy : „za jakie grzechy?” Słońce jeszcze dobrze nie wstało, a ja z podręczną kosmetyczką ustawiam się w kolejce do łazienki. Na szczęście nie tylko mnie jest się trudno obudzić - jest nas więcej. Hurrra!! Obiecuję sobie, że to już ostatni raz, że w najbliższym czasie nie ma mowy o jakimkolwiek wyjeździe, że muszę przecież odpocząć, albo zacząć myśleć o swojej przyszłości, z której będzie można się utrzymać.
     Kiedy kawa dostaje się do krwiobiegu, myśli zaczynają nabierać innych kształtów i kolorów. Przed występowe napięcie rośnie. Poziom adrenaliny zaczyna się podnosić. Pojawia się pytanie, jak będzie i czy występ się spodoba. Jeszcze gdzieniegdzie słychać głosy: „Jak wrócimy to odpoczniemy.” Zaczęło się. Mimo niewielkiej liczby siła męskich głosów wprawia w odpowiedni nastrój. I nawet w XXI wieku siła „Bogurodzicy” nie ma sobie równych. Teraz dopiero dociera do mnie, co tak naprawdę stanowi sens mojego życia. Stoję z dala od wszystkich i czekam na swoją kolej. Za chwilę będę mogła zaprezentować to, nad czym tak ciężko pracuję. Mimo lekkiego stresu, żeby nie dać plamy staję przed publicznością z pełną świadomością tego, co mam do zrobienia. Emocje sięgają zenitu…. Udało się. Utwór zakończony. Ale nie skończyła się radość, jaką taki występ za sobą niesie. Pozostało poczucie, że gdyby mnie tu nie było, to ten dzień byłby szary i bez wyrazu. Cały ten obraz dopełnia cudowny głos mojej koleżanki, która sprawia, że nie tylko twarz się rozpromienia, ale także serce się raduje. Mogłabym jej słuchać bez końca. Niestety występ dobiegł końca i pora wracać do codzienności…
      Kolejna męcząca noc na trasie wzmaga uczucie zniechęcenia i sprawia, że wracają myśli, by to wszystko zakończyć. Tak, to już definitywny koniec. Nic bardziej mylnego, bo w momencie, kiedy przychodzi odpoczynek, serce aż rwie się do śpiewu. I nie możesz poradzić sobie z uczuciem, że najchętniej rzuciłbyś wszystko, by tylko spotkać się z ludźmi, z którymi robisz to, co kochasz. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że żadne zmęczenie nie jest w stanie odwieść cię do tego, co jest treścią twojego życia, a żaden odpoczynek nie jest na tyle dobry, byś nie przestał choć na chwilę myśleć o swoim hobby.
      Sprawa jest prostsza niż nam się wydaje. Czymże jest życie bez pasji, jeśli nie jałową, szarą i smutną egzystencją. Nie ma nic piękniejszego niż pasja, która pozwala ci uśmiechać się bez powodu, i dawać radość innym, która buduje cię i rozwija wewnętrznie, a bez której nawet najcieplejszy dzień traci na wartości!! ;)


Paulina Halec, absolwentka naszego liceum, studentka V roku filologii angielskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

środa, 5 października 2011

To już jutro !!! :)


     Szkolne prawybory do parlamentu odbędą się już jutro. W czasie godzin lekcyjnych będziecie wychodzić klasami z profesorami do lokalu wyborczego (świetlica) i tam , po okazaniu identyfikatora bądź legitymacji będziecie mogli oddać swój głos. Szczególną uwagę zwracamy na posiadanie któregoś z tych dwóch dokumentów, bez nich Komisja Wyborcza nie będzie mogła Was dopuścić do wzięcia udziału w wyborach.
Jeśli komuś z różnych powodów nie uda się zagłosować w czasie lekcji, będzie to oczywiście możliwe na przerwie. Lokal wyborczy będzie otwarty w godzinach 09:00-14:00. Ogłoszenie wyników nastąpi w piątek.

Poniżej znajduje się regulamin wyborów z podpisami Dyrektora naszej Szkoły, pana Stefana Mycy oraz Komisji Wyborczej.
     






Pozdrawiamy i zachęcamy do głosowania, nie zmarnujcie swojej szansy!!!

Redakcja "Stacha w Podziemiach" 


poniedziałek, 3 października 2011

Szkolne prawybory parlamentarne + 15

Drodzy Czytelnicy!
 
     Jesteśmy na samym finiszu krótkiej, pełnej często niewiążących gestów i obietnic kampanii wyborczej... Pijarowskie zagrania ostatnich dni, wykorzystywanie polityki do własnych interesów, prowadzenie ciągłej wojny polsko-polskiej razi i w konsekwencji zniechęca, aby po raz kolejny zagłosować...
My także nie jesteśmy zadowoleni z obecnej sytuacji politycznej, społecznej, gospodarczej w naszym kraju, a jednak patriotyzm wzywa, aby w miarę własnych możliwości pomóc samym sobie, podjąć jakieś działania dla dobra państwa.
Co może najlepszego zrobić w tej sytuacji obywatel? Odpowiedź jest prosta: zagłosować! Oddać swój głos to zadecydować, w czyje ręce powierzamy nasz kraj i naszą przyszłość.
Apelujemy, aby 9 października pójść do urn i oddać swój głos zgodnie ze swoim sumieniem i swoimi poglądami. Musimy mieć świadomość, że frekwencja wyborcza to znak, ilu procentom społeczeństwa zależy na losach kraju.

     Idąc dobrym tropem najlepszych uczelni, w czwartek w szkolnej świetlicy przeprowadzimy szkolne prawybory parlamentarne. Nie bójcie się zawiłości i procedur, nie będzie żadnych konkretnych kandydatów, ograniczymy się jedynie do głosu na daną partię. Już w środę podamy pełen skład komisji, a także instrukcje oraz regulamin głosowania. Uwaga, w naszych szkolnych wyborach mogą zagłosować również obywatele poniżej 18 lat!



                                      Redakcja "Stacha w Podziemiach"

niedziela, 2 października 2011

New Beginning...new life... : „I wasn't wrong, Alek! It’s true, I swear!”

