Szanowni Czytelnicy, mamy ogromną przyjemność opublikować pierwszą z dwóch prac wyróżnionych w Szkolnym Konkursie Literackim "Jezioro". Życzymy fascynującej lektury...
Redakcja "Stacha w Podziemiach"
Uwierz
Oczywiste jest, że każdy z nas ma
swoje własne życie. Skupia się jedynie na nim, na ludziach, którzy są jego
częścią, zdarzeniach, które je tworzą i wspomnieniach, które o nim
przypominają. Jeden wielki świat samych egoistów.
I możecie sobie zaprzeczać do woli,
ale w głębi duszy wiecie, że mam rację. Bo czy na przykład któryś z was całym
sercem potrafi odczuwać cierpienie po śmierci kogoś nieznajomego, o której
dowiedział się z dziennika? Ja wam odpowiem. Nie.
To oczywiście nie znaczy, że świat
jest nieczuły. Ale gdy tak każdy egoista zajmuje się swoim życiem, nie zauważa
czegoś więcej. Tego, że na świecie istnieje coś jeszcze, coś tajemniczego, co
kryje się w najciemniejszych zakątkach świata. Coś, co króluje nocą w naszych
snach. To nie żadne potwory czy inne tego typu bzdury. Ale coś o wiele bardziej
prawdziwego, a jednak nierealnego.
Jaka jest tu moja rola? Właśnie.
Jestem tu po to, by otworzyć wam oczy na to, czego nie zauważacie, goniąc za
własnym życiem. Po prostu chcę wam pomóc. Dlatego też opowiem wam pewną
historię.
***
Ciemnozielony mercedes zaparkował na
leśnym parkingu przy akompaniamencie krzyków i śmiechu. Młodzieniec za
kierownicą odwrócił się do swoich przyjaciół:
-
Robimy postój.
-
Tutaj? – spytała z dziwnym grymasem blondwłosa piękność na miejscu obok
kierowcy.
-
Tak, tutaj – odpowiedział lekko zirytowany kierowca.
- Nie
zrzędź, Liz – zaśmiała się dziewczyna siedząca z tyłu pomiędzy dwoma wysokimi chłopakami.
Wysiedli
z samochodu, żeby rozprostować kości.
- Idę
się rozejrzeć!!!
-
Tylko nie idź za daleko, Mel – krzyknął za nią jeden z wysokich chłopaków.
- Nic
mi nie będzie, nie zachowuj się jak nasza matka!!!
-
Ach... rodzeństwa – westchnęła Liz. – Dobrze, że jestem jedynaczką.
- Jak
zawsze szczera.
-
Cicho bądź – krzyknęła do Dennisa, bo tak miał na imię chłopak, który kierował
samochodem. – Zadzwonię do Emmy i powiem, że będziemy wieczorem – dodała i
wyciągnęła wielki telefon z wysuwaną klawiaturą.
- Jak
chcesz. Ja idę na stronę – odparł i ruszył
w pobliskie zarośla.
- I
jak? Emma nie odbiera? – spytał Garry, brat Melanie.
- Nie
mam zasięgu. Co za odludzie – odpowiedziała zła i ruszyła do auta odprowadzona
śmiechem obu panów.
Po
chwili wrócili Mel i Dennis.
-
Dziwne.
- Co
jest takie dziwne – spytał Mat.
-
Poszłam w głąb lasu, a wylądowałam na lewym brzegu jeziora – wzruszyła
ramionami. – Widocznie ani trochę nie mam orientacji w terenie.
- A
mówiłem, nie odchodź daleko – zaśmiał się Garry.
- Nie
wkurzaj mnie – pogroziła mu palcem. – Lepiej już jedźmy, bo Liz się
niecierpliwi – dodała ze śmiechem, spoglądając na blondynkę w samochodzie.
- Hahaha,
tak, lepiej już chodźmy – zgodził się Mat i cała czwórka ruszyła do samochodu.
Wszyscy
wsiedli, samochód ruszył, opuszczając leśny parking. Dennis włączył radio,
zagłuszając lekko śmiejącą się z tyłu trójkę opowiadającą sobie kawały. Po
kilku minutach Mel spojrzała ze zdziwieniem na Dennisa:
-
Zapomniałeś czegoś?
-
Nie, a co? – odpowiedział, nie odrywając wzroku od drogi.
- To
dlaczego się wracamy? – na te słowa wszyscy pozostali rozejrzeli się dookoła.
- Nie
wracamy. Jadę tą drogą, którą przyjechaliśmy.
-
Wcale nie, wracasz się – kłóciła się dalej Melanie.
