środa, 28 grudnia 2011

Precz Szatanie!


W tym artykule spróbuję stoczyć batalię ze stereotypami, z przykrym, fałszywym obrazem, zupełnie nietrafionym przekonaniem, które niejednokrotnie raniło także mnie. Zjawisko, o którym pragnę powiedzieć, jest  bardzo popularne, potrafię przymknąć oko na osoby  starsze, ale kompletnie nie rozumiem ignorancji wśród przebojowych osiemnastolatków! 


Często spotykam ludzi, u których słowo „rock” wywołuje serię skojarzeń: zło, nieprawość, bestialstwo, szatan, piekło, grzech. Słuchacza muzyki rockowej wyobrażają sobie oni jako dziwacznie wyglądającego chuligana, dręczącego bezbronne staruszki i dzieci, którego najlepszymi kolegami są piwo i inne używki, a w swoim pokoju ze ścianami pomalowanymi na czarno w kąciku zbudował ołtarzyk, przy którym czci szatana. Być może odrobinę przesadziłam, ale chyba każdy, kto słucha muzyki zaszufladkowanej jako rock, może potwierdzić, że zdarzyła mu się sytuacja, w której usłyszał, że jest dzieckiem Złego lub chociaż komentarze, jakoby muzyka, której słucha, była płytka, nic nie wnosiła, nie miała najmniejszego przesłania, a tym samym sensu. 
Szablon ten jest absurdalny! Aby to udowodnić, chciałabym wam wspomnieć o pewnym podgatunku muzyki rockowej, który nie ma nic wspólnego z tą złą sferą, a wręcz przeciwnie, jest jej całkowitym zaprzeczeniem. Rock progresywny. Wszyscy ci, którzy przyczyniają się do kreowania i przedłużania tego fatalnego wizerunku fana rocka, powinni dowiedzieć się, czym jest ta kategoria i skonfrontować ją ze swoimi przekonaniami. 
Nie chcę bawić się w encyklopedię i próbować definiować, bo chyba nie wyszłoby z tego nic dobrego, zamiast tego przedstawię wam album, który moim zdaniem w pełni rozwija pojęcie rock progresywny.
„Close to the edge” wydany w 1972 roku przez brytyjską grupę Yes. Wydaje mi się, że każdy, kto nazywa siebie słuchaczem muzyki rockowej, choć raz odtworzył tę płytę, powszechnie uznawana jest za najlepszą w dorobku zespołu i stawiana w ścisłej czołówce prog rocka. 
 
Za każdym razem, kiedy ją uruchamiam, na nieco ponad 30 minut przenosi mnie do innej krainy. Na krążku znajdują się trzy utwory. Pierwszy, tytułowy „Close to the edge” zrobił na mnie największe wrażenie. Nigdy wcześniej ani później nie słyszałam czegoś takiego. Muzykom w 18 minutach jego trwania udało zamknąć się dosłownie wszystko od miażdżącego słuchacza chaosu do kojącej, idealnej harmonii. Utwór wielokrotnie poddawany był dogłębnym analizom przez wytrawnych krytyków, chyba wszystko zostało o nim powiedziane, dlatego napiszę, czym jest on dla mnie. Przede wszystkim niezawodną odskocznią od rzeczywistości i chyba niewyczerpanym źródłem fascynacji, każdy kolejny seans z utworem przynosi coś nowego, zwraca moją uwagę na inny element, dochodzę do wniosku, że nigdy mi się on nie znudzi, zawsze odkryje przede mną coś nowego, dlatego sama myśl o nim budzi we mnie ekscytację. „Close to the edge” to nie  koniec. Po nim następuje utwór „And You and I” kompozycja znacznie krótsza i bardziej statyczna, zawsze uspokaja moje skołatane emocje po wielkim poprzedniku, dlatego jest dla mnie niezbędna, po drugie stanowi ciąg dalszy pokazu umiejętności wszystkich członków zespołu. Na koniec pozostaje "Siberian Khatru” utwór z pazurem, zupełnie inny niż dwa wcześniejsze, mogę nazwać go smakowitym deserem po naprawdę wytrawnym posiłku.   


Jeżeli jesteś jedną z osób, które z różnych powodów mają opisywane przeze mnie na początku spojrzenie na kręgi obracające się wokół rocka i wywodzącego się  od niego metalu, zachęcam Cię do poświęcenia 30 minut na album „Close to the edge”, jestem przekonana o tym, że jest on w stanie załagodzić nawet najbardziej krytyczne podejście. Mam tylko jedną radę: aby usłyszeć, trzeba słuchać.

Marta Michalska








czwartek, 22 grudnia 2011

Nasi Drodzy Czytelnicy!

Święta nadeszły. Wreszcie. Albo już. 

     W każdym razie piękny czas, z okazji którego życzymy Wam, aby tegoroczne Boże Narodzenie było pozytywnie wyjątkowe, pełne radości i domowego ciepła. I prezentów, które będziecie mogli tylko miło i długo wspominać. Życzymy, abyście wolni od zmartwień codzienności mogli spędzić ten okres.

     Po Świętach nadchodzi Nowy Rok. Życzymy, aby był on dla każdego z Was co najmniej lepszy od minionego, wyłącznie rozwojowy, by przyniósł radość i spełnienie tego, o czym najbardziej marzycie.

Wesołych Świąt i najlepszego życzy


                



 Redakcja "Stacha w Podziemiach"

