niedziela, 30 września 2012

Uwierz

Szanowni Czytelnicy, mamy ogromną przyjemność opublikować pierwszą z dwóch prac wyróżnionych w Szkolnym Konkursie Literackim "Jezioro". Życzymy fascynującej lektury...

Redakcja "Stacha w Podziemiach"


Uwierz


            Oczywiste jest, że każdy z nas ma swoje własne życie. Skupia się jedynie na nim, na ludziach, którzy są jego częścią, zdarzeniach, które je tworzą i wspomnieniach, które o nim przypominają. Jeden wielki świat samych egoistów.
            I możecie sobie zaprzeczać do woli, ale w głębi duszy wiecie, że mam rację. Bo czy na przykład któryś z was całym sercem potrafi odczuwać cierpienie po śmierci kogoś nieznajomego, o której dowiedział się z dziennika? Ja wam odpowiem. Nie.     
            To oczywiście nie znaczy, że świat jest nieczuły. Ale gdy tak każdy egoista zajmuje się swoim życiem, nie zauważa czegoś więcej. Tego, że na świecie istnieje coś jeszcze, coś tajemniczego, co kryje się w najciemniejszych zakątkach świata. Coś, co króluje nocą w naszych snach. To nie żadne potwory czy inne tego typu bzdury. Ale coś o wiele bardziej prawdziwego, a jednak nierealnego.
            Jaka jest tu moja rola? Właśnie. Jestem tu po to, by otworzyć wam oczy na to, czego nie zauważacie, goniąc za własnym życiem. Po prostu chcę wam pomóc. Dlatego też opowiem wam pewną historię.

  ***
            Ciemnozielony mercedes zaparkował na leśnym parkingu przy akompaniamencie krzyków i śmiechu. Młodzieniec za kierownicą odwrócił się do swoich przyjaciół:
- Robimy postój.
- Tutaj? – spytała z dziwnym grymasem blondwłosa piękność na miejscu obok kierowcy.
- Tak, tutaj – odpowiedział lekko zirytowany kierowca.
- Nie zrzędź, Liz – zaśmiała się dziewczyna siedząca z tyłu pomiędzy dwoma wysokimi chłopakami.
Wysiedli z samochodu, żeby rozprostować kości.
- Idę się rozejrzeć!!!
- Tylko nie idź za daleko, Mel – krzyknął za nią jeden z wysokich chłopaków.
- Nic mi nie będzie, nie zachowuj się jak nasza matka!!!
- Ach... rodzeństwa – westchnęła Liz. – Dobrze, że jestem jedynaczką.
- Jak zawsze szczera.
- Cicho bądź – krzyknęła do Dennisa, bo tak miał na imię chłopak, który kierował samochodem. – Zadzwonię do Emmy i powiem, że będziemy wieczorem – dodała i wyciągnęła wielki telefon z wysuwaną klawiaturą.
- Jak chcesz. Ja idę na stronę – odparł i ruszył  w pobliskie zarośla.
- I jak? Emma nie odbiera? – spytał Garry, brat Melanie.
- Nie mam zasięgu. Co za odludzie – odpowiedziała zła i ruszyła do auta odprowadzona śmiechem obu panów.
Po chwili wrócili Mel i Dennis.
- Dziwne.
- Co jest takie dziwne – spytał Mat.
- Poszłam w głąb lasu, a wylądowałam na lewym brzegu jeziora – wzruszyła ramionami. – Widocznie ani trochę nie mam orientacji w terenie.
- A mówiłem, nie odchodź daleko – zaśmiał się Garry.
- Nie wkurzaj mnie – pogroziła mu palcem. – Lepiej już jedźmy, bo Liz się niecierpliwi – dodała ze śmiechem, spoglądając na blondynkę w samochodzie.
- Hahaha, tak, lepiej już chodźmy – zgodził się Mat i cała czwórka ruszyła do samochodu.
Wszyscy wsiedli, samochód ruszył, opuszczając leśny parking. Dennis włączył radio, zagłuszając lekko śmiejącą się z tyłu trójkę opowiadającą sobie kawały. Po kilku minutach Mel spojrzała ze zdziwieniem na Dennisa:
- Zapomniałeś czegoś? 
- Nie, a co? – odpowiedział, nie odrywając wzroku od drogi.  
- To dlaczego się wracamy? – na te słowa wszyscy pozostali rozejrzeli się dookoła.
- Nie wracamy. Jadę tą drogą, którą przyjechaliśmy.
- Wcale nie, wracasz się – kłóciła się dalej Melanie.
- Może przegapiłeś jakiś zakręt? – zapytała z nadzieją Liz, którą ogarniała powoli lekka panika.
- Nie, nie było żadnych zakrętów po drodze.
- Musiały być. Zobacz, widać jezioro.
- Niemożliwe – powiedział Dennis, wjeżdżając na parking, z którego przed chwilą wyjechali.
- Może naprawdę źle skręciłeś? – powtórzył spostrzeżenie Liz Garry.
- Kiedy tam nie było żadnego zakrętu – odpowiedział zły już Dennis.
- Spokojnie, wykręć i jedź jeszcze raz, nic się nie stało – uspokajała go Mel.
Nikt się nie odezwał, a Dennis wykręcił samochodem i znów ruszył tą samą drogą.

