poniedziałek, 18 grudnia 2017

Rewolucja

Poniżej publikujemy przedostatnią pracę, która w Wakacyjnym Konkursie Literackim zajęła II miejsce, autorką jest Dominika Kwaśniewska ukrywająca się pod pseudonimem Adkins



Zanim stałam się dobrą kobietą, byłam dobrą dziewczynką, wszyscy to zauważali, byłam dzieckiem wspaniałym, przynajmniej tak twierdzili wszyscy wokół mnie: nauczyciele, wychowawcy, ciotki, znajomi i rodzice znajomych. Od zawsze wszystko przychodziło mi z łatwością, szkoła, przyjaciele, sport. „Marianne to bardzo inteligentna dziewczynka” pisano tak o mnie w kartach semestralnych, ale zacznijmy od początku, na ulicy Hallsetveg w Trondheim stoi dom. Dom, w którym mieszkam ja, moja siostra Alicja, mama Anna i tata Tarjei. Dom z pozoru szczęśliwy, w którym panuje atmosfera spokoju i bezpieczeństwa. Biały dom z śnieżnobiałymi okiennicami z powieszoną tabliczką obok drzwi, na której widnieje napis „W tym domu mieszka rodzina Østerli”. Mimo wszystko nie byliśmy taką rodziną, za jaką nas uważano. Kochającą i wspierającą. Prawdę mówiąc, nigdy nie byłam chwalona za dobre stopnie czy sukcesy sportowe, przyzwyczaiłam się do tego. 

Byłam najstarszą córką. Alicja jest o trzy lata młodsza, tak naprawdę od dnia jej narodzin wszystko się zaczęło. Kiedy siostra przyszła na świat, mama zachorowała na depresję poporodową. Alicja nie chodziła ani nie mówiła, mama jej nie przytulała i nie karmiła, tata był całe dnie spędzał w pracy, a na długie weekendy wyjeżdżał na hytte (domek letniskowy w Szwecji, rodzice posiadają go od lat), ponieważ uważał, że tylko tam było należycie cicho, aby móc w spokoju dokończyć papierkowe sprawy. Nikomu nie było łatwo. Byłam główną opiekunką Alicji i jedyną pomocnicą w domu, kiedy mama nie dawała rady. Zawsze chciałam być podobna do mamy. Mama nie posiadała skandynawskiej urody, nie miała bladej cery, jasnych włosów, które wręcz wydają się być białe i niebieskich oczu, zawsze kiedy wychodziłam z nią do sklepu czy odbierała mnie z przedszkola, wyróżniała się na tle innych kobiet swoimi brązowymi kręconymi włosami i czarnymi oczami. Mimo braku podobieństwa do matki podobieństwo między mną a Alicją było uderzające. Zawsze uważałam, że wyglądamy jak siostry; jasne włosy, małe szpiczaste noski i szare oczy zupełnie jak taty. Mam jednak nieodparte wrażenie, że tylko ja to widzę. Inni widzą tylko to, że Ala siedzi na wózku, a jej oczy nieustannie uciekają w stronę nieba. Nie chcę mówić, że mama z tatą byli złymi ludźmi. Po prostu zajmowali się moją siostrą bez czułości, wykonywali swoją pracę. Karmili ją, kąpali i zmieniali pieluchy, ale nic oprócz tego. Nawet nie umiem wyrazić słowami tego, jak przykro mi było patrzeć na to, że rodzice traktują moją jedyną siostrę jak przedmiot odpowiedzialności. Żałowałam tego, że nie mogą pokochać jej trochę bardziej. Minęły lata, a po skończeniu liceum postanowiłam rozpocząć studia w rodzinnym mieście mojej mamy w Polsce. Rozstanie z rodziną wcale nie było proste, cały czas myślałam tylko o tym, że zostawiam ich samych, a mama beze mnie nie poradzi sobie z domem i Alą. Spotykaliśmy się na święta Bożego Narodzenia i w czasie wakacji. Rozmawialiśmy przez telefon lub przez kamerę. Lecz pewnego dnia mama zadzwoniła do mnie z samego rana, co nigdy się nie zdarza, przestraszona odebrałam telefon, mama powiedziała mi, że Alicja w nocy trafiła do szpitala. Miała nagłą operację wyrostka robaczkowego. Bez zastanowienia rzuciłam - Przylecę do domu.- Wyobrażając sobie tylko to, jak siostra leży w samotności w szpitalnym łóżku, boi się i płacze. -Nie możesz! Przestań! Bilety lotnicze są zbyt drogie, a poza tym większa liczba osób tutaj wcale nie jest potrzebna! - zaprzeczała matka.- Jeżeli stan Ali się pogorszy, napiszę albo zadzwonię, twoja wizyta naprawdę nie jest konieczna. Zajmij się sobą. 