wtorek, 20 grudnia 2011

Wydawnicze subiektywne roku podsumowanie przez Radosława Iwanka dokonane

Rok 2011 – rok obfitujący w wiele ważnych dla świata zdarzeń: kataklizmy, operacje wojskowe, kryzysy. To także rok wielu głośnych premier. I, moim zdaniem, niestety tylko głośnych, bo, poza dosłownie kilkoma perełkami, tegoroczne premiery nie znaczą dla mnie wiele. Mój ulubiony film nadal pochodzi z roku 1997, gra z 2010, książka z 2003. Tegoroczne premiery dla mnie nie wniosły nic szczególnego.
Nie lubię porównywać rzeczy z różnych kategorii i wstawiać ich do jednego zestawienia, bo czuję się trochę tak, jakbym robił wspólną klasyfikację generalną dla NASCAR i kartingu. Dlatego nie przyznaję konkretnych miejsc, a kolejność, w jakiej prezentuję kolejne tytuły, nie ma najmniejszego znaczenia.
Zatem zapraszam:
     Wiedźmin: Zabójcy królów. Świetny erpeg bazujący na „Wiedźminie” Andrzeja Sapkowskiego, stanowiący kontynuację pierwszej części gry o przygodach najemnego zabójcy potworów – Geralta z Rivii. Za co pierwsze miejsce? Przede wszystkim za wielką nieliniowość, klimat i teksty. Dzięki temu gra wciąga na długo. Zdecydowanie polecam.
Drive (reż. Nicolas Winding Refn). Zdecydowanie jeden z najlepszych filmów tego toku. Opowieść o kierowcy na usługach bandytów, który zakochuje się w pewnej kobiecie, a gdy jej mąż wychodzi z więzienia i wpada w kłopoty, drajwer postanawia mu pomóc. Jednak Coś nawala i zaczynają się kłopoty. Z każdą minutą jest coraz gorzej. Mocny, brutalny i wzruszający.
Drwal Michała Witkowskiego. Pierwszy kryminał tego autora. Opowiada o człowieku, który wyjechał nad Bałtyk, do zapomnianego po sezonie ośrodka wypoczynkowego, gdzie wpada na trop zaginionej  dawno temu piękności i wszczyna śledztwo, ciągnące za sobą lawinę mrocznych tajemnic i niespodziewanych namiętności.
Była gra, książka i film, czas na muzykę, ale jako że każdy ma swoich ulubionych wykonawców i gatunki, a nowych odkryje sam, gdy przyjdzie na to czas, zatem po prostu jednym tchem wymienię to, co spośród tegorocznych premier najbardziej przypadło mi do gustu: Hans Solo – 8, Fugol – Księga, Soundtrack z Assassyn’s Creed Revelations, 2Pac – Eternal Legends, Machine Head – Unto the Locus, Alice Cooper – Welcome 2 My Nightmare.
Skóra, w której żyję (reż. Pedro Almodóvar) - Co czyni człowieka psychicznie kobietą lub mężczyzną? Czy umysł podlega sobie czy może dyktaturze ciała? Almodóvar podejmuje się karkołomnej próby zgłębienia istoty ludzkiej tożsamości.
Assassyn’s Creed: Bractwo – ale nie gra (bo wydawanie co pół roku praktycznie tej samej gry, jeno z inną fabułą to przeginka…). Natomiast na książkę na podstawie gry jak najbardziej warto zwrócić uwagę. Jest kontynuacją wydanej przed rokiem i stanowi ciekawe uzupełnienie dla gry, dodając jej uczuć. Moim zdaniem nawet jest pozycją obowiązkową dla każdego, kto elektronicznego assasyna ma już za sobą.
The Elder Scrools V: SKYRIM. Zaraz po Wiedźminie, to druga najlepsza gra RPG kończącego się właśnie roku. Ogromna, mająca przyćmić wszystkie inne… Gdyby nie to, że sam wątek fabularny można ukończyć w 2 godziny i 16 minut, bez wątpienia okrzyknąłbym ją tytułem roku (tak, jak kilka dni temu zrobiono na Video Games Awards). Ale zdecydowanie polecam każdemu, kto ceni sobie dobre erpegi.
www.youtube.com/watch?v=PjqsYzBrP-M TESV:S
Saints Row: The Third – to tak, skoro już o grach mowa. SR3 to tytuł balansujący na granicy dobrego smaku i sprośności. O tym, że nie każdy ją polubi świadczy już sama koncepcja: twórcy (THQ) stwierdzili, że wielkie studia zbyt poważnie podchodzą do tworzenia gier i… zrobili grę niepoważną, ale całkiem zacną.  Warto zobaczyć, choćby, jako ciekawostkę, coby odpocząć od reszty „poważnych” problemów z gier.
Ksiądz – „Zawsze istnieli ludzie. I zawsze istniały wampiry. Od początku istniał między nimi konflikt” tak zostajemy wprowadzeni do fabuły filmu, który (całe szczęście) nie ma nic wspólnego z jakimiś Edłordami itp. To opowieść o Księdzu, czyli wojowniku walczącym z wampirami niszczącymi ludzkość. Produkcja ta trafia do zestawienia jako alternatywa dla wielkich filmów o wielkich sprawach. Bajeczka, ale bardzo poprawnie zrobiona.
Minecraft. „Brzydki jak noc. Prosty jak budowa cepa. Bez samouczka. Bez fabuły. Wiecznie nieukończony(…), a jednak kupowany przez miliny.(…) Jeśli za pół roku będzie wyglądał zupełnie inaczej niż dziś, stojąca za nim idea nie przestanie pociągać i zadziwiać. Nie ma na to szans”* Jesteśmy siłą kreacyjną w pikselowym świecie i tworzymy. Piksel do piksela i mamy imperium… Świetna gra wykorzystująca nasze pokłady inwencji, w żaden sposób nieograniczająca kreatywności gracza.
Coś się sporo rozpisałem o grach, ale prawda jest taka, że książki, częściej niż te najnowsze, czyta się te wydane w przeciągu kilku(nastu) lat. Z filmami mam tak samo: w tym roku więcej niż gorących premier obejrzałem filmów z lat poprzednich (szczególnie z ostatnio obejrzanych podobał mi się „Człowiek na linie”, „Gran Torino”, „Jonah Hex” i… „Siedmiu Samurajów”). Muzyka – tu z kolei mam swoich ulubionych twórców, którzy albo już nie tworzą, albo akurat w tym roku nic nie wydali. Co do gier natomiast, to jest tak, że gra się generalnie w to, co nowe, a premiery następują bardzo szybko.
Na co najbardziej czekam w 2012?
Na czwartą cześć „Pana Lodowego Ogrodu”, na film „Dziewczyna z tatuażem” i komiks „Neo” Aronofskyego, na Mass Effect 3 i Thiefa 4. Ale generalnie tak prawdziwie czekam tylko na „Pana Lodowego Ogrodu”, żeby nie było później „tyle czekałem, miało być super wspaniale, a jest lipa”. Wolę liczyć na zaskoczenie. Pozytywne.

* Fragment recenzji autorstwa enkiego w CD-Action 01/2012.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Christmas szał

Jak tam, kupiliście już prezenty? Nie?! Jak to możliwe, chyba nie zapomnieliście? 


Tak, głupie pytanie. Przy wszechobecnym teraz szale świąt jest to przecież niewykonalne. Nie ma najmniejszej szansy, żeby przejść niepostrzeżenie koło wielkiego bałwana na sklepowej szybie, sztucznej choinki, migoczących światełek czy kartonowej głowy Mikołaja. Choćbyśmy nie wiem jak chcieli, one i tak nas zauważą i będą się gapić, obserwować. Może się wydawać, że to my niepotrzebnie zwracamy na nie uwagę, bo przecież co one mogą? Głupie ozdoby. Tak naprawdę mamią nas, manipulują nami, wykorzystując słabość do nowości i wszystkiego, co się świeci. Jak bardzo jednak by to wszystko kolorowe i fajne nie było, to czy i tak - czy to nie lekkie przegięcie, a listopad to nie zbyt wczesna pora na podobne praktyki? Wiem, że już praktycznie koniec grudnia i tym samym roku, a święta już za kilka dni, toteż na tego typu przemyślenia lekko późnawo, ale czy naprawdę tylko mi te wszystkie przedwczesne ozdoby działają na nerwy? 

