czwartek, 17 lutego 2011

Feministka dobrą… żoną?!


Z czym kojarzy nam się feministka? Stereotypowo z gruboskórną, silną babą, której nie chce żaden mężczyzna. Postanowiłam trochę zdemontować ten stereotyp, ponieważ bardzo mi się on nie podoba, choć nie uważam się za feministkę (mimo, że wielu mnie nią nazywa :)).

Feminizm to ruch głoszący konieczność społecznego, ekonomicznego, politycznego i kulturowego wyzwolenia kobiet. Terminem tym określa się też teorię społeczno – kulturową precyzującą rolę i miejsce kobiety w świecie. Główne hasło feminizmu to równouprawnienie. I tutaj pojawia się problem. Jak rozumiane jest przez sporą część społeczeństwa? Kobiety pchały się do pracy w męskich zawodach, to niech pracują. „-Chciałyście, to macie”. Nie chciałyście, żeby otwierano przed wami drzwi? Proszę bardzo, nie będziemy ich otwierać. Prowadźcie dom, zajmujcie się dziećmi i pracujcie zawodowo. W rezultacie kobiety bardzo źle na tym wyszły, bo muszą dwoić się i troić, aby sprostać oczekiwaniom męża, szefa, rodziny itd.
Moim zdaniem także wielkim błędem jest nawoływanie do tzw. „walki płci”. Nie chodzi przecież o to, żeby odegrać się na mężczyznach za lata ograniczeń, ale o to, żeby dojść w końcu do jakiegoś porozumienia. Kobietom nie przeszkadza otwieranie przed nimi drzwi tylko ograniczenia, jakie ten mężczyzna próbuje na kobietę narzucić.
Równouprawnienie to równe traktowanie wszystkich ludzi bez względu na płeć, rasę, wyznanie, orientację seksualną. To ocenianie kandydatów do pracy na podstawie posiadanych przez nich kompetencji, wykształcenia, umiejętności, a nie przez pryzmat wieku, liczby posiadanych dzieci (częste zwolnienia na chore dziecko są kłopotliwe dla szefa) czy koloru skóry.
Nie twierdzę, że kobieta, która zajmuje się domem i wychowywaniem dzieci czuje się niespełniona. Może być jak najbardziej szczęśliwa pod warunkiem, że zajmowanie się domem jest tylko i wyłącznie jej decyzją. Podejmuje to wyzwanie, bo chce, a nie dlatego, że tego wymaga od niej społeczeństwo, lub kultura, w której została wychowana. „-Co z niej za kobieta, skoro nie urodziła dziecka?”. Każda decyzja odnośnie życia, którą kobieta podejmuje musi być zgodna z nią. Jeżeli chce urodzić sześcioro dzieci i wychowywać je i to są jej marzenia, niech to robi.
To, że kobieta jest feministką wcale nie oznacza, że jest zołzą, która będzie starą panną do końca życia. Może być dobrą żoną i matką, jeżeli taka będzie jej wola. Może przy tym wszystkim spełniać się zawodowo, jeżeli czuje się na siłach i czuć się szczęśliwa. Nie będzie nawoływać do „walki płci”, jeżeli jej przestrzeń i poglądy będą szanowane.
Do tego jednak potrzeba wyrozumiałych mężczyzn…

Maja Gorochowik

Nie myślmy, że książki znikną...


         Zacznę od rzucenia hasła i zastanowienia się nad pierwszymi skojarzeniami z nim związanymi. Zagadnienie to „główna gałąź współczesnej rozrywki”. Imprezy? Sport? Telewizja? Prasa? Książka? Wielu na myśl przyszła na pewno elektronika: Internet, komputer, konsola i coś, co je łączy: gry. 