                                                                              ***
- Niemożliwe – tym razem wściekły wysiadł z samochodu.
- Dennis, spokojnie – wybiegła za nim Melanie.
- To się robi upiorne – powiedziała Liz, również wychodząc z samochodu i spoglądając na jezioro, nad które przyjechali po raz czwarty.
- To pewnie jakieś „mamy cię”.
- To nie jest zabawne, Garry – skarciła śmiejącego się brata Mel.
- Zażartować nie można? – spytał urażony.
- To nie miejsce i czas.
- Den, na pewno tędy przyjechaliśmy? – spytała spokojnym głosem Melanie.
- Na pewno, Mel – krzyknął zły.
- Ej, niech się wszyscy uspokoją – krzyknął Mat, który wcześniej się wcale nie odzywał. – To nie koniec świata, nie możemy tylko znaleźć drogi z powrotem na szosę. Ja i Dennis idziemy piechotą do jezdni. Jak ją znajdziemy, to i znajdziemy drogę do niej. Garry, ty zostań z dziewczynami.
- Chcę iść z wami – zaprotestowała Mel.
- Nie – odparł stanowczo Mat i poszedł z Dennisem drogą, którą wcześniej jechali.
- Pięknie! Na pewno nie wrócimy dzisiaj do domu.
- Nie panikuj, Liz – Garry objął ramieniem blondynkę.
Mel chodziła tam i z powrotem wściekła. Nienawidziła bezczynności, o wiele bardziej chciała pójść z Dennisem i Matem, ale nie, jest dziewczyną i lepiej, żeby została.
- Nie mogę bezczynnie czekać. Idę po drzewo, rozpalę ognisko, nie wiadomo, jak długo będziemy tu siedzieć. Dwie ofermy poszły do lasu i… - mamrotała pod nosem, idąc w głąb lasu.
Garry i Liz nic nie powiedzieli, tylko poszli do samochodu po rozkładane krzesełka.

