poniedziałek, 31 października 2011

Wspaniałe święto

Pierwszy listopada:
Cmentarz. Takie miejsce, gdzie są groby. Ono istnieje. Chodzę tam co roku zapalić znicze. Teraz też pójdę.



Krok pierwszy- zakupy
 Jakie kwiaty, żywe czy sztuczne? Zdecydowanie żywe. Białe czy żółte, a może fioletowe? Wezmę chyba białe, ale te duże czy drobne? Jaka cena? Duże po 25 zł. Potwornie drogie, niech będą duże Ciotce P. oko zbieleje, jak zobaczy. Duże białe, za 25 zł. Ta doniczka czy tamta? Tu cztery kwiaty, a tutaj tylko trzy. Co za oszustwo! Kupuję te. Jednak nie, poproszę te obok. Do tego jeszcze wiązankę sztucznych. A co! O dużo ozdób, cena 30 zł. Ciotka P. chyba pęknie. Teraz znicze. Blaszana czy plastikowa pokrywka? Plastikowa. A może nie? Niech będzie blaszana. Pali się 48 godzin. Tak mało? To skandal! Tamten 4 dni. O 5 dni! Koniecznie. Ten w kształcie serca. Za mały. Za tani. Wolę tamten z aniołem: 20 zł., 60 cm wysokości, a może za mały? Nie, Ciotka P. na pewno mnie nie prześcignie. Wezmę trzy albo cztery. To wszystko. 135 zł.     



Krok drugi - msza
Część absolutnie nieobowiązkowa, nie chce mi się, chyba sobie odpuszczę.



Krok trzeci - wizyta na cmentarzu
Nowy płaszcz, buty, szalik i rękawiczki. Obowiązkowo. Wciągnij brzuch, pierś do przodu i uśmiech. Tak, uśmiechaj się szeroko, pokaż zęby. Nigdy nie wiesz, kiedy spotkasz kogoś znajomego. Gdzie był ten grób? O jest! Zapalaj. Postaw tu. Krzywo. Przesuń tutaj. Ciekawe, kto kupił taki mały znicz? Niechby się wstydził! Sknera! Nawet teraz dziadkowi żałuje. O nie, ten jest większy od mojego! Co teraz? Chyba zapadnę się pod ziemię. Cicho! Idzie Ciotka P. i Wujek K. Patrz jak się roztyła! Zawsze była przy kości,  teraz pewnie nie mieści się w drzwiach! Strasznie się zapuściła! Ale się postarzał, cała głowa siwa! Garbi się tak, że zaraz dotknie nosem ziemi!

-Witajcie kochani!
-Kopę lat! Wyglądacie świetnie!

-Wy również, nic się nie zmieniliście. Co tam u was?
-Wszystko dobrze. Dość o nas, powiedzcie lepiej, co u was słychać?

-Wszystko po staremu.


Było miło. Dobrze, że spotykam ich tylko raz w roku. Widziałeś, jakie kupili kwiaty? Te za 18 zł. Kpina. O patrz, nasi sąsiedzi. Uśmiechaj się! Szeroko! Znowu kupiła sobie nową torebkę! Lepiej zrobiłaby coś z włosami!


-Mamo kiedy pójdziemy do domu?
-Nie rób wstydu! Wszyscy patrzą!

-Zimno mi.
-Nie przesadzaj!

Zapalam znicz przy krzyżu. Tak dla przykładu. Synku, zmów paciorek.
-Mamo, chcę iść do domu!

-Jesteś niegrzecznym chłopcem.


Wychodzimy. Po drodze spotykam koleżanki z pracy. Rozmawiam o pogodzie. Wsiadam do samochodu. Droga do domu straszliwie długa. Stoję w korkach. Za rok kupię jeszcze większy znicz.


Drugi listopada:
Co to jest cmentarz? Nic ważnego. 



Pisząc ten tekst, nie chciałam urazić niczyich uczuć religijnych. Jeżeli tak się stało, bardzo przepraszam. 


Marta Michalska

niedziela, 30 października 2011

New Beginning... new life... :„Look out darling…”

