środa, 22 listopada 2017

REWOLUCJA

Prezentujemy pracę, która otrzymała w Wakacyjnym Konkursie Literackim III miejsce . Gratulujemy autorce lekkiego pióra. Naprawdę dobrze się czyta!


   Usłyszałam skrzeczący dźwięk mojego budzika, co oznaczało, że jest już 7:00. Promienie słoneczne swobodnie przebijały się przez rolety, rozświetlając cały mój pokój. Średnio wyspana wstałam dosyć energicznie, by rozbudzić choć trochę umysł. Nastawiłam wodę na herbatę i poszłam do łazienki, by jak co rano powtórzyć ,,toaletowy zestaw ćwiczeń’’. Wychodząc spod prysznica, uderzyłam się w mały palec u stopy i przeklinając parszywy los, zaczęłam wycierać mokre ciało. Następnym etapem było lustro, codzienne patrzenie w swoje odbicie przyprawiało mnie o mdłości. Nie lubię swojego wyglądu. Dlatego starannie maskuję swoje piegi na twarzy i związuję w kok rude włosy. Przeciągam brązową kredką kreskę na górnej powiece, a potem tuszuję rzęsy, by wydobyć choć odrobinę kobiecości. Intensywne, zielone oczy przypominają mi o mojej dzikiej naturze, którą od jakichś kilku lat zakopałam szczelnie 3 metry pod ziemią. Mimo że mam już prawie 26 lat, ciągle zastanawiam się co mam na siebie włożyć. Po 15-minutowej farsie i przekopaniu niewielkiej szafy decyduję się, założyć na siebie ciepły sweter i ulubione jeansy, które podkreślają moje co nieco. Wychodzę z łazienki i przechodzę prosto do kuchni, ponieważ przejście  z jednego pomieszczenia do drugiego zajmuje parę kroków. Moje mieszkanie to przytulna kawalerka w miłej okolicy. Jedynym minusem jest odległość, jaka dzieli mnie między domem, a pracą. 
   Wyłączam czajnik i zalewam herbatę. Jem szybkie śniadanie, myję zęby, do torby wrzucam telefon i słuchawki. Wychodzę szybko z domu, zamykam drzwi i biegnę do windy, by jak najszybciej znaleźć się na dole, autobus odjeżdża o 8:05. Uff, żadnej żywej duszy w windzie, swoboda pozwala mi nawet zanucić melodyjkę lecącą z głośniczka. Nawet ładna pogoda, pomyślałam zadzierając głowę w nienaturalny sposób, by przyjrzeć się niebu. Wszystko wskazywało na to, że ten dzień będzie nawet udany. Idę prosto na przystanek, a raczej biegnę. No cóż, nie pierwszy raz i podejrzewam, że nie ostatni. Mogę przyjąć, że to już coś w rodzaju porannej aktywności fizycznej. 
   Kiedy uda mi się już wsiąść do wybranego autobusu i przetransportować na moje miejsce pracy, czuję, że czegoś zapomniałam. I wtedy oblewa mnie zimny pot. Zaczynam szukać nerwowo tego w torbie, rozgrzebując i kotłując tam wszystko, co spotka moja ręka. A gdy tylko znajdę przyczynę mojego małego zawału serca, wypuszczam powietrze z prawdziwą ulgą. Zadziwiające, jak złośliwe potrafią być rzeczy martwe, chociaż te żywe potrafią znacznie bardziej. Odetchnęłam, kiedy w mojej dłoni pojawił się miedziany zestaw dwóch kluczy z breloczkiem w kształcie kota. Pracuję w sklepie wielobranżowym, do moich zadań należy jedynie przekładanie towaru z kartonu na półki i odwrotnie. Czasami wejdę na kasę i obsłużę kilku klientów, którzy patrząc, jak nieudolnie kasuję ich zakupy, chcą mnie własnoręcznie udusić.
- Dzień dobry. – Uśmiecham się najlepiej jak potrafię, ale w zamian nie otrzymuje uśmiechu tylko grymas niezadowolenia. 
- Zobaczymy, czy taki dobry. – Odpowiada oschle pewien mężczyzna ubrany w elegancki, czarny płaszcz. Kasuję jak najszybciej jego zakupy i zaczynam się zastanawiać, czy czasem tacy opryskliwi ludzie nie żywią się pinezkami. 