Gdy przechadzam się ulicą w listopadzie (listopad - miesiąc jesienny) ręce mi opadają, kiedy w deszczu na szybie marketu widzę wielkiego bałwana i pseudochoinkę co chwilę naprawianą, bo jej łańcuchowe gałęzie opadły. Ani się to nie komponuje z pogodą, ani nie nastraja świątecznie. Jedyne co, to przyczynia się do falstartu w pogoni za nie zawsze udanymi prezentami i rozmaitymi promocjami na przeróżne produkty. Niektórzy ludzie mają to skrzywienie, że widząc przecenę, automatycznie przekonują sami siebie, że niezaprzeczalnie im się to opłaca. Udając się do sklepu w poszukiwaniu np. masy makowej, przy odrobinie szczęścia w miarę sprawnie znajdują półkę, z której poszukiwany produkt wabi zagubionego klienta. Tak! Jest promocja! "Kup dwie puszki, a trzecią dostaniesz gratis!" Biorą trzy, płacą za dwie, a potrzebują tylko jednej. Żeby wykorzystać dwie pozostałe, najwyżej się dokupi tego, co potrzeba. Trudno, że już nie po promocji. Ważne, że z masą makową się udało.

Podobnie rzecz ma się z prezentami. Między innymi właśnie przez tę sklepową nagonkę zapominamy o prawdziwej istocie obdarowywania - a co za tym idzie - i o prawdziwej istocie Bożego Narodzenia. Upodabniamy się do obywateli tak wspaniałego kraju jak USA, dla niektórych utożsamianego z Eldorado. Kupujemy prezenty dla samych prezentów i to one stanowią tak naprawdę główny punkt rodzinnego spotkania. Opieramy się na przekonaniu, że to coś materialnego - co i tak potem leży gdzieś nieużywane - będzie najodpowiedniejsze. Nawet jak już się podejmiemy wysiłku zrobienia czegoś ambitnego, to umyka nam, że naprawdę dobry prezent powinien uszczęśliwić nie tylko jego odbiorcę, ale również nas, którzy go dajemy (czytaj: radość dawania). Nie zawsze jednak tak jest, ale to właśnie za sprawą tego, że prezenty robimy, bo "wypada coś dać", a nie z potrzeby serca.  Moim zdaniem w takim wypadku lepiej już nic nie robić, szkoda zachodu.

Wracając jednak - już na zakończenie - do bożonarodzeniowego przepychu. Pewnie znalazłoby się wielu jego zwolenników sądzących, że jest potrzebny, a bez niego święta nie miałyby już tego klimatu. Z tym niestety jestem się w stanie zgodzić. Choć nie przepadam za tym całym szaleństwem (tutaj mam na myśli nie tylko manię zakupów, ale i wspomniany wcześniej przez Martę Szczepek "Świąteczny Top 5" ), to niezaprzeczalnym faktem jest, że gdyby nie ono, znaczna część z nas o  świętach przypomniałaby sobie może tydzień przed. Wtedy to dopiero byłby Meksyk!

Dziękuję za poświęcenie chwili na mój tekst. Niech moc "Last Christmas" będzie z Wami :)
             
Ania Stando Ia

piątek, 16 grudnia 2011

Liryka, liryka...

Po zmaganiach z I maturą próbną cała, zdrowa i w świetnej formie wraca do nas Natalia Konopacka.
Przedstawiamy również tekst Mai Gorochowik, która zdobyła II miejsce - Srebrny Gont - w tegorocznej edycji Konkursu Poetyckiego im. St. Missakowskiego w Świdwinie. Gratulujemy!!!

Redakcja "Stacha w Podziemiach"


* * *

Przygnieciona ciężarem

Zadań

Siedzę i myślę.

Bezsilna wobec życia

Wobec trudnych reguł

Jakie stawia.

Sama

A jednak jak inni

Błądzę po lądzie

Na morzu się gubię

Szukając własnego

Ja


Natalia Konopacka




***

-->
Dum dum. Pauza. Dum dum. Pauza.
Dum dum. Pauza.
Nogi. Skręcają. Na prawo. Na lewo. I ludzie.
Wciąż wrzeszczą. Uciekaj! Uciekaj!
Bo Polska. Upada. I krwawi. I mdleje.
Dziękuję. To dla mnie: o wiele za wiele!
I rozum. Wciąż mówi. Trzeba perspektywy.
A wiersze. To wiersze. To tylko litery.
Bo serce. Nieważne. Na chleb nie zarobi.
W pysk nie przyłoży. Gdy zajdzie potrzeba.
A z groszem. Dziś nawet. I serca nie trzeba.
Pauza. Dum dum. Pauza. Dum dum.
Pauza. Dum dum.


Maja Gorochowik

środa, 14 grudnia 2011

Zagłosujmy na połczyńskie przedszkolaki !!!:)

Ta informacja pojawiła się w naszej szkole już jakiś czas temu, jednak świadom, że nie wszyscy zwracamy szczególną uwagę na wciąż pojawiające się ogłoszenia, zdecydowałem się napisać o tym tutaj, licząc także na zaangażowanie w tę sprawę osób spoza naszej szkoły. Otóż, połczyńskie Przedszkole Samorządowe nr 2 "Pod Jarzębinką" bierze udział w ogólnopolskim konkursie plastycznym Akademii Aquafresh pt. "MOJE PRZYGODY W KRAINIE ZDROWYCH ZĄBKÓW". Jest to konkurs dość nietypowy, ponieważ o wygranej danego przedszkola decydujemy my - internauci. Ta praca, która zdobędzie najwięcej głosów, wygrywa, a jest co wygrać... jak informuje nasza główna połczyńska strona internetowa:
zdobywca nagrody pierwszego stopnia otrzyma plac zabaw wartości 20 000 zł!!! Nasze przedszkole przeszło już etap eliminacji, ponieważ tylko 100 wybranych przez jury prac mogło wziąć udział w tym głosowaniu.
Przegraliśmy już bój o plac zabaw Nivea na jej stuletnie urodziny, więc wygrajmy Akademię Aqufresh, choć czasu pozostało niewiele, głosowanie trwa do 19 grudnia (poniedziałek) do godziny 10, ale spróbować warto...
Poniżej parę instrukcji, jak poprawnie oddać głos.
Należy:
-wejść na podany link http://​www.akademia-aquafresh.pl/
-kliknąć czerwony "dymek" przy Pastusiach,
-w wyszukiwarce w drugim okienku "miejscowość zawiera" wpisać "Połczyn Zdrój" i opcje "szukaj". Co ważne, nazwę miejscowości wpisujemy BEZ MYŚLNIKA!!!
-później kliknąć przycisk "Głosuję",
-wpisać swój adres e-mail,
-i zalogować się na swoją pocztę, aby odebrać link potwierdzający udział w głosowaniu.
Trzeba kliknąć na podany link, ponieważ tylko wtedy głos zostanie uznany.