Rozdział VI

Minęły już 3 tygodnie, od kiedy miejsce miała owa feralna impreza, gdzie wszystko się posypało. Millah starała się żyć własnym życiem najbardziej, jak tylko potrafiła. Jednak widząc wzrok Caleba, którego czasem złapała na spoglądaniu w jej kierunku, niczego nie ułatwiał. Przez reputację nikt postronny wolał do niej nie podchodzić. Wiedzieli, co oznacza przynależność do paczki Mai. Niektórzy aż za dobrze.
- Millah! Wiem, że chodzisz jak struta od ponad dwóch tygodni, więc powiedz mi, o co chodzi dobrowolnie, wiesz, że i tak się dowiem. – zaskoczenie, jakie wymalowało się na jej twarzy było szczere. Nie spodziewała się zobaczyć za swoimi plecami Mai, która miała być na Florydzie przez jeszcze 2 dni.
- Wydaje ci się, Maya. Wszystko w najlepszym porządku... no może poza Crystal. – odpowiedziała przyjaciółce, zerkając poza nią w przeciwnym kierunku. Maya odwróciła się na chwilę, by machnąć ręką na wygląd jak i zachowanie rudowłosej. Nigdy wcześniej tego nie zrobiła, co było wyczynem. Czyżby Maya się zmieniała? Na lepsze?
- Nie, nie, nie, nieee… nie ma tak łatwo! Może nie znamy się wiele lat, jednak na tyle długo, by mogła cię przejrzeć. Chodzi o Caleba? – wypowiedź Mai prosto z mostu spowodowała, że czarnowłosa niemal nie wypuściła z dłoni książek, które trzymała. W ostatniej chwili udało się jej zapobiec zwróceniu na siebie uwagi. 
- Nadal trzymasz się swojej wersji? – wyczuwalny sarkazm w pytaniu brunetki jak i jej prowokujący, pewny siebie wzrok mówił wszystko. Maya wiedziała i cokolwiek Millah teraz powie, nie przekona jej, że jest inaczej.
- Wszystko jest ok. I jeśli pozwolisz… muszę się czymś zająć… - mruknęła poprawiając książki w dłoniach, po czym wyminęła Mayę, by po chwili zniknąć na schodach.
Brunetka uśmiechnęła się tylko pod nosem. Wiedziała, że tu był pies pogrzebany. Wiedziała również, jak Millah i Caleb męczą się, musząc siebie unikać, ponieważ w głębi duszy żadne tego nie chciało. Już jej w tym głowa, by to się zmieniło.
Po lekcjach przy głównym wyjściu ze szkoły czekał na nią Christian ubrany w całości na czarno do tego jego bujna czarna czupryna i hipnotyzujące niebieskie oczy sprawiały, że otaczał go wianuszek panienek gotowych zrobić dla niego wszystko. Gdy dziewczyna tylko go spostrzegła, odwróciła wzrok, przyspieszając. Zupełnie nie mając ochoty na rozmowę z nim.
- Millah! Zaczekaj! – zawołał, przerywając słodkie szczebiotanie dziewczyn i wprowadzając je tym samym w niemałe osłupienie. Wyrwał się z ich kręgu, doganiając czarnowłosą, która, gdy tylko spróbował ją dotknąć, cofnęła się.
- Czego chcesz? Wracaj do nich, w końcu dobrze się tu bawisz, mam rację? - pretensjonalny ton wcale go nie zaskoczył. Od czasu owej imprezy nie odezwała się do niego ani słowem, ani nie odpowiadała na jego maile czy sms-y. Zasłużył to fakt… jednak cały czas starał się jakoś to odpokutować. Chyba z marnym skutkiem.
- Co mam jeszcze zrobić, byś mi wybaczyła? Powiedz, bo mam dosyć tej chorej sytuacji, jaka jest między nami. Proszę. - zwykle radosne, pewne siebie oczy Christiana teraz były przepełnione smutkiem, jednak dla niej to było za mało. Nie wiedziała nawet, czy kiedykolwiek się to zmieni.
- Po prostu zniknij stąd. Zostaw mnie i moje życie w spokoju. – odburknęła, chcąc iść dalej, gdyż z daleka dostrzegła Aleka, który zmierzał w jej kierunku. Nie chciała, by Alek skojarzył Christiana z jej osobą.
- Nie odchodź… - chwycił ją za dłoń jednak niewystarczająco mocno, by nie mogła się błyskawicznie wyrwać. Całej tej sytuacji przyglądali się uczniowie, którzy właśnie wychodzili z budynku szkoły oraz grupka adoratorek niebieskookiego.
- Co się tu dzieje? Narzuca się tobie, Mill? – stanowczy, wojowniczy ton Aleka dał o sobie znać, kiedy ten tylko znalazł się przy nich. Spojrzał na Christiana, mierząc go wzrokiem „tego, który tu rządzi” i uśmiechnął się kpiąco.
- Nic, co byłoby w twoim interesie, blondynku. – odpowiedział mu Christian posyłając równie cwany, uśmiech. Byli niemal równego wzrostu, no może Alek delikatnie górował, jednak to Chris był lepiej wytrenowany.
- Uważaj, co mówisz. Nie jesteś u siebie.
- Czyżby? Lepiej ty uważaj, bo możesz stracić swoje pazurki… lub coś innego.
- Taki jesteś pewien siebie? Jesteś tu sam, my niekoniecznie.
- Hahaha… i to ma mnie przekonać? Zaatakujesz mnie? Czy tylko straszysz, bo w głębi duszy trzęsiesz portkami przed stadem z Nowego Yorku?
- Ja mam się bać? Nie bądź śmieszny. Wyglądasz jak kupa gówna, macie jakiś zlot?
Ta wymiana zdań trwałaby nadal i pewnie zakończyła się o wiele gorzej, gdyby Millah nie wkroczyła do akcji, biorąc Aleka za rękę.
- Czas na nas. – powiedziała cicho posyłając mu znaczące spojrzenie, na co ten przystał, mocniej ściskając dłoń dziewczyny. Gdyby ktoś mógł uwiecznić minę Christiana na ten mały, niewinny gest owej dwójki… Maj niemal dostał furii na ten widok. Nie wierzył w to, co widzi. Kim był ten blondyn trzymający jego Millah za rękę? W dodatku ją obejmuje? Nie zostawi tak tego.
Żadne z nich nie wypowiedziało już ani słowa więcej. Millah odeszła wraz z Alekiem w kierunku jego apartamentu, gdzie czekała na nich Jasmine i Chloe, natomiast Christian pożegnał się z dziewczynami i nie zwracając uwagi na ich zawodzenie i jęki, oddalił się w sobie tylko znanym kierunku.
- Kto to był? Ten Maj? – Aleka mało kiedy zżerała ciekawość, zwykle miewał wszystko podane jak na tacy. Obserwował swoją siostrę, która siedziała po przeciwnej stronie kuchennego blatu barowego, mieszając w jogurcie.
- Nikt, kim trzeba by się przejmować. – mruknęła. Chloe wymieniła znaczące spojrzenia z Jasmine, która pokiwała przecząco głową. Szatynka nie uważałaby to, co insynuowała blondynka było teraz im potrzebne.
- Jasmine? Jak ty nie powiesz, powie to Valentina… więc? – Alek nie dawał za wygraną. Wściekły wzrok czarnowłosej oraz jej mina „Ani mi się waż” wyrażała o wiele więcej niż tylko to. Jasmine wiedziała, dlaczego Mill zależy na tym, by blondyn nic nie wiedział o jej „gościu”
- To Christian Blackwell. Zastępca stada Nowego Yorku. – odpowiedziała Jasmine, posyłając przepraszające spojrzenie.
Łyżeczka, którą Millah trzymała, z hukiem spadła na blat.
- Millah? Gdzie idziesz? Zaczekaj! – Alek próbował zapanować nad siostrą, która nie miała zamiaru go słuchać. Ubrała w pośpiechu buty oraz skórzaną kurtkę, chwyciła swoją torbę, po czym trzasnęła drzwiami, jak najgłośniej się dało.
Jak ona mogła? Powiedziała jej wiele rzeczy w zupełnej tajemnicy, o których Alek miał się nigdy nie dowiedzieć. Zamiast tego Jasmine ją zdradziła. Tak się nie robi przyjaciołom. Była coraz bardziej wściekła, ponieważ autobus, którym miała wracać do domu, spóźniał się już 10 minut. Droga na piechotę wydała się jej o wiele lepszym wyjściem. Po pół godzinie znalazła się w domu, w którym nikogo ponownie nie zastała. Notatka na lustrze mówiła, że wybrali się do centrum handlowego 3 godziny temu… to mogło potrwać. Zjadła lekki spóźniony obiad, po którym udała się do swojego pokoju, gdzie na łóżku zastała szczupłego blondyna o niemal ognistorudych włosach, jego towarzyszka miała identyczne jednak o wiele dłuższe niż on. Wysunęła pazury w geście obrony, nie podobało się jej to, że nieznajomi włamują się do jej pokoju, do jej domu, kiedy tylko chcą i zachowują się tak bezczelnie.
- Wyluzuj Millah… przyszliśmy cię tylko ostrzec. – powiedział rudowłosy, spoglądając jej w oczy. Wyraz jego twarzy był niezwykły, stoicki spokój, w którym było widać, że to on ma tu władzę.
- Ostrzec? Przed czym? – zapytała, wcale nie chowając pazurów. Gdyby nagle zmienili zdanie, wolała pozostać przygotowana.
- Trzymaj się z dala od Caleba Reversa. Tak będzie dla ciebie najlepiej. Możesz wierzyć nam na słowo chyba, że chcesz się przekonać… - wymruczała dziewczyna bawiąca się wcześniej włosami opierająca się o futrynę okna. Jej rozbawiony wzrok był nie do rozszyfrowania dla niej. Tak samo wygląd owej dwójki. Niby ubrani jak nastolatkowie jednak… wyczuwało się w nich coś… nadprzyrodzonego.
- Faye! – wojowniczy ton chłopaka zaskoczył Mill tak, że nie zapytała już o nic więcej, widząc, że dziewczyna zamilkła jak zaczarowana.
- To było by na tyle. Lepiej dla ciebie, byśmy się więcej nie spotkali… Millah Petrov. – wyszeptał stając tak blisko niej, że niemal na nią napierał. Zaraz potem cofnął się i wraz z rudowłosą dziewczyną zniknęli tak, jak się pojawili.
- Dziwne… - mruknęła pod nosem , nie wiedząc, co tu się dzieje. Kim była ta dwójka? Czego chcieli od Caleba? Co miał z nimi wspólnego? Czego chcieli od niej? A przede wszystkim, … co chronili? Co starali się ukryć?


