sobota, 18 października 2014

SZPILKA

Z przyjemnością publikujemy opowiadanie laureata III Wakacyjnego Konkursu Literackiego.

SZPILKA

            Był piękny poranek 29 czerwca 1939 roku. Spędzałem wakacje, jak co roku, w szwajcarskiej Lucernie. Ale zacznijmy od początku. Nazywam się James Kennedy, mam 30 lat i od niedawna jestem pracownikiem amerykańskiego National Gallery of Art. Czas na wakacjach upływał mi powoli, bez żadnych burzących krew w żyłach przygód. Całe dnie spędzałem na podziwianiu pięknych widoków. Podczas jednego z nich obserwowałem delikatne fale na rzece Reuss z drewnianego mostu Kapellbrucke. W Szwajcarii wszystko było inne - spokojniejsze i bez napięcia udzielającego się reszcie świata z powodu pogłosek o nadchodzącej wojnie. Oczywiście, tu też docierały wieści o nazistowskich ekscesach w Niemczech, ale nie zwracałem na nie uwagi, może dlatego, że oczarowali mnie tam SS-mani, bardzo szarmanccy i w pięknych, czarnych mundurach. Wywarli na mnie pozytywne wrażenie i wcale się nie przejmowałem ich chorą ideologią.
           Tymczasem spotkałem się z moim przyjacielem z Niemiec - marszandem Walterem Feilchenfeldtem. Nie miałem pojęcia, że też jest w Szwajcarii. Spotkałem go przypadkiem w recepcji Grand Hotelu, w którym się zatrzymałem. Zjedliśmy razem kolację i postanowiłem spytać go o powód jego wizyty.
- „Co, znowu jakieś obrazki będziesz kupował?” – spytałem żartobliwie (nazajutrz miała odbyć się aukcja dzieł malarzy, którzy nie przypadli Hitlerowi do gustu). A on odparł na to ze śmiertelną powagą, że należy ratować skarby kultury europejskiej. Po tym jego patetycznym stwierdzeniu na mojej twarzy zarysował się uśmiech, ale zaraz znikł, gdy Walter opowiedział mi z bardzo drastycznymi szczegółami o okropnościach, jakich hitlerowcy dopuszczali się na Żydach, komunistach i wszystkich innych, którzy im się „nie podobali”. On sam uciekł do Amsterdamu po ogłoszeniu ustaw norymberskich.
            Gdy skończyła się nasza rozmowa o Niemczech i później o pięknych dziełach Picassa, Braque’a i Kokoschki, które miały być wyprzedawane z niemieckich muzeów następnego dnia w hotelu, Walter udał się zmęczony do swojego pokoju. Ja postanowiłem zapłacić rachunek i zrobić to samo. Gdy mijałem ostatnie stoliki restauracji, na jednym spostrzegłem piękną, złotą i przyozdobioną szafirem szpilkę do krawata. Wyglądała na bardzo drogą. Rozejrzałem się, w dali korytarza zobaczyłem plecy nieznajomego mężczyzny. Podbiegłem do niego i spytałem, czy to nie jego „drobiazg” znalazłem. Był bardzo wdzięczny, natychmiast przedstawił się jako Theodore Fischer. Spytał, czy interesuję się malarstwem? Odparłem, że oczywiście, na co on zaproponował, bym przyszedł na jutrzejszą aukcję i dał mi swoją wizytówkę. Zgodziłem się bez wahania i poszedłem do pokoju, ale nie mogłem przestać myśleć o przepięknej szpilce, czułem, że w przyszłości wiedza o tym, kto jest jej właścicielem, będzie mi potrzebna niczym oddech.
            Wielki dzień okazał się być lekko deszczowy. Aukcja odbyła się popołudniem i była oszałamiająca, bo na sprzedaż wystawiono 126 obrazów i rzeźb współczesnych artystów. Na sali było duszno. Hol wypełniali ciekawscy Szwajcarzy. W pewnym momencie na scenę wkroczył znajomy mi Fischer. To właśnie on prowadził aukcję.
            Sama aukcja wyglądała dziwnie. Moi rodacy licytowali nisko, tylko Belgowie zrobili dobry interes, kupując kilka świetnych obrazów Picassa, Noldego i Grosza za bezcen. Mój kolega Walter nic nie kupił. Dochód z aukcji wyniósł jedynie 500 000 franków. Najdziwniejszy był jednak sposób prowadzenia aukcji przez człowieka ze szpilką w krawacie. On jeszcze wczoraj wydawał mi się być dżentelmenem, a dziś tylko prostakiem. W czasie aukcji nie krył pogardy dla wspaniałych obrazów. O „Mężczyźnie z fajką” Pechsteina powiedział z przekąsem, że to portret autora. Ale największą radość sprawiało mu wycofywanie obrazów, na które nie było chętnych. Oświadczał wtedy tubalnym głosem: „Wycofany!”, co kłuło uszy niczym moje myśli jego złota szpilka.
