czwartek, 29 września 2011

To jest W O O D S T O C K !

     Przystanek Woodstock - jeden z największych festiwali muzycznych w Polsce, od kilkunastu lat cieszący się ogromną popularnością, przyciągający fanów każdego gatunku muzycznego. Fenomen na skalę światową, gdzie noszący glany, wyposażeni w ćwieki i inne niebezpiecznie wyglądające ozdoby heavy metalowcy mijają zwiewne i kolorowe dzieci kwiaty, gdzie przedstawiciele wielu subkultur rozmawiają ze sobą i wspólnie śmieją się, gdzie wszyscy są równi. 

 XVII edycja festiwalu odbyła się w Kostrzynie nad Odrą w dniach 4-6 sierpnia br. Ku mojej wielkiej radości, miałam okazję być częścią tego wspaniałego przedsięwzięcia. Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie po przyjeździe na miejsce były śmieci. Puszki, butelki, opakowania po absolutnie wszystkim leżały na trawnikach, chodnikach, ulicach, pod namiotami i wysypywały się z nielicznych pojemników, właśnie na te śmieci przeznaczonych. Ale iluż tam znalazłam przeszczęśliwych ludzi! Kto by się przejmował stertami odpadków na Woodstocku? Wszyscy byli radośni, przyjaźnie nastawieni, pomocni. Wszyscy oferowali pomoc w niesieniu bagaży ( wskazówka: nie bierzcie nigdy ze sobą na Woodstock wielkiego plecaka, mniejszego plecaka, torby, walizki na kółkach i kilku dodatkowych reklamówek- śpiwór i ewentualne buty na zmianę wystarczą w zupełności).W ciągu dnia najbardziej dokuczliwy był pył unoszący się z podłoża. Jeżeli dodatkowo dzień był upalny, wszyscy byli tymże pyłem obklejeni. Nikt się oczywiście tym nie przejmował. Niewielu trudziło się zmianą ubrania, uczesaniem się czy umyciem w publicznych wannach : ) . " Myjesz się? A Po co? Zmieniasz ubranie?! Dlaczego?! TO JEST WOODSTOCK !".
Dokładnie, Woodstock rządzi się swoimi prawami i co dziwne, wszyscy dość chętnie te prawa respektują. Hasło przewodnie imprezy "MIŁOŚĆ PRZYJAŹŃ MUZYKA" doskonale oddaje rzeczywistą atmosferę tego cudownego miejsca.
Nigdy w życiu nie odczułam na własnej skórze tak wspaniałej, unikalnej i pozytywnej energii wytwarzanej przez blisko 700 tysięcy serc. Nie pomyliłam się w liczbach, w tym roku do Kostrzyna nad Odrą, przybyła rekordowa liczba ludzi. Przyciągnęła ich zarówno miłość i przyjaźń, ale również, a może przede wszystkim, muzyka.
     W tym roku na festiwalowej scenie wystąpiło wiele znakomitych zespołów: Heaven Shall Burn, Skindred, Kontrust, Zebrahead, Helloween, Donots,The Prodigy i tak dalej. Niemożliwością było uczestnictwo w każdym koncercie, ale udało mi się kilkakrotnie znaleźć pod sceną. Do udanych koncertów zaliczę rozpoczęty około 4 nad ranem koncert amerykańskiej grupy Dog Eat Dog oraz świetny, energetyczny popis Jahcoustix.
Jednakże swoim występem moje największe uznanie zaskarbił sobie niemiecki muzyk reggae Gentlemen, który oprócz muzyki przekazał publiczności prawdziwe emocje i przez cały występ utrzymywał z nami rewelacyjny kontakt. Energia płynąca ze sceny udzieliła się wszystkim.Wspaniałe, niezapomniane przeżycie. Koncert Gentlemena & The Evolution poprzedzał występ głównych gwiazd festiwalu, mianowicie formacji The Prodigy. Niestety, po zespole takiej rangi można byłoby się spodziewać czegoś lepszego. Sam koncert mierny, bez fajerwerków, bez nawiązania więzi z odbiorcami ( no może oprócz rzucenia ze sceny kilku wyrafinowanych przekleństw i wyzwisk w stronę tłumu). A w tym rozentuzjazmowanym tłumie czaiło się stanowczo zbyt wielu typowych technomaniaków nie rozumiejących myśli przewodniej całej imprezy. Przystanek jest otwarty, jeśli chodzi o gatunki muzyczne, jednak na przyszłość lepiej nie naciągać granicy aż do muzyki elektronicznej, bo to ma swoje niekorzystne skutki. Niestety, wszystko co dobre albo nawet bardzo dobre szybko się kończy.
Trzeba złożyć namiot i wrócić do domu. Powrót do domu przepełnionym do granic niemożliwości pociągiem to również świetne przeżycie. Woodstockowa atmosfera przedostała się drzwiami i oknami również do wnętrza tego środka lokomocji. Kiedy udało mi się wydostać z pociągu na dworcu powiedziałam, że mam okropnie brudne buty. Dziewczyna, która to usłyszała odparła: "mogło być gorzej". Ona wróciła do domu boso, a ja jedynie głodna i potwornie niewyspana, ale za to niesamowicie szczęśliwa.
     Stereotypy dotyczące Woodstocku znajdują swoje odbicie w rzeczywistości. Jest brudno, duszno, nie zawsze pachnie fiołkami, zdarzają się jednostki, które rzucają ponure światło na całość. Ale nigdzie indziej taplanie się w błocie i tonięcie w śmieciach nie jest tylko częścią czegoś większego i piękniejszego.
Zjednoczenia punków i hippisów, młodych i starych, wierzących i ateistów. Możliwości bycia sobą, bez zbędnych konwenansów i wymuszonej elokwencji. Woodstock łączy ludzi, sprawia, że chce się tam wrócić. Jestem przekonana, że wracam tam za rok. Wszystkich zachęcam do tego, aby również się tam wybrali. Nie mogę się już doczekać sierpnia 2012!


