środa, 14 marca 2012

„Nie zabijajcie nas”

-->
Nie zabijajcie nas” – hasło to wydrukowane pogrubionymi, czerwonymi literami widnieje na tytułowej stronie najnowszego numeru "Newsweeka". 

Apel ten wyszedł z ust twórców i postaci z życia publicznego m.in. Zbigniewa Hołdysa oraz dziennikarza Jarosława Kuźniara. Od jakiegoś czasu stali się oni obiektem drwin oraz celem zmasowanych ataków, szczególnie ze strony internautów. Nie znam dokładnie całej sprawy, lecz wiem, że cenę tę musieli oni ponieść za swoje poglądy. O Jarosławie Kuźniarze w życiu nie słyszałem, muzyki Hołdysa też jakoś nie zdarzyło mi się słuchać, ale mimo to nagonka na nich jakoś nie przypadła mi do gustu. Szczególnie, kiedy przeczytałem cytowane w artykule komentarze internautów, które wręcz ociekają wulgaryzmami.
Pisząc ten artykuł nie mam na celu streszczania internetowych prowokacji czy wypowiadania swoich sądów na ich temat. Piszę, ponieważ każdy ma swój głos, a przynajmniej powinien mieć. Niezwykle cenną możliwością jest formułowanie swoich, może nie tyle problemów, raczej spraw, które nas poruszają. To właśnie po części temu służy wynalazek pisma, gazet i innych nowoczesnych mediów.
Nie wiem, czy coś osiągnę, być może nie, ale zawsze warto podnieść głos sprzeciwu, zaprotestować przeciwko rzeczom, które wydają się nie na miejscu; nawet w obliczu późniejszych konsekwencji. Osobiście poruszył mnie temat bardzo na czasie i bardzo wielu czytelnikom „Stacha” bliski – sytuacja w naszej szkole. Właściwie sytuacje, szczególnie w ciągu ostatnich dni, tygodni mnożące się na szkolnych korytarzach podczas przerw.
Mianowicie chodzi tu o zachowanie pracownika obsługi naszej szkoły, który każdemu uczniowi jest doskonale znany. Nie obrażając nikogo, w żadnym wypadku kompetencji ani pracy przez niego wykonywanej w murach naszej szkoły, bez wątpienia pracy potrzebnej i ważnej, z niesmakiem obserwuję sytuacje, gdy wielu uczniów, mówiąc kolokwialnie, „pada ofiarą” realizacji obowiązków tego Pana.
Wszyscy przychodzimy do szkoły, żeby się uczyć, pogadać ze znajomymi ewentualnie posłuchać muzyki na przerwach. Różne są motywy uczęszczania do szkoły u każdego z uczniów. Bez względu na to, co nami kieruje, wszyscy chcemy w spokoju dotrwać do końca lekcji. W natłoku sprawdzianów, których nieraz jest po kilka dziennie, często nie ma już siły na nic. A już w ogóle na sprzeczanie się o to, czy wolno jeść jogurt i pić kawę na korytarzu, czy też stanowi to jakieś zagrożenie.
Sam nie pijam kawy, jogurtów w szkole też nie jem, ale widzę reakcje moich kolegów i koleżanek, którzy za każdą kolumną rozglądają się na wszystkie strony, czy czasem pan woźny nie stoi gdzieś w pobliżu. Czy o to w tym wszystkim chodzi? Atmosfera, która wytwarza się w wyniku takich sytuacji, z pewnością pozytywna nie jest.
I wcale nie namawiam ani nie prowokuję do podejmowania jakichś działań. Tekst ten nie jest przejawem wysublimowanego nastoletniego buntu, który jest podobno charakterystyczny dla osób w moim wieku. Nie jestem typem buntownika, ale zależy mi na tym, aby w miejscu, w którym spędzam tyle czasu panowały w miarę komfortowe warunki.
Nie oczekuję również zmiany prawa obowiązującego w naszej szkole. Tę szkołę wybrałem (czego nigdy nie żałowałem) i tego prawa muszę przestrzegać, choć czasami się z niektórymi jego paragrafami nie zgadzam.
Chodzi mi o to, że wszyscy jesteśmy ludźmi, a każdy człowiek zasługuje na szacunek. Jak mam nim darzyć kogoś, kto mnie nie szanuje? Uprzedmiotowianie ludzi, patrzenie na nich poprzez pryzmat obuwia, identyfikatora czy kubka z kawą lub jogurtem w dłoni nie jest metodą i raczej nie będzie.
Gdy zaczynałem liceum, a „Stachu” nie był jeszcze przeniesiony w interaktywny wymiar, jedna z moich koleżanek ten temat poruszała. Dowodzi to tylko jednego: sprawa ta przez cały czas, od tamtej pory do dziś jest wciąż żywa. Jeszcze raz powtórzę, że pisząc ten tekst nie chciałem nikogo obrazić. Chciałem tylko głośno powiedzieć co mi nie pasuje. Ot i tyle.
 

Tomasz Buczma