Rozdział II


     Mill otworzyła oczy, sięgając po telefon, by wyłączyć budzik. Przewróciła się na drugi bok, starając się zniknąć lub chociażby zapomnieć o tym, co się stało zaledwie tydzień temu. Nie miała ochoty spotykać dziś nikogo, najlepiej byłoby zmienić szkołę, a ta opcja oczywiście nie wchodziła w grę. 
 
- Mill, śniadanie! Masz 10 minut! – zawołała mama z kuchni, mimo to dziewczyna słyszała ją wyraźnie, nie bez powodu Catherine Petrov była chórzystką, która aktualnie uczyła śpiewu w prywatnej szkole. Jęknęła, zwlekając się z łóżka. Chwyciła ubranie i ruszyła do łazienki. Widząc swoje odbicie w lustrze i niezbyt pewną minę, próbowała to zmienić, jednak bez szans. Wiedziała, że dzisiaj ją dopadną, jak nie w trojkę to któreś z nich. Czuła to pod skórą, przez co jeszcze bardziej się denerwowała. Nie chciała by ktoś odkrył, kim była, choć na takie pobożne życzenia było już zdecydowanie za późno. Oficjalnie można powiedzieć, iż Millah Petrov to niespełniona marzycielka.

- Mill! – kolejne upomnienie ze strony rodzicielki spowodowało, że wybrała pierwszy lepszy szal, jaki chwyciła w dłoń. Miała zamiar wybrać inny dodatek, ale skoro już go ma…wolała nie denerwować matki bardziej. Założyła na szyję dodatkowo piękny naszyjnik z białą gwiazdą na długim łańcuszku. Na jej twarzy przez ułamek sekundy pojawił się ulotny uśmiech, westchnęła, po czym wyszła z pokoju, chwytając swoją torbę, zamknęła drzwi.

Śniadanie czekało na nią już lekko ochłodzone. Zjadła w pośpiechu, sama nie rozumiejąc swojego zachowania. Dlaczego tak się spieszyła? Czyżby podświadomość chciała jej zakomunikować, że chce poznać tamtych Majów? Kiedy ona właśnie nie chce! Inni Majowie oznaczają zło, kłopoty, a przebywanie tu Łącznika w niczym nie pomagało. Kiedy była już przy drzwiach wyjściowych, pomachała na pożegnanie matce, na co ta odwzajemniła gest. Millah wyszła a Catherine wróciła do prac ogrodowych.

Przemknęła do wnętrza szkoły niezauważalnie, na jej pech lub szczęście korytarz był przeludniony biegającymi uczniami. Nigdzie nie wyczuwała swoich pobratymców, co podsumowała cichym westchnięciem. Długo niedane było jej cieszenie się dobrobytem, na horyzoncie pojawiła się Mia, Caroline, Florence i Amber - niemal cała ekipa Mai, ale jej samej z nimi nie było, co zdziwiło Mill. Stanęły przed nią nie mówiąc ani słowa, jednak ich wzrok komunikował Mill, że czegoś od niej oczekują, tylko ona nie wiedziała, co.

- Hm? – wyrwało się z jej ust, zanim zdążyła zamknąć swoją szafkę. Czasami wracając ze szkoły autobusem, starała się rozgryźć, dlaczego Maya przyjęła ją do swojej paczki. Dziewczyny, które do niej należały, były ładne, to była chyba jedna z niepisanych reguł. Ale były też wredne. A Millah…za taką nie uchodziła, przynajmniej przez większość swojego życia. Po trzech takich rozmyślaniach dała sobie z tym spokój, widać plan Mai sięgał dalej niż jej własny.

- Co mamy robić? – zapytała Florence, ta najmniejsza, zawsze trzymająca się Mii i Caroline. Sam fakt, że się odezwała, został zauważony przez całą grupę, a presja spojrzenia spowodowała, że szatynka zamilkła, unikając kontaktu wzrokowego.

- Nie rozumiem…możecie robić, co chcecie, nie jestem Mayą. – odparła czarnowłosa, poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę. Korytarz z każdą mijającą sekundą stawał się coraz bardziej zatłoczony, co upewniało tylko Mill, że niebawem zaczną się lekcje.

- Jeśli Mai nie ma, ty rządzisz. Więc? – Przejęła pałeczkę Mia już lekko wybita z rytmu. Maya nigdy nie pozwoliłaby na COŚ takiego. – odpowiedziała zezłoszczona gotowa sama zająć się grupą. Millah to czuła i widziała w jej oczach. Nie tylko Maya miała zapędy na dyktatora, Mii niezbyt było na rękę, że „nowa” zajęła jej upatrzoną pozycję zastępcy Mai. Obie były przyjaciółkami od lat, a odkąd trafiły razem do tej szkoły, kiedy nie było Mai rządziła Mia. Millah jęknęła w duchu, próbując znaleźć rozwiązanie z tej podbramkowej sytuacji, problemy się tylko przed nią piętrzyły, jak gdyby miała ich za mało. Kiedy się dobre nad tym zastanowiła…mogła użyć dziewczyn jako jej tarczy przed Majami, choć oni bez problemu by sobie z nimi poradzili. Jej chwilowa radość z powrotem zmieniła się w czarną rozpacz.

- Sprawdźcie, czy Claire wygląda dziś porządnie, jeśli nie wiecie, co robić. Mia to twoje zadanie. Caroline poszukaj Maxa, czy wywiązał się z zadania dla Mai. Florence, ty obserwuj wszystkich i wszystko wokół siebie, a co do ciebie Amber… dołączysz do Florence. Spotkamy się na lunchu przy stoliku. – wyrzuciła z siebie wszystko z szybkością karabinu maszynowego, a widząc, że jej nowe podwładne połykają wszystko, co mówi, odetchnęła z ulgą. Na ich twarzach było widać zdecydowanie i nie, jaką ulgę. Dostały swoje zadania i…czas je wykonać, pożegnały się z Millą, po czym odeszły w przeciwnym kierunku niż ona sama zmierzała, słysząc nieznośny dźwięk dzwonka.