Natalia Fijoł

środa, 28 września 2011

Informujemy, że ...

     ... jutro, o godzinie 14:30 w sali audiowizualnej odbędzie się seans filmu Niebieskoocy/ Blue Eyed. Po dobrym kinie przewidziana jest dyskusja, a także krótkie warsztaty. Spotkanie organizowane jest przez szkolny  "Klub Humanistyczny" prowadzony przez panią profesor Kingę Dolatowską. O samym filmie znacznie więcej dowiecie się: 
  


Serdecznie Zapraszamy!!! :) 

Redakcja "Stacha w Podziemiach" 

wtorek, 27 września 2011

Pod lupą Tomka Buczmy

Wybitne przemowy

Niewiele dziś jest miejsc, w których dużą rolę odgrywa kultura i styl wypowiedzi. Codzienność nie stawia przed nami wysokich wymagań w tym zakresie.

     Wychodząc na ulicę, słysząc rozmowy ludzi, których, co tu ukrywać, do MENSY by nie przyjęto, gołym okiem widzimy dowody świadczące na rzecz niskiej kultury wypowiedzi Polaków. Są jednak miejsca, gdzie każde słowo wypowiadane przez ludzi jest dokładnie zapamiętywane. W miejscach takich w sposób szczególny wykorzystywany jest, a na pewno powinien być, dar wymowy. Jedną z najważniejszych tego typu instytucji jest parlament, miejsce, gdzie rozstrzygają się losy Polski. Nie mówię oczywiście, że uważam się za jakiegoś językoznawcę, w którego interesie jest wytykanie błędów językowych polityków. Uważam jednak, że ludzie występujący publicznie, nieważne z jakiej są partii, powinni choć trochę zastanowić się, czy to, co mówią, ma jakiś sens. Chciałbym przytoczyć najbardziej rażące wpadki polityków wynikające z ewidentnej nieznajomości faktów, o których mówią, jak i będące zwykłymi przejęzyczeniami, które każdemu niekiedy mogą się przytrafić.
     Najbardziej wryła mi się w pamięć gafa Renaty Beger, posłanki Samoobrony, która tak gorliwie stawała w obronie własnej partii, że przekręciła nazwisko sekretarza ONZ, którym wówczas był Kofi Annan. Oto wypowiedziane przez nią słowa: „… dokumenty, które przewodniczący Andrzej Lepper słał do różnych osób, począwszy od prezydenta Busha poprzez Sekretarza Generalnego ONZ pana Anana Kofana…” .Skoro już wspomniałem o Samoobronie, chodzą mi po głowie jeszcze dwa inne fragmenty wypowiedzi założyciela i przewodniczącego tej partii – Andrzeja Leppera. Oto one: „Ja ze względu na mały czas czasu… na mały czas, na krótki czas, który jeszcze został mi, nie powiem tego dokładnie, bo mało czasu”. W kolejnej wypowiedzi Lepper stworzył zupełnie nową nazwę tańca, brzmiało to tak: „Wystąpiliście tu w pięciu i zatańczyliście bredgensa, taki taniec na głowie, jak ktoś nie wie”.  
     Kolejną pozycją w moim katalogu jest chyba najciekawsze pytanie, jakie zostało zadane w polskim sejmie. Jego powaga z całą pewnością doskonale pasuje do rangi tej instytucji. Autorką tego pytania była słynna posłanka Nelly Rokita. Oto treść jej wypowiedzi: „Mam dwa pytania. Jedno pytanie mam do pana premiera i z całą powagą proszę potraktować to pytanie. Panie premierze, mam wrażenie, i to nie tylko ja mam wrażenie w Polsce, że często pan stoi w rozkroku.” O ile się nie mylę, nawet z formą pytania wypowiedź ta ma niewiele wspólnego, a co dopiero z sytuacją państwową. No ale cóż, widocznie dla kobiety sprawa może być ważna. Bez wpadek nie obył się również nasz obecny prezydent Bronisław Komorowski. Podczas fatalnych powodzi w Polsce, gdy nie wiadomo było, czy wybory samorządowe uda się w terminie przeprowadzić, wypowiedział on na antenie telewizji takie słowa: „Jeżeli trzeba będzie wprowadzić stan wyjątkowy, to na jakimś terenie, na terenie całego kraju, i na pewno nie na długi okres, bo przecież woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do Bałtyku, do głównej rzeki, do Bałtyku”. Trochę duża ta rzeka, w dodatku ze słoną wodą, ale to taki mały detal.  
     Ostatnią „potyczką językową”, którą chciałbym tu wyeksponować, była wpadka posła z PSL Józefa Zycha, ówczesnego wicemarszałka sejmu. Została ona także wybrana wpadką roku. Brzmiało to tak: „Nie po raz pierwszy staje mi… przychodzi mi stawać…”. Co właściwie posłowi przychodziło nie po raz pierwszy w to nie wnikam, ale sala obrad aż drżała od śmiechu parlamentarzystów.  

