Budzik w telefonie jak zwykle zadzwonił za wcześnie, oznajmiając jednocześnie, że trzeba wstać i zacząć się szykować do szkoły. Znów się nie wyspałem. Trzeba coś z tym zrobić. Wreszcie dorwałem telefon i wyłączyłem natrętny dzwonek. Przypadkowo spojrzałem na datę; ot, taki odruch. 14 lutego... A więc to dzisiaj.
Naprawdę nie rozumiem, co ludzie widzą w Walentynkach. Mnie po prostu drażnią. Pikanterii dodaje jeszcze cała komercyjna otoczka wokół rzeczonego święta. Gdzie się nie obejrzysz, widzisz urocze, walentynkowe pluszaki, słodkie serduszka, przechodzące obok Ciebie parki, których widok bije w oczy bardziej niż każdego innego dnia i miłość, która ‘unosi się w powietrzu’. Wszystko to sprawia, że treść zjedzonego naprędce śniadania cofa mi się do gardła. Może jestem zgorzkniały. Może jestem samotny. Zdania nie zmienię. Nie lubię Walentynek.
Szkoła miała jednak inne plany. Walentynkowe karaoke na długiej przerwie? Żaden problem – na szczęście posiadam własny sprzęt grający i żadne ckliwe i wzruszające love songs nie zakłóciły mojego spokoju. I dobrze. Przynajmniej nie trzeba było robić z siebie pajaca, jak w zeszłym roku, ubierając się najbardziej czerwono jak się tylko da.
Nie pisałem tego artykułu z myślą o jakimś głębokim przesłaniu. Chciałem zaznaczyć jednak, że w szale tej cukierkowej atmosfery Święta Zakochanych, znajdują się osoby, które potrafią spojrzeć na nie krytycznie i bez przesadnego entuzjazmu.
Dziękuję za uwagę.