Filip Świątkowski

wtorek, 13 grudnia 2011

30. rocznica wprowadzenia stanu wojennego

Dziś mija 30 lat od pamiętnej nocy 12/13 grudnia 1981, kiedy generał Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Jest to ważna data, którą powinien pamiętać każdy, kto czuje się Polakiem.

Oto link do przemówienia:

Przemówienia, które otworzyło dla Polaków ten jakże trudny okres...



Redakcja "Stacha w Podziemiach"

niedziela, 11 grudnia 2011

Świąteczny TOP 5

Myślę, że wiele osób zgodzi się ze mną, jeśli zaliczę okres Bożego Narodzenia do najfajniejszych w roku. Cały nastrój, jaki towarzyszy przedświątecznym przygotowaniom, wprowadza nas w radosny stan i powoduje wydzielanie się endorfin. Również oczekiwanie i ciekawość, co zastaniemy pod choinką, stwarzają niepowtarzalny klimat. Są jednak we współczesnym świecie rzeczy, które mimo tego, że kojarzą nam się ze świętami, sprawiają, że na twarzach pojawia się znaczący grymas lub z ust wydobywa się tradycyjne wyrażenie: ,,znowu to?!''. To różnego rodzaju piosenki, filmy czy reklamy. Postanowiłam sporządzić listę świątecznych szlagierów, które są już tak, mówiąc potocznie, oklepane, że wywołują uczucie żenady, a w skrajnych przypadkach -  zdenerwowanie. 

1.,,Kevin sam w domu'' - film, który co roku pojawia się na antenie Polsatu, z tego też względu ma swoich przeciwników twierdzących: ,,ile  razy można oglądać to samo?''. Jednak jest on tak popularny i lubiany, że ma rzeszę fanów, którzy zawsze gromadzą się przed telewizorem i mimo tego, iż wiedzą, co wydarzy się za chwilę, z uśmiechem komentują i czekają, co stanie się później. Z tego, co mi wiadomo, w tamtym roku planowano nie emitować filmu w TV, jednak wierni widzowie sporządzili petycję, domagając się wyświetlenia kultowej komedii i dopięli swego :) 

http://www.youtube.com/watch?v=WJlFp8fAFOY

2. Reklama Coca Coli - Nie uwierzę, jeżeli ktoś mi powie, że nie zna tej słynnej reklamy z jadącymi ciężarówkami pełnymi coli. Dzwoneczki i ludzie śpiewający w tle ,,coraz bliżej święta...'' doprowadzają mnie do szału, zwłaszcza kiedy jest pierwsza połowa listopada.
http://www.youtube.com/watch?v=DLCyjEe4l4c

3. Piosenka ,,Last Christmas'' - utwór, który najprawdopodobniej zaśpiewają wszyscy poproszeni o zanucenie jakiejś świątecznej piosenki. Coroczny hit dzwonków na telefon, który możemy otrzymać, wysyłając smsa... Tak popularny, że dla mnie aż za bardzo, refren znam na pamięć i słysząc go w telewizji, mimowolnie zaczynam sobie nucić.

http://www.youtube.com/watch?v=E8gmARGvPlI&feature=related

4. Reklama kawy Jacobs Kronung - tym razem to Mikołaj zostaje zwabiony do domu zapachem aromatycznej kawy i uszczęśliwia prezentami chłopczyka, który już nie mógł wytrzymać napięcia związanego z oczekiwaniem na podarunki. Oczywiście kultowej reklamie towarzyszy jeszcze bardziej kultowa piosenka Deana Martina - ,,Let it snow'' .

http://www.youtube.com/watch?v=6PDPiuNA_HQ&feature=related

5. ,,Grinch: Świąt nie będzie''- nie jest to może aż tak znany film jak ,,Kevin sam w domu'', ale również na antenie pojawia się tylko w Boże Narodzenie i główny bohater kojarzy nam się właśnie z tym okresem. Kultowe stało się przebieranie długimi, zielonymi i owłosionymi palcami, jakie posiadał Grinch. Popularną  historię zniszczenia świąt przez złego bohatera uświetnia znakomita gra mojego ulubionego aktora Jimiego Carreya :) 

Powyżej przedstawiłam Wam 5 rzeczy, które moim zdaniem kreują medialny wizerunek świąt. Są one tak kultowe, ze aż za kultowe i w większości przypadków męczą biednego telewidza. Narzekam, ale muszę stwierdzić, że jednak gdyby nie one, to święta byłyby jakieś dziwne... A jakie są Wasze ulubione świąteczne filmy, piosenki i reklamy? Może o czymś zapomniałam wspomnieć... :) 
Marta Szczepek

sobota, 10 grudnia 2011

Egzamin z Rilkego

Filip Świątkowski: Trzecie miejsce w powiatowym konkursie piosenki i poezji niemieckiej to duże wyróżnienie?

Martyna Matysek: Jestem zadowolona, że miałam okazję uczestniczyć w tym konkursie. Sprawił mi on wiele radości, a zajęcie 3. miejsca w recytacji bardzo mnie satysfakcjonuje.

F.Ś.:
Nauka "Die Schwestern" Rainera Marii Rilkego to pewnie solidny test z twojej niemieckiej fonetyki, miałaś jakieś trudności?

M.M.: Nauka wiersza nie sprawiała mi kłopotu. Dzięki konkursowi mogłam ćwiczyć dodatkowo nad wymową i akcentami, jakie występują w języku niemieckim. Zawsze lubiłam niemiecki i naukę, ale konkurs i to miejsce jeszcze bardziej mnie zmotywowało do dalszej pracy.

F.Ś.: Co sprawiło, że wybrałaś akurat ten wiersz Rilkego?

M.M.:
Wybór był przypadkowy, może nie do końca przemyślany, ale gdy przy pomocy profesora Bohuszewicza odkryliśmy znaczenie tego wiersza, to byłam nim zachwycona. Z takim tekstem nigdy się nie spotkałam, był dla mnie zupełnie nowy. Przekaz zupełnie inny niż się spodziewałam, gdyż tytuł jest mylący.

F.Ś.:
Wystąpienia na festiwalach, konkursach niosą za sobą wiele emocji. Jak ty przeżyłaś to wydarzenie?

M.M.: W dniu konkursu nie brakowało stresu. Dla innych to może tylko konkurs, dla mnie aż. Czułam wielkie zdenerwowanie, bo dawno już nie występowałam przed publicznością. Pani profesor Hawryluk dodawała nam sił, bardzo wierzyła w to, że na tym konkursie coś osiągniemy. Jej wiara w pewnym sensie dodawała mi odwagi.

F.Ś.: Co sądzisz na temat atmosfery pracy organizatorów podczas konkursu?