- Może
przegapiłeś jakiś zakręt? – zapytała z nadzieją Liz, którą ogarniała powoli
lekka panika.
-
Nie, nie było żadnych zakrętów po drodze.
-
Musiały być. Zobacz, widać jezioro.
-
Niemożliwe – powiedział Dennis, wjeżdżając na parking, z którego przed chwilą
wyjechali.
-
Może naprawdę źle skręciłeś? – powtórzył spostrzeżenie Liz Garry.
-
Kiedy tam nie było żadnego zakrętu – odpowiedział zły już Dennis.
-
Spokojnie, wykręć i jedź jeszcze raz, nic się nie stało – uspokajała go Mel.
Nikt
się nie odezwał, a Dennis wykręcił samochodem i znów ruszył tą samą drogą.
***
- Niemożliwe
– tym razem wściekły wysiadł z samochodu.
-
Dennis, spokojnie – wybiegła za nim Melanie.
- To
się robi upiorne – powiedziała Liz, również wychodząc z samochodu i spoglądając
na jezioro, nad które przyjechali po raz czwarty.
- To
pewnie jakieś „mamy cię”.
- To
nie jest zabawne, Garry – skarciła śmiejącego się brata Mel.
-
Zażartować nie można? – spytał urażony.
- To
nie miejsce i czas.
-
Den, na pewno tędy przyjechaliśmy? – spytała spokojnym głosem Melanie.
- Na
pewno, Mel – krzyknął zły.
- Ej,
niech się wszyscy uspokoją – krzyknął Mat, który wcześniej się wcale nie
odzywał. – To nie koniec świata, nie możemy tylko znaleźć drogi z powrotem na
szosę. Ja i Dennis idziemy piechotą do jezdni. Jak ją znajdziemy, to i
znajdziemy drogę do niej. Garry, ty zostań z dziewczynami.
-
Chcę iść z wami – zaprotestowała Mel.
- Nie
– odparł stanowczo Mat i poszedł z Dennisem drogą, którą wcześniej jechali.
-
Pięknie! Na pewno nie wrócimy dzisiaj do domu.
- Nie
panikuj, Liz – Garry objął ramieniem blondynkę.
Mel
chodziła tam i z powrotem wściekła. Nienawidziła bezczynności, o wiele bardziej
chciała pójść z Dennisem i Matem, ale nie, jest dziewczyną i lepiej, żeby
została.
- Nie
mogę bezczynnie czekać. Idę po drzewo, rozpalę ognisko, nie wiadomo, jak długo
będziemy tu siedzieć. Dwie ofermy poszły do lasu i… - mamrotała pod nosem, idąc
w głąb lasu.
Garry
i Liz nic nie powiedzieli, tylko poszli do samochodu po rozkładane krzesełka.
***
- Ej,
co oni, jaja sobie robią, spacerek wokół jeziorka – szturchnęła Garry'ego Liz.
Mat i Dennis szli pośpiesznym krokiem drugą stroną jeziora.
- Nie
wiem. Hej, co wy robicie!!! – krzyknął, podchodząc do brzegu jeziora. Oboje
wybałuszyli na nich oczy i patrząc na siebie, pokręcili głowami.
-
Szliśmy w stronę jezdni, nie wiem, jak to się stało, że wylądowaliśmy tutaj -
krzyknął Mat.
- A
gdzie Melanie? – Dennis od razu zauważył nieobecność swojej dziewczyny.
-
Poszła po drewno.
-
Miała nigdzie nie iść! – zdenerwował się Den.
-
Tak, to jej zabroń! Wracajcie tutaj.
-
Zaraz będziemy – to powiedziawszy, ruszyli dalej wzdłuż jeziora, a Liz i Garry
wrócili do samochodu.
Chwilę później pojawiła się Liz z naręczem
chrustu.
- Kto
krzyczał? – rzuciła chrust obok okrągłego paleniska obłożonego kamieniami.
- My.
Dennis i Mat wylądowali na drugiej stronie jeziora, ale są pewni, że szli w
stronę jezdni.
-
Wiedziałam, posłać dwie ofermy do lasu...
-
Jakie ofermy? - spytał Mat, który właśnie razem z Denem wyszedł z pobliskich
zarośli.
- Wy.
-
Mel, miałaś nigdzie nie iść – zły Dennis podszedł do dziewczyny.
- Co
jeszcze, może miałam tu bezczynnie siedzieć?
- Ale
….
-
Żadne ale, nic mi się nie stanie, nie jestem dzieckiem.
- Mel
– powiedział z rezygnacją Den. – Tu jest jakoś dziwnie, nie chcę, żeby ci się
coś stało. Wiem, że jesteś odważna i w ogóle, ale nie wiem, co tu jest grane.
