Z przyjemnością publikujemy opowiadanie laureata III Wakacyjnego Konkursu Literackiego.
SZPILKA
Był
piękny poranek 29 czerwca 1939 roku. Spędzałem wakacje, jak co roku, w
szwajcarskiej Lucernie. Ale zacznijmy od początku. Nazywam się James Kennedy,
mam 30 lat i od niedawna jestem pracownikiem amerykańskiego National Gallery of
Art. Czas na wakacjach upływał mi powoli, bez żadnych burzących krew w żyłach
przygód. Całe dnie spędzałem na podziwianiu pięknych widoków. Podczas jednego z
nich obserwowałem delikatne fale na rzece Reuss z drewnianego mostu
Kapellbrucke. W Szwajcarii wszystko było inne - spokojniejsze i bez napięcia
udzielającego się reszcie świata z powodu pogłosek o nadchodzącej wojnie.
Oczywiście, tu też docierały wieści o nazistowskich ekscesach w Niemczech, ale
nie zwracałem na nie uwagi, może dlatego, że oczarowali mnie tam SS-mani,
bardzo szarmanccy i w pięknych, czarnych mundurach. Wywarli na mnie pozytywne
wrażenie i wcale się nie przejmowałem ich chorą ideologią.
Tymczasem spotkałem się z moim
przyjacielem z Niemiec - marszandem Walterem Feilchenfeldtem. Nie miałem
pojęcia, że też jest w Szwajcarii. Spotkałem go przypadkiem w recepcji Grand
Hotelu, w którym się zatrzymałem. Zjedliśmy razem kolację i postanowiłem spytać
go o powód jego wizyty.
- „Co, znowu jakieś obrazki będziesz kupował?” – spytałem żartobliwie (nazajutrz
miała odbyć się aukcja dzieł malarzy, którzy nie przypadli Hitlerowi do gustu).
A on odparł na to ze śmiertelną powagą, że należy ratować skarby kultury
europejskiej. Po tym jego patetycznym stwierdzeniu na mojej twarzy zarysował
się uśmiech, ale zaraz znikł, gdy Walter opowiedział mi z bardzo drastycznymi
szczegółami o okropnościach, jakich hitlerowcy dopuszczali się na Żydach,
komunistach i wszystkich innych, którzy im się „nie podobali”. On sam uciekł do
Amsterdamu po ogłoszeniu ustaw norymberskich.
Gdy skończyła się nasza rozmowa o
Niemczech i później o pięknych dziełach Picassa, Braque’a i Kokoschki, które
miały być wyprzedawane z niemieckich muzeów następnego dnia w hotelu, Walter
udał się zmęczony do swojego pokoju. Ja postanowiłem zapłacić rachunek i zrobić
to samo. Gdy mijałem ostatnie stoliki restauracji, na jednym spostrzegłem
piękną, złotą i przyozdobioną szafirem szpilkę do krawata. Wyglądała na bardzo
drogą. Rozejrzałem się, w dali korytarza zobaczyłem plecy nieznajomego
mężczyzny. Podbiegłem do niego i spytałem, czy to nie jego „drobiazg”
znalazłem. Był bardzo wdzięczny, natychmiast przedstawił się jako Theodore
Fischer. Spytał, czy interesuję się malarstwem? Odparłem, że oczywiście, na co
on zaproponował, bym przyszedł na jutrzejszą aukcję i dał mi swoją wizytówkę.
Zgodziłem się bez wahania i poszedłem do pokoju, ale nie mogłem przestać myśleć
o przepięknej szpilce, czułem, że w przyszłości wiedza o tym, kto jest jej
właścicielem, będzie mi potrzebna niczym oddech.
Wielki dzień okazał się być lekko
deszczowy. Aukcja odbyła się popołudniem i była oszałamiająca, bo na sprzedaż
wystawiono 126 obrazów i rzeźb współczesnych artystów. Na sali było duszno. Hol
wypełniali ciekawscy Szwajcarzy. W pewnym momencie na scenę wkroczył znajomy mi
Fischer. To właśnie on prowadził aukcję.
Sama aukcja wyglądała dziwnie. Moi
rodacy licytowali nisko, tylko Belgowie zrobili dobry interes, kupując kilka
świetnych obrazów Picassa, Noldego i Grosza za bezcen. Mój kolega Walter nic
nie kupił. Dochód z aukcji wyniósł jedynie 500 000 franków. Najdziwniejszy
był jednak sposób prowadzenia aukcji przez człowieka ze szpilką w krawacie. On
jeszcze wczoraj wydawał mi się być dżentelmenem, a dziś tylko prostakiem. W
czasie aukcji nie krył pogardy dla wspaniałych obrazów. O „Mężczyźnie z fajką”
Pechsteina powiedział z przekąsem, że to portret autora. Ale największą radość
sprawiało mu wycofywanie obrazów, na które nie było chętnych. Oświadczał wtedy
tubalnym głosem: „Wycofany!”, co kłuło uszy niczym moje myśli jego złota
szpilka.