            I ja, i Walter byliśmy ciekawi, co stanie się z „wycofanymi” obrazami. Zaintrygowało nas to i postanowiliśmy się tym zająć. Po aukcji  dowiedziałem się od obsługi technicznej, że niemieckie muzea nic z tego nie będą miały, bo na polecenie hitlerowców cały dochód bezpiecznie został ulokowany w angielskich bankach. Walter natomiast wyciągnął od jednego ze współpracowników Fischera, że niesprzedane obrazy zabrał premier Prus - Goering. Wspólnie mieliśmy to dokładniej zbadać, bo w końcu po co ważnemu naziście sztuka „zdegenerowana”?
            Nasze śledztwo przerwał jednak bardzo ważny dzień: 1 września. III Rzesza napadła na Polskę, wkrótce potem zaatakowała kraje zachodnie. Pospiesznie się spakowałem i nie bacząc na nic, już 10 września byłem w pokojowej Ameryce. Gdy tylko tam wróciłem, popadłem w stagnację. Dotykając ziemi Waszyngtonu, od razu zapomniałem o gburowatym Fischerze, o jego złotej szpilce i obrazach Goeringa. Zamknąłem europejski rozdział z pewnym smutkiem niedokończonego śledztwa. USA, ku mojemu zdziwieniu, było jeszcze  bardziej zaciszne niż spokojna Szwajcaria. Z moimi kolegami z pracy rozmawialiśmy o wojnie, o jej okropnościach, ale żadnemu z nich nawet przez myśl nie przeszło, byśmy ginęli za Europę.
            Każdy następny dzień stawał się coraz gorszy, ogarniała mnie nuda i myśli, że źle zrobiłem, wyjeżdżając ze Szwajcarii. Na szczęście nadszedł sądny dzień, po ataku na Pearl Harbor Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny. Po męczących dwóch latach, życie znowu nabrało koloru jak wcześniej. Z pasją zabrałem się do powierzonego mi zadania - ukrycia w bezpiecznym miejscu dzieł sztuki z mojej galerii. Wybrałem posiadłość J.P. Morgana w Biltmore. Niekończąca się kolumna ciężarówek jechała do bezpiecznej kwatery, jaką im wybrałem. Już 6 stycznia dotarły obrazy Rafaela, Botticelliego i Rembrandta, a 12. były wszystkie, jakie trzeba było bezwzględnie chronić.
            Pełen optymizmu na myśl o nowym zadaniu, a zwłaszcza o wysłaniu mnie do Europy jako oficera od zabytków, wróciłem do siedziby National Gallery. Moje nadzieje runęły jak domek z kart, gdy wszedłem do gabinetu szefa. Ten tęgawy i ledwo widoczny zza ogromnego, ciemnego biurka człowiek rozwiał moje nadzieje, zlecając mi papierkową robotę. Przekonywałem go, jak tylko mogłem, ale był nieugięty. Całe dnie spędzałem na czytaniu i przekazywaniu raportów z Włoch i Francji. Pisali je ci, którzy mieli więcej szczęścia niż ja i pojechali do Europy.
            Wojna była już bliska końca i myślałem, że nigdy nie rozwikłam zagadki ze Szwajcarii, jaką jeszcze przed wojną żyliśmy z Walterem. W połowie lutego, gdy przewalałem właśnie tony papieru, odwiedził mnie jakiś ponury i oschły oficer, który wydał mi się strasznym służbistą. Przyszedł do mnie, aby mnie przesłuchać, wypytywał o mój pobyt w Szwajcarii, o Waltera i o aukcję, na której byłem. Wszystkie moje odpowiedzi skrupulatnie notował. Gdy skończył pytać, zapanowała ponura cisza, bałem się odezwać, a on wpatrywał się w swój notes. Nagle oderwał wzrok od notesu i powiedział:
- „Ubieraj się!”, na co ja spytałem: „Co mi zarzucasz?” i wtedy po raz pierwszy zobaczyłem uśmiech na jego twarzy. Oświadczył, że dowództwo armii chce, abym pojechał do zrujnowanych Niemiec i odszukał  nowoczesną sztukę Goeringa…
            Przybyłem do Niemiec opromieniony szczęściem dokończenia przygody i znów spotkałem się z moim przyjacielem. W dzień zwycięstwa dostałem się z Walterem i dwoma chłopakami z Metropolitan Museum do Altaussee na południu, gdzie, jak donosił nasz wywiad, w kopalni ukryto skarby zrabowane w całej Europie. Sztuka nowoczesna też tam miała być. Obawialiśmy się ostrzału, bo informacja o końcu wojny mogła tam nie dotrzeć. Gdy wjechaliśmy w ciasne uliczki miasteczka, nasze obawy stały się żywe. Z okien zrujnowanego budynku posypał się w naszą stronę grad pocisków. Wbiłem pedał gazu w podłogę, a zdezelowany Jeep przyśpieszył tak szybko, jak tylko mógł. Walter sięgnął po jedyną broń, jaką mieliśmy i szybką serią zastrzelił widocznych w oknach Niemców. Jeden wypadł z okna, Walter błyskawicznie pobiegł po jego MP40 i jeszcze szybciej wrócił do wozu. Odjechaliśmy czym prędzej, ale aż do kopalni, która nawet nie była zaminowana, droga przebiegła bez zakłóceń.