Poszliśmy dokładnie w stronę jezdni i co? Wylądowaliśmy na drugim końcu
jeziora. Będziemy musieli tu zostać na noc. Nie będziesz sama chodziła do lasu?
Proszę.
- No,
dobrze, ale nie traktuj mnie jak dziecko, tylko dlatego, że jestem dziewczyną –
przytuliła chłopaka i pocałowała w policzek.
-
Dobrze – zaśmiał się szczerze i odwrócił w stronę samochodu, z którego reszta
wyciągała już namiot, w którym spali nad morzem, śpiwory i koce.
-
Rozpalę ognisko – wywinęła się z jego ramion i poszła do paleniska.
-
Może ja to... – umilkł pod ostrym spojrzeniem Mel. – Znaczy... jasne rozpalaj –
uśmiechnął się i ruszył pomóc reszcie.
***
- I
co robimy? – spytała Liz wtulona w Garrego.
- Zobaczymy.
Rano wstaniemy i spróbujemy się stąd wydostać – odrzekł Mat. Mel musiała w
duchu przyznać, że ma talent przywódczy i nie traci głowy w sytuacjach takich
jak ta.
- A
jak nie będziemy mogli się wydostać? – spytała ze strachem blondynka.
- Nie
przesadzaj, na pewno nam się uda.
Wszyscy
umilkli, wpatrując się w wesołe ogniki strzelające nad paleniskiem.
***
Słońce powolutku wyłoniło się zza
drzew, zwiastując nadejście nowego dnia, który dla piątki przyjaciół mógł
oznaczać powrót do domu.
-
Dobra, wszystko spakowane? – spytał Den.
-
Chyba tak. Tak – upewniła się Mel.
-
Wynosimy się stąd – zarządził Mat.
Wsiedli
do auta i odjechali, mając nadzieję, że nigdy już tu nie wrócą. Lecz jakże się
zawiedli, wysiadając znów na brzegu jeziora.
- To
niemożliwe – krzyknął naprawdę wkurzony Dennis.
-
Nie, nie, nie. To się nie dzieje naprawdę – Liz miała łzy w oczach, a reszta
rozglądała się z niedowierzaniem dookoła.
- Ej,
obawiam się, że zostaniemy tu na dłużej – odwrócił się do wszystkich Garry.
Cała
piątka siedziała w znów rozbitym obozowisku przy rozpalonym ognisku i w ciszy
zastanawiała się, co dalej. Niestety, ta sytuacja była na tyle abstrakcyjna, że
żadne z nich nie wiedziało, co ma myśleć, a co dopiero obmyślić plan wydostania
się stąd.
- No
dobra, ludzie- ku zdziwieniu wszystkich głos zabrał Garry. – Nie ma co się
głowić. Trzeba na razie zostać tu tak długo, aż nie znajdziemy sensownego
wyjścia, w sumie... jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji. Po prostu przedłużymy
biwak.
-
Taaa, biwak w pieprzonym trójkącie bermudzkim – prychnęła Liz.
- Nie
mów tak.
- A co, Mel, może nie mam racji?
-
Dobra, dajmy sobie już dzisiaj spokój.
***
Gdy mrok ogarnął już las, wydawało
się, jakby jezioro zaczęło żyć innym życiem. Odgłosy, które zwykle słychać w
lesie i które zawsze przyprawiają o gęsią skórkę, zamilkły. Wszechobecna cisza
dzwoniła w uszach, nie dając Mel zasnąć. Siedziała w namiocie i wsłuchiwała się
w miarowe oddechy przyjaciół. Chciała zasnąć, ale nie mogła, miała uczucie,
jakby coś próbowało się wedrzeć do jej umysłu i wprowadzało w swego rodzaju
trans. Miała dość tego uczucia, chętnie przeszłaby się, żeby zająć czymś swoje
myśli, ale nie wyściubiła nawet nosa z namiotu. Naprawdę się bała, więc możecie
sobie wyobrazić, jaka była jej radość, gdy na namiot padły pierwsze promienie
słońca. Mogła sobie teraz wyobrazić, jak długie smugi światła biegają po
gładkiej tafli jeziora, czyniąc widok wręcz magicznym. Ubrała bluzę i wyszła na
dwór. Nie myliła się, obraz był niezwykle ujmujący. I pomyśleć, że to to samo
miejsce, w którym są uwięzieni od wczoraj i które nocą napawało ją nieopisanym
lękiem. Usiadła na kremowym rozkładanym krześle i myśląc o całej tej dziwnej
sytuacji, wpatrywała się w jezioro.