I ja, i Walter byliśmy ciekawi, co
stanie się z „wycofanymi” obrazami. Zaintrygowało nas to i postanowiliśmy się
tym zająć. Po aukcji dowiedziałem się od
obsługi technicznej, że niemieckie muzea nic z tego nie będą miały, bo na
polecenie hitlerowców cały dochód bezpiecznie został ulokowany w angielskich
bankach. Walter natomiast wyciągnął od jednego ze współpracowników Fischera, że
niesprzedane obrazy zabrał premier Prus - Goering. Wspólnie mieliśmy to
dokładniej zbadać, bo w końcu po co ważnemu naziście sztuka „zdegenerowana”?
Nasze śledztwo przerwał jednak
bardzo ważny dzień: 1 września. III Rzesza napadła na Polskę, wkrótce potem
zaatakowała kraje zachodnie. Pospiesznie się spakowałem i nie bacząc na nic,
już 10 września byłem w pokojowej Ameryce. Gdy tylko tam wróciłem, popadłem w
stagnację. Dotykając ziemi Waszyngtonu, od razu zapomniałem o gburowatym
Fischerze, o jego złotej szpilce i obrazach Goeringa. Zamknąłem europejski
rozdział z pewnym smutkiem niedokończonego śledztwa. USA, ku mojemu zdziwieniu,
było jeszcze bardziej zaciszne niż
spokojna Szwajcaria. Z moimi kolegami z pracy rozmawialiśmy o wojnie, o jej
okropnościach, ale żadnemu z nich nawet przez myśl nie przeszło, byśmy ginęli
za Europę.
Każdy następny dzień stawał się
coraz gorszy, ogarniała mnie nuda i myśli, że źle zrobiłem, wyjeżdżając ze
Szwajcarii. Na szczęście nadszedł sądny dzień, po ataku na Pearl Harbor Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny. Po męczących dwóch latach, życie znowu nabrało koloru jak
wcześniej. Z pasją zabrałem się do powierzonego mi zadania - ukrycia w
bezpiecznym miejscu dzieł sztuki z mojej galerii. Wybrałem posiadłość J.P.
Morgana w Biltmore. Niekończąca się kolumna ciężarówek jechała do bezpiecznej
kwatery, jaką im wybrałem. Już 6 stycznia dotarły obrazy Rafaela, Botticelliego
i Rembrandta, a 12. były wszystkie, jakie trzeba było bezwzględnie chronić.
Pełen optymizmu na myśl o nowym
zadaniu, a zwłaszcza o wysłaniu mnie do Europy jako oficera od zabytków,
wróciłem do siedziby National Gallery. Moje nadzieje runęły jak domek z kart,
gdy wszedłem do gabinetu szefa. Ten tęgawy i ledwo widoczny zza ogromnego,
ciemnego biurka człowiek rozwiał moje nadzieje, zlecając mi papierkową robotę.
Przekonywałem go, jak tylko mogłem, ale był nieugięty. Całe dnie spędzałem na
czytaniu i przekazywaniu raportów z Włoch i Francji. Pisali je ci, którzy mieli
więcej szczęścia niż ja i pojechali do Europy.
Wojna była już bliska końca i
myślałem, że nigdy nie rozwikłam zagadki ze Szwajcarii, jaką jeszcze przed
wojną żyliśmy z Walterem. W połowie lutego, gdy przewalałem właśnie tony
papieru, odwiedził mnie jakiś ponury i oschły oficer, który wydał mi się
strasznym służbistą. Przyszedł do mnie, aby mnie przesłuchać, wypytywał o mój
pobyt w Szwajcarii, o Waltera i o aukcję, na której byłem. Wszystkie moje
odpowiedzi skrupulatnie notował. Gdy skończył pytać, zapanowała ponura cisza,
bałem się odezwać, a on wpatrywał się w swój notes. Nagle oderwał wzrok od
notesu i powiedział:
- „Ubieraj
się!”, na co ja spytałem: „Co mi zarzucasz?” i wtedy po raz pierwszy zobaczyłem
uśmiech na jego twarzy. Oświadczył, że dowództwo armii chce, abym pojechał do
zrujnowanych Niemiec i odszukał
nowoczesną sztukę Goeringa…
Przybyłem do Niemiec opromieniony
szczęściem dokończenia przygody i znów spotkałem się z moim przyjacielem. W
dzień zwycięstwa dostałem się z Walterem i dwoma chłopakami z Metropolitan
Museum do Altaussee na południu, gdzie, jak donosił nasz wywiad, w kopalni
ukryto skarby zrabowane w całej Europie. Sztuka nowoczesna też tam miała być.
Obawialiśmy się ostrzału, bo informacja o końcu wojny mogła tam nie dotrzeć.