     Na przykładzie tych wypowiedzi widać, które z nich wynikają z niczym nieuzasadnionej niewiedzy, a które są zwykłymi lapsusami. O ile te drugie, zdarzające się w każdej kadencji, rozluźniają trochę napiętą sytuację w sejmie i wprowadzają w obrady nieco luzu, o tyle błędy wynikające z pierwszej przyczyny nie powinny mieć miejsca. Gdzie leży granica pomiędzy nadmiernym stresem, zapomnieniem się, a niekompetencją i brakami w wykształceniu? Z całą pewnością jest ona bardzo wąska i już samo ciągłe zbliżanie się do niej może o czymś świadczyć. Gdyby kogoś tego typu pomyłki zainteresowały, warte obejrzenia i polecenia są materiały filmowe zamieszczone na portalu YouTube. Poniżej znajdują się linki do smacznych filmików:




Tomasz Buczma

niedziela, 25 września 2011

New Beginning...new life... : "You know…I’m new here and…it’s kinda great, don’t u think?”

Rozdział I


     O tym, co się stało w apartamencie 18.03., wszyscy woleliby zapomnieć, zwłaszcza jego mieszkańcy. Gdyby tylko się dało…ale zanim to wszystko rozegra się po raz kolejny, jest coś równie ważnego, co nie może zostać pominięte w tej historii…To nowy początek.
4 tygodnie wcześniej.
     - Hej! Nowa, prawda? Jestem Maya. Sama przeprowadziłam się tutaj miesiąc temu, wiec zupełnie cię rozumiem. Skąd jesteś? – Millah była atakowana przez gadulstwo nowo poznanej dziewczyny, odkąd tylko wyszła z sekretariatu. Czy aż tak rzucała się w oczy, że była tu nowa? Czy Maya miała tak dobre oko? Lub może to wina tej szkoły, była niewielka, choć z zewnątrz prezentowała się świetnie. Westchnęła, jęcząc w duchu o chwilę spokoju i ciszy. A przede wszystkim o chwilę, by móc pobyć sama ze sobą.

- Tak z NY, Manhattan. Ja jestem…- czarnowłosa zabrała głos, jednak Maya podniosła rękę we władczym geście królowej pszczół, na co Mill zamilkła od razu.

- Wiem, wiem…jesteś Millah Petrov. I od dziś jesteś moją przyjaciółką! Cool, nie? – zawołała na sam koniec, niemal piszcząc z radości. Mill nie miała pojęcia, co się tu dzieje i co jest nie tak z tą szkołą… jednak coś z nią było nie tak.

- Taaa…cool. – odpowiedziała brunetce mniej radośnie i z przekąsem, jednak Maya nawet tego nie zauważyła. Była zapatrzona w siebie i w swoją ideę „budowania ula”, jak to w myślach nazywała i chyba trafiła w dziesiątkę. Kilka sekund później podeszły do nich jeszcze dwie blondynki, które wyglądały, jak gdyby przynależność do paczki Mai była ich życiowym powołaniem oraz trzecia, najmniejsza wyglądająca na zupełnie zagubioną, gorzej niż Millah. Współczuła jej, widać, że nie miała w tej paczce własnego życia.

- Wiesz co, Maya? Spotkamy się później? Muszę coś jeszcze załatwić w sekretariacie...wybaczysz? – głos Mill ledwo przebił się przez świergot Mai i jej psiapsiółek. Tu naprawdę było jak w ulu…

- Jasne. Cokolwiek potrzebujesz, kochanie. – odpowiedziała jej brunetka, posyłając mega słodki uśmiech, od którego Milli przewróciło się chyba w żołądku. Z jej uśmiechu wyszedł jakiś skwaszony grymas, ale nie przejmowała się tym zbytnio, tylko dała nura do damskiej łazienki. Jedyna oaza spokoju, jaką w tej chwili znała. Oparła się o ścianę, niemal napierając sobą o blat z umywalkami. Spojrzała w lustro, widząc w nim wysoką, zgrabną laskę, mającą figurę modelki. Długie czarne lśniące kręcone włosy sięgające niemal do pleców, do tego jej niemal porcelanowa cera, różane usta a na koniec jej oczy, których nie miał nikt w jej rodzinie. Głęboki granat. Wszyscy jej tego zazdrościli. Nieraz słyszała rożne obraźliwe wulgarne komentarze innych koleżanek z poprzedniej szkoły. Żadna nie mogła się z nią równać i ubliżaniem jej oraz uprzykrzaniem życia chciały sobie zrewanżować brak naturalnej urody. Była w 2 klasie…znaczy, przeniosła się tu i dali ją do drugiej klasy. Na szczęście nie musiała zdawać żadnych testów, z czego była zadowolona jak nigdy. Rodzice uznali, że lepiej będzie, kiedy zamieszka w San Francisco. Ojciec dostał tu posadę, matka też coś znalazła. Wszyscy mieli zacząć nowe piękne, kwitnące życie i obecnie to było największe marzenie Ślicznej. Tak nazywał ją ojciec, odkąd skończyła roczek. Słysząc szkolny dzwonek ogłaszający koniec przerwy, umyła ręce, wycierając je szybko w ręczniki papierowe i wyszła z łazienki. Przez chwilę upewniała się, czy Mai ani jej „ula” nie ma w pobliżu, będąc już pewną, pomknęła szybko na drugie piętro. Nie chciała w swoim pierwszym dniu spóźnić się na pierwszą lekcję. Ten dzień będzie do kitu, więc…lepiej go mieć już za sobą.