Po rozmowie z mamą nie mogłam dojść do siebie. Cały dzień wszystko leciało mi z rąk, nie umiałam poprowadzić z kimkolwiek sensownej rozmowy, myliłam się i byłam roztrzęsiona. Wieczorem sprawdziłam bilety lotnicze, były droższe niż przypuszczałam, byłam rozdarta. Nie mogłam wyjechać, ponieważ za pięć dni mam egzaminy, nie mogę też zawalić mojej pierwszej pracy. Lecz pragnienie zobaczenia Alicji i poczucie odpowiedzialności jest silniejsze. Kiedy oznajmiłam rodzicom, że przyjeżdżam do domu na weekend, tata tylko westchnął, a mama nadal upierała się, że to wcale nie potrzebne. Ucieszyłam się na widok siostry, mimo że widziałam, jak bardzo schudła, wydawała się być słaba. Nie mogłam słuchać tego, jak krzyczała, kiedy pielęgniarki dotykały ją w okolicach szwów. Rodzice zachowywali się wtedy całkiem obojętnie. Nie rozmawiałam z nimi wiele, podczas gdy siedziałam obok Ali oni spacerowali w pobliżu szpitala albo odbijali się od ściany do ściany na korytarzu. Przy kolacji też nie wykazywali zainteresowania córką. - Pojadę jutro rano do Alicji przed lotem.- powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę. - Ona i tak nie zrozumie tego, czy tam będziesz czy nie. Nie obchodzi jej to - powiedział tata. Wtedy coś we mnie pękło. - To ona was nie obchodzi! Kiedy zrozumiecie, że jesteśmy rodziną?! Mamy siebie wspierać na dobre i na złe! Nieważne, kim jesteśmy i jak się zachowujemy, jesteśmy waszymi dziećmi!

Pierwszy raz w życiu krzyknęłam na rodziców. Czułam niesamowitą ulgę, ale jednocześnie rosnące poczucie winy. Rodzice nie zareagowali. Nadal siedzieli poważni, udając, że moje słowa wcale ich nie dotknęły. Po powrocie do Polski miesiące mijały szybciej niż zwykle. Nadmiar pracy i nauki. W połowie egzaminów śródrocznych tata zadzwonił do mnie, aby powiedzieć mi, że Alicja jest sztucznie utrzymywana przy życiu. - Tylko nie przejeżdżaj! - powiedział rozkazującym tonem.   

                               
Następne dni były dla mnie bardzo ciężkie. Nie byłam zdolna do tego, aby funkcjonować. Egzaminy poszły mi kiepsko. Pokłóciłam się z przyjaciółką, czułam się winna i zaniepokojona, gdy myślałam o maszynach pracujących za płuca Ali. Wieczorami dzwoniłam do rodziców i kazałam przykładać słuchawkę do ucha Alicji. Mimo że wiedziałam, że mnie nie rozumie, pytałam jak minął jej dzień albo po prostu mówiłam cokolwiek. Miałam nadzieje, że poczuje się od tego lepiej. Następnego dnia rano dostałam telefon od mamy. „Ala nie żyje.” Zbladłam, nie mogłam uwierzyć. Nie byłam w stanie wymówić ani słowa. Chciałam zapytać mamy, jak się czuje, ale żadna odpowiedź nie mogła mnie zadowolić. Chciałam wrzeszczeć na rodziców i na cały świat. Żałowałam, że mnie przy niej nie było. Czułam, że straciłam pewien ważny element, którego już nigdy nie odzyskam. W czerwcu odwiedziłam babcie, potrzebowałam ciszy i spokoju, aby wszystko przemyśleć i sobie poukładać. Kiedy wieczorami chodziłam środkiem ulicy, próbowałam nie myśleć o mamie, tacie, siostrze, pracy, studiach. Nie myślałam o niczym. Po prostu próbowałam skupić się na wszystkim, co mnie otacza. Po jakimś czasie zaczynałam powoli dochodzić do siebie. Zmieniłam mieszkanie i aby nie myśleć za dużo zajmowałam się takimi sprawami jak malowanie ścian czy ciągłe przestawianie książek na półkach. Zbliżało się rozdanie dyplomów, ale ja nie czułam potrzeby zaproszenia rodziców. Raczej nie chciałam ich ściągać do Polski tym bardziej, że tata ciągle pracuje, a mama nie rusza się nigdzie bez niego. Rozmawiałam z nimi od czasu do czasu przez telefon, pytałam ich o pracę, a oni pytali o to, co u mnie. Wszyscy powtarzali mi, że ograniczony kontakt z rodzicami nie jest zdrową relacją, „Przecież to twoi rodzice!”. Byłam dowodem na to, że taka relacja jest jednak możliwa.  