Usłyszała, jak ktoś kręci się w
namiocie i szepcze. Po chwili zamek błyskawiczny rozsunął się i ukazała się
niewyspana twarz Mata.
- Nie
śpisz już?
-
Wcale nie mogłam spać.
- Aha
– usiadł na takim samym krzesełku co ona.
- Oni
jeszcze śpią?
-
Znasz ich – zaśmiali się obydwoje.
-
Jestem głodna – stwierdziła Melanie po chwili namysłu.
-
Może zróbmy jajecznicę – zaproponował chłopak i wstał, żeby przynieść
turystyczną butlę gazową i patelnię.
Jajecznica przygotowana przez dwójkę
jak wabik wyciągnęła Dennisa, Liz i Garry’ego z namiotu, więc teraz siedzieli w
komplecie przy wygaszonym ognisku, szukając jakiegokolwiek pomysłu, co dalej.
Cały dzień zleciał im tak, jak gdyby
zapomnieli o tym, dlaczego tu są. Ignorując gąszcz wodorostów, kąpali się w
jeziorze, skacząc na bombę z połamanego pomostu, który ewidentnie nieużywany
był od lat. Grali w karty, jak zwykle Liz i Mat rozkładali ich na łopatki,
notorycznie oszukując i lenili się, jak gdyby nigdy nic. Niestety, musieli
wrócić do rzeczywistości i właśnie od półtorej godziny chłopcy głowili się, jak
wrócić do domu. Mel siedziała i przysłuchiwała się rozmowie, czasami tylko
wtrącając własne zdanie, które chłopcy, ku jej niezadowoleniu, po prostu olewali.
A Liz poszła się załatwić do lasu. Nagle usłyszeli przeraźliwy krzyk. Cała
czwórka zerwała się na równe nogi i wystarczyło tylko, że Mel szepnęła: „Liz!”,
żeby pobiegli co sił w nogach w stronę, gdzie wcześniej zniknęła dziewczyna. Po
chwili biegu przez gęsty las, ujrzeli skuloną pod drzewem blondynkę, która
płakała, spazmatycznie łapiąc powietrze.
- Liz,
Liz, co się stało – szepnęła do niej Melanie, przytulając mocno. Ta jednak nie
odpowiedziała, tylko nadal płakała histerycznie.
-
Zabierzmy ją do ogniska – chciał ją wziąć na ręce Dennis, ale odepchnęła go,
zanosząc się jeszcze większym płaczem.
-
Zostaw, ja ją zaprowadzę – Mel pomogła jej wstać i poprowadziła w stronę, z
której przyszli.
Posadzili dziewczynę przy ognisku i
trochę ją uspokoili, ale dalej nie dowiedzieli się, co właściwie stało się w
lesie. Patrzyli tylko jeden na drugiego, bojąc się odezwać, bo mogłoby to
wywołać kolejny wybuch blondynki, która teraz wpatrywała się bezmyślnie w
płomienie nad ogniskiem. Wreszcie po długim milczeniu, w czasie którego słychać
było tylko specyficzne odgłosy przyrody, Liz odezwała się cicho.
- To
było straszne, takie rzeczywiste – wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni.
- Ale
co?
- Tak
straszne... Nie chce więcej tego widzieć, nie mogę, nie wytrzymam tego jeszcze
raz – mówiła jakby w transie.
- Liz
... Liz - szturchnęła ją Mel. – Co tam było?
- Daj
spokój, popatrz na nią, nic ci nie powie – położył rękę na jej ramieniu Garry.
Znów zapadła długa cisza.
***
Od tej chwili nic nie było już takie
samo. To nie był ostatni wybuch dziewczyny. Powtarzało się to cyklicznie
każdego dnia i wszyscy musieli patrzeć, jak ich przyjaciółka powoli traci
zmysły. Ale nie zdawali sobie sprawy z tego, że wkrótce miało się to skończyć.
To było dziewiątego dnia ich pobytu
nad jeziorem. Wszystkie próby wydostania się z tego miejsca spełzły na niczym,
dlatego przestali próbować i pogodzili się z tym, że są tu uwięzieni. Gdy rano
wstali, Liz nie było w namiocie. Nie wystraszyli się, bo często wstawała przed
nimi i przesiadywała godzinami nad jeziorem. Ale tym razem było inaczej, bo
wychodząc z namiotu, nie zobaczyli blondynki skulonej na trawie przy brzegu.
Nigdzie jej nie było. Naprawdę się zdenerwowali. Rozdzielili się, żeby poszukać
dziewczyny.