M.M.: Podobała mi się atmosfera, którą została wypełniona sala rycerska. Myślę, że organizatorzy zadbali o swoich uczestników. Do tego nie mam zastrzeżeń.

F.Ś.:
Dziękuję za rozmowę.

M.M.: Ja również dziękuję.


R. M. Rilke
Die Schwestern

Sieh, wie sie dieselben Möglichkeiten
anders an sich tragen und verstehn,
so als sähe man verschiedne Zeiten
durch zwei gleiche Zimmer gehn.

Jede meint die andere zu stützen,

während sie doch müde an ihr ruht;
und sie können nicht einander nützen,
denn sie legen Blut auf Blut,

wenn sie sich wie früher sanft berühren

und versuchen, die Allee entlang
sich geführt zu fühlen und zu führen:
Ach, sie haben nicht denselben Gang.


środa, 7 grudnia 2011

Wolność i co dalej?


10 listopada 2011 roku w połczyńskim Centrum Kultury młodzież z naszej szkoły obchodziła Narodowe Święto Niepodległości.

Uroczystość rozpoczęła się od występu szkolnego chóru, który, jak twierdzi pan profesor Janusz Bohuszewicz, chórem wcale nie jest. Jest natomiast zbiorem ludzi, którzy kochają śpiewać. Naszym zdaniem to nie tylko ludzie kochający śpiewać, ale również tacy, którym to świetnie wychodzi.


Nasi szkolni koledzy i koleżanki wykazali się umiejętnościami wokalnymi, wykonując piękne pieśni patriotyczne specjalnie na tę okazję wybrane przez pana profesora Bohuszewicza. Pan profesor, pod którego czujnym okiem soliści ćwiczyli, przed każdym wykonaniem przekazywał publiczności ciekawostki historyczne związane z daną pieśnią. Bardzo interesującym rozwiązaniem było rozdanie uczniom i nauczycielom śpiewników, dzięki czemu wszyscy wspólnie mogli wykonywać najpiękniejsze polskie utwory takie jak np. „Przybyli ułani”, „My, pierwsza brygada” czy „Wojenko, wojenko”. Po wykonaniu ostatniej pieśni chór został nagrodzony gromkimi, jak najbardziej zasłużonymi brawami. Serdecznie gratulujemy debiutu, a także samego pomysłu utworzenia szkolnej grupy muzycznej.


Następnie uczniowie mieli okazję obejrzeć krótki spektakl teatralny przygotowany przez panią profesor Kingę Dolatowską oraz uczniów klasy IIc. Obsada aktorska ograniczyła się jedynie do pięciu osób, a mianowicie: Marty Michalskiej, Natalii Fijoł, Jaśka Matwijczaka, Oskara Gnarowskiego i Tomka Żyłki. Scenografia w postaci stołu, kilku krzeseł i kubków z gorącą herbatą swoją prostotą miała nie odwracać uwagi od sensu wypowiadanych słów. Sam pomysł na przedstawienie również był bardzo nieskomplikowany: pięcioro młodych ludzi spotyka się w mieszkaniu studenckim, gdzie wykonując zwykłe czynności, wymieniają się również swoimi poglądami na temat wolności, niepodległości i patriotyzmu. Luźno rzucane opinie i cytaty tworzyły spójną całość łatwą w odbiorze, wymagającą jednak skupienia uwagi. Na szczęście dla widzów obyło się bez zbędnego patosu.

Warto podkreślić, że tego typu wydarzenia są w nie tylko naszej, ale każdej szkole bardzo potrzebne. Niezwykle ważne jest, abyśmy, jako młodzi ludzie, znali historię i tradycję naszego kraju, bo w końcu to my zbudujemy jego przyszłość.

Natalia Fijoł

poniedziałek, 5 grudnia 2011

100. rocznica urodzin Władysława Szpilmana


Dziś mija 100. rocznica urodzin polskiego kompozytora i pianisty żydowskiego pochodzenia - Władysława Szpilmana. W tej krótkiej nocie chciałbym przypomnieć parę kompozycji, a także wykonań tego pianisty.



Pod pierwszym linkiem znajduje się jeden z ważniejszych utworów w repertuarze Szpilmana, mianowicie Nokturn Cis-moll op.posth Fryderyka Chopina. Ten jak i wiele innych utworów Szpilman grał podczas pracy w kawiarni "Nowoczesna" położonej w samym środku getta warszawskiego. To wykonanie pochodzi z późniejszych lat życia Szpilmana, sam nie wiem, z którego roku dokładnie.



Jedna z bardziej znanych scen z filmu "Pianista". Ballada  nr 1 g-moll op.23 w tym filmie w rzeczywistości była grana przez Janusza Olejniczaka.

Trio fortepianowe g-moll op. 8 Fryderyka Chopina w wykonaniu Władysława Szpilmana, Tadeusza Wrońskiego i Aleksandra Ciechańskiego.


Kompozycja Władysława Szpilmana "Walc w starym stylu" (ang.Waltz in the olden style)


Piosenka Władysława Szpilmana "I tylko mi żal" w wykonaniu Anny Marii Jopek. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Szpilman po wojnie skomponował 500 piosenek.


Utwór Władysława Szpilmana pt: "Deszcz" w wykonaniu Ewy Bem.


Wydają mi się też ciekawe ostatnie wywiady ze Szpilmanem. 


A to ostatni wywiad w formie pisanej.



Filip Świątkowski

sobota, 3 grudnia 2011

FAIL, This is Sparta, Facepalm, Pedobear, Village Raper, pan Janusz etc, czyli o memach




Memy. Kontrowersyjne, specyficzne, szokujące, dające do myślenia, wreszcie te durne i żenujące. Memy internetowe. Dawniej, czyli w czasach, kiedy byliśmy małymi kaktusami, a o Internecie słyszeli nieliczni narodziło się owo zjawisko. Pamiętacie zwroty i zachowania, które ktoś raz pokazał, a później wszyscy je powtarzali? To takie memy offline. Dziś znajdujemy zdjęcie, grafikę odpowiednio ją opisujemy, dopasowujemy jakiś obrazek do ważnego/głupiego/ironicznego, albo wydarzenia (głupi) kręcimy filmik z chwytliwym tekstem etc, wrzucamy do Internetu i, jeśli się przyjmie, to trafi do mas, przenikając nawet do słowników, stając się zwykłym zwrotem, a często do massmediów, stając się np. tytułem programu w telewizji: pamiętacie „Ale urwał”? Kiedyś zdziwiłem się włączając TVN Turbo i widząc tam program pod tym tytułem. Teraz zresztą leci „Nie ma lipy” prowadzone przez autora tych słów… Teraz już bym się nie zdziwił, bo memy coraz łatwiej i szybciej przenikają z sieci do życia.
Pierwszego mema w sieci stworzył podobno roku 1990 niejaki Mike Godwin. Było to tzw. Reductio ad Hitlerum, czyli porównanie do Hitlera, które zdarza się, że i dziś zostaje zastosowane w dyskusjach internetowych, a polega na porównaniu kogoś/czegoś do przywódcy III Rzeszy. W Polsce pierwsze memy to rok 1998 i strona http://www.webhamster.com/ . Tak oto internauci poznali bezsensowne animowane filmiki i ich mutacje. Później był Nayan Cat, o którego trwającej do dziś popularności łatwo się przekonać wpisując w wyszukiwarce „lolcats”.

