sobota, 15 października 2011

Vivat wolność w kolorach tęczy!


  Drogi Czytelniku, czy Ty także wychodzisz z założenia, że czasy, w których dane było Ci się urodzić, są nieodpowiednie? 

Ja bardzo często. Cóż z tego, że mam dostęp do tej całej nowoczesności Internetu i telewizji kablowej, skoro to wszystko mnie nie uszczęśliwia. Już dawno stwierdziłam, że cyberprzestrzeń nie jest miejscem dla mnie. Dziwnym uczuciem jest tęsknić za daleką przeszłością, której nie miało się okazji doświadczyć na własnej skórze. 
  Lata 70. minionego stulecia. Wspaniały czas niczym nieograniczonej kolorowej wolności. Gdy w Wielkiej Brytanii królował glam rock! To właśnie do tych czasów często uciekam w marzeniach. 

Im dziwniej tym lepiej.

Dzieci Glam rocka cieszyły się ogromną swobodą ubioru. Wielką porażką czasu dzisiejszego jest to, że wszyscy wyglądają identycznie, panie w takiej samej sukience po dwóch stronach ulicy, to widok nierzadki, co gorsza niemalże każdy przejaw kreatywności i odwagi w kwestii wizerunku spotyka się z lodowatymi spojrzeniami. Szczęśliwcy żyjący 40 lat temu patrzyli na te sprawy zupełnie inaczej. Buty na koturnach, szalone fryzury, wyrazisty makijaż i przede wszystkim morze barw to ich główne atuty. Wszelkie dziwactwa były dobrze postrzegane, połączenie: mężczyzna i sukienka było czymś na porządku dziennym. Wszyscy połczynianie doskonale wiedzą, z jaką reakcją spotyka się to dzisiaj. 



 „I like boys. I like girls.”

Glam rock nie wiedział, czym jest wstyd i skrępowanie. Homoseksualizm nie tylko spotykał się z przyzwoleniem społecznym, ale nawet był na fali. Szczególnie mile widzianym stał się biseksualizm, orientacja najbardziej naturalna, pierwotna, nie znająca żadnych podziałów, a więc taka, w którą nie zdążył ingerować człowiek. Wydawać by się mogło, że przez te 40 lat świat powinien pójść na przód, niestety akceptacja odmiennej orientacji seksualnej stanowi dziś problem dla niejednego z nas. 

Show i muzyka.

Glam rock ubierał muzykę w liczne stroje, dbał o to, by na scenę nie wkradła się nuda. Muzycy swe występy często sprowadzali do rangi spektaklu, nierzadko spychając nuty na dalszy plan. Setki świecidełek, cekiny, kolorowe światła, a także pojęcia takie jak intryga, tajemnica i alter ego to tylko niektóre składowe wielkich show, których nadrzędnym założeniem było oczarowanie widza. Artyści zaliczani do nurtu to między innymi: T. Rex, David Bowie, KISS, Jobriath i nieco późniejsze Mötley Crüe. 

Zapraszam do obejrzenia muzyków w akcji:

     
Glam oddech

Udało mi się! Na parę chwil przeniosłam się do tych wspaniałych czasów. Wehikułem stał się film „Velvet Goldmine” („Idol”) z 1998 roku w reżyserii Todda Haynesa. Obraz luźno oparty na biografiach dwóch wielkich muzyków Davida Bowie i Iggy’ego Popa  dał mi wiele radości. Pewnie zabrzmi to dość banalnie, ale ekranizacja wystrzeliwuje w widza ogromny ładunek rozrywających ciało pozytywnych emocji, zaraża glam rockową odwagą, beztroską i miłością do małych stających się wówczas wielkimi rzeczami.




Za co kocham glam rock?

Za dziką swobodę, wolność, naturalność i porzucenie utrudniających życie zasad, których twórcą był nie kto inny jak człowiek, wskazując to i tamto jako nieodpowiednie i wstydliwe. Barierą utrudniającą dziś zapomnienie o skrępowaniu i poczucie kolorowej wolności jest społeczeństwo, mniej wyrozumiałe niż przed laty. Jednak żywię nadzieję, że doczekam dni, kiedy to się zmieni.

Michalska Marta II c