c.d.n.

Anna Żylińska

piątek, 28 października 2011

Cud życia


Najważniejsze w życiu jest



Życie



Zabawne, radosne, jasne



I codziennie inne.



Przez cud powstałe



I cudem śmierci zakończone.



Kruche, słabe, wątłe



Niczym nie chronione,



A jakże cenne.



Bez niego nic by



Nie było.



Tylko życie daje początek



Życiu.



To dzięki niemu na świecie nie jest nudno.




Natalia Konopacka

środa, 26 października 2011

Uwaga!

W sobotę 29.10.2011r. o godzinie 19:00 w Centrum Kultury odbędzie się koncert rockowy „Pyziole”.
Zagrają zespoły Budge, Raymount X i Materia.
Cena biletu: 8 zł.

Przed koncertem warto lepiej poznać wykonawców:
Budge

RaymountX

Materia


Na scenie zawitają Jasiek Matwijczak, Miłosz Rychter, Tomek Żyłka i Wojtek Igiel, to właśnie na ich występ czekamy najbardziej.
Redakcja „Stacha w Podziemiach” już nie może się doczekać :)

wtorek, 25 października 2011

Przyjdźmy, oglądnijmy i podyskutujmy na temat...


Również serdecznie zapraszamy i popieramy takie inicjatywy !!!

Redakcja "Stacha w Podziemiach"

PS. Ta wiadomość jest naszą setną na tej stronie:-).

poniedziałek, 24 października 2011

Gościnnie

Kilka słów o odmienności

Dzisiejsze czasy przynoszą ze sobą dużo kontrowersji. Swoboda obyczajowa, która z roku na rok zwiększa się, stawia konserwatystów w dużym zakłopotaniu. Zachowanie, które kiedyś było niedopuszczalne i nieakceptowane społecznie, dziś staje się powszechne i  zaczyna się mówić głośno o rzeczach przez wieki ukrywanych.

Świat pełen jest ludzi innych od reszty. Innych pod względem osobowości, przekonań, wyznawanej religii, orientacji seksualnej czy płci. W kulturze samoańskiej ludzi klasyfikuje się według trzech płci: kobieta, mężczyzna i Fa’afafine. Fa’afafine to z biologicznego punktu widzenia mężczyźni, którzy czują się kobietami. Ich rodzice rozpoznają te skłonności już we wczesnym dzieciństwie i wychowują swoich synów jak dziewczynki albo raczej jak osobniki "trzeciej płci", których rola płciowa różni się od roli płci męskiej i żeńskiej i z tego powodu spełniają inną rolę niż mężczyźni i kobiety. Fa'afafine to osoby znane ze swojej pracowitości i poświęcenia dla rodziny. Stosunek płciowy między Fa'afine i mężczyzną nie jest pojmowany jako stosunek między osobnikami tej samej płci, dlatego mieszkańcy wysp Samoa nie traktują Fa'afafine jako homoseksualistów.

Odmieńcami są też uważani transwestyci upodabniający się do przeciwnej płci. Osiągają wtedy wewnętrzny spokój. Chęć przebierania się w ubrania płci przeciwnej, a nawet przeprowadzanie operacji związane są ze sferą emocjonalną i psychicznymi uwarunkowaniami danej osoby. Oprócz wyżej wymienionych za nieakceptowanych społecznie uważa się homoseksualistów i biseksualistów. Nie pasują oni do utartego już obrazka pięknej rodziny, gdzie figuruje mężczyzna, kobieta i gromadka dzieci. Irytują oni ludzi moim zdaniem ograniczonych, przerażonych nową sytuacją i kimś kogo nie potrafią zrozumieć. Ryszard Kapuściński powiedział:
„Więc albo zaczniemy się nienawidzić, zwalczać, tępić, postrzegać innego jako wroga naszej kultury czy religii, albo zaczniemy szukać zrozumienia i wzajemnego poznania. Przecież 99 procent konfliktów na świecie bierze się ze wzajemnej nieznajomości!”.