Tyle w kwestii genezy memów. Teraz chwila na wyjaśnienie, czym są one. 

Mem (od gr. mimesis – naśladownictwo). W memetyce to nazwa jednostki ewolucji kulturowej, analogicznej do genu będącego jednostką ewolucji biologicznej. Termin został wprowadzony przez biologa Richarda Dawkinsa w książce Samolubny gen. Na tej podstawie można stworzyć definicję mema internetowego (na szczęście brzmi ona o wiele bardziej ludzko niż ta związana z nauką). Zatem: tworzenie memów to sieciowa zabawa polegająca na obracaniu się wokół niezmiennego tematu lub środka wyrazu. Angażują się w nią rzesze internautów, tworząc memy zyskujące chwilową lub wieczną sławę. Wywodzą się z głośnych wydarzeń, chwilowych lub odwiecznych problemów, albo po prostu braku pomysłu na wymyślenie czegoś mądrego. Dzielimy je głównie na obrazkowe i filmowe, pochodzące z Internetu lub spoza niego – urban  legends, np. mem „Killroy was here”). 

Niezapomniane. Czyli krótka charakterystyka najpopularniejszych memów.

Wszystkich „kultowych” memów nie dam rady teraz wymienić, ale poniżej przedstawię kilka najważniejszych:
     Advice Dog. Jeden z najpopularniejszych i najprostszych memów. Piesek z dobrą radą. A jak nie piesek, to ktoś znany, charakterystyczny. Dobra rada = rada absurdalna, niepotrzebna lub pozbawiona sensu. Ale rozbrajająca.


Lolcats i Loldogs. Znów zwierzątko, kotek lub piesek ze specyficznym wyrazem „twarzy”. Do tego odpowiedni podpis i mamy istniejący już dość długo mem, który nadal jest jednym z najpopularniejszych. Warto tu również wspomnieć o ceiling cat i basement cat [kot z sufitu i kot z piwnicy] - kocich uosobieniach Boga i diabła.

Pedobear. Skoro jesteśmy przy zwierzątkach, to nie mogę nie wspomnieć o tym niedawno popularnym „przesympatycznym” misiu. A jak powszechnie wiadomo misie lubią dzieci. Ten nie odstawał od swych pobratymców i także „lubił” dzieci. Zwierzątko zyskało popularność dzięki portalowi 4chan.org i wykorzystywane jest do fotomontaży z udziałem dzieci, przeważnie w kontekście seksualnym. Ta urocza postać zanotowała miała debiut w jednej z polskich gazet, której redaktorzy nieświadomi jej  "złej sławy" ją jako ilustrację do jednego z artykułów.

 
Fail. Czyli po prostu wtopa. Nieskomplikowany mem, polegający na pokazaniu porażki i opisaniu jej słowem FAIL.


Facepalm. Okazanie zażenowania.


Zalgo. Może u nas mało popularny, ale za oceanem jeden z najbardziej charakterystycznych. Nawiązuje do uniwersum stworzonego przez pisarza grozy H.P. Lovecrafta. Jego nazwa to skrót od „algorytmu zombie”, czyli uosobienia chaosu i destrukcji. Najczęściej obecne na nich postacie giną lub ulegają wynaturzeniom, a kolejne kadry pokrywa coraz bardziej intensywna czerwono - czarna poświata.

 

Alternatywne teksty utworów. Każdy chyba zna jakże „wspaniały” hit „Ala nie wali…” itp. Powstają ich miliony, np. „Polski mix” na YT.

Memy filmowe. Tekst lub motyw z filmu. Ich wspólną cechą jest hermetyczny charakter - dowcipy są zrozumiałe niemal wyłącznie dla osób znających dany film. Warto zobaczyć dla przykładu "why so Sirius", odnosząca się do postaci Siriusa Blacka z Harrego Pottera.


Plakaty nadziei. Mem w Polsce raczej nieznany. Początek dały mu charakterystyczne plakaty z kampanii Barracka Obamy, na których pełnym nadziei wzrokiem patrzy w przyszłość. Dziś mamy masę obrazków ze znanymi opatrzonych najczęściej bezsensowną adnotacją.


Engrich. Pozbawiona komentarza prezentacjia wyjątkowo spektakularnych lapsusów. Najczęściej to znaki informacyjne z Azji, posiadające również opis w języku angielskim. I właśnie ten opis stanowi „gwóźdź programu” – jest wpadką językową lub brzmi dwuznacznie.

  
Zapoznaliśmy się z próbką memów „światowych”. Teraz przechodzimy do prezentacji naszych rodzimych produkcji.
     Zacznijmy od mema, który zyskał największą sławę, również za granicą. Jestem hardkorem! Źródłem jest  amatorski  filmik, gdzie widzimy wysiłki młodego człowieka, którego życiowym priorytetem było wejście na dach bloku po piorunochronie. Jego akcję próbowała udaremnić pewna babcia, krzycząc oburzona „urwiesz mi od Internetu”. W odpowiedzi usłyszała „kultowy” tekst „jestem hardkorem”.

 

Wielki Mix Youtuba. Niejaki Soldier zmontował z amatorskich filmików bardzo popularną produkcję, teksty z niej były powtarzane przez wielu.

Komixxxy. Robimy rysunkową historyjkę nawiązującą do jakiegoś wydarzenia, zjawiska lub po prostu pozbawioną sensu, ale zawsze z nietuzinkowym zakończeniem.

Wielkie znaczenie dla polskiej sceny memowej ma strona memgenerator.pl. Stąd pochodzą najbardziej rozpoznawalne memy. Poniżej kilka.

Pan Janusz.  „Krytyk” naszych przywar i stereotypów wszelakich.


Village Raper. Z wyglądu frajer, z natury twardy gangsta. Nie istnieje coś, czego by nie przeżył i nie byłby w tym lepszy od Ciebie!

Demotywatory.pl. Wynalazek, co prawda nie z Polski, ale u nas najpopularniejszy to serwis z memami. Czarne tło i umieszczony poniżej obrazka podpis o negatywnych konotacjach, stąd nazwa. Niejednokrotnie humor demotywatorów jest cięty, a nawet obraźliwy.

Kwejk i kwejkopodobne. Obrazek, obrazek i głupi podpis, lub po prostu sam tekst.

Jak już wspomniałem, temat memów jest bardzo rozległy, a powyższe przykłady to tylko niewielka próbka zjawiska, które nadal się rozwija i przyspiesza.

