środa, 15 czerwca 2011

To się chyba nazywa książka ulubiona…



Niezwykle ciężko jest przeprowadzić selekcję, zadać rany tym, którym coś zawdzięczamy, odstawić na bok, może zapomnieć, zamknąć, uszeregować, pewnym głosem powiedzieć: „nie, to nie ta”, nie zadawać pytań: „a może jednak?”, zrezygnować z tego, co dobre i wartościowe, z tego, co sprawiło, kim dziś jestem, schować za plecami wiele, a w ręku pozostawić tylko jedną i nazwać ją „książką ulubioną”. Z wyboru takiego nigdy nie będę zadowolona, gdyż żadna kombinacja nie usatysfakcjonuje mnie w stu procentach, nie pozwoli zapomnieć o tym, co trzymam za plecami. Nie odważę się więc zaszczycić, tego, o czym mam zamiar powiedzieć mianem wyżej wspomnianym, nie mogę skrzywdzić pozostałych, dlatego też opowiem o książce, która, mam wrażenie, została napisana specjalnie dla mnie. 


Ken Kesey „One Flew Over the Cuckoo's Nest”  („Lot nad kukułczym gniazdem”)




   Powieść ta nieprzypadkowo wpadła w moje ręce ubiegłego lata, przez dłuższy czas usiłowałam dorwać ją, aż w końcu ktoś zwrócił  owy druk do biblioteki miejskiej i udało mi się zgarnąć ją z regału, na którym leżały ostatnio oddane książki. 

    Akcja wstrząsającej lektury toczy się w szpitalu psychiatrycznym, do którego pewnego dnia trafia ktoś, kto w ogóle nie powinien się tam znaleźć. McMurphy – kanciarz, szuler, kobieciarz, oszust, który kłamstwo ma we krwi, a ponadto, jakby się początkowo wydawać mogło, dziecko szczęścia, udaje chorego psychicznie, aby więzienną celę, do której miał trafić, zamienić na szpitalne sale. Traktował to miejsce jako kolejne, gdzie będzie mógł się zabawić, jednak wkrótce wychodzi na jaw cała prawda o zapomnianej przez Boga placówce. Po białych salach oprowadza nas jeden z pacjentów, udający głuchoniemego Indianina, nazywany „Wielkim Wodzem”, trzeźwo oceniający wszystkie fakty mężczyzna ukazuje czytelnikowi ludzkie dramaty rozgrywające się za murami lecznicy. W szpitalu tym chorzy nie mogą liczyć na choć odrobinę współczucia, zrozumienia czy nawet błahej ludzkiej życzliwości. Personel traktuje swych podopiecznych tak, jakby nie zasługiwali oni na miano człowieka, często używa ich, aby zrelaksować i od stresować się po pracy. Widząc to, McMurphy postanawia zakłócić ten stan rzeczy i wprowadzić nowy należyty porządek. 

   Jak już wspomniałam, wychodzę z założenia, że książka ta została napisana specjalnie dla mnie, odnalazłam w niej to, czego nie mogłam znaleźć w literaturze przez długie lata. Być może wynika to z faktu mojego zainteresowania problematyką, której dotyka autor. Często powracam myślami do McMurphy’ego niepokornego buntownika, chcącego zmienić świat, niegodzącego się na zło, lecz będącego zbyt słabym, by móc przeciwstawić się brutalnemu systemowi. Choć niektórzy zarzucają Keseyowi, że zbyt jasno stawia sprawę, dzieli świat na białe i czarne, zapominając przy tym o odcieniach pośrednich, mi nie przeszkadza zupełnie, a nawet dostrzegam pewien fenomen w takim przedstawieniu sprawy. „Lot nad kukułczym gniazdem” ponownie chętnie zaproszę do mojego domu.


M.Michalska Ic