- Tu jesteś! A już myślałam, że ukrywasz się przede mną! – krzyk Mai dochodzący zza pleców Mill omal nie spowodował, że stojąc w kolejce po lunch nie potrąciła osoby stojącej przed nią.

- Nie Maya, nie ukrywam się. Miałam wiele zajęć. – odpowiedziała jej, starając się zachować powagę i spokój, który już został nadszarpnięty wiele razy w ciągu połowy dnia. Wzięła tylko jakieś chipsy i sok z całej gamy jedzenia. Jakoś przeszedł jej apetyt na wszystko, kiedy pojawiła się Maya. Ta chyba nie rozumiała dyskretnych aluzji ani zachowania Milli. A ona nie należała do wiecznie milczących. Wiedziała, że powinna trzymać się z dala od innych ludzi, ale…nie mogła aż tak. Nie teraz, kiedy miała nowe życie i nikt jej tu nie znał. Siadała przy stoliku zajmowanym przez jej „ulowy team”, kiedy wyczuła coś…a raczej kogoś. Kogoś takiego samego jak ona. Ta dziewczyna wyglądała znajomo, choć Millah widziała ją pierwszy raz na oczy. Miała blond kręcone włosy, krótsze od Mill, była niższa, mimo to wydawała się słodka i urocza.

- Łącznik… - mruknęła, nie zdając sobie sprawy, że wypowiedziała to na głos.


- Co? O czym ty bredzisz, Milla? – od razu zareagowała królowa podwórka, myśląc, że jej nowa protegowana znalazła temat na nową plotkę, którą można by puścić w obieg.

- O niczym. Tylko Claire wygląda dziś strasznie... – szybko zmieniła temat, przestając patrzeć na Chloe, bo tak miała na imię. Widać, że była w tym wszystkim nowa. Nie wyczuła Milli, w sumie może to lepiej. Chciałaby jeszcze trochę pożyć.

- Uh... masz całkowitą rację. Ktoś jej powinien to uzmysłowić. Mia? – Maya nadawała się na dyktatorkę, miała na to całkiem niezłe zapędy. Kiedy wymówiła imię jednej z blondynek, ta tylko kiwnęła głową, odchodząc od stolika w kierunku niczego się niespodziewającej Claire. Kilka sekund po tym sok marchwiowy, jaki miała w dłoni Mia w całości wylądował na biało-złotej bluzce rudowłosej.

- Teraz przynajmniej masz ten sam kolor na sobie suko. Następnym razem uważaj, co nakładasz. – przemówiła słodkim głosem, odchodząc od zażenowanej i wściekłej dziewczyny. Cała cafeteria wybuchła śmiechem, więc rudowłosa musiała się zmyć. Jedynie pięcioro ludzi się nie śmiało. Siedzieli na końcu sali i miała wrażenie, że dwójka z nich to również Majowie i oni siedzą w tym znacznie dłużej niż Łącznik, co skutkowało tym…że ją wyczuli.

- Szlag…Maya, muszę iść…spotkamy się jutro, pa! – powiedziała, szybko biorąc torbę, chipsy i sok, po czym wyszła z cafeterii, czując na sobie wzrok tamtej dwójki. Nikt nie przypuszczał zwłaszcza ona, że spotka i tu jakichś Majów. Nie miała zamiaru się z nimi zaprzyjaźniać ani ich poznawać, choć powinna, choćby ze zwykłej ciekawości. Ale nie mogła. Obiecała rodzicom, że nie będzie więcej się w nic mieszać. Jej rodzice byli zwykłymi ludźmi. Kochali ją jak własne dziecko i nie odrzucili po tym, jak im powiedziała prawdę. Musiała to zrobić. Nie mogła żyć w kłamstwie, zwłaszcza kiedy była brana na misje przez innych Majów z NY. Zaszyła się w bibliotece, chowając jedzenie do torby, wyjęła zeszyt i zaczęła uzupełniać luki, jakie zrobiła na hiszpańskim przez Mayę. Liderka wcale nie przykładała się do nauki. Miała to gdzieś. Wszystko, czego było jej trzeba, to władza i posłuch w szkole. Posiadanie służących było jej ulubionym sportem. Millah nie zamierzała taka być. Czekała na dobry moment. Po lunchu miała francuski, wchodząc do klasy poczuła, że jest w niej Maj i nie myliła się. Dziewczyna w ciemnych włosach może nie aż takich, jakie miała Mill, siedziała z tyłu klasy. Profesor Highss uśmiechnął się, zanim powiedział:
- Klaso! To jest Millah Petrov, wasza nowa koleżanka. Bądźcie dla niej mili! Możesz usiąść na wolnym miejscu – ostatnie zdanie wymówił cicho, by usłyszała je tylko Millah i kilka osób z pierwszego rzędu. Niebieskooka tylko kiwnęła głową w geście zrozumienia i usiadła po drugiej stronie klasy przy oknie. Wyjęła książkę i zeszyt udając, że nie czuje świdrującego wzroku innej Majanki. Czuła, że coś tu nie gra, jednak jak na razie zamierzała robić dobrą minę do złej gry. Po lekcji wyszła z klasy najszybciej jak mogła, ruszyła do swojej szafki, zostawiając w niej książki i inne niepotrzebne rzeczy. Odetchnęła z ulgą, ponieważ Mai ani jej świty nie było nigdzie widać, co oznaczało jedno. Została uziemiona w kozie. Obiło jej się o uszy od jednej z dziewczyn, która niezbyt przepadała za „ulem” jak i ona sama. Jeden dzień w szkole a ona już zawiązywała tajne pakty…Pożegnawszy się z innymi uczniami, wyszła ze szkoły, wyjmując dopominającą się o uwagę komórkę.
„New text message from: MOM”