Millah miała chwilami wrażenie, że jest obserwowana, jednak nie wyczuwała wokół siebie ani jednego Maja ani innego zagrożenia. Po lunchu miała godzinę przerwy między zajęciami, więc postanowiła skorzystać z chwili wytchnienia i zaszyć się w swoim miejscu. Bibliotece, która mieściła się na poddaszu szkoły, dzięki czemu miała tajemniczy klimat…Właśnie sięgała po ulubioną powieść, którą zauważyła na półce, kiedy z naprzeciwka inna dłoń również po nią sięgnęła. Czarnowłosa przez chwilę trzymała książkę, lecz kiedy usłyszała wibracje swojego telefonu puściła ją, pozwalając wziąć ją drugiej osobie.

New Message from: Unknown number”

Za 10 minut w cafeterii Millah…”

Dziewczyna przełknęła ślinę zupełnie nie rozumiejąc, kto mógł wysłać do niej wiadomość. Instynkt samozachowawczy kazał jej uciekać ze szkoły, ten sms zwiastował niebezpieczeństwo, jednak ona nie mogła tego zrobić. Cokolwiek tam było lub ktokolwiek… musiała temu stawić się czoła. Lyellea nie byłaby zadowolona z niej, gdyby się dowiedziała, że jej była zastępczyni stada ucieka przed niebezpieczeństwem. Lye była dla Millah jak druga matka, ta właściwa. Nauczyła ją wszystkiego i wytrenowała na jedną z najlepszych w całym stadzie, a ich stado nie należało do małych. Schowała telefon do kieszeni, robiąc również krok do przodu. Zatrzymała się widząc czyjeś buty, ewidentnie ktoś stał przed nią i nie zamierzał się ruszyć. Niebieskooka od niechcenia spojrzała na osobę, która robi jej za przeszkodę. Widząc czekoladowe oczy, zaniemówiła, wpatrując się w nieznajomego, na domiar wszystkiego trzymał on książkę, którą chciała wypożyczyć.

- Pomyślałem, że powinnaś wypożyczyć ją pierwsza. – powiedział miękkim głosem, posyłając delikatny uśmiech w jej stronę. Podał jej książkę a Millah mimowolnie ją wzięła, nadal nie mówiąc ani słowa. Zwyczajnie odebrało jej mowę. Wysoki szatyn o czekoladowych oczach w dodatku wysportowany, typ faceta Milli. Nigdy wcześniej go nie zauważyła, co było dziwne, ponieważ w życiu nie przegapiłaby kogoś takiego. Jego karnacja nie była blada, raczej delikatnie opalona, co tylko dodawało mu uroku. Po dość długiej chwili krępującej ciszy Millah spuściła na sekundę wzrok ganiąc się w myślach, że Maya ją zabije, jeśli się dowie, że jej zastępczyni w jakiejkolwiek sytuacji zabrakło języka i nie pokwapi się oddając całą władzę Mii, która tylko na to czekała.

- Dzięki…jestem Millah. – przedstawiła się, wyciągając dłoń i odwzajemniając uśmiech.

- A ja Caleb. Należysz do paczki Mai, prawda? – zapytał, choć raczej to było stwierdzenie faktu. Millah tylko pokiwała głową. Niechętnie przyznawała rację, ponieważ nie czuła, by było to do końca jej miejsce, ale przynależność do niej dawała poczucie bezpieczeństwa, co było ewidentnie plusem tego całego bałaganu.

- Nie widziałam cię wcześniej w szkole…jesteś nowy? – tym razem to ona zapytała, czując jak jej telefon po raz kolejny powiadania ją o otrzymanym sms-ie. Postanowiła to zignorować, miała ważniejsze rzeczy do roboty, a mianowicie poznawanie Caleba.

- Nie, byłem zawieszony na 2 tygodnie. Dziś wróciłem. – odpowiedział. Musiał przyznać przed sobą samym, że w tej chwili pożałował decyzji o wyjeździe do Los Angeles, gdzie jedyną rozrywką, na jaką mógł sobie pozwolić po całodniowym treningu koszykówki był hotelowy bar. Nie zajęło mu zbyt wiele czasu zorientowanie się, co się zmieniło podczas jego nieobecności, a co zostało takie samo. Dowiedział się o niej kilku ciekawych rzeczy. Była tu nowa, przeprowadziła się z Nowego Yorku z prywatnej szkoły, jej rodzina była dość znana i w dodatku wcale nie była wredna jak reszta jej „przyjaciółek”. Zupełnie nie mógł zrozumieć, czemu się do nich przyłączyła.

- Żartujesz prawda? – zapytała, będąc świadoma, że jeśli zaraz nie odpisze na sms-y, telefon zapcha jej skrzynkę. Miała wrażenie, że Caleb ją testował. Kiedy śmiejąc się, pokiwał głową, również się uśmiechnęła.

- Hej…wiem, że to może nieodpowiednia chwila, …ale chciałabyś czasem gdzieś wyjść? – głos, jakim to powiedział, wydał się dziewczynie uroczy. Ta szkoła zaczynała być coraz lepsza, niż New York Hellix School, do której chodziła.

- Jasne. Czemu nie? – odpowiedziała, wkładając niezauważalnie w książkę karteczkę ze swoim numerem telefonu, po czym podała ją chłopakowi.

- Nie mam nic przeciwko, byś ty ją pierwszy przeczytał. Ja już ją znam. Do zobaczenia. – skierowała się do wyjścia z biblioteki, na chwilę odwracając się po raz ostatni posyłając Calebowi uśmiech.

Końcówka lekcji minęła bez niespodzianek, co Mill przyjęła z nieopisaną ulgą. Po raz pierwszy od dawna przeczucie ją myliło. Nie umiała znaleźć słów, jak bardzo się z tego cieszy. Tym razem postanowiła wyjść głównymi drzwiami, zaoszczędzić kilka minut i spokojnie poczekać na autobus.

- Dlaczego nas unikasz? – męski głos spowodował, że zatrzymała się w pół kroku.

- A dlaczego tak się mną interesujecie? Chcę mieć zwykłe, normalne, niczym niewyróżniające się życie. Chyba mam do tego prawo? – odpowiedziała nieco wojowniczym tonem. Kim był ten wysportowany blondyn o niesamowicie niebieskich oczach, w których zapewne tonęła damska połowa szkoły? Na nią jakoś to nie działało, za to wkurzało.

- Myślę, że wiesz. My nie mamy normalnego życia. Valentina na ciebie czeka. – kolejna wypowiedź chłopaka tylko bardziej rozzłościła czarnowłosą.