   I tak codziennie, odkąd dostałam tę pracę. Moje życie nie jest skomplikowane, w zasadzie żyję od pierwszego do pierwszego, powiedziałabym nawet, że zalewa mnie monotonia, lecz staram się nie narzekać. Moje znajome, które mogę uznać za koleżanki, czasem wyciągają mnie z letargu, który tworzę sobie sama, siedząc w domu i czytając książki wypożyczone z biblioteki. Słyszę tylko te ich ,,Ewka marnujesz się, wyjdź z domu, poznaj kogoś’’. Czasami namówiona tak przez nie, wychodzę do klubu, lecz każda poznana tam osoba nie jest na tyle interesująca, by zgłębić z nią kontakt, a na pewno już nie tamtejsi faceci! 
   Kasia i Kinga sprawnie poruszają się w sprawach damsko-męskich. Każda z nich marzy o księciu na białym koniu, to też takowego szukają. Ja, mimo iż dobrze czuje się wśród wszelkich ludzi, nie obcuję z płcią przeciwną. Co też nie oznacza, że moja orientacja jest bardziej w stronę kobiet. Nie. Po prostu z obserwacji widzę, jak bardzo związki są męczące, gdy są nieudane, a że szczęśliwe big love zdarza się bardzo rzadko, postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy. Owszem czasami mam na karku natręta, który za wszelką cenę chce się ze mną umówić, lecz szybko ucinam taki kontakt. Nie uważam, że do końca jestem jakimś paszczurem, lecz też nie uważam, że jestem wybitnie piękna. Raczej średnia, a nawet średniawa. Tak jak już wspominałam, moje życie jest dzień w dzień takie samo. Praca dom, praca dom, czasami wypad na miasto. 
   Wszystko wywróciło mi się do góry nogami, kiedy poznałam Jego. To było bardzo dziwne, ponieważ widziałam tego człowieka prawie codziennie, a nie zamieniłam z nim ani słowa. Był dość wysokim brunetem, dobrze zbudowanym. W dodatku biła od niego przyjazna atmosfera. Pracował w restauracji o nazwie Italia po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko mojego miejsca pracy. Wychodząc na przerwę, często widziałam, jak obsługiwał klientów, wychodziło mu to znacznie lepiej niż mi. Kiedy zobaczył, że się na niego zwyczajnie gapię, uśmiechnął się, natomiast zdezorientowana ja, weszłam jak najszybciej do sklepu prawie jak do schronu.
   Ma na imię Jarek i jest moim zupełnym przeciwieństwem. Nasza znajomość zaczęła się dosyć nietypowo, ponieważ pierwszy raz stanęłam z nim twarzą w twarz, kiedy postanowiłyśmy razem z Edytą, koleżanką z pracy, pójść do restauracji naprzeciwko na lunch. Wtedy nie zauważyłam, jak niósł tacę z czyimś zamówieniem i wpadłam prosto na niego, a zawartość talerza prosto na mnie. Po niezręcznej chwili ciszy, usłyszałam śmiech, który zestresował mnie jeszcze bardziej. Co było śmiesznego w takiej sytuacji? Okazało się, że miałam we włosach, na twarzy i na bluzce makaron spaghetti. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię, kiedy spojrzałam w lustro powieszone na ścianie. Wyglądałam bardzo oryginalnie. Do tego stopnia, że Jarek dosłownie zwijał się ze śmiechu. Ludzie siedzący w lokalu patrzyli na mnie uważnie. Poczułam, jak robi mi się gorąco. Zdezorientowana, wydusiłam z siebie krótkie:
- Dlaczego jest Ci tak do śmiechu? – W końcu sytuacja nie była wesoła. Ktoś przeze mnie stracił obiad.
- Przypominasz mi pomidora. – Powiedział, dalej trzymając się za brzuch.  Zła na to, że ciągle się ze mnie śmiał, zgarnęłam z bluzki sos i wtarłam mu w twarz. 