Uważam, że taki sam strach wzbudzają także feministki, które nawołują to wyzbycia się utartych stereotypów dotyczących kobiet. Myślę, że wymyka się to spod kontroli mężczyzn, którzy we wcześniejszych czasach mieli władzę nad swoimi żonami, siostrami i córkami. Teraz kobiety mają siłę i odwagę walczyć o siebie. O pozbycie się ograniczeń, w które były wrzucone od niepamiętnych czasów. Schemat zachowania kobiety i jej roli w społeczeństwie myślę, zaczyna uwierać coraz bardziej, bo pęka patriarchat. Irena Krzywicka, feministyczna pisarka takich książek jak „Pierwsza krew”, „Sekret kobiet” i wiele innych była zwolenniczką małżeństw koleżeńskich. „Oddana żona Jerzego Krzywickiego, matka jego dzieci, a jednocześnie przyjaciółka Boya. Kochała obydwu, każdego inaczej, te dwa uczucia nie kolidowały ze sobą. Mąż był życiową podporą, przyjacielem, ojcem dzieci. Boy był mistrzem i namiętnością, czego przed mężem nie zamierzała ukrywać. Uważała, że tendencja do monogamii świadczy o ubóstwie życia psychicznego, że nie sposób poprzestać na jednym mężczyźnie. Nawoływała do otwartej dyskusji nad ludzką seksualnością, co narażało ją na bezustanną krytykę. Ukuto slogan „Chrońcie dzieci przed Krzywic(k)ą!” Adolf Nowaczyński pisał: „Za dawnych dobrych czasów już dawno prowadzono by ją publicznie na stos”.  No właśnie za DOBRYCH czasów, mówi mężczyzna. Dzięki Bogu, że dawnych.

Ograniczenia i ramy, w które nie mieści się żadna z wyżej wymienionych grup, stworzone są przez kulturę, która teraz obowiązuje. W społeczeństwie ograniczonym kulturą nie ma miejsca na indywidualność, osobisty rozwój, bo to czy tamto nie wypada. W takim świecie ludzie o poczuciu silnej niezależności tacy jak ja nie mają łatwego życia. Uważane są za krnąbrne, nieposłuszne, bezczelne, niewychowane czy nienormalne. Wyśmiewane albo za strachu unikane. Mam tylko wielką nadzieję, że przyjdą czasy, kiedy każdy na tej ziemi będzie mógł rozwijać siebie: swoją osobowość , charakter, wygląd zewnętrzny bez lęku wyśmiania. Z zupełną akceptacją, żeby nikomu nie przeszkadzały  pomalowane dwucentymetrowe paznokcie u mężczyzny. Jeżeli nie jest to możliwe w tej chwili, to niech chociaż konserwatyści nie zatruwają życia „odmieńcom” dlatego, że nie wiedzą czy właśnie owy odmieniec nie jest normalny, w czasie kiedy on dał się zamknąć w obowiązujące ramy. Tylko ludzie wolni od stereotypów, od strachu przed innymi i otwarci mają szansę na rozwój i przetrwanie w społeczeństwie. Wiedzą, jacy są i czego oczekują od życia, reszta zginie przygnieciona przeciętnością.

W żadnym człowieku wspomnianym w tej pracy nie widzę nic złego. Tak samo, jak nic złego nie widzę w ludziach, którzy nie chcą wpisać swojemu dziecku płci w papierach tożsamości i denerwuje mnie, że w takich przypadkach ingeruje prawo. W stosunku do każdego „odmieńca” jestem bardziej serdeczna niż wobec typowego, przeciętnego człowieka. Homoseksualistów już kilku znam, żyję nadzieją, że uda mi się poznać jeszcze Fa’afafine, transwestytę i wielu innych.

„Co się nie zgadzało będzie się zgadzało. Co było niepojęte, będzie pojęte” jak pisał Czesław Miłosz

            Maja Gorochowik

niedziela, 23 października 2011

New Beginning... new life... : „ Never again ”