- To, że „wy” nie macie, nie znaczy, że ja nie mogę! To ty do mnie pisałeś wcześniej, mam rację? – jej opanowanie było na granicy. Przystojniak, jakkolwiek się zwał, musiał mieć niezły tupet, którego nikt wcześniej nie ukrócił. Czas najwyższy się tym zająć.

- Nawet, jeśli ja to, co? Poskarżysz się rodzicom? – sarkastyczna wypowiedź blondyna przepełniła kielich. W oczach Mill można było zobaczyć błyskawice.

- Jesteś tak cholernie siebie pewny…niedługo to się zmieni. – zmrużyła oczy odwracając się na pięcie i ruszając w kierunku niedaleko położonego przestanku autobusowego.

- To jeszcze nie koniec naszej rozmowy, Petrov! –zawołał nie na tyle głośno, by usłyszeli go wszyscy wokół jednak na tyle, by nawet z daleka ona mogła bez przeszkód wyłapać jego słowa. 
Zacisnęła tylko usta, doskonale zdając sobie sprawę, że to dopiero początek. Wsiadła do autobusu, zajęła wolne miejsce i wróciła do chwil spędzonych w bibliotece z nowo poznanym.


c.d.n.        

Anna Żylińska 

czwartek, 29 września 2011

To jest W O O D S T O C K !

     Przystanek Woodstock - jeden z największych festiwali muzycznych w Polsce, od kilkunastu lat cieszący się ogromną popularnością, przyciągający fanów każdego gatunku muzycznego. Fenomen na skalę światową, gdzie noszący glany, wyposażeni w ćwieki i inne niebezpiecznie wyglądające ozdoby heavy metalowcy mijają zwiewne i kolorowe dzieci kwiaty, gdzie przedstawiciele wielu subkultur rozmawiają ze sobą i wspólnie śmieją się, gdzie wszyscy są równi. 

 XVII edycja festiwalu odbyła się w Kostrzynie nad Odrą w dniach 4-6 sierpnia br. Ku mojej wielkiej radości, miałam okazję być częścią tego wspaniałego przedsięwzięcia. Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie po przyjeździe na miejsce były śmieci. Puszki, butelki, opakowania po absolutnie wszystkim leżały na trawnikach, chodnikach, ulicach, pod namiotami i wysypywały się z nielicznych pojemników, właśnie na te śmieci przeznaczonych. Ale iluż tam znalazłam przeszczęśliwych ludzi! Kto by się przejmował stertami odpadków na Woodstocku? Wszyscy byli radośni, przyjaźnie nastawieni, pomocni. Wszyscy oferowali pomoc w niesieniu bagaży ( wskazówka: nie bierzcie nigdy ze sobą na Woodstock wielkiego plecaka, mniejszego plecaka, torby, walizki na kółkach i kilku dodatkowych reklamówek- śpiwór i ewentualne buty na zmianę wystarczą w zupełności).W ciągu dnia najbardziej dokuczliwy był pył unoszący się z podłoża. Jeżeli dodatkowo dzień był upalny, wszyscy byli tymże pyłem obklejeni. Nikt się oczywiście tym nie przejmował. Niewielu trudziło się zmianą ubrania, uczesaniem się czy umyciem w publicznych wannach : ) . " Myjesz się? A Po co? Zmieniasz ubranie?! Dlaczego?! TO JEST WOODSTOCK !".
Dokładnie, Woodstock rządzi się swoimi prawami i co dziwne, wszyscy dość chętnie te prawa respektują. Hasło przewodnie imprezy "MIŁOŚĆ PRZYJAŹŃ MUZYKA" doskonale oddaje rzeczywistą atmosferę tego cudownego miejsca.
Nigdy w życiu nie odczułam na własnej skórze tak wspaniałej, unikalnej i pozytywnej energii wytwarzanej przez blisko 700 tysięcy serc. Nie pomyliłam się w liczbach, w tym roku do Kostrzyna nad Odrą, przybyła rekordowa liczba ludzi. Przyciągnęła ich zarówno miłość i przyjaźń, ale również, a może przede wszystkim, muzyka.
     W tym roku na festiwalowej scenie wystąpiło wiele znakomitych zespołów: Heaven Shall Burn, Skindred, Kontrust, Zebrahead, Helloween, Donots,The Prodigy i tak dalej. Niemożliwością było uczestnictwo w każdym koncercie, ale udało mi się kilkakrotnie znaleźć pod sceną. Do udanych koncertów zaliczę rozpoczęty około 4 nad ranem koncert amerykańskiej grupy Dog Eat Dog oraz świetny, energetyczny popis Jahcoustix.
Jednakże swoim występem moje największe uznanie zaskarbił sobie niemiecki muzyk reggae Gentlemen, który oprócz muzyki przekazał publiczności prawdziwe emocje i przez cały występ utrzymywał z nami rewelacyjny kontakt. Energia płynąca ze sceny udzieliła się wszystkim.Wspaniałe, niezapomniane przeżycie. Koncert Gentlemena & The Evolution poprzedzał występ głównych gwiazd festiwalu, mianowicie formacji The Prodigy. Niestety, po zespole takiej rangi można byłoby się spodziewać czegoś lepszego. Sam koncert mierny, bez fajerwerków, bez nawiązania więzi z odbiorcami ( no może oprócz rzucenia ze sceny kilku wyrafinowanych przekleństw i wyzwisk w stronę tłumu). A w tym rozentuzjazmowanym tłumie czaiło się stanowczo zbyt wielu typowych technomaniaków nie rozumiejących myśli przewodniej całej imprezy. Przystanek jest otwarty, jeśli chodzi o gatunki muzyczne, jednak na przyszłość lepiej nie naciągać granicy aż do muzyki elektronicznej, bo to ma swoje niekorzystne skutki. Niestety, wszystko co dobre albo nawet bardzo dobre szybko się kończy.
Trzeba złożyć namiot i wrócić do domu. Powrót do domu przepełnionym do granic niemożliwości pociągiem to również świetne przeżycie. Woodstockowa atmosfera przedostała się drzwiami i oknami również do wnętrza tego środka lokomocji. Kiedy udało mi się wydostać z pociągu na dworcu powiedziałam, że mam okropnie brudne buty. Dziewczyna, która to usłyszała odparła: "mogło być gorzej". Ona wróciła do domu boso, a ja jedynie głodna i potwornie niewyspana, ale za to niesamowicie szczęśliwa.
     Stereotypy dotyczące Woodstocku znajdują swoje odbicie w rzeczywistości. Jest brudno, duszno, nie zawsze pachnie fiołkami, zdarzają się jednostki, które rzucają ponure światło na całość. Ale nigdzie indziej taplanie się w błocie i tonięcie w śmieciach nie jest tylko częścią czegoś większego i piękniejszego.
Zjednoczenia punków i hippisów, młodych i starych, wierzących i ateistów. Możliwości bycia sobą, bez zbędnych konwenansów i wymuszonej elokwencji. Woodstock łączy ludzi, sprawia, że chce się tam wrócić. Jestem przekonana, że wracam tam za rok. Wszystkich zachęcam do tego, aby również się tam wybrali. Nie mogę się już doczekać sierpnia 2012!