Skończyłam studia, rozpoczęłam nową prace. Rodzice umarli w tym samym roku. Ojciec na zawał w marcu, mama na wylew w listopadzie. Rodzice przepisali mi wszystko, co mieli w posiadaniu. W grudniu wróciłam do Trondheim. Przez pierwszy tydzień mieszkałam u wujka. Po czasie nabrałam odwagi, aby pójść na Hallsetveg. Szłam środkiem ulicy kompletnie bez energii i jakiejkolwiek siły. Słyszałam, że negatywne uczucia warto przelać na papier, aby poczuć się lepiej, więc usiadłam na ławce obok mojego starego liceum wyjęłam telefon z kieszeni i zaczęłam pisać notatkę „Drogi wszechświecie, ostatnie lata mojego życia to najbardziej fatalna, przykra i nieludzka rewolucja, jaka mogła dotknąć kogokolwiek. Nie mogę uwierzyć w to, jak żałośnie potoczył się mój los i w jak beznadziejny sposób cała rodzina zostawiła mnie samą. Zastanawiam się, kiedy Bóg umarł i jak mógł pozwolić na to wszystko. Mam wrażenie, że zmarnowałam mój czas. Mogłam  kochać rodziców mocniej wbrew ich niekochalności. Wiem, że nie mogę zrobić kolejnego kroku ku Bogu, bo czeka mnie rozczarowanie. Moje zaufanie do wszystkiego jest uszkodzone. Czuję, że wszyscy jesteśmy tylko wyspą nielotnych ptaków, ludźmi którzy nieustannie stają się marionetkami losu, gwałtownych zmian i rozpaczliwych rewolucji.”

Adkins

piątek, 8 grudnia 2017

Wywiad z uczniami z Ukrainy



29 listopada 2017 r. przeprowadziłyśmy krótki wywiad z uczniami, którzy przyjechali uczyć się w naszej szkole. 



MAKSYM I SERGEI
1.      Jak to się stało że trafiliście do Polski?

  • Maksym: Kampania "Osvita Market" doprowadziła nas tu. My znaleźliśmy to na platformie w internecie.  Było dużo dokumentów. Wysłaliśmy, uczyliśmy się języka polskiego.
  • Sergei: Do mnie zadzwonili rodzice z Polski, bo teraz pracują w Sławoborzu i powiedzieli, że będę się uczyć w Polsce. Przyjadą po mnie i zabiorą mnie do Polski.

2.      Co wiedzieliście o Polsce, zanim tu przyjechaliście?


  • Maksym: Ja wiedziałem, że sąsiaduje z Ukrainą. Znam hymn, herb i flagę. Czerwona na górze, biała na dole…To znaczy biała na górze, czerwona na dole. Zacząłem uczyć się języka polskiego z moją nauczycielką. Robiliśmy dużo ćwiczeń o Polsce. Poznałem prezydentów, w tym Andrzeja Dudę. Wiedziałem, że będę się uczyć w Połczynie-Zdroju. Myślałem, że to duże miasto, ale okazało się, że nie.
  • Sergei: Ja wiedziałem to samo co Maksym.   

