środa, 12 września 2012

W roli Boga


Od kilku dni na drzwiach pracowni polonistycznej nr 1 wisi kartka z informacją, że telewizyjna jedynka wyemituje w ramach Teatru Telewizji spektakl W roli Boga. Zarys fabuły wydał się ciekawy, więc wczoraj o dwudziestej dwadzieścia sprawdziłem, o co dokładniej chodzi. Z wyśmienitym skutkiem…
Nowojorski szpital. Zespół transplantologów wybiera komu dać drugie życie, a komu pozwolić umrzeć. Niby zwykły dzień z pracy szpitalnej komisji, ale… Tu uruchamia się doskonale zaprojektowany przez uznanego amerykańskiego dramaturga, Marka St. Germaina kalejdoskop zdarzeń, który ów dzień zamienia w najwyższej klasy thriller.
Trwają obchody dnia św. Patryka, miasto jest sparaliżowane, początkowo nie wiadomo nawet czy serce dla któregoś z trzech umierających pacjentów dotrze na czas. Zespół ma kilkadziesiąt minut na decyzję. Do grupy kandydatów dołącza syn milionera wymagający natychmiastowego przeszczepu, a dotychczasowy faworyt nagle umiera. Komisja siada do ponownego głosowania. Muszą wybrać między pacjentką zasłużoną dla społeczeństwa i rodziny, mężczyzną niemającym nikogo bliskiego, wiodącym pretensjonalne dotychczasowe życie, ale nagle postanawiającym je zmienić i synem biznesmena, którego ojciec, żeby nie było zbyt łatwo, oferuje szpitalowi 50 milinów dolarów dotacji, jeśli komisja odstąpi od przepisów. O losie umierających decyduje zespół, którego żaden z członków niemiałby szans na priorytetowy przeszczep, bowiem nie spełnia wymogów – m. in. dobrego prowadzenia, stosunków z rodzina i ludźmi. Jedna z członkiń komisji trafnie ją określa, jako grupę bożych popaprańców. Popaprańców, którzy dostają boską władzę nad życiem i śmiercią, a zadecydować muszą pod presją czasu, moralności, własnej przeszłości i ogromnych pieniędzy. Oni mogą tylko udawać obiektywizm.
Barwne, świetnie dobrane postaci, każda mająca drugie dno i głębokie znaczenia filozoficzne. Chirurg – fanatyk profesjonalizmu, pani psychiatra, która pozwoliła na samobójstwo córki, czy ordynator, któremu pozostało kilka miesięcy życia i pragnie pozostawić coś po sobie, a jak dowiadujemy się pod koniec wybiera na swój „pomnik” te 50 milinów.
Po obejrzeniu przez kilka dobrych minut wpatrywałem się w napisy końcowe, zastanawiając się nad treścią. Rodzi się bowiem wiele pytań o człowieka. Jaką presją można go złamać? Jak dużych pieniędzy trzeba, by odstąpił od moralności? Co ważniejsze: być czystym przed sobą i zapomnianym, czy zdradzić siebie, ale móc na koniec powiedzieć exegi monumentum? Co jest wyznacznikiem: sumienie, wiara, zyski? Osoba o żelaznej moralności zna odpowiedzi, ale jak wielu nie? Co, jeśli to oni staną w roli Boga? 

Radosław Iwanek