To właśnie elektroniczna rozrywka jest wśród nas jedną z najpopularniejszych form spędzania czasu. Dobry jest ten prężny rozwój technologii, bo daje nowe możliwości w niemal każdej dziedzinie życia. Zabiera ograniczenia. I będę go uważał za dobry dopóty, dopóki nie doprowadzi do np. sytuacji z filmu ,,Ja, robot''. Lecz ta wizja, choć na dłuższą metę może wydaje się prawdopodobna, dziś jest co najmniej abstrakcyjną. Znacznie bliższy nam problem mogący być skutkiem galopującego rozwoju techniki zauważyli i postanowili naświetlić Umberto Eco i Jean-Claude Carriere, pisząc: ,,Nie myśl, że książki znikną''.
            Zanim jednak przejdę do ewentualnych skutków, należy zająć się przyczyną. A konkretnie książką o niej traktującą. Będą to ,,cyfrowe marzenia'' Piotra Mańkowskiego. Z mojego punktu widzenia tak ogromna gałąź rozrywki, jaką są gry komputerowe, zasługuje na coś więcej niż trzysta siedemdziesiąt sześć stron marnej jakości papieru zadrukowanego nierzadko niejasnym, monotonnym i chaotycznym tekstem. I zdjęciami, które miały urozmaicić lekturę, lecz zamiast tego, odstraszają: są to w większości niskiej rozdzielczości, czarno - białe screeny, a ewolucję gier przecież najlepiej obrazuje rozwój grafiki. W ,,Cyfrowych marzeniach'' grozę budzi także duża ilość literówek i chaos: brak spójności informacji, skoki od tematu do tematu oraz nieuzasadnione opinie.
            Samo ryzyko poruszenia tematu tak obszernego jak ponad półwieczna historia gier jest tu dużym plusem. To jak dotąd jedyna w Polsce książka o nich traktująca. Uważam ją za pozycję godną uwagi każdego gracza, lecz niestety muszę podkreślić, że polecam ją tylko tym zorientowanym w temacie. Dla na przykład laika, który sięgnie po nią, by spróbować dowiedzieć się, o co chodzi z grami, ,,Cyfrowe marzenia'' nie wniosą nic nowego. Będzie to dla owego tylko sucha „papka” niekoniecznie zrozumiałych informacji, bo taką w istocie jest ta książka. By wiedzieć, jak ją czytać, trzeba mieć już jakieś pojęcie o świecie gier. Wtedy można nawet zaryzykować stwierdzenie, że książka jest nawet niezła. Zatem: od strony technicznej klapa, od strony merytorycznej nie najgorzej, choć do ideału droga bardzo jeszcze daleka.
            Podobno książki mogą zniknąć. Podobno przyczyną tego będzie elektronika, gry i inne formy rozrywki wymagające nierzadko mniej intelektu. Jednak dwaj czołowi bibliofile, Umberto Eco i Jean-Claude Carriere mają na ten temat zupełnie odmienne zdanie. W ,,Nie myśl, że książki znikną'' prezentują bardzo optymistyczną wizję przyszłości czytelnictwa i udowadniają, że wcale nie jest ona tylko futurystycznym marzeniem intelektualistów. Choć ogólna technicyzacja życia postępuje niezmiernie dynamicznie, nie ma według autorów szans na wyparcie klasycznych woluminów. Poddają oni wnikliwej diagnozie główne filary współczesnej rozrywki i wysuwają bardzo pozytywny wniosek: „bibliocaust” nam nie grozi. Jest to książka warta uwagi, nie tylko zagorzałych zwolenników literatury, ale i każdego, kto chce dowiedzieć się czegoś więcej o współistnieniu książek i techniki.
            Ci, którzy jednak nie wierzą w zniknięcie książek, w żadnym wypadku nie mogą przejść obojętnie wobec ,,Ex libris'' pióra Anne Fadiman. To napisany z wielkim humorem i nieprzeciętną erudycją zbiór esejów opowiadających o miłości do książek. Od ciekawych, niekiedy absurdalnych z nimi związanych chwil z jej życia, poprzez jej i innych fascynacje literackie, po interesujące i ważne wiadomości z literackiego świata. Poznamy również różne rodzaje czytelników, oraz sposoby czytania i obchodzenia się z książkami. Trudniejsze terminy i fakty objaśniają nam dopowiedzenia na końcu każdego rozdziału. Zdecydowanie polecam. Każdemu.

Radosław Iwanek, Ic