Natalia Fijoł

środa, 28 września 2011

Informujemy, że ...

     ... jutro, o godzinie 14:30 w sali audiowizualnej odbędzie się seans filmu Niebieskoocy/ Blue Eyed. Po dobrym kinie przewidziana jest dyskusja, a także krótkie warsztaty. Spotkanie organizowane jest przez szkolny  "Klub Humanistyczny" prowadzony przez panią profesor Kingę Dolatowską. O samym filmie znacznie więcej dowiecie się: 
  


Serdecznie Zapraszamy!!! :) 

Redakcja "Stacha w Podziemiach" 

wtorek, 27 września 2011

Pod lupą Tomka Buczmy

Wybitne przemowy

Niewiele dziś jest miejsc, w których dużą rolę odgrywa kultura i styl wypowiedzi. Codzienność nie stawia przed nami wysokich wymagań w tym zakresie.

     Wychodząc na ulicę, słysząc rozmowy ludzi, których, co tu ukrywać, do MENSY by nie przyjęto, gołym okiem widzimy dowody świadczące na rzecz niskiej kultury wypowiedzi Polaków. Są jednak miejsca, gdzie każde słowo wypowiadane przez ludzi jest dokładnie zapamiętywane. W miejscach takich w sposób szczególny wykorzystywany jest, a na pewno powinien być, dar wymowy. Jedną z najważniejszych tego typu instytucji jest parlament, miejsce, gdzie rozstrzygają się losy Polski. Nie mówię oczywiście, że uważam się za jakiegoś językoznawcę, w którego interesie jest wytykanie błędów językowych polityków. Uważam jednak, że ludzie występujący publicznie, nieważne z jakiej są partii, powinni choć trochę zastanowić się, czy to, co mówią, ma jakiś sens. Chciałbym przytoczyć najbardziej rażące wpadki polityków wynikające z ewidentnej nieznajomości faktów, o których mówią, jak i będące zwykłymi przejęzyczeniami, które każdemu niekiedy mogą się przytrafić.
     Najbardziej wryła mi się w pamięć gafa Renaty Beger, posłanki Samoobrony, która tak gorliwie stawała w obronie własnej partii, że przekręciła nazwisko sekretarza ONZ, którym wówczas był Kofi Annan. Oto wypowiedziane przez nią słowa: „… dokumenty, które przewodniczący Andrzej Lepper słał do różnych osób, począwszy od prezydenta Busha poprzez Sekretarza Generalnego ONZ pana Anana Kofana…” .Skoro już wspomniałem o Samoobronie, chodzą mi po głowie jeszcze dwa inne fragmenty wypowiedzi założyciela i przewodniczącego tej partii – Andrzeja Leppera. Oto one: „Ja ze względu na mały czas czasu… na mały czas, na krótki czas, który jeszcze został mi, nie powiem tego dokładnie, bo mało czasu”. W kolejnej wypowiedzi Lepper stworzył zupełnie nową nazwę tańca, brzmiało to tak: „Wystąpiliście tu w pięciu i zatańczyliście bredgensa, taki taniec na głowie, jak ktoś nie wie”.  
     Kolejną pozycją w moim katalogu jest chyba najciekawsze pytanie, jakie zostało zadane w polskim sejmie. Jego powaga z całą pewnością doskonale pasuje do rangi tej instytucji. Autorką tego pytania była słynna posłanka Nelly Rokita. Oto treść jej wypowiedzi: „Mam dwa pytania. Jedno pytanie mam do pana premiera i z całą powagą proszę potraktować to pytanie. Panie premierze, mam wrażenie, i to nie tylko ja mam wrażenie w Polsce, że często pan stoi w rozkroku.” O ile się nie mylę, nawet z formą pytania wypowiedź ta ma niewiele wspólnego, a co dopiero z sytuacją państwową. No ale cóż, widocznie dla kobiety sprawa może być ważna. Bez wpadek nie obył się również nasz obecny prezydent Bronisław Komorowski. Podczas fatalnych powodzi w Polsce, gdy nie wiadomo było, czy wybory samorządowe uda się w terminie przeprowadzić, wypowiedział on na antenie telewizji takie słowa: „Jeżeli trzeba będzie wprowadzić stan wyjątkowy, to na jakimś terenie, na terenie całego kraju, i na pewno nie na długi okres, bo przecież woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do Bałtyku, do głównej rzeki, do Bałtyku”. Trochę duża ta rzeka, w dodatku ze słoną wodą, ale to taki mały detal.  
     Ostatnią „potyczką językową”, którą chciałbym tu wyeksponować, była wpadka posła z PSL Józefa Zycha, ówczesnego wicemarszałka sejmu. Została ona także wybrana wpadką roku. Brzmiało to tak: „Nie po raz pierwszy staje mi… przychodzi mi stawać…”. Co właściwie posłowi przychodziło nie po raz pierwszy w to nie wnikam, ale sala obrad aż drżała od śmiechu parlamentarzystów.  

