niedziela, 2 października 2011

New Beginning...new life... : „I wasn't wrong, Alek! It’s true, I swear!”

Rozdział II


     Mill otworzyła oczy, sięgając po telefon, by wyłączyć budzik. Przewróciła się na drugi bok, starając się zniknąć lub chociażby zapomnieć o tym, co się stało zaledwie tydzień temu. Nie miała ochoty spotykać dziś nikogo, najlepiej byłoby zmienić szkołę, a ta opcja oczywiście nie wchodziła w grę. 
 
- Mill, śniadanie! Masz 10 minut! – zawołała mama z kuchni, mimo to dziewczyna słyszała ją wyraźnie, nie bez powodu Catherine Petrov była chórzystką, która aktualnie uczyła śpiewu w prywatnej szkole. Jęknęła, zwlekając się z łóżka. Chwyciła ubranie i ruszyła do łazienki. Widząc swoje odbicie w lustrze i niezbyt pewną minę, próbowała to zmienić, jednak bez szans. Wiedziała, że dzisiaj ją dopadną, jak nie w trojkę to któreś z nich. Czuła to pod skórą, przez co jeszcze bardziej się denerwowała. Nie chciała by ktoś odkrył, kim była, choć na takie pobożne życzenia było już zdecydowanie za późno. Oficjalnie można powiedzieć, iż Millah Petrov to niespełniona marzycielka.

- Mill! – kolejne upomnienie ze strony rodzicielki spowodowało, że wybrała pierwszy lepszy szal, jaki chwyciła w dłoń. Miała zamiar wybrać inny dodatek, ale skoro już go ma…wolała nie denerwować matki bardziej. Założyła na szyję dodatkowo piękny naszyjnik z białą gwiazdą na długim łańcuszku. Na jej twarzy przez ułamek sekundy pojawił się ulotny uśmiech, westchnęła, po czym wyszła z pokoju, chwytając swoją torbę, zamknęła drzwi.

Śniadanie czekało na nią już lekko ochłodzone. Zjadła w pośpiechu, sama nie rozumiejąc swojego zachowania. Dlaczego tak się spieszyła? Czyżby podświadomość chciała jej zakomunikować, że chce poznać tamtych Majów? Kiedy ona właśnie nie chce! Inni Majowie oznaczają zło, kłopoty, a przebywanie tu Łącznika w niczym nie pomagało. Kiedy była już przy drzwiach wyjściowych, pomachała na pożegnanie matce, na co ta odwzajemniła gest. Millah wyszła a Catherine wróciła do prac ogrodowych.

Przemknęła do wnętrza szkoły niezauważalnie, na jej pech lub szczęście korytarz był przeludniony biegającymi uczniami. Nigdzie nie wyczuwała swoich pobratymców, co podsumowała cichym westchnięciem. Długo niedane było jej cieszenie się dobrobytem, na horyzoncie pojawiła się Mia, Caroline, Florence i Amber - niemal cała ekipa Mai, ale jej samej z nimi nie było, co zdziwiło Mill. Stanęły przed nią nie mówiąc ani słowa, jednak ich wzrok komunikował Mill, że czegoś od niej oczekują, tylko ona nie wiedziała, co.

- Hm? – wyrwało się z jej ust, zanim zdążyła zamknąć swoją szafkę. Czasami wracając ze szkoły autobusem, starała się rozgryźć, dlaczego Maya przyjęła ją do swojej paczki. Dziewczyny, które do niej należały, były ładne, to była chyba jedna z niepisanych reguł. Ale były też wredne. A Millah…za taką nie uchodziła, przynajmniej przez większość swojego życia. Po trzech takich rozmyślaniach dała sobie z tym spokój, widać plan Mai sięgał dalej niż jej własny.

- Co mamy robić? – zapytała Florence, ta najmniejsza, zawsze trzymająca się Mii i Caroline. Sam fakt, że się odezwała, został zauważony przez całą grupę, a presja spojrzenia spowodowała, że szatynka zamilkła, unikając kontaktu wzrokowego.

- Nie rozumiem…możecie robić, co chcecie, nie jestem Mayą. – odparła czarnowłosa, poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę. Korytarz z każdą mijającą sekundą stawał się coraz bardziej zatłoczony, co upewniało tylko Mill, że niebawem zaczną się lekcje.