                                                                              ***
- Ej, co oni, jaja sobie robią, spacerek wokół jeziorka – szturchnęła Garry'ego Liz. Mat i Dennis szli pośpiesznym krokiem drugą stroną jeziora.
- Nie wiem. Hej, co wy robicie!!! – krzyknął, podchodząc do brzegu jeziora. Oboje wybałuszyli na nich oczy i patrząc na siebie, pokręcili głowami.
- Szliśmy w stronę jezdni, nie wiem, jak to się stało, że wylądowaliśmy tutaj - krzyknął Mat.
- A gdzie Melanie? – Dennis od razu zauważył nieobecność swojej dziewczyny.
- Poszła po drewno.
- Miała nigdzie nie iść! – zdenerwował się Den.
- Tak, to jej zabroń! Wracajcie tutaj.
- Zaraz będziemy – to powiedziawszy, ruszyli dalej wzdłuż jeziora, a Liz i Garry wrócili do samochodu.
 Chwilę później pojawiła się Liz z naręczem chrustu.
- Kto krzyczał? – rzuciła chrust obok okrągłego paleniska obłożonego kamieniami.
- My. Dennis i Mat wylądowali na drugiej stronie jeziora, ale są pewni, że szli w stronę jezdni.
- Wiedziałam, posłać dwie ofermy do lasu...
- Jakie ofermy? - spytał Mat, który właśnie razem z Denem wyszedł z pobliskich zarośli.
- Wy.
- Mel, miałaś nigdzie nie iść – zły Dennis podszedł do dziewczyny.
- Co jeszcze, może miałam tu bezczynnie siedzieć?
- Ale ….
- Żadne ale, nic mi się nie stanie, nie jestem dzieckiem.
- Mel – powiedział z rezygnacją Den. – Tu jest jakoś dziwnie, nie chcę, żeby ci się coś stało. Wiem, że jesteś odważna i w ogóle, ale nie wiem, co tu jest grane. Poszliśmy dokładnie w stronę jezdni i co? Wylądowaliśmy na drugim końcu jeziora. Będziemy musieli tu zostać na noc. Nie będziesz sama chodziła do lasu? Proszę.
- No, dobrze, ale nie traktuj mnie jak dziecko, tylko dlatego, że jestem dziewczyną – przytuliła chłopaka i pocałowała w policzek.
- Dobrze – zaśmiał się szczerze i odwrócił w stronę samochodu, z którego reszta wyciągała już namiot, w którym spali nad morzem, śpiwory i koce.
- Rozpalę ognisko – wywinęła się z jego ramion i poszła do paleniska.
- Może ja to... – umilkł pod ostrym spojrzeniem Mel. – Znaczy... jasne rozpalaj – uśmiechnął się i ruszył pomóc reszcie.
                                                                              ***
- I co robimy? – spytała Liz wtulona w Garrego.
- Zobaczymy. Rano wstaniemy i spróbujemy się stąd wydostać – odrzekł Mat. Mel musiała w duchu przyznać, że ma talent przywódczy i nie traci głowy w sytuacjach takich jak ta.
- A jak nie będziemy mogli się wydostać? – spytała ze strachem blondynka.
- Nie przesadzaj, na pewno nam się uda.
Wszyscy umilkli, wpatrując się w wesołe ogniki strzelające nad paleniskiem.
                                                                             ***
            Słońce powolutku wyłoniło się zza drzew, zwiastując nadejście nowego dnia, który dla piątki przyjaciół mógł oznaczać powrót do domu.
- Dobra, wszystko spakowane? – spytał Den.
- Chyba tak. Tak – upewniła się Mel.
- Wynosimy się stąd – zarządził Mat.
Wsiedli do auta i odjechali, mając nadzieję, że nigdy już tu nie wrócą. Lecz jakże się zawiedli, wysiadając znów na brzegu jeziora.
- To niemożliwe – krzyknął naprawdę wkurzony Dennis.
- Nie, nie, nie. To się nie dzieje naprawdę – Liz miała łzy w oczach, a reszta rozglądała się z niedowierzaniem dookoła.
- Ej, obawiam się, że zostaniemy tu na dłużej – odwrócił się do wszystkich Garry.
Cała piątka siedziała w znów rozbitym obozowisku przy rozpalonym ognisku i w ciszy zastanawiała się, co dalej. Niestety, ta sytuacja była na tyle abstrakcyjna, że żadne z nich nie wiedziało, co ma myśleć, a co dopiero obmyślić plan wydostania się stąd.
- No dobra, ludzie- ku zdziwieniu wszystkich głos zabrał Garry. – Nie ma co się głowić. Trzeba na razie zostać tu tak długo, aż nie znajdziemy sensownego wyjścia, w sumie... jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji. Po prostu przedłużymy biwak.
- Taaa, biwak w pieprzonym trójkącie bermudzkim – prychnęła Liz.
- Nie mów tak.
-  A co, Mel, może nie mam racji?
- Dobra, dajmy sobie już dzisiaj spokój.
                                                                            ***
            Gdy mrok ogarnął już las, wydawało się, jakby jezioro zaczęło żyć innym życiem. Odgłosy, które zwykle słychać w lesie i które zawsze przyprawiają o gęsią skórkę, zamilkły. Wszechobecna cisza dzwoniła w uszach, nie dając Mel zasnąć. Siedziała w namiocie i wsłuchiwała się w miarowe oddechy przyjaciół. Chciała zasnąć, ale nie mogła, miała uczucie, jakby coś próbowało się wedrzeć do jej umysłu i wprowadzało w swego rodzaju trans. Miała dość tego uczucia, chętnie przeszłaby się, żeby zająć czymś swoje myśli, ale nie wyściubiła nawet nosa z namiotu. Naprawdę się bała, więc możecie sobie wyobrazić, jaka była jej radość, gdy na namiot padły pierwsze promienie słońca. Mogła sobie teraz wyobrazić, jak długie smugi światła biegają po gładkiej tafli jeziora, czyniąc widok wręcz magicznym. Ubrała bluzę i wyszła na dwór. Nie myliła się, obraz był niezwykle ujmujący. I pomyśleć, że to to samo miejsce, w którym są uwięzieni od wczoraj i które nocą napawało ją nieopisanym lękiem. Usiadła na kremowym rozkładanym krześle i myśląc o całej tej dziwnej sytuacji, wpatrywała się w jezioro.
            Usłyszała, jak ktoś kręci się w namiocie i szepcze. Po chwili zamek błyskawiczny rozsunął się i ukazała się niewyspana twarz Mata.
- Nie śpisz już?
- Wcale nie mogłam spać.
- Aha – usiadł na takim samym krzesełku co ona.
- Oni jeszcze śpią?
- Znasz ich – zaśmiali się obydwoje.
- Jestem głodna – stwierdziła Melanie po chwili namysłu.
- Może zróbmy jajecznicę – zaproponował chłopak i wstał, żeby przynieść turystyczną butlę gazową i patelnię.
            Jajecznica przygotowana przez dwójkę jak wabik wyciągnęła Dennisa, Liz i Garry’ego z namiotu, więc teraz siedzieli w komplecie przy wygaszonym ognisku, szukając jakiegokolwiek pomysłu, co dalej.
            Cały dzień zleciał im tak, jak gdyby zapomnieli o tym, dlaczego tu są. Ignorując gąszcz wodorostów, kąpali się w jeziorze, skacząc na bombę z połamanego pomostu, który ewidentnie nieużywany był od lat. Grali w karty, jak zwykle Liz i Mat rozkładali ich na łopatki, notorycznie oszukując i lenili się, jak gdyby nigdy nic. Niestety, musieli wrócić do rzeczywistości i właśnie od półtorej godziny chłopcy głowili się, jak wrócić do domu. Mel siedziała i przysłuchiwała się rozmowie, czasami tylko wtrącając własne zdanie, które chłopcy, ku jej niezadowoleniu, po prostu olewali. A Liz poszła się załatwić do lasu. Nagle usłyszeli przeraźliwy krzyk. Cała czwórka zerwała się na równe nogi i wystarczyło tylko, że Mel szepnęła: „Liz!”, żeby pobiegli co sił w nogach w stronę, gdzie wcześniej zniknęła dziewczyna. Po chwili biegu przez gęsty las, ujrzeli skuloną pod drzewem blondynkę, która płakała, spazmatycznie łapiąc powietrze.
- Liz, Liz, co się stało – szepnęła do niej Melanie, przytulając mocno. Ta jednak nie odpowiedziała, tylko nadal płakała histerycznie.
- Zabierzmy ją do ogniska – chciał ją wziąć na ręce Dennis, ale odepchnęła go, zanosząc się jeszcze większym płaczem.
- Zostaw, ja ją zaprowadzę – Mel pomogła jej wstać i poprowadziła w stronę, z której przyszli.
            Posadzili dziewczynę przy ognisku i trochę ją uspokoili, ale dalej nie dowiedzieli się, co właściwie stało się w lesie. Patrzyli tylko jeden na drugiego, bojąc się odezwać, bo mogłoby to wywołać kolejny wybuch blondynki, która teraz wpatrywała się bezmyślnie w płomienie nad ogniskiem. Wreszcie po długim milczeniu, w czasie którego słychać było tylko specyficzne odgłosy przyrody, Liz odezwała się cicho.
- To było straszne, takie rzeczywiste – wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni.
- Ale co?
- Tak straszne... Nie chce więcej tego widzieć, nie mogę, nie wytrzymam tego jeszcze raz – mówiła jakby w transie.
- Liz ... Liz - szturchnęła ją Mel. – Co tam było?
- Daj spokój, popatrz na nią, nic ci nie powie – położył rękę na jej ramieniu Garry. Znów zapadła długa cisza.