Memy to nie tylko beztroska zabawa. 

Jak wszystko mają one swój darksite, który jest równie rozległy, jak ich wesoła strona. Pedofilia, nazizm, nietolerancja, rasizm, morderstwa… to wszystko również stanowi wielką cześć tematu. Przecież Adolf Hitler, molestowanie, masakry itp. to wspaniały temat do żartów. Niestety. Generalnie podejmuje się próby zwalczania zabaw o tej tematyce, ale jak opanować kilka miliardów internautów…

Duży procent memów straciłby sens, gdyby pozbawić ich wulgaryzmu. Są memy, których nie dałoby się stworzyć bez wyrazów tzw. niecenzuralnych (Village Raper, pan Janusz…), bo dzięki nim mają one właściwy wydźwięk, ale jeśli przekleństwo jest uzasadnione i wzmacnia wypowiedź, to niech będzie. Gdy zaś, jak często bywa, jest zbędne lub nie na miejscu, cóż pozostaje współczuć autorowi zdania…

W internetową memową zabawę angażują się setki milionów internautów. Ludzie muszą się z czegoś ponabijać, a najłatwiej i najbezpieczniej robić to w sieci, zatem memów powstają miliardy, a o zjawisku można by już pisać książkę… 

Poniżej kilka linków, co by bliżej poznać temat:


Radosław Iwanek 

środa, 30 listopada 2011

Niezwykły talent Oli Matusiak

Przedstawiamy kolejną odsłonę serii: "Szkolne Talenty". Aleksandra, uczennica II klasy Technikum Architektury Krajobrazu, reprezentuje niebywale trudną sztukę portretu. I jest w tym doskonała. Mamy też dobrą dla Was wiadomość: więcej dzieł naszych artystów będziecie mogli podziwiać już niedługo w realnej przestrzeni, szykuje się bowiem wystawa... Szczegółów wypatrujcie na stronie.

Redakcja "Stacha w Podziemiach"









poniedziałek, 28 listopada 2011

Powiatowe zmagania kulturalne

Świdwiński Zamek Rycerski 24.10.2011 roku o godzinie 12 był siedzibą zmagań dzieci i młodzieży z naszego powiatu w IV Powiatowym Konkursie Poezji i Piosenki Niemieckiej. Organizatorami konkursu byli:
-Pani Lilia Przepiórka - Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej Powiatu Świdwińskiego;
-Starostwo Powiatowe w Świdwinie;
-Świdwiński Ośrodek Kultury;
-Urząd Miasta W Świdwinie;
-Pani Irena Rozwadowska - Zespół Szkół Publicznych w Sławoborzu;
-Pani Agata Firlinger, Pani Dorota Grudzień, Pani Barbara Rzeżutka - Publiczne Gimnazjum nr 1 w Świdwinie.

Naszą szkołę reprezentowali:
Marta Michalska - recytacja, Martyna Matysek - recytacja oraz w nieco zmodernizowanym składzie zespół muzyczny Budge. Z mojego punktu widzenia wynik występów artystycznych naszych przedstawicieli wyszły naprawdę imponująco.

Marta Michalska utworem Nähe des Geliebten Johanna Wolfganga von Goethego zajęła II miejsce w recytacji, natomiast Martyna Matysek - III miejsce tekstem Die Schwestern Rainera Marii Rilkego.

Zespół Budge w składzie Anita Tołkin - wokal, Patrycja Wilk - gitara akustyczna, Jan Matwijczak - gitara basowa, Miłosz Rychter - perkusja, Tomasz Żyłka - gitara elektryczna, wykonując ciekawy, rytmiczny utwór Neny Es regnet zajął II miejsce w swojej, muzycznej, kategorii konkursu. Tutaj warto wspomnieć, że to już nie pierwszy tego typu sukces. W czerwcu w konkursie piosenki angielskiej w Czaplinku Budge również zajął II miejsce. Jak podkreśla gitarzysta zespołu Budge, Tomasz Żyłka: "Każde wysokie miejsce jest dużą motywacją dla nas do dalszej pracy".

Pierwsze miejsce w kategorii muzycznej zajęła absolwentka połczyńskiego gimnazjum, obecnie uczęszczająca do Liceum Ogólnokształcącego w Świdwinie Blanka Adamczyk. Blanka podjęła się bardzo trudnego zadania, ponieważ wykonała utwór, w którym oprócz umiejętności muzycznych, również ważną rolę pełnią zdolności aktorskie. Wiele osób jest zaskoczonych wyborem tak dawnego repertuaru, sama laureatka nagrody I stopnia oraz aktorka świdwińskiego teatru TRIK stwierdza:
"Wybrałam tę piosenkę, ponieważ dobrze się czuję w repertuarze z dawnych lat. Lili Marleen ma niepowtarzalny klimat. Jest to piosenka kabaretowa i aktorska, można ją ciekawie ograć. Ponadto te piosenki mają przede wszystkim dobrą melodię i tekst, czego brakuje dzisiejszym piosenkom.Oczywiście interesuję się nie tylko muzyką z tamtych czasów."

Jak widać, najsłynniejsza piosenka II wojny światowej Marlene Dietrich - Lili Marleen w takim wykonaniu nawet w czasach oddalonych o kilkadziesiąt lat od momentu jej napisania wciąż cieszy się wysokim uznaniem.

Muszę przyznać, że niezmiernie cieszę się, gdy słyszę ogłoszenia o takich konkursach i  co więcej, widzę ludzi, w tym moich kolegów, moje koleżanki, którzy uczestniczą w takich przeglądach. To jest świadectwem, że nie wszystko dzisiejszej młodzieży, często szykanowanej, jest obojętne. W tym miejscu chciałbym także podziękować organizatorom za stworzenie nam możliwości rozwoju i zaprezentowania swoich umiejętności.

Wystąpienie przed publicznością to przekazanie swoich myśli, uczuć, to wyeksponowanie swojego wnętrza. To podjęcie ogromnego ryzyka narażenia się na niecierpiącą niepoprawności krytykę. To przede wszystkim wielka odpowiedzialność i odwaga, i za to ogromnie cenię tych, którzy pewnie, pomimo przeciwności i wyrzeczeń startują w takich przeglądach, przyczyniając się do budowania nowego sposobu postrzegania niemieckiej kultury jeszcze nie tak dawno naznaczonej piętnem hitleryzmu. Uważam, że powinniśmy pamiętać o przeszłości, ale nasze zdanie i ocenę nowego pokolenia powinniśmy czerpać z teraźniejszości...

Kończąc, chciałbym kilka słów skierować do uczestników tegoż konkursu. Z własnego doświadczenia wiem, że często po tego typu wystąpieniach zarzucam sobie wiele niedociągnięć, błędów, mniemam, że i Wam towarzyszą podobne rozterki, ale taka postawa to nie powód do smutku, ponieważ "przeznaczeniem artysty jest ocenianie najsurowiej tego, co sam robi." (Andromeda Romano-Lax).