“O której będziesz? Tata ma niespodziankę”

Uśmiechnęła się pod nosem, odpisując:

„Za kilkanaście minut…jak złapię transport”

Nie sądziła, że transportem będą jej własne nogi.

- Hej! Ty! Tak, ty! Zaczekaj! – męski głos krzyczący z odległości kilku metrów od niej biegnący w jej kierunku. To nie wyglądało zbyt dobrze. Millah, niewiele myśląc, wzięła nogi za pas i w długą. Czuła, że chłopak gonił ją jeszcze przez kilkanaście metrów, ale potem dał sobie spokój. On też był Majem. Widać ta, która siedziała z nią w klasie, coś mu powiedziała. Bo niby dlaczego miałby ją gonić? Nic złego nie zrobiła, a przynajmniej nic, o czym by nie wiedziała. Nawet nie czekała już na autobus. Skacząc po budynkach i rusztowaniach, dotarła do domu, pojawiając się w nim dość niespodziewanie, czym zaskoczyła matkę, która aż podskoczyła.

- Millah! Wiesz, że nie lubimy z ojcem, kiedy tak robisz! Poza tym…miałaś być za kilkanaście minut a nie…dziesięć? – głos matki zmienił się z osądzającego na zmartwiony. Sam fakt, że jej córka pojawiła się tak szybko w domu i to korzystając ze swoich mocy, wcale jej nie uspokajał. Jej badawczy wzrok widział wszystko i wyczuwał wszystko. Nawet najmniejszą zmianę w Milli. Czarnowłosa się poddała, siadając na barowym krześle, a torbę rzucając obok siebie.

- Gonił mnie Maj…w szkole jest ich aż trójka! TRÓJKA, mamo! W tym Łącznik…- zawołała po raz pierwszy, podnosząc głos. Przez cały dzień się powstrzymywała przed wybuchem, przynajmniej tutaj mogła to zrobić i wiedzieć, że nic jej się nie stanie.

- Kochanie…nie wiedziałam…myśleliśmy z ojcem, że tu będzie lepiej…a jak szkoła? – Catherine czuła się okropnie z faktem, że i to miejsce nie jest ich wymarzonym, uwolnionym od Majów miastem. Nie rozumiała do końca faktu, kim jest Millah, ale starała się, jak mogła. Czasem myślała, że lepiej by było, gdyby adoptowali inne dziecko, ale czy wtedy mieliby kogoś tak cudownego i pięknego jak Mill? Momentami nienawidziła siebie za takie myśli.

- Szkoła…całkiem w porządku. Jeśli nie jestem potrzebna, pójdę na razie do siebie, dobrze? -  mruknęła Mill, przygryzając niezauważalnie dolną wargę. Matka jedynie pokiwała głową na zgodę, na co czarnowłosa chwyciła swoją torbę i zaczęła wchodzić po schodach prowadzących do jej sypialni. Jedynego azylu, jaki istniał na świecie, a niespodzianka... mogła zaczekać.

c. d. n.


Anna Żylińska 

piątek, 23 września 2011

Tytułem wstępu

Chloe King oczekuje na świętowanie swoich urodzin z przyjaciółmi i samotną matką, tak jak każdego innego roku... to jest do dnia, gdy zaczynają rozwijać się w niej niesamowite umiejętności i odkrywa, że jest śledzona przez tajemniczą postać. Chloe szybko dowiaduje się, że jest częścią starożytnej rasy, która jest ścigana przez ludzkich morderców od tysięcy lat i że ona może być ich jedyną nadzieją dla ostatecznego przeżycia. Serial oparty jest na książce o takim samym tytule autorstwa Liz Braswell.”

     Kiedy dowiedziałam się o tym serialu, z początku byłam sceptycznie nastawiona, zaczęłam oglądać z braku laku innych seriali, na które musiałam czekać tydzień, zanim się pojawił następny epizod. Jednak po pierwszym odcinku byłam mile zaskoczona tym, co zobaczyłam i muszę przyznać, że wciągnęło mnie w wir wydarzeń. Może pilot nie jest najwyższych lotów, jednak mam wrażenie, oglądając wiele seriali, iż każdy ma średniej, jakości pilot. Ale nie warto się zniechęcać do danej produkcji. Dalsze odcinki tylko mnie utwierdziły w tym, by oglądać dalej, więc kontynuowałam. 
 