Rozdział V

   Wszystko zaczęło przyspieszać i Millah poddała się temu wszystkiemu. Mimo to jej zmysły były czujne, podświadomie czuła, że ktoś im się przygląda. Otworzyła oczy, widząc Caleba trzymającego w dłoni telefon komórkowy. Na jego twarzy widniał uśmiech, który spełzł zaraz po ujrzeniu jej z innym. Odepchnęła od siebie zdezorientowanego Christiana, który posłał chłopakowi triumfujący uśmiech. 
- Caleb… - jej głos stał się łamiący i niepewny. Nigdy wcześniej nie czuła się tak zmieszana… Nie była w stanie nic powiedzieć. Mogła tylko obserwować, jak chłopak odwraca się i odchodzi bez słowa. Impreza trwała nadal, słychać było wszędobylski śmiech pijanej młodzieży. Szkoda tylko, że dla niej to był definitywny koniec zabawy.
- Zadowolony? – warknęła, rzucając się na niego z pięściami. Ból, jaki czuła w sobie, był nie do opisania. Widziała, że zrobił to specjalnie. Nie mogła mu tego darować… nie takiego Christiana znała, nie takiego darzyła przyjaźnią i zaufaniem…
- Bardzo. – odpowiedział, a zamiast cwanego uśmiechu jego twarz przybrała teraz kamienny wyraz. Nie chciał, by poznała, że jej oskarżenia go zabolały. Zdawał sobie sprawę, że to, co zrobił, było głupie i cholernie ryzykowne, ale musiał. Po prostu czuł, że jeśli nie zrobi tego dziś… straci ją. A do tego nie chciał dopuścić.
- Powiedz mi, dlaczego ten głupi człowiek cię tak obchodzi? Kiedyś gardziłaś nimi! Co ma takiego, że zmieniłaś zdanie? Hę? – odpowiedział atakiem na atak. Emocje Mill zawsze mu się udzielały.
- Co w ciebie wstąpiło? – nie mogła przyjąć do wiadomości myśli, że właśnie wszystko obróciło się w pył. Nie miała nic.
Chciała opuścić polanę i po prostu wrócić do domu. Prysznic, chipsy i film to było coś, co na obecną chwilę było jej najbardziej potrzebne. Musiała odpocząć… poukładać to, co jeszcze zostało. Nie przeszła jednak więcej niż kilkanaście kroków, czując jak brunet chwyta ją za rękę.
- Millah… - łagodny głos przyjaciela, którego dobrze pamiętała, spowodował, że zatrzymała się na chwilę.
- Pozwól mi proszę… - błagalny ton Christiana ponownie uaktywnił w Milli falę furii. „Dobroduszna Millah” chciała wysłuchać Chrisa, jednak „ta zła” miała o wiele więcej do powiedzenia i nie zamierzała dać tamtej prawa głosu.
- Pozwolić na co? Na kolejny pocałunek, który zrujnuje mi życie? Dopiero, co wszystko tutaj zaczynało mieć dla mnie sens. Prawdziwy SENS, rozumiesz? A ty to wszystko zniszczyłeś… jednym, cholernym pocałunkiem! Nie jesteśmy już w NY! To San Francisco! Nie wrócę tam... – wykrzyczała mu wszystko prostu w twarz, jednak ostatnie zdanie przerwała. Wiedziała, że resztę Christian dopowie sobie sam.
Nie mogła do niego wrócić. Mimo że w NY wszystko układało się pomyślnie. Gdyby nie wyjazd i przeprowadzka Mill, pewnie zostaliby parą. Oboje byli świadomi tego, jednak żadne nie przerwało ciszy, która zapadła między nimi po wypowiedzi Mill.
- Udanego wieczoru, Chris... - jej głos nadal drżał, jednak bardziej ze złości niżeli skruchy. Gdy odwracała się od niego, nie spojrzała nawet w jego oczy. Nie chciała… nie mogła. Tak bardzo czekała na ten dzień… to miała być niezapomniana impreza w towarzystwie Caleba, a jedyne, co zapamięta z tego dnia, będzie poczucie, że go straciła.
   Gdy wróciła do domu, zastała kojącą ciszę. Rodzice wybrali się do teatru, jeszcze nie wrócili, lepiej dla niej. Nie będzie pytań typu „co tak wcześnie?” Powiesiła klucze i niemal w biegu zdejmując buty, ruszyła do swojego pokoju. Nigdy nie zostawiała uchylonych drzwi, więc zdziwienie spowodowało, że przygotowała się do ataku. Nieważne, kim był intruz… poradzi sobie z nim. Otworzyła szerzej drzwi, wysuwając pazury. Już miała rzucać się na włamywacza, jednak przerwała w pół kroku, poznając blond czuprynę. 
- Życie ci niemiłe, Alek? –Czy tak trudno mu było uszanować czyjąś prywatność? Rozumiała fakt, że pojawiał się w ten sposób u Chloe… w końcu ją kochał i był jej opiekunem, ale nie musiał robić tego w stosunku do Milli. Umiała o siebie zadbać.
- Wróciłaś? Co tak…- słysząc głos siostry, blondyn odwrócił do niej, z szerokim uśmiechem, jednak pytanie, jakie chciał zadać, musiało zostać natychmiastowo zapomniane. Zabójczy wzrok Millah mówił mu, by lepiej go nie kończył.
- Jak widać, jestem. Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – postanowiła zatrzymać dla siebie złe informacje. Może nie byli jeszcze takim prawdziwym rodzeństwem… jednak od chwili, gdy Alek powiedział jej, że jest jej bratem, starał się nim być. Wszelkimi możliwymi sposobami. Mogła przewidzieć, że gdyby dowiedział się o Christianie, rozpętałby wojnę.
- Jasmine nie mogła się wyrwać… Valentina musiała ponownie wyjechać. – wyjaśnił pokazując miejsce obok siebie, by usiadła, na co ona pokręciła przecząco głową. Widział w jej oczach, że coś było nie w porządku. Nie miał pojęcia, co jednak nie zamierzał naciskać.
- Popcorn, chipsy, film? –Zapytał, a Mill pokiwała głową na zgodę. Zszedł na dół, by przygotować ucztę, w tym czasie Millah podeszła do okna, zupełnie nieświadoma tego, że jest obserwowana. Zamknęła je i przeniosła laptop na łóżko.
   Zapach popcornu z masłem i chipsów paprykowych poprawił jej humor. W chwili, gdy Alek ustawiał wszystko wokół nich Millah usadowiła się wygodnie na swoim miejscu. czekając już tylko na brata. 
Podczas oglądania filmu oboje śmiali się, przytulali, cieszyli swoją obecnością. Obrzucanie się popcornem, siostrzano-braterskie kłótnie o to, „który moment był najzabawniejszy”, tego Millah nigdy nie zaznała. Zwłaszcza tej więzi z osobą, która wydawać by się mogła zupełnie obca, a była bliższa niż ktokolwiek. Nie pytał jej o nic, nie wnikał. Szanował jej prywatność i chęć zachowania tajemnicy dla siebie. Była mu niezmiernie wdzięczna za to, jak się zachował. Przy nim czuła się bezpieczna.
   Nowy dzień powitał ich śpiących obok siebie w ciasnym uścisku. Mill wtulona w klatkę piersiową brata wyglądała uroczo, wyglądała jakby chciała, by ten blondyn obronił ją przed wszystkim, co złe.
- No gołąbeczki… czas wstawać. – damski głos wyrwał Aleka z jego drzemki. Wypuścił jeszcze śpiącą Mill z objęć, przecierając oczy. Nie na taką pobudkę liczył. Szczerze mówiąc… na żadną nie liczył.
- Jasmine… - zaspany głos Aleka był mało spotykanym zjawiskiem, nawet dla Jasmine, która nie od dziś z nim mieszkała. Ledwo powstrzymywała śmiech. Gdyby w tej całej sytuacji chodziło jedynie o jego zaspany głos, to byłoby nic, jednak głos + jego okrutnie „artystyczny” nieład na głowie powodował u niej takie, a nie inne reakcje i nie miała siły z nimi walczyć.
- Co się dzieje? – wymruczał, gdy już jego świadomość zaczęła jako tako pracować.
- Mamy zadanie… pamiętasz?
- Zadanie… pamiętam. – jego serce momentalnie zaczęło bić szybciej. Razem z Jasmine mieli pomóc Chloe. Alek, odkąd ją pocałował, nie potrafił racjonalnie zachowywać się w jej obecności.
- A co z Mill? – zapytał, wstając z łóżka. Nie chciał nic mówić, ale miał dziwne uczucie niepokoju, że nie powinien zostawiać jej samej, mimo iż nie widział żadnego zagrożenia dla niej.
- Nic jej nie będzie. Chodź! – mruknęła, otwierając szerzej okno, przez które przeszła, a za nią blondyn, po tym, jak ostatni raz spojrzał na śpiącą siostrę.
   Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że obserwator nadal trwał na swoim miejscu. Nie poruszał się, nie zwracał na siebie uwagi. Wtapiał się idealnie w otoczenie, zupełnie jakby był powietrzem. Jego uśmiech nie był z kategorii tych przyjacielskich… zwiastował za to coś, czego Millah, Alek, Jasmine, Chloe, Christian czy Caleb się nie spodziewali.



c.d.n.

