niedziela, 13 listopada 2011

New Beginning... new life...: "Nothing looks like you see"


Rozdział VII 

Czarnowłosa jeszcze przez chwilę wpatrywała się w okno, przez które dwójka włamywaczy wyszła z jej pokoju, zastanawiając się, co to za zapach wyczuła, kiedy tylko przekroczyła próg pokoju. Korciło ją, by napisać do Aleka i Jasmine, może oni by wiedzieli. Zawahała się i odłożyła telefon na biurko. Ta sprawa ich nie dotyczyła. Ona musiała się nią zająć.
Usłyszała dźwięk sms-a.
„Nowa wiadomość od: Maya”
„Masz chwilę?”
Przewróciła oczami, widząc zapytanie przyjaciółki. Jak gdyby nie wiedziała.
„ Jasne, o co chodzi?”
„ Wpadnij do McLarrs”
„ Będę za 20 min”
Maya rzadko wysyłała jej takie wiadomości. Zwykle w kryzysowych sytuacjach, więc działo się coś ważnego. Najpierw pomoże jej, następnie sobie.
Ubrała się zwyczajnie, zmieniając jedynie bluzkę na zieloną z niewielkimi falbankami i na to skórzaną czarną kurtkę. „McLarrs” nie było daleko od jej domu, 15 minut spacerkiem dla niej zamieniało się w 5.
Wchodząc do lokalu, skierowała się od razu do stałego miejsca, na którym zwykle ona i Maya siadały, jednak Mai tam nie było. Natomiast jej miejsce zajmował chłopak, w dodatku go znała… to Caleb. Czując, że ktoś za nim stoi, odwrócił się, robiąc zaskoczoną minę. To nie jej się spodziewał tu zastać.
- Hej. – powiedział po chwili ciszy, jaka zapadła między nimi. Dość niezręcznej. Unikali się od dłuższego czasu, nie mieli ochoty tego zmieniać.
- Hej. Nie widziałeś gdzieś Mai? – zapytała, nie chcąc tracić czasu swojego ani jego, zwłaszcza, że wyglądał na zniecierpliwionego.
- Mai… nie. Ale napisała, żebym tu na nią czekał. – odpowiedział, patrząc jak twarz Millah z zaskoczonej zmienia się w zirytowaną.
- Oboje nas wrobiła. – mruknęła zrezygnowana, siadając na wolnym miejscu. Skoro już tu była, mogła coś zjeść. Nie miała zamiaru bawić się w robienie kolacji czy coś.
- Jeśli nie chcesz… nie musisz ze mną siedzieć. – dodała, widząc zdezorientowanie w spojrzeniu chłopaka. Jak gdyby chciał zostać, a z drugiej gdzieś się spieszył. Bała się, że to ma coś wspólnego z jej gośćmi. Zwłaszcza, że wyczuła ich nikły zapach w okolicy knajpy.
- Zostanę. – jego decyzja ucieszyła dziewczynę, jednak oboje nie zdawali sobie sprawy, że są obserwowani. I oboje mają całkiem spore kłopoty.
Rozmowa jakoś niespecjalnie się kleiła. Chyba oboje podświadomie czuli, że nie powinni ze sobą przebywać, mimo to żadne z nich nie podnosiło się z miejsca. Dwie godziny minęły niczym jedna chwila.
- Powinnam już iść. Wiesz, rodzice i cała reszta... - mruknęła, gdy wyjmowała drobne za swój posiłek, nie pozwalając by chłopak zapłacił za coś, na co się nie pisał.
- Jasne… - bąknął zaskoczony szybkością, z jaką Millah wypiła resztkę soku.
Pożegnała się z nim w błyskawicznym tempie. Nie wiedziała, czy jest bardziej zaskoczona faktem, że Caleb został, czy tym, że byli zdolni faktycznie rozmawiać, udając jakby to, iż Christian ją pocałował, było czystą fikcją.
Otwierając drzwi do domu, czuła, że coś jest nie tak… bardzo nie tak. Rodzice powinni już wrócić. Dawno, w sumie zanim wróciła od Aleka… dom emanował czymś, czego nie potrafiła ująć w słowa. Zupełnie jakby próbował ostrzec ją przed czymś. Nie zdążyła odłożyć nawet kluczy na blat stołu, gdy usłyszała świst. Jej instynkt zareagował automatycznie. Schowała się za blatem i próbowała namierzyć źródło zagrożenia. Kiedy potrzebny był tropiciel, taki jak Christian, to oczywiście go przy niej nie było. Zamiast tego podrywał ludzi… pięknie. Zdarzyła poruszyć się o kilka milimetrów, kolejny świst, tuż nad jej głową. Spanikowała. To przestawało być zabawne, ktoś próbował ją uśpić, nie pozostawiając śladów. Gdy usłyszała trzeci świst, obserwując lot niewielkiej drewnianej strzałki, chwyciła ją, gdy ta wbiła się w ścianę, po czym z powrotem wróciła na swoją pozycję, z której kilka sekund później uciekła w kierunku drzwi balkonowych. Była głupia, łudząc się, że może uda się jej uciec, dobiec gdzieś… Usłyszała czwarty świst, tym razem ktokolwiek chciał ją zranić, osiągnął swój cel. Cały świat Mill został jakby za mgłą. Droga z tyłu domu nagle wydała się taka długa… potknęła się, upadając na kolana już poza swoją posesją. Ostatkami sił walczyła, by nie dać się posiąść ciemności, która była niezwykle silna, nie mogła się poddać. Nie ona.
- Caleb… - to było ostatnie słowo, jakie wypowiedziała do cienia, jaki pojawił się na linii jej horyzontu. Po czym odpłynęła, opadając całym ciałem na ziemię.