     Na przykładzie tych wypowiedzi widać, które z nich wynikają z niczym nieuzasadnionej niewiedzy, a które są zwykłymi lapsusami. O ile te drugie, zdarzające się w każdej kadencji, rozluźniają trochę napiętą sytuację w sejmie i wprowadzają w obrady nieco luzu, o tyle błędy wynikające z pierwszej przyczyny nie powinny mieć miejsca. Gdzie leży granica pomiędzy nadmiernym stresem, zapomnieniem się, a niekompetencją i brakami w wykształceniu? Z całą pewnością jest ona bardzo wąska i już samo ciągłe zbliżanie się do niej może o czymś świadczyć. Gdyby kogoś tego typu pomyłki zainteresowały, warte obejrzenia i polecenia są materiały filmowe zamieszczone na portalu YouTube. Poniżej znajdują się linki do smacznych filmików:




Tomasz Buczma

niedziela, 25 września 2011

New Beginning...new life... : "You know…I’m new here and…it’s kinda great, don’t u think?”

Rozdział I


     O tym, co się stało w apartamencie 18.03., wszyscy woleliby zapomnieć, zwłaszcza jego mieszkańcy. Gdyby tylko się dało…ale zanim to wszystko rozegra się po raz kolejny, jest coś równie ważnego, co nie może zostać pominięte w tej historii…To nowy początek.
4 tygodnie wcześniej.
     - Hej! Nowa, prawda? Jestem Maya. Sama przeprowadziłam się tutaj miesiąc temu, wiec zupełnie cię rozumiem. Skąd jesteś? – Millah była atakowana przez gadulstwo nowo poznanej dziewczyny, odkąd tylko wyszła z sekretariatu. Czy aż tak rzucała się w oczy, że była tu nowa? Czy Maya miała tak dobre oko? Lub może to wina tej szkoły, była niewielka, choć z zewnątrz prezentowała się świetnie. Westchnęła, jęcząc w duchu o chwilę spokoju i ciszy. A przede wszystkim o chwilę, by móc pobyć sama ze sobą.

- Tak z NY, Manhattan. Ja jestem…- czarnowłosa zabrała głos, jednak Maya podniosła rękę we władczym geście królowej pszczół, na co Mill zamilkła od razu.

- Wiem, wiem…jesteś Millah Petrov. I od dziś jesteś moją przyjaciółką! Cool, nie? – zawołała na sam koniec, niemal piszcząc z radości. Mill nie miała pojęcia, co się tu dzieje i co jest nie tak z tą szkołą… jednak coś z nią było nie tak.

- Taaa…cool. – odpowiedziała brunetce mniej radośnie i z przekąsem, jednak Maya nawet tego nie zauważyła. Była zapatrzona w siebie i w swoją ideę „budowania ula”, jak to w myślach nazywała i chyba trafiła w dziesiątkę. Kilka sekund później podeszły do nich jeszcze dwie blondynki, które wyglądały, jak gdyby przynależność do paczki Mai była ich życiowym powołaniem oraz trzecia, najmniejsza wyglądająca na zupełnie zagubioną, gorzej niż Millah. Współczuła jej, widać, że nie miała w tej paczce własnego życia.

- Wiesz co, Maya? Spotkamy się później? Muszę coś jeszcze załatwić w sekretariacie...wybaczysz? – głos Mill ledwo przebił się przez świergot Mai i jej psiapsiółek. Tu naprawdę było jak w ulu…

- Jasne. Cokolwiek potrzebujesz, kochanie. – odpowiedziała jej brunetka, posyłając mega słodki uśmiech, od którego Milli przewróciło się chyba w żołądku. Z jej uśmiechu wyszedł jakiś skwaszony grymas, ale nie przejmowała się tym zbytnio, tylko dała nura do damskiej łazienki. Jedyna oaza spokoju, jaką w tej chwili znała. Oparła się o ścianę, niemal napierając sobą o blat z umywalkami. Spojrzała w lustro, widząc w nim wysoką, zgrabną laskę, mającą figurę modelki. Długie czarne lśniące kręcone włosy sięgające niemal do pleców, do tego jej niemal porcelanowa cera, różane usta a na koniec jej oczy, których nie miał nikt w jej rodzinie. Głęboki granat. Wszyscy jej tego zazdrościli. Nieraz słyszała rożne obraźliwe wulgarne komentarze innych koleżanek z poprzedniej szkoły. Żadna nie mogła się z nią równać i ubliżaniem jej oraz uprzykrzaniem życia chciały sobie zrewanżować brak naturalnej urody. Była w 2 klasie…znaczy, przeniosła się tu i dali ją do drugiej klasy. Na szczęście nie musiała zdawać żadnych testów, z czego była zadowolona jak nigdy. Rodzice uznali, że lepiej będzie, kiedy zamieszka w San Francisco. Ojciec dostał tu posadę, matka też coś znalazła. Wszyscy mieli zacząć nowe piękne, kwitnące życie i obecnie to było największe marzenie Ślicznej. Tak nazywał ją ojciec, odkąd skończyła roczek. Słysząc szkolny dzwonek ogłaszający koniec przerwy, umyła ręce, wycierając je szybko w ręczniki papierowe i wyszła z łazienki. Przez chwilę upewniała się, czy Mai ani jej „ula” nie ma w pobliżu, będąc już pewną, pomknęła szybko na drugie piętro. Nie chciała w swoim pierwszym dniu spóźnić się na pierwszą lekcję. Ten dzień będzie do kitu, więc…lepiej go mieć już za sobą.

- Tu jesteś! A już myślałam, że ukrywasz się przede mną! – krzyk Mai dochodzący zza pleców Mill omal nie spowodował, że stojąc w kolejce po lunch nie potrąciła osoby stojącej przed nią.

- Nie Maya, nie ukrywam się. Miałam wiele zajęć. – odpowiedziała jej, starając się zachować powagę i spokój, który już został nadszarpnięty wiele razy w ciągu połowy dnia. Wzięła tylko jakieś chipsy i sok z całej gamy jedzenia. Jakoś przeszedł jej apetyt na wszystko, kiedy pojawiła się Maya. Ta chyba nie rozumiała dyskretnych aluzji ani zachowania Milli. A ona nie należała do wiecznie milczących. Wiedziała, że powinna trzymać się z dala od innych ludzi, ale…nie mogła aż tak. Nie teraz, kiedy miała nowe życie i nikt jej tu nie znał. Siadała przy stoliku zajmowanym przez jej „ulowy team”, kiedy wyczuła coś…a raczej kogoś. Kogoś takiego samego jak ona. Ta dziewczyna wyglądała znajomo, choć Millah widziała ją pierwszy raz na oczy. Miała blond kręcone włosy, krótsze od Mill, była niższa, mimo to wydawała się słodka i urocza.