Anna Żylińska

środa, 19 października 2011

Bohaterowie „Mieszka”

   22 września 2011 roku w naszej szkole miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Na długiej przerwie odbył się niedługi lecz uroczysty apel, podczas którego uczniowie naszej szkoły, a zarazem zawodnicy MKS „Mieszko” a także ich trenerzy zostali wyróżnieni odznaczeniem Zrzeszenia Ludowe Zespoły Sportowe.  Gośćmi tej niewielkiej ceremonii byli Wicestarosta Powiatu Świdwińskiego Roman Kozubek oraz Wiceprzewodniczący Zachodniopomorskiego LZS Tomasz Maciejewski, którzy wraz z Dyrektorem Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych Stefanem Mycą wręczyli srebrne, a trenerom złote odznaki za powodzenia sportowe w Ogólnopolskich Igrzyskach LZS w piłce siatkowej: IV miejsce w 2010 r. w Kielcach i I miejsce w 2011 roku w Siedlcach.
   Są to sukcesy naszych kolegów i nauczycieli, których znamy ze szkoły. Myślę, że u niejednego to spotkanie wzbudziło podziw. Grupa naszych zawodników to skromni mężczyźni, którzy posiadają w sobie ducha walki, siłę, spryt, a przy tym wszystkim stawiają cel, do którego uparcie dążą. Warto przybliżyć naszym czytelnikom sylwetki niektórych chłopaków z MKS Mieszko. 
   Norbert Wetklo: sympatyczny młodzieniec z III Technikum Hotelarstwa. Ma 18 lat i z pewnością mogę stwierdzić, że cały oddał się sportowi. Jego zainteresowania tą dziedziną zaczęły się już w czwartej klasie podstawówki. Wówczas zaczął uczęszczać na dodatkowe zajęcia piłki nożnej. A będąc w gimnazjum, nie opuszczał kolejnych treningów z piłki siatkowej. Ponadto lubi także grać w tenisa ziemnego i stołowego. Oprócz sportu Norbert interesuje się również przedmiotami ścisłymi. Skromnie dodaje, że wolny czas poświęca nade wszystko siatce i przyjaciołom, z którymi lubi imprezować. Jak sam mówi, nie ma jeszcze planów na przyszłość.
   Gracjan Kozioł: zabawny, pełen energii, świeżo upieczony student na Wydziale Kultury Fizycznej i Promocji Zdrowia na Uniwersytecie Szczecińskim. „Bardzo mi się tu podoba i wydaje mi się, że jeżeli chodzi o kierunek to trafiłem w dziesiątkę” przyznaje Gracjan. Zapytany o czas wolny odpowiada: „Mam dużo nauki, dlatego każdą wolną chwilę poświęcam jej”. Pomimo to, znajduje parę minut w swoim grafiku na słuchanie ulubionej muzyki. Gracjan od podstawówki interesuje się sportem, od samego początku jest fanem piłki siatkowej. Pierwsze treningi w podstawówce, choć męczące, sprawiały mu wiele radości. W gimnazjum zespół zaczął zdobywać pierwsze sukcesy i tak zostało do dziś, bo teraz MKS „Mieszko” jest mistrzem Polski! Przez te długie lata Gracjan nabrał dużego doświadczenia w tej dyscyplinie. Każdy wyjazd był ważny dla Gracjana, ponieważ rozwijał jego umiejętności, a także wzmacniał charakter. 
   Życzę wszystkim równie wysokich sukcesów nie tylko sportowych oraz pozytywnych cech, których nie brakuje naszym mistrzom.

Martyna Matysek II a

Zapraszamy także na fotorelację z tego dnia.











Fotografie wykonała pani Marzena Kalinowska.

Redakcja "Stacha w Podziemiach"

niedziela, 16 października 2011

New Beginning... new life... : „ Let’ s go! Are you ready for that? ”