Melanie z rosnącym przerażeniem
przedzierała się przez chaszcze oddalone nieco od lewego brzegu jeziora. Szła
tak szybko, na ile pozwalały jej gęste zarośla i spoglądała we wszystkie
strony. Rozkojarzona i zdenerwowana nie zwróciła uwagi na wystający konar,
zaczepiła o niego nogą, straciła równowagę i boleśnie upadła w gąszcz dzikich
malin. Pokaleczona i poobijana wstała, otrzepując się lekko, podniosła głowę i
zobaczyła ją. W jednej chwili poczuła, jakby ktoś wyrywał jej serce, upadła na
kolana i nie zdając sobie z tego sprawy, krzyknęła tak rozpaczliwie, że aż
przestraszyła się, słysząc swój głos. Był taki, jakby nie jej. Obraz rozmazał
się całkowicie pod strugami słonych łez. Jak przez mgłę słyszała dudniące kroki
chłopców, którzy słysząc krzyk, znaleźli się zaraz koło niej. Coś krzyczeli,
szturchali ją, ale ona nie zwracając na nic uwagi, wpatrywała się nadal w ten
koszmarny widok. Jej przyjaciółka, jej Liz, jej ukochana Liz, wisiała teraz w
bezruchu z pętlą na szyi pod gałęzią dębu. Twarz zdążyła już posinieć, a lekko
wyłupiaste oczy patrzyły na nią z taką pustką i wyrzutem, że Mel poczuła się
wręcz podle. Miała wrażenie, że to ona powinna tam wisieć, w końcu to ona
chciała zrobić postój nad tym jeziorem. Nie chciała patrzeć na ten makabryczny
obraz, ale nie mogła oderwać od niego wzroku.
Za to gdy chłopcy dwa dni później
grzebali jej zimne ciało w brudnej ziemi, w miejscu, gdzie ją znaleźli, nawet
nie przyszła ostatni raz jej pożegnać. Tamtego dnia cudem odciągnęli ją od
widoku martwej przyjaciółki i odtąd prawie nie wychodziła z namiotu. Miała
świadomość, że ona leży tam niedaleko, pogrzebana wraz z sznurem, który znikł z
bagażnika wozu Dennisa, bo żadne z nich nie odważyło się ściągnąć jej go z
szyi.
Po tym zdarzeniu nic już nie było
takie samo, szaleństwo dopadało ich jak rak, przerzucając się na coraz to
kolejną osobę.
A kim jestem ja ?
Nazywam się Melanie Alice Flores.
Jak to możliwe, że to czytacie? Przeżyłam, jako jedyna z całej naszej piątki.
Jak to możliwe, że nie oszalałam? To już trudniejsze pytanie... Patrzyłam jak,
każde z moich przyjaciół ginie z własnej ręki. Pierwsza znalazłam Liz wiszącą
martwą na pętli zawiązanej jej własnymi rękoma. Pogrzebałam Mata, który utopił
się w zdradzieckich wodach jeziorka i Garry’ego, mojego brata. Dalej mam go w
pamięci leżącego na brzegu z rozciętym nadgarstkiem i tępym nożem harcerskim w
ręce. Jeszcze gorszym widokiem był mój chłopak z podciętym gardłem i tym samym
tępym nożem w ręce, który przecież sam schował, żebym ja sobie nie zrobiła
niczego złego. Obiecywał mi, że zostanie ze mną, że mnie nie zostawi, ale
przestał walczyć. Mimo to nadal mam świadomość, bo ja od początku walczyłam. Ale już niedługo, bo gdy będziecie czytali te
słowa, mnie już nie będzie. Poddam się temu miejscu, by połączyć się z tymi, którzy mnie opuścili.
I czy nie jesteście egoistami?
Przecież czytając to, nawet nie chcecie wierzyć, że piszę prawdę. Może przejęły
was nasze losy, ale czy wierzycie, że coś takiego mogło się kiedyś wydarzyć?
Nie musicie mi wierzyć. Chcę wam tylko uświadomić, że na świecie poza tymi
rzeczywistymi zjawiskami istnieją jeszcze te ciemne, nadprzyrodzone, które
tylko czyhają na żyjące w błogiej nieświadomości ofiary.
Wrócę do pierwszego pytania. Jak to
możliwe, że to czytacie? Musieliście znaleźć pozostałości po nas, po dawnych
mieszkańcach tej posiadłości, którą teraz przejmiecie wy, wstępując nad to
przeklęte jezioro.
Jest jeszcze wiele pustych kartek w
tym zeszycie, dopiszcie swoją historię. Oby nikt jej nigdy nie przeczytał.
LadyLu