                                                                            ***
            Od tej chwili nic nie było już takie samo. To nie był ostatni wybuch dziewczyny. Powtarzało się to cyklicznie każdego dnia i wszyscy musieli patrzeć, jak ich przyjaciółka powoli traci zmysły. Ale nie zdawali sobie sprawy z tego, że wkrótce miało się to skończyć.
            To było dziewiątego dnia ich pobytu nad jeziorem. Wszystkie próby wydostania się z tego miejsca spełzły na niczym, dlatego przestali próbować i pogodzili się z tym, że są tu uwięzieni. Gdy rano wstali, Liz nie było w namiocie. Nie wystraszyli się, bo często wstawała przed nimi i przesiadywała godzinami nad jeziorem. Ale tym razem było inaczej, bo wychodząc z namiotu, nie zobaczyli blondynki skulonej na trawie przy brzegu. Nigdzie jej nie było. Naprawdę się zdenerwowali. Rozdzielili się, żeby poszukać dziewczyny.  
            Melanie z rosnącym przerażeniem przedzierała się przez chaszcze oddalone nieco od lewego brzegu jeziora. Szła tak szybko, na ile pozwalały jej gęste zarośla i spoglądała we wszystkie strony. Rozkojarzona i zdenerwowana nie zwróciła uwagi na wystający konar, zaczepiła o niego nogą, straciła równowagę i boleśnie upadła w gąszcz dzikich malin. Pokaleczona i poobijana wstała, otrzepując się lekko, podniosła głowę i zobaczyła ją. W jednej chwili poczuła, jakby ktoś wyrywał jej serce, upadła na kolana i nie zdając sobie z tego sprawy, krzyknęła tak rozpaczliwie, że aż przestraszyła się, słysząc swój głos. Był taki, jakby nie jej. Obraz rozmazał się całkowicie pod strugami słonych łez. Jak przez mgłę słyszała dudniące kroki chłopców, którzy słysząc krzyk, znaleźli się zaraz koło niej. Coś krzyczeli, szturchali ją, ale ona nie zwracając na nic uwagi, wpatrywała się nadal w ten koszmarny widok. Jej przyjaciółka, jej Liz, jej ukochana Liz, wisiała teraz w bezruchu z pętlą na szyi pod gałęzią dębu. Twarz zdążyła już posinieć, a lekko wyłupiaste oczy patrzyły na nią z taką pustką i wyrzutem, że Mel poczuła się wręcz podle. Miała wrażenie, że to ona powinna tam wisieć, w końcu to ona chciała zrobić postój nad tym jeziorem. Nie chciała patrzeć na ten makabryczny obraz, ale nie mogła oderwać od niego wzroku.
            Za to gdy chłopcy dwa dni później grzebali jej zimne ciało w brudnej ziemi, w miejscu, gdzie ją znaleźli, nawet nie przyszła ostatni raz jej pożegnać. Tamtego dnia cudem odciągnęli ją od widoku martwej przyjaciółki i odtąd prawie nie wychodziła z namiotu. Miała świadomość, że ona leży tam niedaleko, pogrzebana wraz z sznurem, który znikł z bagażnika wozu Dennisa, bo żadne z nich nie odważyło się ściągnąć jej go z szyi.
            Po tym zdarzeniu nic już nie było takie samo, szaleństwo dopadało ich jak rak, przerzucając się na coraz to kolejną osobę.
  