- Jeśli Mai nie ma, ty rządzisz. Więc? – Przejęła pałeczkę Mia już lekko wybita z rytmu. Maya nigdy nie pozwoliłaby na COŚ takiego. – odpowiedziała zezłoszczona gotowa sama zająć się grupą. Millah to czuła i widziała w jej oczach. Nie tylko Maya miała zapędy na dyktatora, Mii niezbyt było na rękę, że „nowa” zajęła jej upatrzoną pozycję zastępcy Mai. Obie były przyjaciółkami od lat, a odkąd trafiły razem do tej szkoły, kiedy nie było Mai rządziła Mia. Millah jęknęła w duchu, próbując znaleźć rozwiązanie z tej podbramkowej sytuacji, problemy się tylko przed nią piętrzyły, jak gdyby miała ich za mało. Kiedy się dobre nad tym zastanowiła…mogła użyć dziewczyn jako jej tarczy przed Majami, choć oni bez problemu by sobie z nimi poradzili. Jej chwilowa radość z powrotem zmieniła się w czarną rozpacz.

- Sprawdźcie, czy Claire wygląda dziś porządnie, jeśli nie wiecie, co robić. Mia to twoje zadanie. Caroline poszukaj Maxa, czy wywiązał się z zadania dla Mai. Florence, ty obserwuj wszystkich i wszystko wokół siebie, a co do ciebie Amber… dołączysz do Florence. Spotkamy się na lunchu przy stoliku. – wyrzuciła z siebie wszystko z szybkością karabinu maszynowego, a widząc, że jej nowe podwładne połykają wszystko, co mówi, odetchnęła z ulgą. Na ich twarzach było widać zdecydowanie i nie, jaką ulgę. Dostały swoje zadania i…czas je wykonać, pożegnały się z Millą, po czym odeszły w przeciwnym kierunku niż ona sama zmierzała, słysząc nieznośny dźwięk dzwonka.

Millah miała chwilami wrażenie, że jest obserwowana, jednak nie wyczuwała wokół siebie ani jednego Maja ani innego zagrożenia. Po lunchu miała godzinę przerwy między zajęciami, więc postanowiła skorzystać z chwili wytchnienia i zaszyć się w swoim miejscu. Bibliotece, która mieściła się na poddaszu szkoły, dzięki czemu miała tajemniczy klimat…Właśnie sięgała po ulubioną powieść, którą zauważyła na półce, kiedy z naprzeciwka inna dłoń również po nią sięgnęła. Czarnowłosa przez chwilę trzymała książkę, lecz kiedy usłyszała wibracje swojego telefonu puściła ją, pozwalając wziąć ją drugiej osobie.

New Message from: Unknown number”

Za 10 minut w cafeterii Millah…”

Dziewczyna przełknęła ślinę zupełnie nie rozumiejąc, kto mógł wysłać do niej wiadomość. Instynkt samozachowawczy kazał jej uciekać ze szkoły, ten sms zwiastował niebezpieczeństwo, jednak ona nie mogła tego zrobić. Cokolwiek tam było lub ktokolwiek… musiała temu stawić się czoła. Lyellea nie byłaby zadowolona z niej, gdyby się dowiedziała, że jej była zastępczyni stada ucieka przed niebezpieczeństwem. Lye była dla Millah jak druga matka, ta właściwa. Nauczyła ją wszystkiego i wytrenowała na jedną z najlepszych w całym stadzie, a ich stado nie należało do małych. Schowała telefon do kieszeni, robiąc również krok do przodu. Zatrzymała się widząc czyjeś buty, ewidentnie ktoś stał przed nią i nie zamierzał się ruszyć. Niebieskooka od niechcenia spojrzała na osobę, która robi jej za przeszkodę. Widząc czekoladowe oczy, zaniemówiła, wpatrując się w nieznajomego, na domiar wszystkiego trzymał on książkę, którą chciała wypożyczyć.

- Pomyślałem, że powinnaś wypożyczyć ją pierwsza. – powiedział miękkim głosem, posyłając delikatny uśmiech w jej stronę. Podał jej książkę a Millah mimowolnie ją wzięła, nadal nie mówiąc ani słowa. Zwyczajnie odebrało jej mowę. Wysoki szatyn o czekoladowych oczach w dodatku wysportowany, typ faceta Milli. Nigdy wcześniej go nie zauważyła, co było dziwne, ponieważ w życiu nie przegapiłaby kogoś takiego. Jego karnacja nie była blada, raczej delikatnie opalona, co tylko dodawało mu uroku. Po dość długiej chwili krępującej ciszy Millah spuściła na sekundę wzrok ganiąc się w myślach, że Maya ją zabije, jeśli się dowie, że jej zastępczyni w jakiejkolwiek sytuacji zabrakło języka i nie pokwapi się oddając całą władzę Mii, która tylko na to czekała.

- Dzięki…jestem Millah. – przedstawiła się, wyciągając dłoń i odwzajemniając uśmiech.

