Dwa tygodnie temu klasa 2c (część biologiczna) wraz z niektórymi klasami pierwszymi miała okazję przez cztery dni mieszkać w Lipiu. Niektórzy z was z pewnością już tam byli, ale tym, których ominęła przyjemność niebycia w szkole powiem, iż w tej malutkiej wioseczce znajduje się ośrodek edukacji ekologicznej. Za każdym razem projekt realizowany jest przez 30 osób. Polega on na uświadamianiu młodych ludzi, że przyroda i dbanie o nią są bardzo ważne.
Poniedziałek zaczął się od przyjazdu rozklekotanym autobusem. Zakwaterowaliśmy się w 3- lub 4-osobowych pokojach, które były w miarę przytulne, po czym zaczęliśmy zajęcia. Rozpoczęły się od wprowadzenia przez Panią Ostrowską, poznaliśmy regulamin i ogólny plan zajęć. Dowiedzieliśmy się, czym jest owa bioróżnorodność i jak o nią dbać. Odbyły się również zajęcia praktyczne, które moim zdaniem powinny być przeprowadzone dla dzieci z podstawówki, a nie dla uczniów z liceum. Uważam, że rysowanie plakatów "jak chronić Ziemię" bardziej wciągnie 12-latków niż prawie 18-letnich ludzi. Chociaż muszę przyznać, iż był to dosyć odprężający przerywnik w porównaniu do ciągłego, 3-godzinnego siedzenia i nic nierobienia. Po obiedzie, który nie był zbyt wykwintny, udaliśmy się na wycieczkę do lasu. I tutaj pojawia się kolejna rzecz, do której mogłabym się przyczepić, a mianowicie temperatura. Bo kto chodzi do lasu w zimę? Wszędzie jest śnieg, nie ma liści, a my rozpoznajemy gatunki drzew i krzewów. Po powrocie do ośrodka zostaliśmy podzieleni na trzy grupy. Pierwsza miała zajęcia w sali komputerowej, druga w laboratorium, a trzecia w sali bioróżnorodności, która moim zdaniem jest najciekawsza. Znajdują się w niej narysowane na drewnie gatunki ptaków, roślin i zwierząt. Wszystko wykonane bardzo pomysłowo. Odbywała się tam gra w "koło fortuny", w której kręcąc specjalnym kołem losowało się pytania z różnych dziedzin. Jednym z większych plusów tego wyjazdu był czas wolny, którego mieliśmy bardzo dużo. Pod koniec dnia dowiedzieliśmy się, że mamy iść na ognisko. Pierwszy raz smażyłam kiełbaskę przy -5 stopniach.
Drugiego dnia zorganizowany był wyjazd do Wolińskiego Parku Narodowego. Muzeum, do którego poszliśmy, było owszem bardzo ciekawe poza niezbyt zainteresowanym przewodnikiem, lecz samo wyjście w teren nie przypadło wielu osobom do gustu. Przede wszystkim znowu chodzi o temperaturę, nie było już tak zimno jak dzień wcześniej, wręcz przeciwnie, było dosyć ciepło i to spowodowało, że zalegający śnieg zaczął się roztapiać. Przyczyniło się to do przemoknięcia wielu par butów,w tym moich glanów :o Pocieszyłam się tym, że pierwszy raz widziałam na żywo żubry. Wspinaczka na klif była nie tyle męcząca, co niebezpieczna, gdyż na mokrych liściach łatwo można się poślizgnąć. Złe humory załagodził przepyszny obiad, który zjedliśmy w restauracji. Po powrocie mieliśmy oczywiście czas wolny :) Trzeciego dnia znów czekały na nas jakże emocjonujące zajęcia. Tym razem nie wyszliśmy do lasu, gdyż pogoda nam na to nie pozwoliła. Interesujący był film, który włączyła nam Pani Stempnik, dotyczący bioróżnorodności na świecie. Dodatkowo pod koniec dnia obejrzeliśmy film pt. "Chłopiec w pasiastej piżamie", nie ma on nic wspólnego z ogólnym tematem towarzyszącym wyjazdowi, ale przyczynił się do wzruszenia wielu osób. Ostatniego dnia przed powrotem do Połczyna, udaliśmy się do zespołu ogrodów Hortulus. Znajduje się tam hodowla specjalnych roślin, które klient może sobie kupić i posadzić przed domem. Ogrody, które pokazała nam pani przewodnik, były z pewnością przepiękne, ale latem. Pachnące kwiaty i przyciągające kolorami różne gatunki krzewów niewątpliwie oczarowywały przybywających turystów. Po półgodzinnym marznięciu wśród drzew wsiedliśmy do autobusu i wróciliśmy do Połczyna.
biolodzy na klifie |
Ktoś mógłby powiedzieć, że się czepiam, za dużo krytykuję i nie cieszę się z tego, że miałam 4 dni wolne od szkoły. Gdyby wyjazd zorganizowany został w okolicach czerwca albo chociaż kwietnia, to jak najbardziej wskazane byłyby wędrówki leśnymi szlakami i integracyjne ognisko. Ale w grudniu? Nie polecam.
Marta Szczepek