     Nie byłabym sobą, gdybym w tej chwili nie była stronnicza. Pokochałam ten serial całym sercem i duszą. „The Nine Lives of Chloe King” jak każdy serial ma swoich zwolenników i przeciwników. (Jako że cały serial jest na podstawie książek, których niestety nie dostaniemy po polsku, dla chętnych są dostępne e-booki po angielsku, wystarczy troszkę poszukać.)17.08.2011r. wyszedł ostatni finałowy 10. epizod, muszę przyznać, że był jednym z najlepszych finałów, jakie widziałam. Każdy, kto oglądał, był podekscytowany myślą o drugim sezonie oraz tym, co zostanie w nim przedstawione, a przede wszystkim, odpowiedziami, jakie nadeszłyby wraz z kolejnymi odcinkami. Do niedawna ABC Family trzymało wszystkich widzów w niepewności, czy wyczekiwany drugi sezon w ogóle zostanie zrealizowany. 16 września 2011 na fanpage’u „The Nine..” przeczytałam notkę odnośnie serialu, iż nie będzie 2. sezonu. W pierwszej chwili uznałam to za głupi żart, nikt o zdrowych zmysłach nie kasuje serialu, który cieszył się popularnością. Oblegane Twittery obsady „The Nine..”, fanpage’e serialu, fora, które powstawały jak grzyby na deszczu… wszystko było piękne do czasu ogłoszenia owej nowiny... Do oficjalnej wersji zostało podane, iż serial miał niewielką oglądalność i był przewidywalny. 

      Przez cały czas, nawet teraz zastanawiam się, kiedy mógł być „przewidywalny”, ja tego nie wiedziałam i wiele osób również. Fani zaczęli walczyć o serial i od ogłoszenia decyzji o przerwaniu emisji serialu strony fanów istnieją nadal, działają, powstają petycje, różne akcje na Twitterze czy na Facebooku. Nadzieja umiera ostatnia a fani nie pozwolą, by to się stało. Wszyscy zwolennicy chcą tym samym pokazać, że „The Nine..” ma wielu wiernych, oddanych fanów, to, co mówi ABC Family o „niskiej oglądalności” jest nieprawdą. Wiele osób twierdzi również, iż ABC Family interesuje wyłącznie zarabianie pieniędzy, nie dbają o to, jak zareaguje widz, który zżył się z bohaterami i śledził ich dalsze poczynania. Ten serial nie był pierwszym, który został potraktowany w ten sposób przez tę stację.

      Można się spodziewać, iż nie każdy serial będzie przynosił kokosy i cieszył się majestatyczną sławą, jednak kończenie „The Nine..” w taki sposób, w jaki zakończyło to ABC Family jest wyrazem bezczelności i zerowego szacunku dla widza. Pozostawienie tak wielu niezakończonych wątków, pytań bez odpowiedzi…Walka trwa dalej, choć jej wynik wydaje się być przesądzony z góry. 
 
     Dla mnie był to i nadal jest najlepszy serial, jaki oglądałam. Zainspirował mnie jak i inne osoby do tworzenia własnych opowiadań o losach bohaterów. Dzięki czemu „The Nine..” będzie żyło nawet na przekór wszystkiemu i wszystkim. 


Anna Żylińska

PS.  Co tydzień w niedzielę będziemy dla Was publikować kolejne rozdziały drugiej części serialu ,, The Nine Lives of Chloe King” redagowane przez Annę Żylińską pod nowym tytułem "New Beginning...new life...".  


Pierwsza część już w niedzielę!!!

Redakcja "Stacha w Podziemiach"

środa, 21 września 2011

Wici z naszych podbojów świata

    Z ogromną radością i dumą chcemy Was poinformować, że teksty naszych dwóch redaktorów zostały wydane w drugim kwartalniku kulturalnym dla młodzieży MAD&MADmagazyn.
Po przetartych szlakach przez Radka Iwanka, Natalia Fijoł swoim tekstem "Czytanie zaangażowane" zadebiutowała na łamach tego czasopisma. Natomiast Radek napisał czym dla niego jest kolekcjonerstwo.

Zapraszamy do czytania!!! :-)



Redakcja "Stacha w Podziemiach"