- A ja Caleb. Należysz do paczki Mai, prawda? – zapytał, choć raczej to było stwierdzenie faktu. Millah tylko pokiwała głową. Niechętnie przyznawała rację, ponieważ nie czuła, by było to do końca jej miejsce, ale przynależność do niej dawała poczucie bezpieczeństwa, co było ewidentnie plusem tego całego bałaganu.

- Nie widziałam cię wcześniej w szkole…jesteś nowy? – tym razem to ona zapytała, czując jak jej telefon po raz kolejny powiadania ją o otrzymanym sms-ie. Postanowiła to zignorować, miała ważniejsze rzeczy do roboty, a mianowicie poznawanie Caleba.

- Nie, byłem zawieszony na 2 tygodnie. Dziś wróciłem. – odpowiedział. Musiał przyznać przed sobą samym, że w tej chwili pożałował decyzji o wyjeździe do Los Angeles, gdzie jedyną rozrywką, na jaką mógł sobie pozwolić po całodniowym treningu koszykówki był hotelowy bar. Nie zajęło mu zbyt wiele czasu zorientowanie się, co się zmieniło podczas jego nieobecności, a co zostało takie samo. Dowiedział się o niej kilku ciekawych rzeczy. Była tu nowa, przeprowadziła się z Nowego Yorku z prywatnej szkoły, jej rodzina była dość znana i w dodatku wcale nie była wredna jak reszta jej „przyjaciółek”. Zupełnie nie mógł zrozumieć, czemu się do nich przyłączyła.

- Żartujesz prawda? – zapytała, będąc świadoma, że jeśli zaraz nie odpisze na sms-y, telefon zapcha jej skrzynkę. Miała wrażenie, że Caleb ją testował. Kiedy śmiejąc się, pokiwał głową, również się uśmiechnęła.

- Hej…wiem, że to może nieodpowiednia chwila, …ale chciałabyś czasem gdzieś wyjść? – głos, jakim to powiedział, wydał się dziewczynie uroczy. Ta szkoła zaczynała być coraz lepsza, niż New York Hellix School, do której chodziła.

- Jasne. Czemu nie? – odpowiedziała, wkładając niezauważalnie w książkę karteczkę ze swoim numerem telefonu, po czym podała ją chłopakowi.

- Nie mam nic przeciwko, byś ty ją pierwszy przeczytał. Ja już ją znam. Do zobaczenia. – skierowała się do wyjścia z biblioteki, na chwilę odwracając się po raz ostatni posyłając Calebowi uśmiech.

Końcówka lekcji minęła bez niespodzianek, co Mill przyjęła z nieopisaną ulgą. Po raz pierwszy od dawna przeczucie ją myliło. Nie umiała znaleźć słów, jak bardzo się z tego cieszy. Tym razem postanowiła wyjść głównymi drzwiami, zaoszczędzić kilka minut i spokojnie poczekać na autobus.

- Dlaczego nas unikasz? – męski głos spowodował, że zatrzymała się w pół kroku.

- A dlaczego tak się mną interesujecie? Chcę mieć zwykłe, normalne, niczym niewyróżniające się życie. Chyba mam do tego prawo? – odpowiedziała nieco wojowniczym tonem. Kim był ten wysportowany blondyn o niesamowicie niebieskich oczach, w których zapewne tonęła damska połowa szkoły? Na nią jakoś to nie działało, za to wkurzało.

- Myślę, że wiesz. My nie mamy normalnego życia. Valentina na ciebie czeka. – kolejna wypowiedź chłopaka tylko bardziej rozzłościła czarnowłosą.

- To, że „wy” nie macie, nie znaczy, że ja nie mogę! To ty do mnie pisałeś wcześniej, mam rację? – jej opanowanie było na granicy. Przystojniak, jakkolwiek się zwał, musiał mieć niezły tupet, którego nikt wcześniej nie ukrócił. Czas najwyższy się tym zająć.

- Nawet, jeśli ja to, co? Poskarżysz się rodzicom? – sarkastyczna wypowiedź blondyna przepełniła kielich. W oczach Mill można było zobaczyć błyskawice.

- Jesteś tak cholernie siebie pewny…niedługo to się zmieni. – zmrużyła oczy odwracając się na pięcie i ruszając w kierunku niedaleko położonego przestanku autobusowego.

- To jeszcze nie koniec naszej rozmowy, Petrov! –zawołał nie na tyle głośno, by usłyszeli go wszyscy wokół jednak na tyle, by nawet z daleka ona mogła bez przeszkód wyłapać jego słowa. 
Zacisnęła tylko usta, doskonale zdając sobie sprawę, że to dopiero początek. Wsiadła do autobusu, zajęła wolne miejsce i wróciła do chwil spędzonych w bibliotece z nowo poznanym.


c.d.n.        

Anna Żylińska