                                                                    A kim jestem ja ?

            Nazywam się Melanie Alice Flores. Jak to możliwe, że to czytacie? Przeżyłam, jako jedyna z całej naszej piątki. Jak to możliwe, że nie oszalałam? To już trudniejsze pytanie... Patrzyłam jak, każde z moich przyjaciół ginie z własnej ręki. Pierwsza znalazłam Liz wiszącą martwą na pętli zawiązanej jej własnymi rękoma. Pogrzebałam Mata, który utopił się w zdradzieckich wodach jeziorka i Garry’ego, mojego brata. Dalej mam go w pamięci leżącego na brzegu z rozciętym nadgarstkiem i tępym nożem harcerskim w ręce. Jeszcze gorszym widokiem był mój chłopak z podciętym gardłem i tym samym tępym nożem w ręce, który przecież sam schował, żebym ja sobie nie zrobiła niczego złego. Obiecywał mi, że zostanie ze mną, że mnie nie zostawi, ale przestał walczyć. Mimo to nadal mam świadomość, bo ja od początku walczyłam.  Ale już niedługo, bo gdy będziecie czytali te słowa, mnie już nie będzie. Poddam się temu miejscu, by połączyć się z  tymi, którzy mnie opuścili.
            I czy nie jesteście egoistami? Przecież czytając to, nawet nie chcecie wierzyć, że piszę prawdę. Może przejęły was nasze losy, ale czy wierzycie, że coś takiego mogło się kiedyś wydarzyć? Nie musicie mi wierzyć. Chcę wam tylko uświadomić, że na świecie poza tymi rzeczywistymi zjawiskami istnieją jeszcze te ciemne, nadprzyrodzone, które tylko czyhają na żyjące w błogiej nieświadomości ofiary.
            Wrócę do pierwszego pytania. Jak to możliwe, że to czytacie? Musieliście znaleźć pozostałości po nas, po dawnych mieszkańcach tej posiadłości, którą teraz przejmiecie wy, wstępując nad to przeklęte jezioro.
            Jest jeszcze wiele pustych kartek w tym zeszycie, dopiszcie swoją historię. Oby nikt jej nigdy nie przeczytał.




                                                                                                                LadyLu