- Łącznik… - mruknęła, nie zdając sobie sprawy, że wypowiedziała to na głos.


- Co? O czym ty bredzisz, Milla? – od razu zareagowała królowa podwórka, myśląc, że jej nowa protegowana znalazła temat na nową plotkę, którą można by puścić w obieg.

- O niczym. Tylko Claire wygląda dziś strasznie... – szybko zmieniła temat, przestając patrzeć na Chloe, bo tak miała na imię. Widać, że była w tym wszystkim nowa. Nie wyczuła Milli, w sumie może to lepiej. Chciałaby jeszcze trochę pożyć.

- Uh... masz całkowitą rację. Ktoś jej powinien to uzmysłowić. Mia? – Maya nadawała się na dyktatorkę, miała na to całkiem niezłe zapędy. Kiedy wymówiła imię jednej z blondynek, ta tylko kiwnęła głową, odchodząc od stolika w kierunku niczego się niespodziewającej Claire. Kilka sekund po tym sok marchwiowy, jaki miała w dłoni Mia w całości wylądował na biało-złotej bluzce rudowłosej.

- Teraz przynajmniej masz ten sam kolor na sobie suko. Następnym razem uważaj, co nakładasz. – przemówiła słodkim głosem, odchodząc od zażenowanej i wściekłej dziewczyny. Cała cafeteria wybuchła śmiechem, więc rudowłosa musiała się zmyć. Jedynie pięcioro ludzi się nie śmiało. Siedzieli na końcu sali i miała wrażenie, że dwójka z nich to również Majowie i oni siedzą w tym znacznie dłużej niż Łącznik, co skutkowało tym…że ją wyczuli.

- Szlag…Maya, muszę iść…spotkamy się jutro, pa! – powiedziała, szybko biorąc torbę, chipsy i sok, po czym wyszła z cafeterii, czując na sobie wzrok tamtej dwójki. Nikt nie przypuszczał zwłaszcza ona, że spotka i tu jakichś Majów. Nie miała zamiaru się z nimi zaprzyjaźniać ani ich poznawać, choć powinna, choćby ze zwykłej ciekawości. Ale nie mogła. Obiecała rodzicom, że nie będzie więcej się w nic mieszać. Jej rodzice byli zwykłymi ludźmi. Kochali ją jak własne dziecko i nie odrzucili po tym, jak im powiedziała prawdę. Musiała to zrobić. Nie mogła żyć w kłamstwie, zwłaszcza kiedy była brana na misje przez innych Majów z NY. Zaszyła się w bibliotece, chowając jedzenie do torby, wyjęła zeszyt i zaczęła uzupełniać luki, jakie zrobiła na hiszpańskim przez Mayę. Liderka wcale nie przykładała się do nauki. Miała to gdzieś. Wszystko, czego było jej trzeba, to władza i posłuch w szkole. Posiadanie służących było jej ulubionym sportem. Millah nie zamierzała taka być. Czekała na dobry moment. Po lunchu miała francuski, wchodząc do klasy poczuła, że jest w niej Maj i nie myliła się. Dziewczyna w ciemnych włosach może nie aż takich, jakie miała Mill, siedziała z tyłu klasy. Profesor Highss uśmiechnął się, zanim powiedział:
- Klaso! To jest Millah Petrov, wasza nowa koleżanka. Bądźcie dla niej mili! Możesz usiąść na wolnym miejscu – ostatnie zdanie wymówił cicho, by usłyszała je tylko Millah i kilka osób z pierwszego rzędu. Niebieskooka tylko kiwnęła głową w geście zrozumienia i usiadła po drugiej stronie klasy przy oknie. Wyjęła książkę i zeszyt udając, że nie czuje świdrującego wzroku innej Majanki. Czuła, że coś tu nie gra, jednak jak na razie zamierzała robić dobrą minę do złej gry. Po lekcji wyszła z klasy najszybciej jak mogła, ruszyła do swojej szafki, zostawiając w niej książki i inne niepotrzebne rzeczy. Odetchnęła z ulgą, ponieważ Mai ani jej świty nie było nigdzie widać, co oznaczało jedno. Została uziemiona w kozie. Obiło jej się o uszy od jednej z dziewczyn, która niezbyt przepadała za „ulem” jak i ona sama. Jeden dzień w szkole a ona już zawiązywała tajne pakty…Pożegnawszy się z innymi uczniami, wyszła ze szkoły, wyjmując dopominającą się o uwagę komórkę.
„New text message from: MOM”

“O której będziesz? Tata ma niespodziankę”

Uśmiechnęła się pod nosem, odpisując:

„Za kilkanaście minut…jak złapię transport”

Nie sądziła, że transportem będą jej własne nogi.

- Hej! Ty! Tak, ty! Zaczekaj! – męski głos krzyczący z odległości kilku metrów od niej biegnący w jej kierunku. To nie wyglądało zbyt dobrze. Millah, niewiele myśląc, wzięła nogi za pas i w długą. Czuła, że chłopak gonił ją jeszcze przez kilkanaście metrów, ale potem dał sobie spokój. On też był Majem. Widać ta, która siedziała z nią w klasie, coś mu powiedziała. Bo niby dlaczego miałby ją gonić? Nic złego nie zrobiła, a przynajmniej nic, o czym by nie wiedziała. Nawet nie czekała już na autobus. Skacząc po budynkach i rusztowaniach, dotarła do domu, pojawiając się w nim dość niespodziewanie, czym zaskoczyła matkę, która aż podskoczyła.

- Millah! Wiesz, że nie lubimy z ojcem, kiedy tak robisz! Poza tym…miałaś być za kilkanaście minut a nie…dziesięć? – głos matki zmienił się z osądzającego na zmartwiony. Sam fakt, że jej córka pojawiła się tak szybko w domu i to korzystając ze swoich mocy, wcale jej nie uspokajał. Jej badawczy wzrok widział wszystko i wyczuwał wszystko. Nawet najmniejszą zmianę w Milli. Czarnowłosa się poddała, siadając na barowym krześle, a torbę rzucając obok siebie.