Gdy wjechaliśmy w ciasne uliczki miasteczka, nasze obawy stały się żywe. Z
okien zrujnowanego budynku posypał się w naszą stronę grad pocisków. Wbiłem
pedał gazu w podłogę, a zdezelowany Jeep przyśpieszył tak szybko, jak tylko
mógł. Walter sięgnął po jedyną broń, jaką mieliśmy i szybką serią zastrzelił
widocznych w oknach Niemców. Jeden wypadł z okna, Walter błyskawicznie pobiegł
po jego MP40 i jeszcze szybciej wrócił do wozu. Odjechaliśmy czym prędzej, ale
aż do kopalni, która nawet nie była zaminowana, droga przebiegła bez zakłóceń.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, w
naszą stronę wyszli miejscowi chłopi. Walter trzymał broń z palcem na spuście,
na szczęście było to niepotrzebne. Chłopi byli przyjaźnie nastawieni i nie byli
hitlerowcami – pluli na swastykę leżącej na ziemi flagi. Okazali się być bardzo
pomocni, mieli mapę kopalni z zaznaczonymi skrzyniami dla Hitlera i tymi dla
Goeringa. Podziękowaliśmy, jak tylko umieliśmy i zostawiwszy chłopaków z
metropolitanu w oczekiwaniu na posiłki ze sztabu, poszliśmy się rozejrzeć za
dziełami, które widzieliśmy ostatnio w Lucernie. Weszliśmy do kopalni pełnej
skrzyń, po ziemi walały się ukochane Durery Hitlera, a pod ścianami były
poustawiane najwspanialsze obrazy świata. „Prawdziwe skarby”- stwierdził
Walter. Po długim zwiedzaniu wkroczyliśmy do tunelu zarezerwowanego dla
Goeringa. Poświeciłem latarką i naszym oczom ukazało się… zupełnie nic.
Sztolnia była pusta. Rozglądaliśmy się, jak tylko mogliśmy, szukaliśmy
zamurowanej ściany czy czegoś w tym rodzaju, ale nic nie było. Walter poszedł
zobaczyć inny tunel obok.
Odwróciłem się i poczułem coś jak
ukłucie szpilką. Poświeciłem latarką i zobaczyłem coś błyszczącego daleko przed
sobą. Podbiegłem do tego „czegoś” i zobaczyłem szpilkę, o której nie myślałem
przez sześć lat, a teraz znowu moje myśli były skupione tylko na niej. Nie
mogłem zrozumieć, co Fischer mógł tu robić, przecież był tylko sprzedawcą.
Nawet taki narodowy socjalista jak on nie mógł wierzyć w ostateczne zwycięstwo,
więc po co byłyby mu obrazy zabrane z
muzeów strasznie trudne do upłynnienia. Przypomniało mi się, że Goering i
Fischer byli bliskimi współpracownikami w czasie wojny, marszałek dużo od niego
kupował i mu sprzedawał, więc „Szpilka” poza Hitlerem i kilkoma wysokimi
SS-manami był jedyną osobą, która wiedziała, gdzie te obrazy są. Pewnie też
wiedział, że gruby marszałek popełni samobójstwo albo zostanie aresztowany,
pozbawiając kolekcję właściciela. To było jak grom z jasnego nieba. Podniecony
sięgnąłem do kieszeni po wizytówkę, którą przechowywałem od 1939 roku. Pan
gubiący szpilki podał w niej trzy miejsca, gdzie można go było znaleźć. Po
przeczytaniu nie mogłem uwierzyć swojemu szczęściu. Jeden adres z wizytówki to
miejsce oddalone od Altaussee zaledwie o
kilka kilometrów.
Podniecony wykrzyknąłem ze
szczęścia – „Szpilka cię zdradziła!”. Walter przybiegł zdyszany. „Co się
stało?” – spytał. Odpowiedziałem, że znowu się spotkamy z Theodorem Fischerem.
W tym momencie usłyszeliśmy głosy żołnierzy z 3. armii. „W samą porę” -
pomyślałem. Wyszliśmy ich przywitać, Walter wziął dwóch rosłych i pojechaliśmy
oddać zgubioną szpilkę.
Dotarliśmy na miejsce. Naszym oczom ukazała się piękna willa z zamkniętą
bramą. Gdy się zatrzymaliśmy, wybiegł do nas przygarbiony i ubrany w łachmany
mężczyzna. Rozpoznałem go w pierwszej chwili, choć on mnie nie. Na mój znak
chłopaki z 3. armii wzięli go na muszki, a ja triumfalnie oświadczyłem: „Zgubił
pan szpilkę”. Poznał mnie, nie stawiał oporu. Zaprowadził nas do piwnicy domu
stróża. Tam pod podłogą znaleźliśmy skrzynie ze „sztuką zdegenerowaną”. Kiedy je otwieraliśmy, Fischer nagle odepchnął jednego żołnierza, wydzierając
mu jednocześnie z rąk pistolet, drugi jednak natychmiast władował w niego
prawie cały magazynek. Oniemiałem. Trzęsąc się, wyciągnąłem mu z kieszeni złotą
szpilkę i wpiąłem w ubranie.
Do napisania
opowiadania zainspirowała mnie książka Lynn H. Nicholas pt. „Grabież Europy”.
Tomasz Hołysz