-W takim razie witam w ogródku. – Rzuciłam i poszłam w stronę drzwi z napisem ,,Toaleta’’. Edyta wyszła z lokalu w tym samym momencie, gdy ja wchodziłam do łazienki. Przesiedziałam tam dobre 10 minut i bezskutecznie starałam się ocalić beżową bluzkę. Zrezygnowana oparłam się na umywalce i spojrzałam w lustro z pytaniem ,,dlaczego ja?’’. Po czym usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Sądząc, że to Edyta, otworzyłam zasępiona drzwi, lecz u progu stał Jarek uśmiechnięty od ucha do ucha. 
-Przyszedłeś mi oznajmić, że właściciel talerza chce mnie zabić? – Spytałam, obserwując ludzi siedzących na zewnątrz. 
-Co? Dlaczego? Ee..Nie. To był mój lunch i nie chcę Cię zabić.  – Powiedział, opierając się o framugę. Wtedy zauważyłam, że ma orzechowe oczy i lekki zarost, który mu pasował. Pomyślałam, szybko, co jest grane. 
-W takim razie dlaczego tu przyszedłeś? – Spytałam podejrzliwie. 
-Straciłem swój lunch i będę musiał zapłacić za zbity talerz z uzbieranych napiwków. Nie mówiąc już o tym, że posprzątałem ten bajzel. 
Zrobiłam duże oczy i zaczęłam intensywnie myśleć. – W takim razie zapłacę za szkodę.
-Nie trzeba, wystarczy, że zjesz ze mną obiad. W końcu i tak po to tu przyszłaś. –Powiedział, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Zastanowiłam się chwilę i przystałam na warunek ciekawa tego, co mnie jeszcze spotka tego dnia. 
   Usiedliśmy na dworze przy stole z parasolem. Pogoda była przyjemna, mimo że była już jesień. Nic dziwnego, że większość ludzi wybrała zewnętrzną część lokalu. Drugi kelner podszedł do nas i uśmiechnął się do mnie, żywo podając kartę. Bez wahania wybrałam spaghetti, które stało się punktem zwrotnym w moim życiu. Zjedliśmy razem obiad oraz deser, ponieważ rozmowa między nami przepływała bardzo płynnie, jak to mówią ,,kleiła się’’. Czuliśmy się w swoim towarzystwie doskonale, niczym starzy, dobrzy przyjaciele. Czas gnał jak szalony i oboje musieliśmy wracać do swoich zajęć, ale kończyliśmy pracę w tym samym czasie i mogliśmy ponownie się spotkać. 
   Wracając do sklepu z brudną bluzką, nie odpowiadałam na pytania ,,co ci się stało?’’. Starałam się skupić na czynnościach, które miałam wykonać zanim miałam opuścić miejsce pracy. Natomiast nie było to łatwym zadaniem, ponieważ wszystkie myśli szły w kierunku Jarka. Gdy na zegarku wybiła 18:00, jak poparzona zamknęłam swoją szafkę w szatni i niemal wystrzeliłam jak z armaty w kierunku drzwi. Widząc chłopaka przed drzwiami wejściowymi, poczułam, jak serce mocniej mi bije. Czy to właśnie tak człowiek reaguje, gdy widzi kogoś kogo lubi? Otworzyłam drzwi z impetem i prawie wskoczyłam mu w objęcia. Chwyciłam wodze moich emocji, by nic nie potoczyło się szybciej niż powinno. Poszliśmy w stronę miasta i włóczyliśmy się razem po pubach do późna. W naszej rozmowie nie było ani chwili ciszy, mówiliśmy o sobie, swoich przekonaniach i upodobaniach. I choć on lubił chipsy, a ja wolałam nachosy, to i tak dobrze się rozumieliśmy, a przede wszystkim akceptowaliśmy. Różnice nie grały tu podziału, wręcz przeciwnie sprawiły, że bardziej nas do siebie ciągnęło. 
   Spotykaliśmy się prawie codziennie, a ja i on czuliśmy do siebie coraz więcej, aż w końcu stworzyliśmy parę. Parę, która oczywiście nie była idealna czy bez wad. Stałam się dzięki Niemu szczęśliwą kobietą, która została pokochana za to, jaka jest. Ten wypadek z talerzem spaghetti uznałam za rewolucję, która zmieniła moje życie. Może tylko na chwilę, a może na zawsze. Wiem tylko, że nie można zamykać się na świat i być taką zaściankową osobą, jaką byłam ja. Miłość to piękne uczucie, mimo że czasami przychodzi znienacka. 

Magda Szczepek (pseud. Siwa), IIA