Rozdział IV


Caleb okazał się być najbardziej wyrozumiałym chłopakiem, jakiego do tej pory spotkała. Nie naciskał, kiedy momentami stawała się zbyt cicha, kiedy zasypywała go pytaniami, tak, aż momentami brakło jej tchu. Gdyby nie to, że było już tak późno, pewnie dalej chodziliby po parku lub siedzieli pod gigantycznym dębem, rozmawiając o głupotach, śmiejąc się. Millah zaczynała myśleć, że to miasto jest idealne… takie, jakiego chcieli rodzice. Dla niej. Na nowy początek. Na nowe życie.
Pożegnali się kilka metrów od jej domu. Nie chciała, by Catherine usłyszała ją czy bruneta. Mogłoby to się bardzo źle skończyć. Mill, nie marnując czasu, w mig wspięła się na dach, po czym przechodząc przez okno, znalazła się w swoim pokoju.   
- Gdzie byłaś? – głos matki, zdenerwowany i podniesiony nie zwiastował niczego dobrego. Catherine zapaliła lampkę przy biurku. Millah stała przy oknie, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Matka nigdy jej nie kontrolowała. To było coś nowego, zupełnie niespodziewanego. Nie w stylu jej matki, nawet, gdy wyjawiła jej swój sekret odnośnie tego, kim jest.
- Na spacerze… mogłam powiedzieć. Myślałam, że wrócę wystarczająco szybko. – odparła po chwili milczenia, nie wiedząc zupełnie, co chodzi w tej chwili po głowie Catherine. Ojca nie było już 4 dni. Wyjechał w jakąś delegację. Może starała się nie stracić kontroli? Tylko nad czym? Nad Mill? Nie. Z pewnością chodziło tu o coś więcej.
Twarz matki wcześniej skupiona i pełna dezaprobaty odrobinę zelżała. Nie mówiąc już ani słowa wyszła z pokoju córki, zamykając za sobą drzwi, co jeszcze bardziej zdziwiło czarnowłosą. Zero szlabanu? Zero awantury? Tylko „ gdzie byłaś? ”. Nie tak to się zwykle kończy…  
Westchnęła, nie chcąc już sobie zawracać tym głowy, wzięła błyskawiczny prysznic, przebierała się w ciuchy do spania, zamknęła okno gasząc lampkę. Usnęła błyskawicznie z uśmiechem na ustach.
Nowy dzień nie był zbyt radosny. Zaspała. Mało, kiedy jej się to zdarzało, ale… jak widać, nie była wolna od typowo „ ludzkich ” rzeczy. W pośpiechu ubrała się i zbiegła na dół oczekując, że w kuchni zastanie matkę, której nie było. Cały dom był jak gdyby opustoszały. Cichy jak nigdy wcześniej. Po jej skórze przeszła gęsia skórka. Zignorowała uczucie niepokoju, chwytając jabłko i jogurt, wyszła, zamknąwszy drzwi na klucz.
Wpadła do szkoły jak strzała, mknąc prosto do laboratorium, gdzie miała następną lekcję. Wchodząc do klasy, zauważyła, że tam, gdzie zwykle siedziała, j miejsce zajął…Caleb. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, którego nie potrafiła ukryć.  
- Cześć… nie masz nic przeciwko, byśmy byli parą na laborkach? – zapytał. Głupio mu było zmieniać i zostawiać swojego kumpla, z którym był już dwa lata parze na tych zajęciach, jednak, gdy widział szansę na przebywanie z nią odrobinę więcej czasu, uważał, że warto to wykorzystać.  
- Nie… nie mam. To nawet lepiej...
Lekcja minęła błyskawicznie. Całą godzinę rozmawiali, śmiejąc się, zupełnie jakby ich wieczorny spacer, który przeciągnął się do pierwszych godzin nocnych, zdarzył się wieki temu. Zjedli razem lunch obserwowani przez paczkę Caleba, Mai oraz  całą resztę uczniowskiej społeczności. Czuły słuch Mill wyłapywał niektóre plotki.
„Myślisz, że chodzą ze sobą?”
,„Co on robi z NIĄ?!?!?”
„Jak to możliwe?”
„Słyszałam, że nie chcieli się ze sobą afiszować.”
„Bzdura! Są ze sobą! To widać! Parzcie uważniej!”
Na resztę starała się nie zwracać uwagi. Dzisiaj była wielka czwartkowa impreza Mai, na którą wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem. Nawet Millah. Tam mieli się ponownie spotkać, ta myśl paliła jak ogień…
Wieczór był wyjątkowo ciepły, jak gdyby pogoda postanowiła na ten wyjątkowy dzień imprezy podarować im idealne warunki sprzyjające. Gdy niebieskooka dotarła na miejsce, impreza wyglądała na nieźle rozkręconą. Zerknęła na wyświetlacz swojego telefonu. Caleb miał się z nią spotkać 10 minut temu. Niespodziewanie ktoś pociągnął ją za rękę, zasłaniając oczy, prowadząc gdzieś, gdzie robiło się zdecydowanie głośniej.  Po zapachu poznała Caleba, jej serce przyspieszyło.  
Gdy ją przeprosił za spóźnienie, uśmiechnęła się szeroko tańcząc w rytm muzyki. Nie miała mu tego za złe.
Millah zupełnie nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół niej. Widziała tylko Caleba i jego czekoladowe oczy. Wszystko płynęło dalej, czas, muzyka, tłum… nikt nie przejmował się czymś takim jak czas. Gdy czarnowłosa chciała zaczerpnąć powietrza, chwyciła za dłoń chłopaka chcąc go wyprowadzić z uścisku ludzi, którzy ich otoczyli zbici w wydawać się mogło w jedno. Zaprowadziła go w ustronniejszy kawałek polany, gdzie oparła się o drzewo, nie mogąc przestać się uśmiechać. Caleb stał obok. Wiedział, że to, co teraz robi, jest złe … jeśli Simone dowie się, że nie wywiązał się z umowy. Nie rozumiał, dlaczego im zależało na Milli tak bardzo. Rozumiał ich względem Chloe, w końcu to Łącznik... ale Mill? Ona nie była… nie mogła być. Nienawidził uczucia takiego rozdarcia pomiędzy tym, co powinien a tym, co chciał… każdy był samolubny, tylko nie każdy to pokazywał otwarcie światu. On zamierzał przechylić szalę na swoją korzyść, tym samym grabiąc sobie u Bractwa. Nie dbał o to, nie w tej chwili.
- Wybaczysz? Muszę to odebrać…- mruknął lekko zdezorientowany wyświetlającym się numerem Simone. Nienawidził tej kobiety, sam już nie rozumiał, dlaczego się w to wszystko wplątał.
- Jasne. Poczekam. – odpowiedziała posyłając mu uśmiech.
Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy i trwałaby tak zdecydowanie dłużej niż parę minut, gdyby nie fakt, iż wyczuła, że ktoś obok niej stoi i wpatruje się w nią. Uśmiechnęła się podświadomie myśląc, że to Caleb, jednak kiedy już otworzyła oczy, jej uśmiech zbladł.  
- Ciebie też dobrze widzieć, Millah. – skomentował jej wyraz twarzy, sam przywdziewając kpiący uśmieszek. Nie takiego powitania się spodziewał, jednak czego mógł oczekiwać po niej? Że powita go z otwartymi ramionami? Po tym wszystkim, co razem przeszli? W sumie… tak, tak właśnie myślał. A taka reakcja dziewczyny rozczarowała go. Nawet bardzo.
- Christian... - głos Mill był cichy, niemal ginął w tej przestrzeni. Patrzyła w jego błękitne oczy, zupełnie nie mogąc wydusić słowa więcej. Nie spodziewała się go tu zobaczyć. Nie po tym, jak odeszła ze stada, a on zajął jej miejsce. Wiedziała o tym, więc tym bardziej jego wizyta tu była dla niej niespodzianką.
- Kogoś się spodziewałaś Millie-a? Twojego człowieka? Czy może Davida lub Erica hm? – oskarżycielski ton przyjaciela zaskoczył ją. To on pojawia się zupełnie nieproszony, niezapowiedziany na jej nowym terenie. Wtrąca się w nie swoje sprawy, mając jeszcze pretensje.
- Wiesz, że nie lubiłam, byś mnie tak nazywał, to jedna sprawa… druga… zgubiłeś się? To nie Nowy Jork. Co tu robisz? – Jej bajeczny niemal humor wraz z nastrojem znikł jak bańka mydlana. 
- Nie kłam, oboje wiemy, że to nieprawda. I masz rację Nowy Jork, to nie jest… jednak jest coś, co nie może czekać. Dlatego tu jestem. Lyellea cię potrzebuje. – oskarżycielski ton w głosie Christiana zelżał, jednak nadal pozostawał wyczuwalny. Przez te wszystkie lata to on z nią był, zawsze, kiedy tego potrzebowała, na każde jej zawołanie i nawet wtedy, kiedy nic nie mówiła, on wiedział swoje. A teraz zastąpiła go jakimś… człowiekiem? Nie wierzył w to.  
- Nie kłamię! Przestań mi wiecznie coś insynuować, coś cię dziś ugryzło? Czy to może San Francisco tak na ciebie działa, co? I co z tym ma wspólnego Lye? Teraz ty jesteś jej zastępcą. Dbaj o stado… i o nią. – odbiła zręcznie piłeczkę, nie dając się wciągnąć w jego grę. Gdyby Lyellea jej potrzebowała, sama by się z nią skontaktowała. Nieraz tak było, więc niby dlaczego miałaby tym razem wysyłać jego? Wiedząc doskonale, jakie panowały między nimi relacje, po tym jak odeszła.  
- Nic mnie nie ugryzło. Dbam o stado i... o nią. Jednak mamy kłopoty. Stado z LA… znasz to, prawda? – powiedział już ciszej, nieznacznie się do niej przysuwając. Jako jeden z bardzo nielicznych Majów miał wyczulone zmysły, przez co był tropicielem w stadzie NY. Słuch i węch mówiły mu, że zbliża się człowiek Milli, musiał się spieszyć.  
- Ale... - zdążyła powiedzieć, zanim Christian chwycił ją w pasie i pocałował Wszystko momentalnie znikło, hałas, polana, drzewa i Caleb. Byli tylko oni… wieloletni przyjaciele...