wtorek, 20 września 2011

Moja muzyka


    Cóż, od pewnego czasu szczególnie my, młodzież możemy przebierać w niezliczonych ofertach muzycznych festiwali. Czym są festiwale muzyczne? Czym są dla mnie? A gdyby tak zestawić dwa słowa: „festiwal” i „muzyka”, czyli „Festiwal muzyki”.
    Chyba jeszcze do tej pory żaden festiwal nie został ochrzczony taką nazwą, więc mam nadzieję, że nie ukradłem nikomu praw autorskich... Zdaję sobie sprawę, że tak jak Kolumb dla geografii, ekonomii, gospodarki odkrył Amerykę, tak ja tym stwierdzeniem nie uczynię tego dla kultury, ale uważam, że to wyrażenie oddaje w pełni założenia każdego muzycznego festiwalu. Ponieważ festiwal, niezależnie, czy jest muzyczny, filmowy, teatralny, rycerski, to impreza, która ma coś uczcić, kultywować pewną wartość, tradycję, nurt, poglądy.
Więc każdy muzyczny festiwal w gruncie rzeczy chwali, wywyższa, docenia muzykę, jej siłę przebicia, precyzję, doskonałość, wielokulturowość, wieloznaczność, to jak pięknie pewne rzeczy potrafi czynić, łączyć, jednać, poznawać, zrozumieć, czasem też dzielić.
    Muzyka jest naszym językiem, tym, przez co się wyrażamy. Byliście kiedyś na Międzynarodowym Festiwalu muzyki organowej w Oliwie? Jeśli będziecie mieć kiedyś okazję, naprawdę warto. Nieważne, czego słuchacie, nawet poważni muzycy rockowi swoją przygodę z komponowaniem zaczynają od studiowania... Bacha(!). Bo to jest podstawa do poznawania innych nurtów. Wszak nie bez kozery Zbigniew Wodecki napisał utwór „Zacznij od Bacha” :). Nie trzeba się skupiać się tylko i wyłącznie na słuchaniu dźwięków, ale na zauważeniu i zrozumieniu tego, co człowiek chce nam opowiedzieć, jaką historię nam przekazuje, przeżycie, myśl, emocje, doświadczenie, interpretację... chyba dopiero wtedy muzyka w naszym odbiorze staje się pełna. Świetną okazją do wyćwiczenia tego są festiwale, czyli nie tylko słuchanie muzyki, ale także rozmyślanie, pobudzanie wyobraźni, malowanie dźwięków w formie obrazu w naszych umysłach, późniejsze rozmowy, wymiany poglądów, obecne na każdym festiwalu i Wam pewnie bardzo znane.
    Kreśląc zdanie kończące mój skromny artykuł myślę, że warto jeździć na festiwale, koncerty, przeglądy, poznawać ich różnorakość, charaktery, uczyć się rozumieć wraz z innymi muzyki...

Filip Świątkowski

sobota, 17 września 2011

Pamiętając o przeszłości...

...z okazji 72 rocznicy inwazji ZSRR na Polskę. Zapraszamy do oglądnięcia krótkiego filmu pt: " Koniec tamtej Polski.17.09.1939 "

 http://www.youtube.com/watch?v=BN2yMwi9l2U&feature=related


Redakcja "Stacha w Podziemiach"  


czwartek, 15 września 2011

Czasem trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść…

... pokonanym czy niepokonanym, nie ma znaczenia. Wydaje mi się, że w życiu każdego człowieka pojawia się kiedyś taka chwila, gdy to co robił do tej pory, przestaje wystarczać i czuje, że przyszedł czas na coś nowego.

Coś takiego spotkało teraz mnie. To jest tego rodzaju zakręt, w obliczu którego musisz się już określić i nie ma zmiłuj. Te kilkanaście artykułów, które napisałam do tej gazetki, było niezbędnych do rozwoju mojego charakteru, osobowości i pozbycia się lęku wypowiadania swoich dość kontrowersyjnych poglądów. Niewątpliwie praca, którą włożyłam w te teksty, zwróci mi się kiedyś z procentem, jednak nastąpił ten czas, w którym wycofuje się z dalszego publikowania moich tekstów. Odchodzę, ale jasną stroną tej decyzji jest to, że zostawiam wolne miejsce dla kogoś innego i z całego serca polecam tę formę realizowania się, która przynosi wiele satysfakcji.

Na pewno co niektórych ucieszy:) być może niektórych zasmuci (co byłoby dla mnie ogromnym powodem do dumy) ta wiadomość, mam tylko nadzieję, że przysporzyłam Wam wiele okazji do ciekawej dyskusji, bo tylko na tym mi tak naprawdę zależało, aby nikt nie był obojętny na otaczający go świat.

W podziękowaniu Pani prof. Połońskiej za opiekę oraz koleżankom i kolegom z redakcji z życzeniami dalszego rozwoju na jak możliwie największą skalę...

Maja Gorochowik

niedziela, 11 września 2011

Po raz kolejny…


    …udowodnione zostało, że wrzesień nie jest dobrym miesiącem na walkę z naszym zachodnim sąsiadem, Niemcami zwanym. We wtorek, szóstego września do takiej walki doszło. Podczas meczu otwierającego wybudowany specjalnie na Euro 2012 PGE Arena w Gdańsku. Przed oczami około czterdziestu tysięcy widzów na trybunach i milionów przed telewizorami miejsce miało wydarzenie, które, no właśnie, nawet dla mnie było wydarzeniem godnym uwagi. Nie jestem kibicem. Niespecjalnie interesuję się sportem, a piłką nożną niemal wcale. Jednak we wtorek, pięćdziesiąt minut po dwudziestej usiadłem przed telewizorem. Chciałem zobaczyć ten mecz przede wszystkim jako widowisko. I ze względu na statystykę…
  
    …rzec można zatrważającą. Właśnie zaczynało się nasze siedemnaste spotkanie z reprezentacją Niemiec. Jak dotąd dwanaście przegranych, cztery remisy, dwadzieścia dziewięć bramek straconych, zdobytych siedem. Ostatnia trzydzieści jeden lat temu – przez Zbigniewa Bońka.