Filip Świątkowski 

PS. W ciągu najbliższych dni na naszej stronie zostaną opublikowane moje  wywiady z Martą  Michalską i Martyną Matysek. Dziewczyny opowiedzą Wam o swoich odczuciach związanych z konkursem, powodach, dla których wybrały właśnie te wiersze oraz wiele innych ciekawostek. Serdecznie zapraszam!
PPS. Chcę poinformować, że w dniu 09.11.2011 przestałem pełnić funkcję administratora strony. Moja decyzja wynikła z kilku powodów, które nie wydają mi się na tyle istotne aby je przytaczać. Oczywiście strona nie zostaje bez opieki, obecnie moją funkcję będą pełnić Pani profesor Katarzyna Połońska,  Radosław Iwanek oraz Arkadiusz Mańkiewicz. Pragnę podkreślić, ze moja rezygnacja z administrowania strony nie kończy pracy w redakcji. Dalej mam zamiar brać aktywny udział w życiu redakcji, tym samym szkoły.

piątek, 25 listopada 2011

Cichy głos



By usłyszeć szept


Twojego sumienia


Zamykam oczy na


Kłódki żelazne,


Przerywam życie.


Nie ma w nim miejsca


Na zastanowienie,


Przemyślenie.


Prąd życia wciąga niezmiernie.


Nie można się


Wyłamać.


Nie można zmienić tego


Co jest


Nie powodując jego zniszczenia. 


Natalia Konopacka

środa, 23 listopada 2011

GETSEMANI


Rekruci Navy Seals odbywający szkolenie BUD/S za swoje motto uznali słowa „opłaca się zwyciężać”. My, uczniowie Liceum im. Stanisława Staszica, możemy śmiało mówić, że „opłaca się poświęcać”, bowiem piętnastu, nieskromnie mówiąc, najbardziej zasłużonym dla życia Szkoły osobom Dyrekcja ufundowała wyjazd w niedzielę, 13 listopada, do Szczecińskiego Teatru Współczesnego na sztukę Getsemani w reżyserii Anny Augustynowicz.

Kilka minut przed dziewiętnastą zajęliśmy miejsca na widowni Dużej Sceny. Wtedy zapoznałem się ze scenografią: bardzo prostą i jednocześnie tajemniczą. Wszystko czarne. W tle czarne ekrany, na czarnej podłodze ustawione w półkole osiemnaście czarnych krzeseł. Na środku obracany taboret. Będą to miejsca odpowiednio zajmowane w poszczególnych scenach przez dziewięciu aktorów, ubranych na wpół elegancko, oczywiście na czarno.
Dziewiętnasta. Gasną światła, następuje wprowadzenie do sztuki. Dwie kobiety dyskutują o tym, czym jest Getsemani.
Wychodzą aktorzy i zaczyna się sztuka, która, już na początku, powiem, nie zafascynowała mnie. Ale moje żale później. Teraz chwila na przybliżenie fabuły i problematyki dzieła autorstwa Davida Hare’a, jednego z najpopularniejszych i najbardziej kontrowersyjnych angielskich dramatopisarzy. Naczelne miejsce w jego dramatach zajmuje problem kondycji politycznej głównie jego kraju, a czasem i Europy. Także główny wątek Getsemani oparty był na polityce. A dokładniej mówiąc, na sporze między życiem prywatnym, byciem niezależnym a podporządkowaniem się systemowi. Autor umieszcza bohaterów, głównie wysoko postawionych polityków i ludzi silnie zaangażowanych w politykę, w konflikcie pomiędzy własnymi uczuciami a właściwym i racjonalnym postępowaniem w życiu publicznym i funkcjonowaniem w oficjalnej wspólnocie. Ukazane jest to przez odpowiednich bohaterów, m. in. nauczycielkę, która porzuciła pracę w szkole, panią minister finansów, która ma zagrażające karierze problemy z mężem i córką, człowieka odpowiedzialnego za finanse partii, który pod wpływem swych podwładnych przestaje stopniowo wierzyć w swoje metody.
- To moje kolejne dotknięcie kondycji dramatu człowieka w systemie społecznym, który lokuje tę kondycję między etyką i polityką – mówi o przedstawieniu Anna Augustynowicz, reżyser. - David Hare do tego dramatu wnosi obciążenie obywateli społeczeństwa świadomością, poprzez którą jednostkę czyni odpowiedzialną za siebie i za siebie nawzajem w przestrzeni wspólnoty. Ta odpowiedzialność staje się nie do zniesienia: autor każe swoim bohaterom publicznie się spowiadać, nieustannie zwierzać(…)
Problemem przewodnim tego dramatu jest dylemat, czy minister może tuszować własne problemy na rzecz prawidłowego działania w wspólnocie? I odwrotnie: zaniedbywać życie prywatne, rodzinne na rzecz kwestii publicznej?
Sztuka zaczyna się, moim zdaniem, dość niejasno i musiała upłynąć chwila zanim się połapałem, później pojawiają się kolejni bohaterowie i ich problemy – sprawy finansowe, moralne, rodzinne, polityczne, wreszcie zostajemy przeprowadzeni przez Getsemani (Getsemani to biblijna noc zwątpienia, kiedy Chrystus przeżywa kryzys wiary) kolejnych bohaterów, a na koniec dostajemy zestaw nie do końca możliwych ostatecznych rozstrzygnięć.
Dla mnie dobra sztuka, to taka, która ma mocny wydźwięk przede wszystkim jako całość. W której dobre części budują lepszą całość. Całość, wobec której nie można być obojętnym. Tu niestety było odwrotnie. Podobały mi się tylko jej fragmenty, zaś jako ich spójny zbiór sztuka jakoś do mnie nie trafiła. Zapewne dlatego, że taka tematyka jest mi dość odległa, a polityka to nie mój klimat. Nie chodzi o to, że sztuki nie zrozumiałem. Zrozumiałem i przeanalizowałem, bo do tego widz zostaje zmuszony. Mimo wszystko po wyjściu z teatru nie można Getsemani zignorować, zmusza, żeby jednak nad nią pomyśleć. Ale dla mnie po prostu nie była mocna. Oczywiście nie skreślam jej przez to, a wręcz przeciwnie, uważam, że zdecydowanie warto było pojechać, a spektakl jest godny uwagi. Mimo wszystko zmusza do refleksji nad życiem w systemie itp. Chociażby dlatego warto go zobaczyć. A na pewno inny wydźwięk będzie miała, gdy już będziemy wysoko postawionymi politykami. 

 Zapraszam do obejrzenia fragmentu polskiej prapremiery Getsemani:

http://www.youtube.com/watch?v=6UjlMk_EUog&feature=player_embedded


Radosław Iwanek