Rys. Agata Pachciarek
~*~

- Millah? Mill? Żyjesz? Mill? – damski głos, znajomy. Docierał do podświadomości dziewczyny powoli. Dobrze, że docierał.
- Moja głowa… gdzie jestem? – jęknęła, próbując się podnieść nie swojego łóżka, jednak czyjeś silne dłonie uniemożliwiły jej kolejne próby.
- U nas. Wszystko w porządku. Jesteś bezpieczna. – usłyszała w odpowiedzi tym razem męski głos. Głos Aleka. Odetchnęła z ulgą.
- Dlaczego... ał..dlaczego tu jestem? Jaki jest… dzień? – zapytała, wtulając się w ramiona brata, któremu widać bardzo spodobała się ta rola i nie bronił się przed takim rodzajem czułości. Ba… schlebiało mu to.
- Środa. A jesteś, dlatego że ten glonojad cię przyniósł. Powiedział, że... zostałaś zaatakowana, za późno zorientował się, że byłaś obserwowana od czasu, gdy weszłaś do knajpy. Miał do wyboru złapanie tego, kto cię zaatakował lub… ratowanie ci skóry. Jak widać wybrał to drugie.
- I dobrze zrobił. – wtrąciła się Jasmine niosąc herbatę i rogalika.
- Powinnaś coś zjeść. – Alek pomógł w miarę jego zdaniem bezboleśnie oprzeć się Milli o poduszki, by mogła spokojnie zjeść.
- Jak to jest środa? Ile ja spałam? – coś jej się tu nie zgadzało. Była w knajpie w piątek.
- Spałam 4 DNI? – podniosła ton i niemal nie wylała herbaty na łóżko,  gdyby nie szybka interwencja Jasmine, byłoby o wiele gorzej niż tylko kilka kropel.
- To, czym cię zaatakowano, było o wiele silniejsze. Gdyby było tego więcej… mogłoby cię zabić. Chloe i Jasmine czuwały przy tobie na zmianę, Valentina znalazła pomoc. trucizna ma na celu usypianie i dekoncentrowanie, ale taka dawka upewnia nas, że ktoś z premedytacją planował cię zabić, Millah. – ton, jakim wyrażał się Alek, wywołał ciarki na skórze niebieskookiej. Czuła, jak martwił się o nią. Miała wrażenie, że z ulgą przyjął fakt, że się obudziła. 4 dni nieprzerwanego snu… mogło być gorzej.
- Valentina podjęła decyzję, że zostaniesz tu, póki nie dowiemy się, kto stoi za tym atakiem. – dodał po chwili ciszy widząc jak jego młodsza siostra skubie trzymanego w dłoniach rogalika nie specjalnie spiesząc się by go zjeść.
- A rodzice? Szkoła? Moje życie? -  zaapelowała, patrząc to na brunetkę to na blondyna. Doskonale wiedzieli, że nie mogła tu zostać. Musiała wracać. Catherine na pewno odchodziła od zmysłów.
- Są powiadomieni. A szkołą… na razie się nie przejmuj. Valentina to załatwiła. – odpowiedziała uśmiechnięta Jasmine, machając swoim telefonem.
- Naprawdę MUSZĘ tu zostać? – jęknęła przeciągle wywracając oczami. Czuła się jak dziecko, które zrobiło sobie krzywdę a teraz musi przejść kwarantannę czy czasem nie jest zakażone.
- Naprawdę. Tak będzie lepiej, Millah. Wierz lub nie. Ale nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, tylko ja mam prawo dawać ci wycisk. – mruknął czochrając jej włosy, które i tak były już w gigantycznym nieładzie.
Zaśmiał się, po czym pocałował ją w czoło, błyskawicznie ulatniając się z pola rażenia, zanim zdążyłby dostać poduszką, z którą minął się jedynie milimetrami.
- Wypoczywaj. – powiedział na odchodnym. Teraz, gdy wiedział, że wydobrzeje, mógł zająć się na poważnie tym, czym powinien zajmować się od 4 dni.
A Millah po opornym zjedzeniu rogalika opadła na poduszki przez chwilę zastanawiając się nad tym, czym zastanawiali się wszyscy wokół niej. Kto ją zaatakował, a przede wszystkim… skąd w jej domu wziął się ten dziwny zapach, tak znajomy a jednocześnie nieznany. Chwilę później zasnęła, spełniając życzenie Aleka. 

c. d. n... 

Anna Żylińska