c.d.n.

Anna Żylińska 

sobota, 15 października 2011

Vivat wolność w kolorach tęczy!


  Drogi Czytelniku, czy Ty także wychodzisz z założenia, że czasy, w których dane było Ci się urodzić, są nieodpowiednie? 

Ja bardzo często. Cóż z tego, że mam dostęp do tej całej nowoczesności Internetu i telewizji kablowej, skoro to wszystko mnie nie uszczęśliwia. Już dawno stwierdziłam, że cyberprzestrzeń nie jest miejscem dla mnie. Dziwnym uczuciem jest tęsknić za daleką przeszłością, której nie miało się okazji doświadczyć na własnej skórze. 
  Lata 70. minionego stulecia. Wspaniały czas niczym nieograniczonej kolorowej wolności. Gdy w Wielkiej Brytanii królował glam rock! To właśnie do tych czasów często uciekam w marzeniach. 

Im dziwniej tym lepiej.

Dzieci Glam rocka cieszyły się ogromną swobodą ubioru. Wielką porażką czasu dzisiejszego jest to, że wszyscy wyglądają identycznie, panie w takiej samej sukience po dwóch stronach ulicy, to widok nierzadki, co gorsza niemalże każdy przejaw kreatywności i odwagi w kwestii wizerunku spotyka się z lodowatymi spojrzeniami. Szczęśliwcy żyjący 40 lat temu patrzyli na te sprawy zupełnie inaczej. Buty na koturnach, szalone fryzury, wyrazisty makijaż i przede wszystkim morze barw to ich główne atuty. Wszelkie dziwactwa były dobrze postrzegane, połączenie: mężczyzna i sukienka było czymś na porządku dziennym. Wszyscy połczynianie doskonale wiedzą, z jaką reakcją spotyka się to dzisiaj. 



 „I like boys. I like girls.”

Glam rock nie wiedział, czym jest wstyd i skrępowanie. Homoseksualizm nie tylko spotykał się z przyzwoleniem społecznym, ale nawet był na fali. Szczególnie mile widzianym stał się biseksualizm, orientacja najbardziej naturalna, pierwotna, nie znająca żadnych podziałów, a więc taka, w którą nie zdążył ingerować człowiek. Wydawać by się mogło, że przez te 40 lat świat powinien pójść na przód, niestety akceptacja odmiennej orientacji seksualnej stanowi dziś problem dla niejednego z nas. 

Show i muzyka.

Glam rock ubierał muzykę w liczne stroje, dbał o to, by na scenę nie wkradła się nuda. Muzycy swe występy często sprowadzali do rangi spektaklu, nierzadko spychając nuty na dalszy plan. Setki świecidełek, cekiny, kolorowe światła, a także pojęcia takie jak intryga, tajemnica i alter ego to tylko niektóre składowe wielkich show, których nadrzędnym założeniem było oczarowanie widza. Artyści zaliczani do nurtu to między innymi: T. Rex, David Bowie, KISS, Jobriath i nieco późniejsze Mötley Crüe. 

Zapraszam do obejrzenia muzyków w akcji:

     
Glam oddech

Udało mi się! Na parę chwil przeniosłam się do tych wspaniałych czasów. Wehikułem stał się film „Velvet Goldmine” („Idol”) z 1998 roku w reżyserii Todda Haynesa. Obraz luźno oparty na biografiach dwóch wielkich muzyków Davida Bowie i Iggy’ego Popa  dał mi wiele radości. Pewnie zabrzmi to dość banalnie, ale ekranizacja wystrzeliwuje w widza ogromny ładunek rozrywających ciało pozytywnych emocji, zaraża glam rockową odwagą, beztroską i miłością do małych stających się wówczas wielkimi rzeczami.




Za co kocham glam rock?

Za dziką swobodę, wolność, naturalność i porzucenie utrudniających życie zasad, których twórcą był nie kto inny jak człowiek, wskazując to i tamto jako nieodpowiednie i wstydliwe. Barierą utrudniającą dziś zapomnienie o skrępowaniu i poczucie kolorowej wolności jest społeczeństwo, mniej wyrozumiałe niż przed laty. Jednak żywię nadzieję, że doczekam dni, kiedy to się zmieni.

Michalska Marta II c