3.      Czy mieliście do wyboru miasto, w którym się będziecie uczyć?

  • Maksym:Tak, miasto Bychawa. Zresztą stamtąd przyjechały trzy dziewczyny do Połczyna, bo im się nie podobało.

4.      Znaliście się wcześniej wszyscy?

  • Sergei: Nie, tutaj się dopiero poznaliśmy. Jesteśmy z różnych miast.

5.      Co Wam się podoba i nie podoba w Połczynie?

  • Maksym: My w internacie siedzimy w sobotę, nie ma co robić. Co tu jest, Biedronka, Polo, Netto, Sano, internat, szkoła? Takie życie - 4 lata. Yym... jeszcze jest kebab, centrum kultury, darmowe Wi-Fi w Żabce. Podoba nam się siatkówka w gimnazjum. Jezioro jest ładne, to znaczy te fontanny. Kwiaty bardzo ładne w parku. Internat jest bardzo dobry i siłownia. Na Ukrainie jest na tyle zły internat, że nie ma porządku. Są 2 łazienki na całe piętro, a pokoi na przykład 20.
  • Sergei: Ja dodam, że tutaj niestety jeszcze kolejki w sklepach są długie.

6.     Co Wam się podoba w szkole?

  • Maksym:Wszystko. Są fajni nauczyciele, fajne dziewczyny. Śmieszne słowa: siłownia, ołówek, długopis, karaluchy. 
  • Sergei: Szkoda, że tylko 5 chłopaków w klasie na tak dużo dziewczyn.

7.      Jakie znacie języki obce?
                       
  • Maksym: Angielskiego się uczyłem 11 lat, ale za jakiś czas wszystkiego zapomniałem. Znam polski, rosyjski i ukraiński. 
  • Sergei: Rosyjski i ukraiński to mowa zmieszana, nazywa się surżyk. Dużo słów jest różnych.

8.      Jakie są różnice w nauce?

  • Maksym:Tutaj, jak dostaniesz złą ocenę, to możesz poprawić, a na Ukrainie nie zawsze, niemalże nigdy. Wy macie 6 ocen, a tam mają 12. Na przykład w Polsce 6 to na Ukrainie 11-12. Dziwne są tu litery takie jak ą, ę, ł. Ale niektóre słowa są podobne do siebie.

                                           Maksym

                                                                                            

Sergei





                                                       NADIA, ARINA, VLADA


1.      Jak się tu znalazłyście? Jak się dowiedziałyście o nauce w Polsce?
  •  Arina: Moi rodzice powiedzieli mi, że będę studiowała w Polsce, zapytali się, czy nie mam nic przeciwko. Powiedziałam, że nie. I tak się stało, poszłam na kursy językowe, chyba 8 miesięcy chodziłam. No i przyjechaliśmy tu. U nas jest taka firma "Osvita Market", która nam to wszystko załatwiła. Spotkałam na kursach Nadię i jeszcze inną dziewczynę i wszystkie razem przyjechałyśmy tu. Jesteśmy z Kijowa, ale nie znałyśmy się wcześniej. Mój tata 2 tygodnie przede mną przyjechał do Warszawy i jest do teraz. Ale jak decydowaliśmy o tym, czy pojadę, to mój tata jeszcze nie miał zamiaru tutaj pracować. Jest tu lepsze wykształcenie niż u nas. U nas to jednak stolica, ale inna sytuacja z rozwojem.
  • Nadia: Moi rodzice ciągle są na Ukrainie.

2.      Nie sprawia Wam to problemu, że z dużego miasta przeniosłyście się do małego?

  •  Nadia: Jest problem w tym, że nie mamy takich sklepów, jakie są w Koszalinie czy Szczecinie.
  • Arina: Dla mnie to ciężko jest. Rodzina, która się znała z moją mamą, wyjechała do Polski, im tu wszystko się podoba.
  • Nadia: Moja mama ma koleżankę, która chciała, żeby jej córka uczyła się w Polsce i mieliśmy jechać razem, ale ona pojechała do Poznania, a ja tutaj.
  • Vlada: Mój kolega uczył się w Polsce i jemu się tu bardzo podobało. On swojej mamie zawsze opowiadał, że jemu tutaj się podoba, a jego mama mówiła mojej mamie i tak to się stało, że przyjechałam.