- Gonił mnie Maj…w szkole jest ich aż trójka! TRÓJKA, mamo! W tym Łącznik…- zawołała po raz pierwszy, podnosząc głos. Przez cały dzień się powstrzymywała przed wybuchem, przynajmniej tutaj mogła to zrobić i wiedzieć, że nic jej się nie stanie.

- Kochanie…nie wiedziałam…myśleliśmy z ojcem, że tu będzie lepiej…a jak szkoła? – Catherine czuła się okropnie z faktem, że i to miejsce nie jest ich wymarzonym, uwolnionym od Majów miastem. Nie rozumiała do końca faktu, kim jest Millah, ale starała się, jak mogła. Czasem myślała, że lepiej by było, gdyby adoptowali inne dziecko, ale czy wtedy mieliby kogoś tak cudownego i pięknego jak Mill? Momentami nienawidziła siebie za takie myśli.

- Szkoła…całkiem w porządku. Jeśli nie jestem potrzebna, pójdę na razie do siebie, dobrze? -  mruknęła Mill, przygryzając niezauważalnie dolną wargę. Matka jedynie pokiwała głową na zgodę, na co czarnowłosa chwyciła swoją torbę i zaczęła wchodzić po schodach prowadzących do jej sypialni. Jedynego azylu, jaki istniał na świecie, a niespodzianka... mogła zaczekać.

c. d. n.


Anna Żylińska 

piątek, 23 września 2011

Tytułem wstępu

Chloe King oczekuje na świętowanie swoich urodzin z przyjaciółmi i samotną matką, tak jak każdego innego roku... to jest do dnia, gdy zaczynają rozwijać się w niej niesamowite umiejętności i odkrywa, że jest śledzona przez tajemniczą postać. Chloe szybko dowiaduje się, że jest częścią starożytnej rasy, która jest ścigana przez ludzkich morderców od tysięcy lat i że ona może być ich jedyną nadzieją dla ostatecznego przeżycia. Serial oparty jest na książce o takim samym tytule autorstwa Liz Braswell.”

     Kiedy dowiedziałam się o tym serialu, z początku byłam sceptycznie nastawiona, zaczęłam oglądać z braku laku innych seriali, na które musiałam czekać tydzień, zanim się pojawił następny epizod. Jednak po pierwszym odcinku byłam mile zaskoczona tym, co zobaczyłam i muszę przyznać, że wciągnęło mnie w wir wydarzeń. Może pilot nie jest najwyższych lotów, jednak mam wrażenie, oglądając wiele seriali, iż każdy ma średniej, jakości pilot. Ale nie warto się zniechęcać do danej produkcji. Dalsze odcinki tylko mnie utwierdziły w tym, by oglądać dalej, więc kontynuowałam. 
 
     Nie byłabym sobą, gdybym w tej chwili nie była stronnicza. Pokochałam ten serial całym sercem i duszą. „The Nine Lives of Chloe King” jak każdy serial ma swoich zwolenników i przeciwników. (Jako że cały serial jest na podstawie książek, których niestety nie dostaniemy po polsku, dla chętnych są dostępne e-booki po angielsku, wystarczy troszkę poszukać.)17.08.2011r. wyszedł ostatni finałowy 10. epizod, muszę przyznać, że był jednym z najlepszych finałów, jakie widziałam. Każdy, kto oglądał, był podekscytowany myślą o drugim sezonie oraz tym, co zostanie w nim przedstawione, a przede wszystkim, odpowiedziami, jakie nadeszłyby wraz z kolejnymi odcinkami. Do niedawna ABC Family trzymało wszystkich widzów w niepewności, czy wyczekiwany drugi sezon w ogóle zostanie zrealizowany. 16 września 2011 na fanpage’u „The Nine..” przeczytałam notkę odnośnie serialu, iż nie będzie 2. sezonu. W pierwszej chwili uznałam to za głupi żart, nikt o zdrowych zmysłach nie kasuje serialu, który cieszył się popularnością. Oblegane Twittery obsady „The Nine..”, fanpage’e serialu, fora, które powstawały jak grzyby na deszczu… wszystko było piękne do czasu ogłoszenia owej nowiny... Do oficjalnej wersji zostało podane, iż serial miał niewielką oglądalność i był przewidywalny. 

      Przez cały czas, nawet teraz zastanawiam się, kiedy mógł być „przewidywalny”, ja tego nie wiedziałam i wiele osób również. Fani zaczęli walczyć o serial i od ogłoszenia decyzji o przerwaniu emisji serialu strony fanów istnieją nadal, działają, powstają petycje, różne akcje na Twitterze czy na Facebooku. Nadzieja umiera ostatnia a fani nie pozwolą, by to się stało. Wszyscy zwolennicy chcą tym samym pokazać, że „The Nine..” ma wielu wiernych, oddanych fanów, to, co mówi ABC Family o „niskiej oglądalności” jest nieprawdą. Wiele osób twierdzi również, iż ABC Family interesuje wyłącznie zarabianie pieniędzy, nie dbają o to, jak zareaguje widz, który zżył się z bohaterami i śledził ich dalsze poczynania. Ten serial nie był pierwszym, który został potraktowany w ten sposób przez tę stację.

      Można się spodziewać, iż nie każdy serial będzie przynosił kokosy i cieszył się majestatyczną sławą, jednak kończenie „The Nine..” w taki sposób, w jaki zakończyło to ABC Family jest wyrazem bezczelności i zerowego szacunku dla widza. Pozostawienie tak wielu niezakończonych wątków, pytań bez odpowiedzi…Walka trwa dalej, choć jej wynik wydaje się być przesądzony z góry. 
 
     Dla mnie był to i nadal jest najlepszy serial, jaki oglądałam. Zainspirował mnie jak i inne osoby do tworzenia własnych opowiadań o losach bohaterów. Dzięki czemu „The Nine..” będzie żyło nawet na przekór wszystkiemu i wszystkim. 


Anna Żylińska

PS.  Co tydzień w niedzielę będziemy dla Was publikować kolejne rozdziały drugiej części serialu ,, The Nine Lives of Chloe King” redagowane przez Annę Żylińską pod nowym tytułem "New Beginning...new life...".  


Pierwsza część już w niedzielę!!!

Redakcja "Stacha w Podziemiach"