            Kiedy dojechaliśmy na miejsce, w naszą stronę wyszli miejscowi chłopi. Walter trzymał broń z palcem na spuście, na szczęście było to niepotrzebne. Chłopi byli przyjaźnie nastawieni i nie byli hitlerowcami – pluli na swastykę leżącej na ziemi flagi. Okazali się być bardzo pomocni, mieli mapę kopalni z zaznaczonymi skrzyniami dla Hitlera i tymi dla Goeringa. Podziękowaliśmy, jak tylko umieliśmy i zostawiwszy chłopaków z metropolitanu w oczekiwaniu na posiłki ze sztabu, poszliśmy się rozejrzeć za dziełami, które widzieliśmy ostatnio w Lucernie. Weszliśmy do kopalni pełnej skrzyń, po ziemi walały się ukochane Durery Hitlera, a pod ścianami były poustawiane najwspanialsze obrazy świata. „Prawdziwe skarby”- stwierdził Walter. Po długim zwiedzaniu wkroczyliśmy do tunelu zarezerwowanego dla Goeringa. Poświeciłem latarką i naszym oczom ukazało się… zupełnie nic. Sztolnia była pusta. Rozglądaliśmy się, jak tylko mogliśmy, szukaliśmy zamurowanej ściany czy czegoś w tym rodzaju, ale nic nie było. Walter poszedł zobaczyć inny tunel obok.
 Odwróciłem się i poczułem coś jak ukłucie szpilką. Poświeciłem latarką i zobaczyłem coś błyszczącego daleko przed sobą. Podbiegłem do tego „czegoś” i zobaczyłem szpilkę, o której nie myślałem przez sześć lat, a teraz znowu moje myśli były skupione tylko na niej. Nie mogłem zrozumieć, co Fischer mógł tu robić, przecież był tylko sprzedawcą. Nawet taki narodowy socjalista jak on nie mógł wierzyć w ostateczne zwycięstwo, więc po co byłyby  mu obrazy zabrane z muzeów strasznie trudne do upłynnienia. Przypomniało mi się, że Goering i Fischer byli bliskimi współpracownikami w czasie wojny, marszałek dużo od niego kupował i mu sprzedawał, więc „Szpilka” poza Hitlerem i kilkoma wysokimi SS-manami był jedyną osobą, która wiedziała, gdzie te obrazy są. Pewnie też wiedział, że gruby marszałek popełni samobójstwo albo zostanie aresztowany, pozbawiając kolekcję właściciela. To było jak grom z jasnego nieba. Podniecony sięgnąłem do kieszeni po wizytówkę, którą przechowywałem od 1939 roku. Pan gubiący szpilki podał w niej trzy miejsca, gdzie można go było znaleźć. Po przeczytaniu nie mogłem uwierzyć swojemu szczęściu. Jeden adres z wizytówki to miejsce oddalone od Altaussee  zaledwie o kilka kilometrów.
 Podniecony wykrzyknąłem ze szczęścia – „Szpilka cię zdradziła!”. Walter przybiegł zdyszany. „Co się stało?” – spytał. Odpowiedziałem, że znowu się spotkamy z Theodorem Fischerem. W tym momencie usłyszeliśmy głosy żołnierzy z 3. armii. „W samą porę” - pomyślałem. Wyszliśmy ich przywitać, Walter wziął dwóch rosłych i pojechaliśmy oddać zgubioną szpilkę.
Dotarliśmy na miejsce. Naszym oczom ukazała się piękna willa z zamkniętą bramą. Gdy się zatrzymaliśmy, wybiegł do nas przygarbiony i ubrany w łachmany mężczyzna. Rozpoznałem go w pierwszej chwili, choć on mnie nie. Na mój znak chłopaki z 3. armii wzięli go na muszki, a ja triumfalnie oświadczyłem: „Zgubił pan szpilkę”. Poznał mnie, nie stawiał oporu. Zaprowadził nas do piwnicy domu stróża. Tam pod podłogą znaleźliśmy skrzynie ze „sztuką zdegenerowaną”. Kiedy  je otwieraliśmy, Fischer nagle odepchnął jednego żołnierza, wydzierając mu jednocześnie z rąk pistolet, drugi jednak natychmiast władował w niego prawie cały magazynek. Oniemiałem. Trzęsąc się, wyciągnąłem mu z kieszeni złotą szpilkę i wpiąłem w ubranie. 
             



Do napisania opowiadania zainspirowała mnie książka Lynn H. Nicholas pt. „Grabież Europy”. 



Tomasz Hołysz