3.      Długo się uczyłyście języka polskiego? Radzicie sobie?

  • Nadia: Ja uczyłam się rok. Mamy bardzo fajną klasę.
  • Arina: Ja osiem miesięcy, ale są tutaj też ludzie, którzy uczyli się tylko trzy miesiące, a nawet trochę mniej. Polski jest podobny do naszego języka. Piszemy bez problemu. Najcięższe są obce języki, dlatego że to dla nas dwa inne na jednej lekcji. Ale jesteśmy w klasie z Polakami, więc sobie radzimy, jest w porządku. Nauczyciele nam pomagają. Nawet gdy przyjechałyśmy 2 tygodnie później od innych, ja Nadia i inna koleżanka, to też wszyscy nam pomagali, bo od początku nie było tak łatwo. Najśmieszniejsze słowa dla mnie to ziemniaki i zupa.
  • Vlada: Ja sześć miesięcy. Moja wychowawczyni nawet uczy się naszego języka, żebyśmy ją zrozumieli. Ona nam pomaga, tak jak inni nauczyciele.

4.      Jak Wam się podoba internat?

  • Nadia: Tam, gdzie byłyśmy na początku, internat był po prostu masakrą. Kiedy przyjechałyśmy tu, to zrozumiałyśmy, że byłyśmy w gorszym miejscu i wiemy, jak może być gorzej, ale nie mamy pretensji do tego, gdzie żyjemy. Mamy miły pokój. Nie mogę porównywać też Polski z Ukrainą, bo w Kijowie mieszkałam 14 lat i nic nie mogę złego powiedzieć.
  • Arina: Przez miesiąc uczyłyśmy się koło Lublina i tu już możemy porównywać do tego miejsca. Tu jest o wiele, wiele, wiele lepiej. Jest wszystko okej. Jedzenie nam smakuje, ale nie jest lepsze niż na Ukrainie. To jak porównywać jedzenie w Ameryce i tutaj w internacie. W Kijowie są 2 miliony ludzi, inne życie, inny świat. Fajne jest to, że na weekendy możemy wyjeżdżać do Koszalina albo Szczecina. Rodzice tylko muszą wysłać dokument o tym, że nas nie będzie.
  • Vlada: Internat mi się podoba. Jest gdzie żyć, gdzie spać, gdzie jeść, gdzie kąpać się. Ale nie robić imprezy. O 22 jest cisza nocna. Na Ukrainie zawsze spacerowałam, do której chcę. Nie lubię żyć pod warunkami innego człowieka, wolę samodzielnie.

5.      Co wiedziałyście o Polsce zanim tu przyjechałyście?

  • Arina: Nigdy nie byłam, mój tata był dwa razy i trochę opowiadał o jedzeniu, o tym, że piją tu herbatę bez cukru, bo z cukrem jest szkodliwa dla zdrowia. Na kursach Pani opowiadała o polskich pisarzach. W szkole mówiliśmy o Adamie Mickiewiczu. Kiedy słyszę, gdy ktoś mówi po polsku, myślę, że to jest dobry człowiek. Piosenki są śmieszne. U nas w Kijowie większość ludzi rozmawia po rosyjsku, a w zachodniej Ukrainie po ukraińsku. Ale najczęstsza jest mieszanka, czyli surżyk.
  • Nadia: Na kursach się dowiedziałyśmy jeszcze o malarzach, politykach.

6.      Co najbardziej Wam się podoba w Połczynie?

  •  Vlada: Ludzie, koledzy, koleżanki. My nie wiedziałyśmy, że Połczyn taki mały. Nam mówili, że tutaj będzie 10 minut na rowerze do granicy z Niemcami.
  •  Arina: Wszyscy są otwarci. U nas w szkołach nikt nikogo nie znał . A tu jest dziwnie, że idę z koleżanką po Połczynie, a ona - o hej, hej, cześć, dzień dobry. Poza tym park jest ładny, natura jest świetna i niebo, gwiazdy. Ładne widoki są, ale nie z naszego okna, bo widzimy całą policję.

Vlada

Nadia i Arina




Kinga Wilk i Aleksandra Zochniak