    Jest szansa. Jest nadzieja. Wybrzmiał Hymn. Możemy siadać. Oni mogą grać. Pierwsze minuty nie wyglądały obiecująco. Zbyt nerwowo. Bez namysłu. Było kilka bardzo niebezpiecznych sytuacji, na szczęście Wojtek Szczęsny udowodnił, że miejsce między słupkami to jego królestwo.

Z każdą minutą było coraz lepiej. Stworzyliśmy cztery wspaniałe sytuacje, niestety zmarnowane. Trzy razy Sławek Peszko stanął oko w oko z Timem Wiesse, jednak niemiecki golkiper był górą. Tak do pięćdziesiątej czwartej minuty, gdy Lewandowski wykorzystał przywilej korzyści, wbił między trzech niemieckich obrońców i posłał piłkę do pustej już bramki. Tu spełniła się pierwsza część naszych piłkarskich marzeń. Pierwszy gol od 1980. Cieszyliśmy się naszym małym zwycięstwem tylko albo aż trzynaście minut. Dopóki Głowacki nie faulował w polu karnym – za to dokonanie Arkadiusz obejrzał pierwszy żółty kartonik. Jedenastkę idealnie wykorzystał Toni Kroos. Od tej chwili do dziewięćdziesiątej minuty na murawie rządziła trzecia drużyna świata. Wtedy w niemieckim polu karnym faulowany padł Paweł Brożek. Wykonanie jedenastki przez Jakuba Błaszczykowskiego dało nam pewność, że oto sen się spełnił. Jeszcze tylko muszą upłynąć trzy minuty doliczone przez włoskiego arbitra…
 

Jednak trzy minuty później skrzydłem pędzi Muller, tuż przed nim Wawrzyniak wpada w poślizg, pomocnik Bayernu go mija, podaje futbolówkę obok Szczęnego do Cacau, który bez przeszkód wpycha ją do naszej bezbronnej już bramki. Rozbrzmiewa ostatni gwizdek.
    Choć graliśmy naprawdę wyśmienicie, mecz był spektakularnym widowiskiem, wywołał ogromne emocje, padła w końcu historyczna dla nas bramka, potem kolejna, to jednak jeszcze nie dzisiaj…

Wojciech Szczęsny o meczu:
W szatni czuliśmy się, jakbyśmy przegrali Mistrzostwo Europy. Jestem w miarę zadowolony ze swojej gry. Kilka razy mogłem obronić lepiej, kilka razy zachowałem się całkiem fajnie. Jednak niedosyt pozostał. Byliśmy kilka sekund od tworzenia historii. A tak, za kilka tygodni wszyscy o tym zapomną. Zremisowaliśmy dzisiaj z trzecim zespołem świata, ale traktujemy to jako przegraną. Może nie zasłużyliśmy na wygraną, ale było blisko. Z jednej strony do przerwy mogło być 0:3, jak i 3:0. Jeśli poprawimy pewne mankamenty, będziemy w stanie rywalizować z takimi zespołami jak Niemcy.

- Po prostu się poślizgnąłem, nie wiem jak to się stało. Gdyby nie to, zablokowałbym Mullera sędzia skończyłby mecz - powiedział po meczu Wawrzyniak.

Radosław Iwanek


czwartek, 1 września 2011

I IX

Drodzy Czytelnicy!

     Rozpoczynając nowy rok pracy redakcji, chcielibyśmy Wam podziękować za zaufanie do naszych regularnie zapisywanych e-atramentem stron.
Zdążyliśmy już zauważyć, że publiczność "Stacha" składa się nie tylko z koleżanek i kolegów ze szkolnych ławek i korytarzy, ale mamy także zaszczyt gościć użytkowników z różnych stron Polski, a nawet świata.
    Dzień I września jest dniem niewątpliwie szczególnym.
Dla nas, uczniów ta data, która bezpowrotnie kończy na 10 długich miesięcy czas odpoczynku, wolności od szkolnych obowiązków, podróży, jest także swego rodzaju paszportem do intensywnej nauki, zdobywania nowych doświadczeń, poszerzania horyzontów.
72 lata temu ta data okazała się tragiczna w skutkach dla naszego społeczeństwa...Ważne jest, abyśmy o tej rocznicy pamiętali w dniu powszechnego narzekania na szkołę. Bo do niej z szacunkiem odnosili się Ci, którzy w nie tak odległym czasie ginęli za swój kraj, kulturę, rodzinę.
    Szacunek do ojczyzny jest podstawą naszej tożsamości narodowej, warto w tym miejscu przywołać słowa znanego polskiego aktora Wojciecha Pszoniaka.
"Rodzice wychowywali mnie w przekonaniu, że Polska jest najlepszym i najpiękniejszym krajem. Dzięki podróżom po świecie zrozumiałem, że to nie do końca prawda, że są kraje piękniejsze i zasobniejsze. Ale miłość do ojczyzny jest jak miłość do matki. Kochać ją trzeba i szanować za to, że jest. Im bardziej biedna i umęczona, tym większej wymaga miłości."

      Odchodząc od tej historycznej dygresji, życzymy wszystkim uczniom i pracownikom Szkoły wracającym do obowiązków udanego roku pracy! Nauka to też praca:-)


Redakcja "Stacha w Podziemiach"